Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Radioaktywny skarb w góralskiej szopie

Co się stało z radem ofiarowanym Polsce przez Marię Skłodowską-Curie

Warszawa, 1932 r. Od lewej: Bronisława Dłuska, siostra Marii, ambasador Francji w Polsce Jules Laroche, Maria Skłodowska-Curie, dr Franciszek Łukaszczyk, pierwszy dyrektor Instytutu Radowego w Warszawie oraz prof. Claude Regaud, dyrektor Instytutu Radowego w Paryżu. Warszawa, 1932 r. Od lewej: Bronisława Dłuska, siostra Marii, ambasador Francji w Polsce Jules Laroche, Maria Skłodowska-Curie, dr Franciszek Łukaszczyk, pierwszy dyrektor Instytutu Radowego w Warszawie oraz prof. Claude Regaud, dyrektor Instytutu Radowego w Paryżu. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Przez kilkanaście lat w szopie naprzeciw cmentarza w Poroninie przechowywano rad, podarowany Polsce przez Marię Skłodowską-Curie. Skąd się tam wziął?
Maria i Pierre Curie w laboratoriumWikipedia Maria i Pierre Curie w laboratorium

W kwietniu 1930 r. Maria Skłodowska-Curie dostała fakturę z firmy Union Miniere du Haut Katanga. Belgijskie przedsiębiorstwo było właścicielem kopalni uranu w Kongu i producentem radu – promieniotwórczego pierwiastka, który Polka odkryła 32 lata wcześniej, dostając za to dwie Nagrody Nobla. Przez ten czas rad zrobił nieprawdopodobną karierę jako preparat do leczenia raka. Skłodowska pragnęła, by jednym z liderów radioterapii stała się Polska. Dla niej właśnie przeznaczony był zakupiony w UMHK surowiec.

Już w listopadzie 1921 r. noblistka napisała list do dobrego znajomego Ignacego Paderewskiego. Proponowała stworzenie w Warszawie Instytutu Radowego – placówki leczniczo-badawczej na wzór paryskiego Institut du Radium. Kierowała nim od 12 lat i właśnie uruchamiała oddział szpitalny. Obiecywała zdobycie radu i przeszkolenie personelu warszawskiego ośrodka.

Rad dla Warszawy

Zrujnowane wojnami państwo nie było jednak w stanie wygospodarować środków na tak ambitne – w skali światowej – przedsięwzięcie. Ogłoszono więc publiczną zbiórkę, a okazją stała się 25. rocznica odkrycia radu. Motorem akcji została starsza siostra Marii, lekarka Bronisława Dłuska. Udało się zebrać prawie 2 mln zł, a działkę przy ul. Wawelskiej pod budowę Instytutu Radowego podarował Uniwersytet Warszawski.

W czerwcu 1925 r. Maria Skłodowska-Curie mogła wmurować kamień węgielny. Trzy lata później rozpoczęto poszukiwania kandydata na szefa oddziału klinicznego. Wybór – upoważnionej do tego przez siostrę – Bronisławy Dłuskiej padł na Franciszka Łukaszczyka, 31-letniego lekarza z Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Został wysłany na staż do Paryża pod opiekę noblistki, a potem do placówek w Berlinie, Hamburgu i Sztokholmie. Tymczasem Skłodowska-Curie zajęła się zdobywaniem funduszy na rad.

Może się to wydawać paradoksem, ale odkrywczyni radu miała do dyspozycji bardzo niewiele tego pierwiastka. Państwo Curie nie opatentowali metody jego pozyskiwania, wielkie pieniądze z produkcji zaczęły więc czerpać koncerny takie jak UMHK. Cena była kosmiczna. Za gram trzeba było zapłacić 100 tys. dol. (równowartość obecnych 20 mln). Nawet po rad dla paryskiego instytutu noblistka musiała wyruszyć w 1921 r. do Ameryki, by reklamować tam publiczną zbiórkę, zorganizowaną przez dziennikarkę Missy Maloney.

Osiem lat później powtórzyła podróż, by zdobyć rad dla Warszawy. Efektem była faktura od UMHK na kwotę 51 600 dol. za 833,33 mg radu. Koncern nie tylko obniżył cenę specjalnie dla niej, ale też – w podziękowaniu za wieloletnią współpracę – dołożył gratis prawie 200 mg pierwiastka. W 1932 r. z okazji otwarcia Instytutu Radowego w Warszawie Skłodowska-Curie mogła przekazać 1,033 g radu w postaci 166 ładunków do naświetlań komórek nowotworowych na ręce dyr. Łukaszczyka. Wartość prezentu, oznaczonego symbolem RMS (Rad Marii Skłodowskiej), wynosiła pół miliona ówczesnych złotych.

Gestapo na tropie

Instytut działał prężnie, chociaż pracownię fizyczną (laboratorium naukowe) uruchomiono dopiero po śmierci noblistki. Po początkowej nieufności wobec radioterapii liczba pacjentów zaczęła szybko rosnąć. W latach 1933–38 dokupiono 533 mg radu, oznaczając go jako MSC (Maria Skłodowska-Curie). Instytut nie był jednak jedynym właścicielem tego pierwiastka w Polsce. Rad posiadały stowarzyszenia zwalczania raka z Warszawy, Łodzi i Wilna, szpital miejski w Cieszynie i kilku lekarzy. Latem 1939 r., gdy wojna wisiała w powietrzu, stało się oczywiste, że znajdujący się w Polsce rad będzie jednym z celów poszukiwań niemieckiego wywiadu.

25 sierpnia do instytutu dotarł dr Jan Kubica, by przekazać w depozyt rad z cieszyńskiego szpitala – 320 mg. Tymczasem personel otrzymał karty mobilizacyjne. Na początku września Franciszek Łukaszczyk wywiózł cały zdeponowany w instytucie zapas radu. 1,886 g radioaktywnego pierwiastka zakopał na podwarszawskiej działce konsultanta instytutu Dionizego Zuberiera. Wyprawa, w czasie której musiał przeprawić się przez Wisłę, zajęła mu dobę.

Mobilizacja objęła również Franciszka Łukaszczyka. Na początku października wrócił jednak zdobytą gdzieś furmanką. Dyrektor nie zamierzał rezygnować z radioterapii w okupowanej Warszawie. Niedługo po powrocie przywiózł do instytutu ze skrytki 720 mg radu: cały z Cieszyna i 400 mg MSC. Reszta, w tym cały rad od Skłodowskiej-Curie, pozostała w ukryciu.

Pierwsza rewizja w instytucie odbyła się w październiku pod nieobecność Łukaszczyka. Przed zabraniem radu gestapowców powstrzymało ostrzeżenie współpracowniczki dyrektora Ireny Nowożyńskiej, że to dyrektor ma klucze do sejfu, a manipulowanie przy nim może spowodować niebezpieczne dla zdrowia skutki. Sejf został opieczętowany, a Łukaszczyk, korzystając z chwilowej zwłoki, rozpoczął starania u niemieckich władz o zgodę na pozostawienie radu. Bezskutecznie. 720 mg zostało skonfiskowanych. Ponieważ oznaczenia ładunków nie odpowiadały tym z dokumentacji, wobec dyrektora zostało wszczęte śledztwo mające wyjaśnić, co stało się z radem podarowanym przez Marię Skłodowską-Curie.

Po czterech miesiącach śledztwa Franciszek Łukaszczyk przekonał w końcu gestapo, że RMS został ewakuowany do Francji przez dr. Edwarda Rahozę razem z wyposażeniem sali operacyjnej. To otwierało drogę do wykorzystania ukrytych zapasów, jednak ze względu na ryzyko kolejnych rewizji potrzebna była przykrywka. Dyrektor rozpoczął więc jesienią 1939 r. starania o rad znajdujący się w rękach prywatnych.

Tak udało się pozyskać 100 mg od Polskiego Komitetu do Zwalczania Raka i ok. 420 mg od kilku lekarzy, w tym prof. Emila Meiselsa, prof. Wiktora Chajesa, dr. Zbigniewa Rybkowskiego i dr. Folkszturma. Na leczenie „prywatnym radem” Łukaszczyk dostał zgodę niemieckich władz, a Instytut Radowy zmienił nazwę na Miejski Szpital Przeciwrakowy. Pomogły znajomości z przedwojennych stażów w Institut fuer Krebsforschung w Berlinie i Sankt Georg Krankenhaus Strahlenabteilung w Hamburgu.

Prywatny rad umożliwiał wydobycie z kryjówki części RMS i zastosowanie go w leczeniu pacjentów. Nie można go było jednak oficjalnie używać ani przechowywać. Około 0,5 g od Skłodowskiej-Curie Łukaszczyk ukrył w gabinecie i w przewodach wentylacyjnych jednej z łazienek. Wyjmował go sam i w większości wypadków osobiście dokonywał aplikacji. Aby zamaskować pochodzenie pierwiastka, do tzw. księgi radowej wpisywano fikcyjne wielkości ładunków.

Wciąż jednak istniało ryzyko, że Niemcy postanowią skonfiskować legalnie posiadany przez instytut rad. W 1943 r. dyrektor zlecił więc mechanikowi Jerzemu Wagnerowiczowi wykonanie imitacji jego tubek. Wyglądały jak oryginały i były odpowiednio postarzone, jednak w środku znajdował się ołów. Oryginały z radem ukryto w budynku, a w kasach zamykano fałszywe tubki. Przeczucie nie myliło dyrektora. Sejfy instytutu zostały obrabowane przez bandy RONA już w pierwszych dniach powstania warszawskiego.

Wyprawa samochodem pancernym

Gdy na Wawelskiej żołdacy Kamińskiego rabowali i dewastowali instytut, Franciszek Łukaszczyk przebywał w Regułach pod Warszawą, gdzie udało mu się schronić z żoną i synami po dramatycznej ewakuacji przez Okęcie i Michałowice. 20 sierpnia podjął decyzję, by wrócić po ukryty rad. Złotą bransoletą żony przekupił niemieckich podoficerów zakwaterowanych koło Pruszkowa, obiecując im też pieniądze z kasy instytutu. W zamian zażądał zawiezienia go z żoną na Wawelską… transporterem opancerzonym.

Zastali częściowo spalony budynek i dziesiątki rozkładających się zwłok. Dyrektor wszedł do budynku pod pozorem zabrania dokumentów i zimowej odzieży. Gdy wyjmował rad ze skrytek, jego żona, świetnie znająca niemiecki, odwracała uwagę żołnierzy. Udało się zabrać ok. 1 g pierwiastka. Razem z tym ukrytym na działce Zuberiera Łukaszczyk miał więc ok. 1,686 g radu, w tym cały podarowany przez Skłodowską-Curie. Warszawa i jej okolice nie były jednak bezpiecznym miejscem. Latem i jesienią 1944 r. dyrektor wyruszył więc z radioaktywnym ładunkiem w plecaku pociągiem do Krakowa, a potem na Podhale. Nową kryjówką dla radu miał być Poronin. Dlaczego właśnie ta miejscowość?

Franciszek Łukaszczyk był góralem. Jego ojciec Franciszek pochodził z Zo Sichły, matka, młodsza od męża o 15 lat Wiktoria z Galiców, była córką masarza z Poronina. Franek urodził się w 1897 r. w Bustryku. Miał zostać gazdą, ale matka chciała, by jedyny syn zdobył wykształcenie. Skończył więc gimnazjum w Nowym Targu, maturę zdał w Zakopanem, a w 1918 r. rozpoczął w Krakowie studia medyczne. Po egzaminach w 1924 r. został zatrudniony jako asystent w klinice UJ pod okiem prof. Orłowskiego. To właśnie on zarekomendował go Bronisławie Dłuskiej jako kandydata na dyrektora kliniki onkologicznej w Instytucie Radowym.

Po przenosinach do Warszawy Łukaszczyk zamieszkał w służbowym mieszkaniu, pierwotnie przeznaczonym dla noblistki, ale po jej śmierci w 1934 r. przekazanym dyrekcji. Wziął ślub z Marią Koenigsberger, z którą miał synów bliźniaków – Macieja i Jacka. Wciąż jednak tęsknił za Podhalem. W 1937 r. zbudował więc na należącej do matki działce w Poroninie dom, a obok niego szopę, pełniącą też funkcję garażu. I to właśnie tam postanowił ukryć rad.

Zabójczy ładunek

Gram radu jest 10 mln razy bardziej radioaktywny niż gram uranu. Dawka promieniowania, któremu Franciszek Łukaszczyk został poddany, przewożąc rad z Warszawy do Poronina, musiała być ogromna. W kwietniu 1945 r. zabrał z szopy gram radu do Krakowa, gdzie dzięki niemu uruchomił pierwszy po wojnie oddział curieterapii w szpitalu im. Narutowicza. Była to sensacja na pierwsze strony gazet. Gdy zapadła decyzja o odbudowie instytutu, w listopadzie 1945 r. rad z Krakowa został przewieziony do Warszawy.

Latem 1947 r. placówka zyskała 8 g radu z darów UNRRA z Kanady, co umożliwiło wznowienie leczenia onkologicznego na dużą skalę. Nikt jednak nie wiedział, ile radu Franciszek Łukaszczyk schował w czasie wojny ani co się z nim stało. Kryjówka w Poroninie była pilnie strzeżoną tajemnicą.

Łukaszczyk wrócił na stanowisko dyrektora Instytutu Radowego, przemianowanego później na Centralny Instytut Onkologii. Był autorem wielu prac naukowych, a we wrześniu 1953 r. został profesorem nadzwyczajnym. Chorował już wówczas na ostrą postać choroby popromiennej, która doprowadziła do jego śmierci w maju 1956 r. Przy dźwiękach kapeli Stanisława i Władysława Trebuniów-Tutków został pochowany w Poroninie. Niemal na wprost bramy cmentarza stała szopa, w której ukrył rad. I on wciąż tam był.

Aniela Bafia, była nauczycielka i znawczyni historii Poronina, pamięta, że w 1955 r. na ul. Tatrzańskiej zaroiło się od milicji. Zamknięto cały rewir koło cmentarza, nawet dla dzieci wracających ze szkoły. Mieszkańców, nieświadomych, co było ukryte w szopie Łukaszczyka, nie poinformowano o celu operacji. Pani Aniela jest przekonana, że jeszcze przed śmiercią doktora władze poszukiwały ukrytego przez niego radu. Na temat wyników tej rewizji nie zachowały się żadne informacje. Prawdziwa bomba wybuchła jednak trzy lata później.

Zbyt zachłanna kochanka

W październiku 1958 r. została aresztowana w Białymstoku 31-letnia Amelia Kostkowska, ordynator oddziału onkologicznego w Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym i kierownik Wojewódzkiej Przychodni Onkologicznej. Powodem było doniesienie złożone przez córkę jednej z pacjentek, której Kostkowska aplikowała naświetlanie radem, nie wykonując wcześniej żadnych badań. Jak się okazało, kobieta nie miała raka. Dalsze dochodzenie ujawniło więcej takich przypadków, a wiele pacjentek w wyniku niepotrzebnej radioterapii stało się bezpłodnymi. Kostkowska nie tylko fałszowała wyniki badań, ale też, prowadząc prywatną praktykę, oszukiwała urząd skarbowy. Prokuratura postawiła jej 33 zarzuty, a głośny proces rozpoczął się w listopadzie 1959 r.

Kim była Amelia Kostkowska? W 1949 r., nie mając jeszcze skończonych studiów medycznych, została asystentką dyr. Łukaszczyka. Dyplom zrobiła w 1952 r. i wtedy zaczęła się jej zawrotna kariera. 25-latka objęła stanowiska sekretarzy: Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, posiedzeń naukowych w instytucie, wydawnictwa Nowotwory i Problemowej Rady Naukowej Ministerstwa Zdrowia ds. wczesnego rozpoznawania raka. Napisała też pod kierunkiem Franciszka Łukaszczyka sześć prac naukowych, a dwa lata po dyplomie miała już II stopień specjalizacji.

Kostkowska była w instytucie prawą ręką dyrektora. Mówiono o niej szefowa i powszechnie narzekano na jej apodyktyczny charakter. Tajemnicą poliszynela było uczucie, które od początku znajomości łączyło prof. Łukaszczyka z asystentką. Dopóki kierował instytutem, jej pozycja była niezagrożona. Zmieniło się to, gdy choroba popromienna uniemożliwiła mu wykonywanie obowiązków. W lutym 1953 r. Amelia Kostkowska została przeniesiona z Warszawy do Krakowa, a pół roku później do Białegostoku. Zanim jednak wyjechała, dyrektor zdradził jej tajemnicę.

Pół roku po aresztowaniu Kostkowska zeznała śledczym, że w szopie w Poroninie wciąż znajduje się ukryty rad. Prawdopodobnie ujawniła to, licząc na łagodniejszy wyrok. Lekarce groziło 13 lat więzienia i konfiskata majątku, a ostatecznie skazano ją – po apelacjach – na 8 lat więzienia i 50 tys. zł grzywny. Nie wiadomo, jakie były jej dalsze losy.

Wciąż tajemnica

20 maja 1959 r. na Tatrzańskiej znów zaroiło się od milicji. Przekazane przez Kostkowską informacje się potwierdziły. Pod szopą znaleziono zakopane dwa ołowiane walce, zawierające w sumie 254,59 mg radu w siedmiu złotych osłonach i w 34 tubkach z platyny. 14 tubek miało oznaczenie RMS, osiem – PKR (Polski Komitet Radowy), a pozostałe 12 – EM (Emil Meisels), WCH (Wiktor Chajes), ZR (Zbigniew Rybkowski) i F (dr Folkszturm). Wartość radu i osłon wyceniono na 10 tys. zł i 12 tys. dol. Znalezisko było poważną rysą na nieskazitelnej sylwetce Franciszka Łukaszczyka – bohaterskiego konspiratora i ojca polskiej onkologii klinicznej.

Dlaczego nie ujawnił całego ukrytego radu? Tę tajemnicę zabrał ze sobą do grobu. Być może, przechowując rad, będący prywatną własnością, Łukaszczyk liczył, że kiedyś zgłoszą się po niego prawowici właściciele? A może kupił go za swoje pieniądze i traktował jak osobistą własność? Ale jeśli tak, to co robiło tam 14 tubek radu podarowanego przez Marię Skłodowską-Curie? Może dyrektor po prostu zapomniał, że 12 ze 166 ładunków RMS ukrył razem z prywatnymi?

Tę ostatnią hipotezę uprawdopodabnia zdarzenie, jakie miało miejsce na Wawelskiej w 1998 r. Dwójka pracowników zauważyła wtedy, że kontrolne klisze przyczepione do fartuchów pozostawionych w nowo otwartej szatni zaciemniły się pod wpływem promieniowania. Wkrótce znaleziono jego źródło. W kanale wentylacyjnym wciąż znajdował się ukryty w czasie wojny przez dyrektora zapomniany ładunek radu RMS, zawierający 6,66 mg pierwiastka. Przetrwał tam mimo zniszczeń i licznych remontów budynku. Może więc niecały ukryty przez Franciszka Łukaszczyka rad został dotąd odnaleziony?

Polityka 29.2017 (3119) z dnia 18.07.2017; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Radioaktywny skarb w góralskiej szopie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną