Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Biopreparat. Jak Związek Radziecki uzbrajał bakterie i wirusy

Londyn, 4 kwietnia 1972 r. Podpisanie konwencji o zakazie prowadzenia badań, produkcji i gromadzenia broni bakteriologicznej. Od lewej: ambasador ZSRR Michaił Smirnowski, szef brytyjskiej dyplomacji sir Alec Douglas-Home i ambasador USA Walter H. Annenberg Londyn, 4 kwietnia 1972 r. Podpisanie konwencji o zakazie prowadzenia badań, produkcji i gromadzenia broni bakteriologicznej. Od lewej: ambasador ZSRR Michaił Smirnowski, szef brytyjskiej dyplomacji sir Alec Douglas-Home i ambasador USA Walter H. Annenberg Keystone Pictures USA/Zuma Press / Forum
Wąglik, ospa, ebola, nosacizna, tularemia, gorączka krwotoczna – to tylko kilka mikroorganizmów, które radzieccy naukowcy próbowali uodpornić na działanie szczepionek, by użyć ich jako broni.

Świat odetchnął z ulgą 10 kwietnia 1972 r., kiedy USA, ZSRR oraz 75 innych państw podpisało międzynarodową konwencję o zakazie prowadzenia badań, produkcji i gromadzenia broni bakteriologicznej. Wydawało się, że groźba śmiercionośnej wojny biologicznej została oddalona. W rzeczywistości dopiero wtedy wszystko się zaczęło. Po latach wyszło bowiem na jaw, że ledwie kilka miesięcy później radzieckie kierownictwo zadecydowało o bezprecedensowej rozbudowie tajnego programu broni tego typu (USA zakończyły badania nad nią w 1969 r.).

Pandemia bzdur: Pięć najpopularniejszych fake newsów ostatnich tygodni

65 tys. ludzi militaryzuje wirusy

Takie były początki tzw. Biopreparatu, oficjalnie skupiającego zakłady pracujące na rzecz przemysłu farmaceutycznego. W rzeczywistości stanowił on użyteczną przykrywkę dla programu rozwijania broni biologicznej, którym kierował Instytut Mikrobiologii Wojskowej. Według Kena Alibeka, mikrobiologa, który od 1975 r. pracował dla Biopreparatu, a w latach 1988–92 był jego wicedyrektorem, możliwości programu w dniach jego świetności pozwalały na wyprodukowanie kilku tysięcy ton zabójczych patogenów rocznie. To o wiele więcej, niż zakładały szacunki państw zachodnich.

Celem programu było stworzenie genetycznie zmodyfikowanych patogenów odpornych na szczepionki i antybiotyki, które można wykorzystać w konflikcie zbrojnym. Kulisy decyzji radzieckiego przywództwa do dziś otacza mgła tajemnicy. Proces decyzyjny na szczytach „imperium zła” – jak w przypadku wszystkich dyktatur – był nieprzejrzysty. Tylko pozornie o wszystkim decydował I sekretarz Leonid Breżniew. W rzeczywistości był on jedynie częścią tzw. kierownictwa, złożonego ze zwalczających się i rywalizujących o wpływy koterii. Historykom nie udało się ustalić, czy Breżniew z premedytacją złamał międzynarodową umowę, którą właśnie podpisał, czy też zwyczajnie ugiął się pod presją wpływowych kół reprezentujących przemysł ciężki i siły zbrojne.

Decyzja o rozbudowie programu broni biologicznej była przedsięwzięciem o doniosłych konsekwencjach. Milton Leitenberg i Raymond Zilinskas, autorzy książki „The Soviet Biological Weapons Program: A History”, najbardziej wiarygodnego opracowania na ten temat, piszą, że Biopreparat wymagał uruchomienia kilku centrów badawczo-rozwojowych, zatrudnienia całej masy inżynierów i techników, ale przede wszystkim znalezienia mikrobiologów, którzy potrafiliby „zmilitaryzować” wirusa, modyfikując jego szczepy tak, by były bardziej zaraźliwe. Leitenberg i Zilinskas szacują, że w program zaangażowanych było w sumie 65 tys. ludzi.

Czytaj też: Wirus jako broń biologiczna? Nie ma nic groźniejszego

Aralsk i Swierdłowsk – niedoszłe epidemie

Początkowo wysiłki naukowców skierowano na produkcję patogenów wytwarzanych w ZSRR w czasach II wojny światowej, czyli m.in. tularemii, dżumy, wąglika i nosacizny. Z czasem punkt ciężkości przesunął się w kierunku mikroorganizmów, których nie dało się zwalczać antybiotykami. Jak ustalili Leitenberg i Zilinskas, największym „dokonaniem” na tym polu było genetyczne zmodyfikowanie laseczki wąglika, by uodpornić go na istniejące wówczas szczepionki. Procedurze poddano też bakterię Legionella pneumophila, wywołującą groźną infekcję układu oddechowego.

Zabójcze patogeny wytwarzano w rozsianych po kraju ośrodkach, m.in. w Instytucie Ultraczystych Biopreparatów w Leningradzie, Instytucie Mikrobiologii w Stiepnogorsku, Instytucie Immunologii w Czechowie (niedaleko Moskwy). Jeden z największych poligonów przeznaczonych na testy znajdował się na Wyspie Odrodzenia, położonej na wodach Jeziora Aralskiego. W 1971 r. na terenie określanej kryptonimem „Aralsk-7” strefy doszło do groźnego wypadku. Podczas prób broni zawierającej szczepy ospy prawdziwej wirus przedostał się na ląd. Do zakażenia doszło za sprawą statku badawczego „Lew Berg”, który przepłynął zbyt blisko Wyspy Odrodzenia (strefa bezpieczeństwa wokół niej wynosiła 40 km, Lew Berg zbliżył się na 15 km). Wkrótce w pobliskim Aralsku pojawili się pierwsi chorzy. Z obawy przed epidemią władze zadecydowały o objęciu miasta kwarantanną i zaszczepieniu 50 tys. mieszkańców.

Katastrofa, do jakiej doszło osiem lat później w Swierdłowsku (obecnie Jekaterynburg), była dużo bardziej brzemienna w skutki. W miejscowym laboratorium pracowano nad aerozolem z przetrwalników wąglika, który miał znaleźć się w głowicach rakiet wystrzeliwanych na wrogie miasta. W wyniku błędu obsługi maszyny wydmuchujące na zewnątrz ośrodka powietrze z pojemników, gdzie suszono wirusy, pracowały przez kilka godzin bez filtrów. Wiejący w stronę Swierdłowska wiatr zaniósł śmiercionośną chmurę nad miasto. Katastrofa stała się tajemnicą państwową. Liczby ofiar nigdy nie udało się więc potwierdzić, ale według różnych źródeł zmarło przynajmniej 68 osób. Wytwarzany w Swierdłowsku wąglik – znany wśród radzieckich naukowców jako Wąglik 836 – był uznawany za najsilniejszy i najbardziej zabójczy spośród kilkudziesięciu znanych odmian tego wirusa.

Poza wspomnianymi wypadkami w pracujących na rzecz Biopreparatu zakładach regularnie dochodziło do mniejszych awarii bądź wycieków. Tajność programu wymagała jednak utrzymywania ścisłej tajemnicy. Nie było mowy o dochodzeniu, które ujawniłoby źródło błędów i pozwoliło mieć nadzieję na uniknięcie ich w przyszłości. Zdaniem Kena Alibeka ani wojskowa, ani partyjna hierarchia Związku Radzieckiego nigdy w pełni nie doceniły zagrożeń towarzyszących produkcji broni biologicznej. „Przeciętny dowódca postrzegał ją jako jeszcze jeden rodzaj uzbrojenia, być może nieco bardziej użyteczny niż dynamit, ale niezbyt groźny. Biurokraci partyjni z kolei wiedzieli, jak śmiercionośna potrafi być taka broń, nie rozumieli jednak niebezpieczeństw związanych z jej produkcją” – pisał Alibek w książce „Biozagłada”.

Czytaj też: Zarazki na wojnie

Biopreparat wciąż groźny

Zbiegły do Wielkiej Brytanii w 1989 r. Władimir Pasecznik był pierwszym wysoko postawionym pracownikiem naukowym Biopreparatu, który przekazał Zachodowi informacje o radzieckim programie. Kilka lat później w jego ślady podążył wspomniany Alibek. Pozyskane od nich informacje zszokowały Zachód – kraje NATO nie były świadome zaawansowania ani skali, na jaką ich rywale zza żelaznej kurtyny wytwarzają śmiercionośne mikroorganizmy. Rozpad Związku Radzieckiego nie oznaczał, że zagrożenie związane z wojną biologiczną ostatecznie minęło. Produkcji patogenów na potrzeby wojska zaprzestano co prawda już w 1990 r. na mocy decyzji Michaiła Gorbaczowa, ale później instytucje międzynarodowe nie miały możliwości sprawować należytego nadzoru nad byłymi radzieckimi laboratoriami.

Właśnie z powodu braku kontroli Rosja uznawana jest za kraj, gdzie groźba wypadku z udziałem broni biologicznej jest dość wysoka. O poziomie zagrożenia świadczą choćby wydarzenia z września 2019 r., kiedy w laboratorium Państwowego Instytutu Wirusologii i Biotechnologii w Kolcewie – jednym z dwóch miejsc na świecie, gdzie oficjalnie składowany jest wirus wąglika – doszło do eksplozji butli z gazem. Na szczęście nie doszło do skażenia, ale władze poinformowały o wszystkim dopiero pięć miesięcy później. Instytut w Kolcewie jest tym samym ośrodkiem, gdzie 15 lat wcześniej jeden z pracowników naukowych zmarł, bo przypadkowo ukłuł się igłą zawierającą ebolę.

Czytaj też: Skąd się wziął ten wirus. Ufajmy nauce, a nie plotkom

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną