Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Zakopane, wiosna 1968

Zakopiański Marzec ′68

I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka z żoną Zofią i wnuczką, Zakopane, lata 60. I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka z żoną Zofią i wnuczką, Zakopane, lata 60. CAF / PAP
W latach 60. Zakopane ze swoimi dwudziestoma kilkoma tysiącami mieszkańców było mikrometropolią, przyciągającą turystów, artystów i uwagę Służby Bezpieczeństwa. Po wydarzeniach marcowych 1968 r. bardzo się ona nasiliła.
Karnawał zakopiański, luty 1967 r.Jan Olszewski/PAP Karnawał zakopiański, luty 1967 r.

Artykuł w wersji audio

W Zakopanem odsetek artystów, pisarzy, architektów, lekarzy, sportowców, duchownych (30 klasztorów!) wielokrotnie przewyższał średnią krajową. Mieszkało tu sporo ludzi o pokręconych życiorysach: dawni akowcy i żołnierze powojennego podziemia, jeden sanacyjny generał (Mieczysław Boruta-Spiechowicz), grupka ocalałych z zagłady Żydów, nieco spauperyzowanych arystokratów, sporo specjalistów od mniej lub bardziej ciemnych interesów.

Miejscowych – górali i ceprów – odwiedzali coraz liczniejsi goście, pod koniec epoki gomułkowskiej już ponad 2 mln rocznie. Większość stanowili przywożeni pod Giewont wycieczkowicze, ale o prawdziwym obliczu kurortu decydowały elity intelektualne, artystyczne, polityczne i finansowe, które nie wyobrażały sobie sezonu zimowego czy letniego bez dłuższego pobytu w pobliżu Krupówek. To ich przedstawiciele zaludniali zakopiańskie hotele, pensjonaty czy domy wypoczynkowe ministerstw lub zakładów pracy, wieczorem zaś liczne i drogie nocne lokale, w których według raportu Radia Wolna Europa z 1960 r. „bratają się przy kieliszku wódki prokurator z przemytnikiem, milicjant z waluciarzem, hochsztapler z radnym miasta, sekretarz partii z handlarzem czeskiego obuwia”.

Specyficzna była wtedy także zakopiańska PZPR – choć stosunkowo liczna, to słaba ideologicznie. Prawie w ogóle nie było w niej chłopów, tworzyli ją mniej więcej po połowie inteligenci i robotnicy, z tym że wśród pierwszych mało było adwokatów, inżynierów czy lekarzy, przeważali słabo wykształceni „pracownicy umysłowi”. Wśród robotników zaś, z braku na miejscu dużych fabryk, większość stanowili niewykwalifikowani, pochodzący zazwyczaj z sąsiednich wsi góralskich. „W tych warunkach – narzekano w partyjnym raporcie z 1957 r. – kiedy ilościowy trzon organizacji stanowią grawitujący ku wsi robotnicy, a ku drobnomieszczaństwu – inteligenci, przy ogólnym niskim poziomie ideologicznym członków partii istnieją raczej tendencje poddawania się nastrojom drobnomieszczańsko-liberalnym, promieniującym ze środowisk pozapartyjnych, aniżeli oddziaływanie partyjnych na to środowisko”. Wyraźnie pokazał to Październik 1956 r., kiedy kierowana przez związanego z Zakopanem literata Romana Brandstaettera tzw. Grupa 40 radykalnie przyczyniła się do wymiany miejskiego komitetu partii i przejęcia przez bezpartyjnych Miejskiej Rady Narodowej, zaś miejscowy Komitet Rewolucyjny (w którym prym wiódł Wojciech Niedziałek, jeden z najciekawszych chyba zakopiańczyków, bohater AK, po wojnie taternik, rzeźbiarz i socjolog) domagał się przekazania na cele społeczne pensjonatów należących do ZMP czy MSW.

Na przełomie lat 50. i 60. powstały co prawda w Zakopanem nowe zakłady pracy (miały odgrywać podobną rolę jak Nowa Huta w Krakowie), ale oczekiwane skutki ideologiczne zostały zniwelowane przez wspomnianą wyżej falę gości. „Robotników do Zakopanego jako turystów przyjeżdża niewielu – diagnozowano w 1966 r. – Ten fakt ma niewątpliwie wpływ na kształtowanie się wśród społeczeństwa zakopiańskiego poglądów i nastrojów politycznych. […] Ludzie przyjeżdżający tu na odpoczynek, a rekrutujący się głównie spośród dygnitarzy i ich rodzin z różnych miast Polski, a w znacznym procencie z Warszawy […] z ich grona płyną różnego rodzaju plotki dotyczące często spraw państwowych, a niekiedy także osobistości państwowych i partyjnych. O ile nie uczęszczają oni do kościoła w miejscu swego zamieszkania, gdzie może uchodzą za ateistów – to w czasie pobytu na wczasach do kościoła chodzą, nierzadko nawet wożą się do kościoła samochodami. Temu wszystkiemu przyglądają się biernie miejscowi członkowie partii, przygląda się także miejscowe społeczeństwo. To […] ma wpływ demoralizujący”. Nic też dziwnego, że zakopiańska służba bezpieczeństwa już pod koniec lat 50. narzekała na nawał pracy, zwłaszcza że w Tatry przyjeżdżali też cudzoziemcy. W 1961 r. w orbisowskim Giewoncie zatrzymały się nawet siostry prezydenta J.F. Kennedy’ego.

Własnemu podwórku zaczęto się uważniej przyglądać po wybuchu wojny sześciodniowej, a zwłaszcza po przemówieniu Władysława Gomułki 19 czerwca 1967 r., w którym padły słowa o syjonistycznej „piątej kolumnie”. Zaczęto wtedy „przekierowywać” agenturę, pierwsze doniesienia pochodziły jednak nie tyle z knajp czy z ulicy, co z zakonów i hoteli. 22 czerwca z wyraźną satysfakcją donoszono o wypowiedziach zakopiańskich pallotynów, że „problem syjonizmu wśród Żydów polskich […] będzie w jakiś sposób obecnie rozwiązany. Mianowicie uważają, że Żydzi zajmujący wiele kierowniczych stanowisk w naszym aparacie państwowym stanowią potencjalne niebezpieczeństwo zdrady naszych interesów narodowych, podobnie jak to zrobili w 1939 r. tolerowani przez nasze władze państwowe Niemcy. Wystąpienie tow. Gomułki Pallotyni interpretują jako sygnał, że najwyższe czynniki w państwie w porę zrozumiały grozę tego problemu”. Wśród podobnych zapewnień, dochodzących m.in. od nauczycieli, odnotowywano też głosy krytyczne, jak np. adwokata Antoniego Romaszkana, uważającego deklarację pierwszego sekretarza za „ograniczenie wolności poglądów i odradzanie się nastrojów antysemickich”.

Wraz z przynoszonymi przez coraz liczniejszych gości (zaczął się sezon letni) „sprawdzonymi rewelacjami” poglądy zakopiańczyków zaczęły się polaryzować. Jednych plotki, że np. „w czasie sukcesów militarnych Izraela Żydzi zatrudnieni na wysokich stanowiskach w Warszawie składali gratulacje na ręce ambasadora Izraela w Polsce” umacniały na pozycjach prorządowych. Inni, jak znany zakopiański lekarz Zbigniew Wilamowski, dawny członek Grupy 40, zachowywali sceptycyzm. Rozlała się fala dowcipów zainspirowanych skalą porażek wojsk arabskich (co miało podobno doprowadzić na początku sierpnia 1967 r. do bójki w Morskim Oku między góralami i kilkoma Syryjczykami). Tak wspierający wcześniej Gomułkę pallotyni teraz mieli się cieszyć, że „Izrael dał w skórę Arabom, gdzie właśnie zaczynał powstawać komunizm. Nie mogli się przy tym nadziwić, że USA ma tak świetną broń, przy pomocy której 1 mln Żydów rozbił 40 mln Arabów uzbrojonych w radziecką nowoczesną broń”.

W 1968 r. Zakopane również miało swój Marzec. Z braku wyższej uczelni motorem wydarzeń musieli stać się albo „kombatanci” 1956 r., przyjezdni (w tym studenci), albo uczniowie szkół średnich, wśród których nie brakowało zarówno dzieci górali, jak miejscowych czy krakowskich intelektualistów. Zaczęli uczniowie, 12 marca rozwieszając na Krupówkach i innych centralnych ulicach miasta plakaty „Gdzie jest wolność słowa? Co z konstytucją”, „Popieramy studentów warszawskich”, „Precz z partią”. Jednak podejrzenie padło w pierwszej kolejności na studentów, więc „rozpoznano” przeznaczone dla nich sanatoria i domy wypoczynkowe, przeglądano karty meldunkowe kwater prywatnych, szukając młodych ludzi, zwłaszcza z Warszawy i Krakowa. Uruchomiono całą dostępną agenturę, przeprowadzono rozmowy ostrzegawcze z osobami podejrzanymi „z racji zajmowania się takimi sprawami w przeszłości lub z powodu ich próżniaczego trybu życia, negacji obecnej rzeczywistości i popierania agresji izraelskiej”, m.in. z zakopiańczykami Wojciechem Niedziałkiem, Michałem Neumanem i Lesławem Miturą. Jeśli chodzi o warszawiaków, czujne oko władzy spoczęło m.in. na Wiktorze Osiatyńskim.

Ostatecznie sprawca – uczeń liceum plastycznego – zgłosił się sam, po obietnicy „amnestii”. Co charakterystyczne, zarówno w tym przypadku, jak i później pojawiających się, m.in. na budynku komitetu partii czy Ośrodku Pracy Więźniów, plakatów, napisów i ulotek (m.in. „Wiwat studenci”, „Młodzież zakopiańska – wzorujmy się na studentach warszawskich”, „Niech żyją studenci Warszawy, niech żyje młodzież polska”, „Precz z czerwoną arystokracją i z ORMO”, „Prasa kłamie”), miejscowa SB świadomie zrezygnowała ze ścigania i ukarania „młodzieży o wybujałym temperamencie i chęci wykazania się wobec otoczenia, źle pojętym bohaterstwie”. Starała się uczniów tylko zastraszyć i nie dopuścić do wyjścia na ulicę (na 20 marca planowano wiec pod pomnikiem żołnierzy radzieckich na obecnym pl. Niepodległości). Zdawano sobie sprawę, że takie zgromadzenie, a zwłaszcza użycie siły, mogłoby odbić się głośniejszym echem niż zamieszki w niejednym mieście wojewódzkim. Skoncentrowano się więc na potencjalnych inspiratorach, zarówno miejscowych, jak i gościach, bowiem rzucała się w oczy zależność między weekendowymi przyjazdami a pojawianiem się plakatów i ulotek. Ostatecznie do wiecu nie doszło zarówno dzięki niedopuszczeniu do powstania „ośrodka kierowniczego zdolnego do podjęcia prac organizacyjnych”, jak i „skomasowaniu wysiłków całego aparatu milicyjnego” oraz interwencji partii i nauczycieli.

Innym powodem pragmatycznego potraktowania zbuntowanej młodzieży było zbyt duże obciążenie pracą zakopiańskiej SB, jak na jej zasoby osobowe. Marzec i kwiecień były bowiem zwyczajowo okresem przyjazdów elit. Do tego zakopiański Związek Polskich Artystów Plastyków po ośmioletniej przerwie zorganizował tzw. Salon Marcowy. Poprzednie, z lat 1958–59, były – jak pisała zakopiańska artystka Lidia Rosińska – pozbawione „kompleksu prowincji, na długo przed tendencjami narastającymi w dużych warszawskich i krakowskich środowiskach artystycznych, stały się autentyczną prezentacją (manifestacją) sztuki wolnej, anonsującej najnowsze światowe trendy i najciekawsze, niezwykle wyraziste i bezkompromisowe postawy twórcze”. Nic dziwnego, że odbywającą się między 15 a 21 marca imprezę bacznie obserwowano, argumentując, że „środowiska artystyczne w kraju, jak i zaproszeni goście zagraniczni mogą eksponować w ramach salonu te treści, które sprzeczne są z duchem rozwoju kultury i sztuki w naszym kraju. […] Prezentowane obrazy reprezentują dekadencką sztukę zachodnioeuropejską, nikomu w Polsce nie zrozumiałą. Salon marcowy 1968 staje się forum dyskusyjnym polskich plastyków z artystami i teoretykami awangardowej w sensie degeneracji sztuki zachodniej. Z forum tego wykluczono Rosjan i innych naszych pobratyńcow wschodnich nie zapraszając ich do Zakopanego”. Jednak zarówno agenci, jak i podsłuchy nie potwierdziły obaw o „propagowanie idei antysocjalistycznych”. Jedynie Władysław Hasior nieoficjalnie trochę ponarzekał na władze.

Nie był to jedyny „artystyczny” problem zakopiańskiej bezpieki, okres świąteczny przyniósł bowiem tradycyjny najazd aktorów, literatów i dziennikarzy. W goszczących ich pensjonatach ZAIKS „przebywali m.in. Stefan Kisielewski, literat i dziennikarz Janusz Osęka, reżyser [Jerzy] Gruza i wielu Żydów – czołowych postaci naszego filmu […]. Wszyscy ci ludzie byli bardzo wystraszeni, gdyż każdy z nich w jakiś sposób powiązany był z Żydami, protegowany przez nich, zdany na ich opinię itp.”.

O ile w połowie marca uwaga Służby Bezpieczeństwa nastawiona była na studentów, po miesiącu wyraźnie przekierowano ją na „syjonistów”. Szukano ich wśród przyjezdnych, odnotowując zwłaszcza dziennikarzy, naukowców czy wyższych urzędników, zauważając przy okazji koligacje rodzinne i towarzyskie. W schronisku na Kalatówkach wyśledzono np. Stanisława Nelkena, podkreślając, że „jest bratem Wandy Załuskiej dyr. Dep. Ministerstwa Kultury – ostatnio usunięta z Partii”, a w Poroninie byłego dyrektora programowego telewizji Jerzego Pańskiego, wskazując na zatrudnienie jego żony w dziale zagranicznym PAP. Spośród mieszkańców Zakopanego do już rozpoznanych „syjonistów” jak Zbigniew Wilamowski dołączono m.in. jego kolegę po fachu Leszka Allerhanda („środowisko lekarskie Wydziału Zdrowia w Zakopanem” miało się zresztą domagać ich zwolnienia z pracy) i nauczyciela, historyka Zygmunta Goetla, który nie tylko przekonywał, że „studenci Warszawy mają rację występując manifestacyjnie na ulicach Warszawy”, ale i „niedwuznacznie identyfikował się z inspiratorami tych ekscesów”.

Dobrą okazją do pokazania, jak nieliczni byli niepraworządni w porównaniu ze „zdrowym jądrem narodu”, stały się komentarze po przeprowadzonych w pierwszej połowie kwietnia 1968 r. zmianach w elitach władzy, m.in. odejściu Mariana Spychalskiego z rządu i objęciu przez niego stanowiska przewodniczącego Rady Państwa. Tylko w „wąskich grupach” inteligencji, także partyjnej, pojawiały się oceny negatywne, a zmiany postrzegano jako przejawy antysemityzmu. Większość społeczeństwa spontanicznie i z pełnym przekonaniem miała stanąć po właściwej stronie barykady. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu nastroje zakopiańskiej ulicy kształtowały najbardziej nieprawdopodobne plotki przychodzące „wprost z Warszawy”, np. o podpisaniu przez państwa socjalistyczne tajnego porozumienia o „potrzebie zwolnienia Żydów z ważniejszych stanowisk państwowych” czy założeniu przez żonę Gomułki „rodzaju klubu żydów tzw. lojalnych”. Plotki połączone z oficjalną propagandą były jednak skuteczne i znaczna część zakopiańskich rzemieślników i robotników częściej niż dezaprobatę wyrażała zdziwienie, dlaczego „tak późno oczyszcza się partię i aparat państwowy od Żydów i karierowiczów” i martwiła się, że „tempo odsuwania syjonistów z ważnych stanowisk państwowych jest zbyt powolne i w ogóle co gorsze nie odczuwa go się na niższych szczeblach”. Pewnym pocieszeniem był dla nich fakt, „iż do zwolenników tow. Gomułki należy Minister Moczar, gdyż jest to człowiek energiczny i właściwie on zapoczątkował ruch oczyszczania partii i rządu z syjonistów”. Obiecujący obraz zakłócało tylko mianowanie Spychalskiego, „powszechnie wiadomym jest bowiem i na ten temat głośno się mówi, że jest on Żydem”, na tym stanowisku zaś „powinna zasiadać osoba, co do której nie można by było wysuwać żadnych zastrzeżeń”.

W maju 1968 r. marcowe nastroje zaczęły słabnąć, a miejscowa Służba Bezpieczeństwa zajęła się reakcjami na Praską Wiosnę, a później – sierpniową interwencją. I chociaż „zakopiański Marzec” nie miał tak dramatycznego przebiegu, jak w Warszawie czy Krakowie, to zasiał – jak wszędzie – dwa rodzaje ziaren: nonkonformizmu i antysemickiego populizmu. Oba przynoszą plon do dzisiaj.

***

Tekst powstał w ramach finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki projektu „Wolne przestrzenie. Marginesy swobody w realnym socjalizmie” i stanowi fragment pracy poświęconej Zakopanemu 1956–70. Autor uprzejmie prosi czytelników mających zakopiańskie wspomnienia z tych lat o podzielenie się nimi (j.p.kochanowski@uw.edu.pl).

Polityka 16.2018 (3157) z dnia 17.04.2018; Historia; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Zakopane, wiosna 1968"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną