Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Historia, jakiej nie znacie: Zanim Hiszpanie Meksyk podbili...

Świątynia Masek na Półwyspie Jukatan Świątynia Masek na Półwyspie Jukatan Friedel Gierth / Interfoto / Forum
Gdzieś w 1511 r. szalupa z Hiszpanami, błąkająca się po Morzu Karaibskim, przybiła do wschodniego brzegu Półwyspu Jukatan, który zresztą wcale się tak wówczas nie nazywał.

Byli to pierwsi biali, jacy pojawili się w Meksyku, ale tego dnia daleko jeszcze było do podboju indiańskiego imperium. Rozbitkowie zostali schwytani przez Majów, pięciu z nich złożono w ofierze miejscowym bogom, reszta, zamknięta w klatkach, przez jakiś czas pędziła żałosny żywot niewolników. Przeżyło dwóch: franciszkański mnich Gerónimo de Aguilar i Gonzalo Guerrero, żołnierz, co ma pewne znaczenie dla dalszego biegu tej opowieści.

Niewolnicy i nawigacja

Sześć lat później Fernando Hernández de Córdoba, też Hiszpan, znudzony nieco powolnym i bezproduktywnym życiem na Kubie, wówczas już kolonii, zaproponował gubernatorowi, że poprowadzi kolejną ekspedycję na zachód. Co do powodu, dla którego podjęto tę wyprawę, od pięciu wieków toczy się spór.

Podawane są dwa motywy: pierwszym miała być chęć zdobycia niewolników potrzebnych na plantacjach, w kopalniach i innych posiadłościach, bo rdzenna ludność została już skutecznie przez kolonizatorów przetrzebiona. Drugim, szlachetniejszym – żądza odkrycia i opisania nowych lądów, kryjących się za horyzontem. Jakkolwiek by nie było, ze źródeł z epoki wynika pewne napięcie w poglądach w sprawie niewolnictwa Indian, wyraźnie maskowany wstyd, że szlachetni zdobywcy poniżają się do tak haniebnego zajęcia. Ale cóż, realia, panowie konkwistadorzy, realia...

Czytaj też: Od Vasco da Gamy do wojny Indii z Chinami

De Córdoba, uzyskawszy zgodę gubernatora Kuby, wypłynął w lutym 1517 r. na trzech statkach obsadzonych przez 110 solidnie uzbrojonych ludzi. Ciekawostka: głównym pilotem wyprawy był żeglarz, który poznawał te wody jeszcze podczas pierwszych wypraw Krzysztofa Kolumba.

Nie udało się znaleźć poszukiwanych wysp (między zachodnim wybrzeżem Kuby a wschodnim Jukatanu nie ma żadnych poza odkrytymi przez Kolumba dzisiejszymi Kajmanami). Niemal zaraz po wyjściu w morze mała eskadra trafiła na straszną, trwającą dwa dni i dwie noce nawałnicę i kompletnie się zgubiła. Po sztormie, jak to zwykle bywa, nastał okres dobrej pogody – 21 dni spokojnej żeglugi, po której marynarze dostrzegli ląd. Podpływając ostrożnie, Hiszpanie zobaczyli coś, co wprawiło ich w osłupienie – miasto z kamiennymi budynkami i świątyniami (dzisiejsze Katoche), zamieszkiwane przez tysiące ludzi, zorganizowane w sposób, jakiego odkrywcy z pewnością nie spodziewali się po „dzikich”.

Nie mogąc poradzić sobie intelektualnie z zaskakującym odkryciem, nazwali je El Gran Cairo (Wielkim Kairem), zaś stojące tam piramidy – meczetami. Pierwszy kontakt z tubylcami zapowiadał się obiecująco. Zapytani, jak nazywa się ich ziemia, odpowiedzieli „Jukatan”, co oznacza: „nie rozumiem cię”. I z tego nieporozumienia pochodzi nazwa półwyspu. Przyjaźnie nastawieni Indianie przyjęli tradycyjne paciorki i zapowiedzieli, zapewne na migi, że następnego dnia przybędzie ich więcej. I tak się rzeczywiście stało.

Czytaj też: Hernando, syn Kolumba

Indianie sprawili kłopoty

Kiedy Hiszpanie wylądowali na brzegu, otoczyli ich tubylcy. Gdy zbliżali się do Katoche, zostali napadnięci przez wojowników, uzbrojonych w oszczepy i proce, chronionych przez tarcze i płócienne pancerze. I gdyby nie 15 kusz i dziesięć arkebuzów, jakie przezornie zabrali ze sobą Hiszpanie, cała sprawa zakończyłaby się dla nich marnie. Podczas odwrotu stracili dwóch ludzi, ale zdarzył się tam też pozornie nieznaczący epizod zapowiadający przyszłe wydarzenia – towarzyszący wyprawie mnich odważył się w całym zamieszaniu splądrować pobliską świątynię, skąd zabrał posążek bożka, jak się okazało, odlany ze złota.

Odkrywcy zdołali ewakuować się na okręty, które popłynęły ostrożnie wzdłuż wybrzeża. Hiszpanie musieli wylądować raz jeszcze – brakowało im słodkiej wody. Po kilku dniach żeglugi dotarli do miejsca nazwanego później La Costa de Mala Pelea, „wybrzeżem złej bitwy”. Zeszli na ląd w sile stu ludzi, gotowi do walki. I kiedy napełnili beczki wodą, zostali zaatakowani. Jak napisał kronikarz wyprawy, Indian miało być „dwustu na jednego”. Porzucili więc ciężkie naczynia i sformowawszy ciasny szyk, przedarli się do łodzi.

Ze stu Hiszpanów 80 odniosło ciężkie rany; dowodzący wyprawą de Córdoba został dziesięć razy trafiony strzałami, a dwóch ludzi wziętych do niewoli złożono w krwawej ofierze. Statki (dwa, bo było za mało ludzi, by obsadzić wszystkie) popłynęły na Florydę, gdzie udało się wreszcie, choć znów w walce, zdobyć wodę. Ostatecznie, zdziesiątkowani, wrócili na Kubę; de Córdoba zmarł kilka dni później z odniesionych ran. Ciekawe, czy słuchając relacji z wyprawy, komuś z Hiszpanów przyszło do głowy, że Indianie z Jukatanu sprawili nieco zbyt wiele kłopotu żołnierzom zakutym w żelazne pancerze i uzbrojonym w arkebuzy? Ta tajemnica miała się wyjaśnić niebawem...

Czytaj też: Zdobywcy terytoriów zamorskich

Na podbój Meksyku

W kolejnym roku ruszyła następna ekspedycja. Żeglując od wybrzeży Jukatanu na północny zachód, żeglarze spotkali wysłanników Montezumy. Król Azteków wpadł na niefortunny pomysł, by obdarować przybyszy złotem, mając nadzieję, że zaspokojeni w swej chciwości odpłyną. Jak wiemy, bardzo się pomylił.

W 1519 r. Hernán Cortés wyruszył z ekspedycją na podbój Meksyku. Wiedział o dwóch hiszpańskich jeńcach żyjących gdzieś na Jukatanie. Przez gońców wysłał do nich listy, namawiając do powrotu. Gerónimo de Aguilar skwapliwie skorzystał z oferty i przyłączył się do Cortésa, wyświadczając mu wielkie usługi, głównie jako tłumacz. Guerrero odmówił, wyjaśniając, że żyjąc wśród Majów, stał się jednym z nich, ma wytatuowane ciało i przekłute uszy, ożenił się też z córką miejscowego wodza i ma z nią trójkę dzieci (było to zresztą pierwsze mieszane potomstwo Nowego Świata). Cortés zapewne wiedział, że Guerrero bardzo się zasłużył w odparciu ekspedycji de Córdoby, zdradzając Indianom, że Hiszpanie nie są, jak przypuszczał Montezuma, bogami i ucząc ich, jak należy z nimi walczyć. Od tego momentu Guerrero był traktowany jako odszczepieniec i zdrajca.

Czytaj też: Nowoczesny XIV w. i zagłada templariuszy

Nie ma sensu opisywać powtórnie spraw powszechnie znanych, przypomnijmy tylko, że gdyby nie pomoc plemion indiańskich, widzących w pojawieniu się Hiszpanów okazję do zrzucenia jarzma Azteków, i przywleczona z Europy epidemia ospy, Cortés zapewne nie zdołałby ze swoimi 600 ludźmi zniszczyć państwa Montezumy. Historia potoczyła się jednak znanym nam torem i w 1524 r. podbój Meksyku został zakończony. Z samym Jukatanem nie poszło tak łatwo, częściowo z powodu jego rozdrobnienia politycznego, choć zapewne Guerrero, dowodzący własną grupą wojowników, przyczynił się znacznie do przedłużenia oporu; wiadomo, że walczył z oficerami Cortésa, którzy otrzymali rozkaz schwytania go. Guerrero zginął w tej beznadziejnej walce, prawdopodobnie w 1536 r. w Hondurasie, gdzie popłynął z 50 łodziami wojowników, by wspomóc miejscowego wodza. Został zabity, i jest w tym pewna gorzka ironia, strzałem z arkebuza.

Najpierw wyklęty, później zapomniany na niemal 500 lat, w XX w. Guerrero stał się dla Meksykanów symbolem oporu i próby niemożliwej koegzystencji, bohaterem powieści historycznych, postacią, której stawia się pomniki. Dodajmy, że w przeciwieństwie do Cortésa, mającego dziś jak najgorszą opinię.

Czytaj też: Jak Hiszpanie podbili Meksyk

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną