Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Olimpiada po kryjomu

Jeniecka olimpiada

Autorzy filmu „Olimpiada 40” (reż. Andrzej Kotkowski, scen. Andrzej Kotkowski, Michał Komar) odtworzyli historię niezwykłych Międzynarodowych Jenieckich Igrzysk Olimpijskich 1940 r. w Stalagu XIIIA na przedmieściach Norymbergi. Autorzy filmu „Olimpiada 40” (reż. Andrzej Kotkowski, scen. Andrzej Kotkowski, Michał Komar) odtworzyli historię niezwykłych Międzynarodowych Jenieckich Igrzysk Olimpijskich 1940 r. w Stalagu XIIIA na przedmieściach Norymbergi. Polfilm / EAST NEWS
Były raz igrzyska, które wygrała Polska; za drutem kolczastym, przeprowadzone w tajemnicy przed hitlerowskimi strażnikami.
Stalag pod Norymbergą, zima 1939 r. Malował Zdzisław Jaeschke.Zdzisław Jaeschke - Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu/Wikipedia Stalag pod Norymbergą, zima 1939 r. Malował Zdzisław Jaeschke.

Jest 31 sierpnia 1940 r. W nazistowskim obozie jenieckim na przedmieściach Norymbergi sanitariusz Richard Virion ukradkiem wprowadza siedmiu mężczyzn do izolatki lazaretu. To żołnierze w niewoli: Jugosłowianin, Brytyjczyk, Holender, Belg, Norweg, Francuz i Polak. Są delegatami narodów, które nazajutrz wystartują w tajnych igrzyskach. Na drzwiach pomieszczenia napis: „Uwaga! Wstęp surowo wzbroniony! Tyfus plamisty”. Niemcy boją się tyfusu, więc jeśli olimpijczycy będą cicho, nikt nie będzie ich niepokoił.

Niech będą symbolem

W ciasnej izolatce siódemka mężczyzn staje przed stołem, za którym zasiada jeniecki komitet olimpijski. Francuz, jego członek, wstaje, woła: „Baczność!”. Podchodzi do ustawionego w rogu sali słupka (jeszcze rano służył pewnie za kwietnik któremuś z obozowych lekarzy – wspomni potem w „Olimpiadzie, której nie było”, głównym źródle wiedzy o tych wydarzeniach, jeniec obozu Teodor Niewiadomski). Do słupka, u góry, jest przytwierdzona puszka po konserwach z resztkami tłuszczu, którą Francuz teraz podpala. Błyska płomień – to znicz olimpijski.

Jest i hymn igrzysk. Napisał go Wacław Gąsiorowski – więzień, wcześniej fryzjer z Łowicza (w obozie za darmo strzyże wyłącznie sportowców). „Wzniesiemy ponad druty pięć olimpijskich kół/Zwycięstwo będzie nasze ponad jeniecki znój!”. Obok flaga olimpijska o wymiarach 29 na 46 cm. Pięć kółek wyciętych z opakowań po papierosach na materiale z jedwabnej koszuli jednego z więźniów.

Do stolika podchodzi polski reprezentant Jan Cioch (chudy jak szkapa, ale gdy chciał uciec z obozu, wziął tyczkę i przeskoczył ponadtrzymetrowe ogrodzenie). Z relacji Niewiadomskiego: „Wilgotne oczy [Ciocha], nerwowe kurcze twarzy. Zaciśnięte w ciup usta zaniemówiły. Wreszcie... »W imieniu wszystkich sportowców, których stadiony ogrodzono kolczastym drutem...«”. Po kwestii Ciocha wstaje poparzony angielski marynarz, członek komitetu olimpijskiego: „Niech te Igrzyska (…) będą symbolem dwunastych Igrzysk Olimpijskich. Międzynarodowe Jenieckie Igrzyska Olimpijskie 1940 r. w Stalagu XIIIA na przedmieściach Norymbergi – Langwasser uważam za otwarte”.

Byle nie zwariować

Długo wydawało się, że olimpiada 1940 r. dojdzie do skutku. Gospodarzem zimowych i letnich zmagań (dopiero w 1992 r. zimowe i letnie igrzyska przeprowadzano w tym samym roku po raz ostatni) miała być Japonia, a miastami gospodarzami Tokio i Sapporo. Miały się one w ten sposób stać pierwszymi gospodarzami niezachodnimi (i stały się, ale po latach: Tokio w 1964 r., Sapporo osiem lat później).

Japończykom zależało na tej imprezie. W latach 30. XX w. potrzebowali międzynarodowej legitymizacji, a tę reżimom daje goszczenie wielkich sportowych zawodów. Był to czas militaryzacji i ekspansjonizmu Kraju Kwitnącej Wiśni: w 1931 r. Japończycy najechali chińską Mandżurię, w 1932 r. stworzyli tam marionetkowe państwo Mandżukuo, w 1933 r. wystąpili z Ligi Narodów, niebawem mieli wejść w sojusz z Hitlerem. W 1936 r. Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) przyznał im co prawda prawo do organizacji igrzysk, wkrótce doszło jednak do kolejnej wojny japońsko-chińskiej, i Tokio musiało oddać zawody.

W MKOl zapadła decyzja: letnie zmagania odbędą się w Helsinkach, a zimowe w bawarskim Garmisch-Partenkirchen (Niemcy byli gotowi na przyjęcie zawodów, gdyż igrzyska gościli już w 1936 r.). Wkrótce jednak również Finowie musieli zrezygnować z organizacji imprezy, po tym jak w listopadzie 1939 r. zostali zaatakowani przez ZSRR. Europę stopniowo ogarniała wojenna pożoga, olimpiadę odwołano. Stało się tak drugi raz w historii – wcześniej letnie igrzyska, których gospodarzem miało być Cesarstwo Niemiec, anulowano w 1916 r. (zimowe zaczęto przeprowadzać dopiero od 1924 r.).

W roku olimpijskim jeńcy z położonego pod Norymbergą Stalagu (obozu jenieckiego dla szeregowców i podoficerów) XIIIA musieli wziąć więc sprawy w swoje ręce. Ewentualne konsekwencje takiej decyzji w obozie jenieckim były mniejsze niż w obozach koncentracyjnych i zagłady, w których warunki były nieporównywalnie gorsze. W stalagach była ograniczona możliwość poruszania się, nie można było pracować, ale prawdopodobieństwo poniesienia śmierci z rąk niemieckich strażników było zdecydowanie niższe. Były jednak inne zagrożenia. Bezczynność, często kilkuletnia, wywoływała u wielu jeńców tzw. chorobę drutów – odchodzili od zmysłów, dosłownie. Olimpiada miała być dla nich namiastką normalnego życia.

Obozowa olimpiada rozpoczyna się w wigilię pierwszej rocznicy hitlerowskiej agresji na Polskę – 31 sierpnia 1940 r. Wcześniej, wraz z tym, jak Hitler podbijał kolejne kraje, do stalagu napływali żołnierze pokonanych armii.

Pomysłodawcą igrzysk jest Polak, plutonowy Słomczyński. Zmagania mają symbolizować prawdziwe XII igrzyska. I symbolizować będą, a nawet do pewnego stopnia je zastąpią. Nie odbędą się bowiem nigdzie na świecie inne zawody, które w równym stopniu mogłyby rościć sobie prawo, by uznano je za XII igrzyska. To ważne, gdyż igrzyska z tym numerem po wojnie nie zostaną przeprowadzone. MKOl stosuje taką numerację, jak gdyby nie dochodziło do wojen, a wszystkie olimpiady się odbywały – stąd do dziś ich numery nie odpowiadają rzeczywistości, brakuje trzech.

Wielkie zawody

Jeńcy Stalagu XIIIA planują przeprowadzić sześć konkurencji. Jest to możliwe dzięki niebieskookiemu blondynowi, sanitariuszowi Virionowi. Alzatczykowi, synowi Polki i Francuza, który pomagał żołnierzom, zwłaszcza polskim.

Najtrudniejsza do rozegrania jest pierwsza konkurencja – siatkówka. Virion przyprowadza na ustronny przyszpitalny placyk 12 symulantów – sześciu Belgów, sześciu Holendrów. Przy szpitalu rosną dwa liche drzewka, między nimi wisi sznur, a na nim spodnie pamiętające kampanię wrześniową, lniana koszula i skarpety – to olimpijska siatka. Nagle rozlega się krzyk: Obiad! To sygnał dla pracowników szpitala, aby udać się na posiłek do oddalonego kasyna. To również sygnał dla olimpijczyków. Prędko: Virion wyciąga z torby starą piłkę, Belg ją nadmuchuje, Virion ponagla, mecz się rozpoczyna, Alzatczyk sędziuje. Belgowie uzyskują przewagę, prowadzą już 7:1, ale niespodziewanie ze szpitala wypada jeden z niemieckich lekarzy. Spóźniony na posiłek, przyłapuje olimpijczyków. „Do jasnej cholery! To są chorzy? Wszyscy won! Do obozu! Do kompanii karnej!” – krzyczy, wymachując szpicrutą. Tak zakończył się pierwszy dzień tajnej olimpiady i pierwsza konkurencja – na szczęście jedyna, której przeprowadzić się nie udało (nazajutrz grać mieli Polacy z Anglikami).

Druga dyscyplina: kolarstwo. Ale jak w nazistowskim obozie można ścigać się na rowerach? Potrzeba jest matką wynalazków. Klecą stacjonarny rower, czyli „dwa szpitalne taboreciki spojone rowerową ramą pochodzącą ze starego, zdezelowanego »Pucha«, który był służbowym środkiem lokomocji Rogera [Viriona]” – wspomni Niewiadomski. Francuz, Jugosłowianin, Holender, Norweg, Polak (ten zmacha się tak bardzo, że po zakończeniu konkurencji padnie, a z jego oka wypłynie strużka krwi)... Virion przyprowadza pojedynczo „chorych” olimpijczyków do lazaretu. Każdy ma pięć minut, musi pedałować z całych sił, wygrywa ten, kto „zajedzie” najdalej. Belg – to on bije wszelkie jenieckie rekordy i zostaje złotym medalistą. Polacy poza podium.

Teraz kolej na pchnięcie kulą, a rzucać będą kocimi łbami. Niewiadomski: „Rzutowi kulą zapewne patronowały dobre duszki boskiego Olimpu. Z ich to natchnienia szefowie oddziału budowlanego przystąpili do nieoczekiwanego przemeblowania obozowych dróg i ścieżek”. Brukarzy wybierano spośród jeńców (więźniom wyjątkowo pozwolono pracować). Virion załatwia (pomogły łapówki w postaci papierosów marki Juno), żeby na liście brukarzy znaleźli się jego protegowani. Nazajutrz przystępują do pracy. Chwila nieuwagi Niemców, jeńcy chwytają kolejno kamień, obły i ciężki, bo ważący z pięć kilo. Siedmiu ustawia się w rządku, rzucają ile sił, Virion przelicza ich wysiłek na metry. 11,20 m – tyle najdalej poleciał brukowy kamień, a rzucił go Jugosłowianin. Polacy ze srebrem.

Na zawody w łucznictwie lazaret jest zbyt mały. Areną zmagań będzie więc barak, w którym mieszkają Polacy. Strzelają – z 10 m. Skąd w obozie broń? Znowu, sami zrobili: z wierzbowych witek, zardzewiałych gwoździ i gęsiego pióra. Przy oknie czatuje fryzjer i autor hymnu, Gąsiorowski. Pierwszy strzela reprezentant Francji, Senegalczyk z polskimi korzeniami – Antoine Struś. To on jako jedyny ustrzeli środek tarczy, dziesiątkę, wygra konkurencję i będzie cieszyć się, wykrzykując nieudolną polszczyzną: „Dżeszensz!”. Polska tym razem z brązem.

Jeszcze skok w dal – trzeba przeskoczyć około trzymetrowy rów melioracyjny, który przebiega przez cały obóz, a różne nacje różnie go nazywają: Polacy Wisłą, Anglicy Tamizą, Francuzi Sekwaną. Każdy naród mieszka tutaj osobno. Virion przemyka się od baraku do baraku i sędziuje skoki kolejnych drużyn. Wygrywa Norweg, trzecie miejsce zajmuje Cioch.

Na olimpiadach miejsce kraju w tabeli zależy od liczby złotych medali, które zdobył. Przed ostatnią konkurencją po jednym złotym krążku mają na koncie Francja, Jugosławia, Belgia i Norwegia, Polska zajmuje dalszą lokatę.

Ostatnia dyscyplina to biegi na dystansie 50 m karną żabką. Ręce zakłada się za głowę, skacze się, kucając – stąd żabka. To potwornie męczące, Niemcy karzą w ten sposób jeńców – dlatego karna. Tym razem kryć się nie trzeba. Wręcz odwrotnie. Virion skrupulatnie odmierza dystans, po czym krzyczy na skaczących kolejno: Schnella! Zagrzewa w ten sposób do walki i stwarza pozory przed strażnikami. Nagle zjawia się Schlappke, obozowy sadysta (to właśnie z jego kurnika wykradziono gęsie pióra potrzebne do łucznictwa). Co zrobił? – pyta Viriona. Nie chce salutować – odpowiada Alzatczyk. Skacze akurat Niewiadomski. Niewiadomskiego obecność kata mobilizuje. Schlappke chwali żabkę, gratuluje. Nie wie tylko, że gratuluje złotego olimpijskiego medalu. Polska wygrywa tę konkurencję i – wysuwając się w ten sposób na czoło ogólnej klasyfikacji – wygrywa XII igrzyska olimpijskie.

Skarby w gipsie

8 września, po dziewięciu dniach zmagań, turniej dobiega końca. Luftwaffe właśnie rozpoczęło bombardowanie Londynu, a tutaj, w Stalagu XIIIA pod Norymbergą, kolejni medaliści wchodzą na podium (jest nim niewielki zydelek). Medale są wykonane z drutu, a gdy Niewiadomski odbiera swój za karną żabkę, rani się krwawo w dłoń. Polscy olimpijczycy otrzymują dodatkowo od Gąsiorowskiego kupony na dożywotnie strzyżenie w Łowiczu, a Cioch gra im Mazurka Dąbrowskiego na niemieckich organkach. Polacy zdobyli medale złoty, srebrny i dwa brązowe. Zwyciężyli. Jedyny raz w historii.

Wkrótce jednak Niemcy podczas rewizji znajdują u Jugosłowianina, który najdalej rzucił kocim łbem, złoty medal. Wpadają na trop zawodów, chcą znaleźć inne precjoza (a jest czego szukać – od flagi olimpijskiej po plakat czy okolicznościowe znaczki, które stworzyli jeńcy). Komendant wyznacza nawet nagrodę za kolejne fanty: pięć chlebów i pół metra kiełbasy. Na nic się to jednak nie zdaje. Olimpijczycy wymyślają fortel: precjoza owinięte flagą schować należy w gipsie, a ten założyć na nogę Niewiadomskiego. To dobry plan. Ostre krańce olimpijskich skarbów przebijają jednak wkrótce bandaże, potem skórę i babrają Niewiadomskiemu w ciele.

Po jakimś czasie skarby udaje się przeszmuglować z obozu. Trafiają do matki Niewiadomskiego, a później znajdują się nadpalone w gruzach budynku zburzonego podczas powstania warszawskiego. W „Super Expressie”, któremu udało się niedługo przed śmiercią Niewiadomskiego porozmawiać z nim, czytamy: „Gdy po wojnie Niemcy dowiedzieli się o obozowej olimpiadzie, odszukali Teodora Niewiadomskiego i zaprosili do Norymbergi. Był gościem honorowym na stadionie, na którym Hitler spartakiadę otwierał. Podczas wizyty u młodzieży sportowej Niemcy skakali przed nim karną żabką”.

Lata po wojnie Niemcy proponują Niewiadomskiemu prawdziwą fortunę za pamiątki po Międzynarodowych Jenieckich Igrzyskach Olimpijskich. Odmawia. Skarby ofiarowuje Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.

***

Autor jest redaktorem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. 28 marca w Wydawnictwie Czarne ukaże się jego książka „Królowie strzelców” – reporterska opowieść o Europie Wschodniej przez pryzmat związków piłki i polityki. Przy pisaniu artykułu korzystał z: Teodor Niewiadomski, „Olimpiada, której nie było”, Wydawnictwo Sport i Turystyka, Warszawa 1973; Ryszard Opiatowski, „Gdy koszula była flagą”, „Super Express”, 23.06.1995 r.; Tadeusz Skoczek (red.), „Sport za drutami (1939–1945)”, Muzeum Niepodległości w Warszawie, Warszawa 2015; materiały Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.

Polityka 6.2018 (3147) z dnia 06.02.2018; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Olimpiada po kryjomu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną