Poświęcono mu ok. 150 tys. opracowań. Choć z 86 mln kliknięć (plus 2 mln cyrylicą) w konkurencji Google ląduje daleko za Churchillem (124 mln) oraz Rooseveltem (116 mln), to jednak przed Stalinem (44,5 mln plus 12 mln w „grażdance”). Wciąż rozpala wyobraźnię. Z jego klęski w 1945 r. powstał nowy świat. Nowe państwa i społeczeństwa. Nowe granice i globalne fronty. Nowe wartości – jak prawne pojęcie ludobójstwa. I nowe instytucje jak trybunał norymberski, a potem „błękitne hełmy” ONZ.
Gdy 29 kwietnia 1945 r. pisał w berlińskim bunkrze swój polityczny testament, wiedział już, że w Mediolanie zwłoki Mussoliniego zostały wystawione na widok publiczny. Relacje z ostatnich dni w bunkrze są spójne. Upiorny ślub z Ewą Braun. Łyknięcie ampułki cyjanku i strzał w usta. Zwłoki wyniesiono w poplamionym kocu do zniszczonego ogrodu. Spalono i pogrzebano. Tylko resztki uzębienia pokrywały się z kartoteką dentystyczną. Prochy wrzucono do Łaby, by nie zostały żadne relikwie.
Inaczej z jego słowem, którym uwodził sfrustrowanych klęską, kryzysem i deklasacją. Dziś jego gesty, wrzaskliwa modulacja głosu i patos śmieszą. W „dobrych latach” III Rzeszy (1933–38) lepiły Volksgemeinschaft – wspólnotę narodową – pozwalając większości machnąć ręką na zbrodnie reżimu. W „złych latach” wojny – po Stalingradzie – stał się małomówny. Ale „Mein Kampf”, jego biblię, kwintesencję poglądów na świat, nadal drukowano – w sumie 11 mln egzemplarzy. Z wydania drugiej książki – swej wizji niemieckiej polityki zagranicznej, częściowo już zredagowanej w 1928 r. – zrezygnował. Zbyt wyraźnie odsłaniał w niej swe geopolityczne cele i metody.
Po wojnie „Mein Kampf” w okupowanych Niemczech znalazła się na indeksie.