Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

„Albo wyjazd do Ameryki, albo 50 tys. dolarów”. Żydowskie dzieci na sprzedaż

Fragment okładki książki „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie” Fragment okładki książki „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie” mat. pr.
Pisanie o Holokauście jest sposobem odprawiania żałoby. To też opowieść o dzieciach, które nie przeżyły – mówi Anna Bikont, autorka książki „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie”.
Okładka książki „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie”mat. pr. Okładka książki „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie”
Anna BikontMateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl Anna Bikont

KATARZYNA CZARNECKA: Jaką wartość ma dziecko?
ANNA BIKONT: Można ją mierzyć albo wyobrażeniami o zamożności tych, którzy są gotowi dziecko – nazwijmy to zgodnie z pewną terminologią – kupić, albo chciwością osoby sprzedającej.

I wystarczy wystawić rachunek?
Często bardzo szczegółowy.

Jest taki w pani książce: „utrzymanie, wyżywienie, okrycie dziecka, wszelka pielęgnacja przez okres tego czasu – 757 tys. zł, zniszczenia gospodarcze – 1 386 500 zł. Razem 2 143 500 zł”.
Tak, Antoni Głagola żąda olbrzymiej sumy, utrzymując, że zagrabiono jego majątek.

„Biżuterię i odzież, inwentarz żywy i martwy”…
Właśnie z powodu obecności w nim Miriam Strauss. Kłamie, oczywiście.

Ale liczyć umiał. Wielu tak umiało?
Nie w każdym przypadku można mówić o relacji kupna-sprzedaży. Czasami, kiedy ktoś się zgłasza po dziewczynkę czy chłopca, ludzie rozsądnie szacują, ile na nie wydali. Albo organizacje, które dzieci szukają, dają takim rodzinom jakieś pieniądze, a one, wstydząc się bardzo, przyjmują je, bo po prostu są biedne.

Czytaj też: Pamięć Holokaustu. „Rozstrzeliwać 938 Żydów na godzinę”

O relacji emocjonalnej nie ma mowy?
Opowieści, w których jest dużo dobra, nie ma wiele. Ale jest np. Apolonia Chmielewska, która zaopiekowała się córkami przyjaciółki: Basią i Danusią Berger. Uwielbia je i traktuje jak księżniczki. Mówi, że są największym szczęściem, jakie ją w życiu spotkało. One także ją kochają.

Ale jaka może być relacja np. między państwem Misztalami z Radomia a Tamarą Sztark? Oni myślą tylko o tym, że ona ma – jak to się mówi – majątki po rodzicach, które będą mogli przejąć, jeśli ją adoptują. Trzymają ją w komórce nawet zimą i nie wpuszczają na noc do domu, głodzą. Czysto finansowa transakcja.

A Łajcia Herszman? Państwo Jopowiczowie biorą ją z sierocińca, kochają jak własne dziecko, pani Maria jeszcze po latach pisze do niej czułe listy. Niemniej kiedy okazuje się, kim Łajcia jest, wystarcza jedna noc spędzona przez pana Stanisława w pociągu do Warszawy na negocjacje w jej sprawie, i precyzyjna wycena gotowa. „Albo wyjazd do Ameryki wraz z żoną, albo 50 tys. dol., albo dom Łajci w Wierzbniku i do tego 10 tys. dolarów”. Ja jestem pisarką non-fiction, opieram się na faktach, więc to jest dla mnie nie do opowiedzenia. Chętnie bym przeczytała opowiadanie, co się mogło stać w tej podróży, że od miłości do dziecka pan Stanisław przeszedł do traktowania go jak przedmiotu do sprzedania.

Czytaj też: Spór o zbrodnię w Babim Jarze

Na który w dodatku jest popyt, a więc – zgodnie z prawami rynku – cena rośnie?
Z miesiąca na miesiąc. W tym wzroście cen jest coś niezwykłego. To nie jest bardzo szerokie zjawisko: dzieci nie ma dużo, są rozproszone po różnych wioskach w Polsce. Ale wiadomo, że teraz można brać więcej. Jakoś się ludzie o tym dowiadują. I wyczuwają: odsyłają poszukiwacza wielokrotnie, żeby sprawdzić, ile razy jest gotów przyjechać, czyli jak bardzo mu zależy i jak bardzo można podnieść cenę.

Dzieci wiedzą, w czym uczestniczą?
Nie ma takiego pomysłu, że się wypędza dzieci, by nie słuchały tych targów. Uważa się, że nie wiedzą, o co chodzi. A płaczą i pytają jak siedmioletni Izio Miller: „czy ja jestem owieczką, którą się sprzedaje na rzeź?”.

„Nazywam się Olek, nie chcę Izia, proszę” – mówi, kiedy dowiaduje się, że naprawdę ma na imię Icchak. „Dlaczego mnie ciocia oddała do tych parchów, bandytów. (...) Tym parchom żydowskim odrosły już rogi, za mało ich Niemcy wymordowali i są bardzo pewni siebie” – pisze do swojej byłej opiekunki Roma. Łatwo takie dzieci zarazić nienawiścią?
U części to rzeczywiście efekt wychowania w bardzo ostrej antysemickiej atmosferze. Część o tym, że są Żydami, dowiaduje się dopiero, kiedy ktoś po nie przyjeżdża, i to jest dla nich straszny szok. Myślę też, że niektóre coś pamiętają, potwornie się tego boją i w związku z tym nienawidzą Żydów nawet bardziej niż ich otoczenie. W końcu nawet w – jak to nazywam – dobrych rodzinach i tak słyszą to, co po prostu jest w języku. A to ktoś mówi: „Żyd cię zabierze nocą, jak nie będziesz spała”, a to rzuca od niechcenia, że w zeszycie jest Żyd (czyli kleks). Dzieci są na to wszystko bardzo uważne i wiedzą, że nie ma nic gorszego, niż być Żydem. Nie chcą być obiektami pogardy, więc stawiają się w pozycji pogardzających.

Czytaj też: Żydowskie dzieci w środku okupowanej Warszawy

A odczuwają wdzięczność?
To bardzo skomplikowana emocja dla każdego, dla nich tym bardziej. Przeżyły koszmar, zostały pozbawione rodziców i ich miłości, a jeszcze mają dziękować za to, że ktoś ich przechował. U nich wdzięczność jest często pomieszana albo ze złością, albo z wyrzutami sumienia. Alinka Ungerman już w domu dziecka dowiaduje się, że państwo Kosowie, u których była, zabili jej rodziców. Dociera to do niej, a jednak próbuje do nich uciec. Bo pamięta, że dla niej byli dobrzy.

Dzieci przywiązują się do opiekunów na dobre i złe także dlatego, że czują się porzucone przez swoich rodziców. Jak mogli mnie zostawić – pytają, choć wiedzą, że podjęli taką decyzję, żeby je uratować. Mają do nich większe pretensje niż do osób, które się nimi zajęły. Wszystkie sytuacje emocjonalne są tu możliwe. Wszystkie niełatwe.

Dzieci, o których pani pisze, są jednak chciane. Tyle że – co też musi być dla nich trudne – różne środowiska żydowskie toczą o nie między sobą walkę. I ideologiczną, i niemal dosłowną, bo nie tylko je sobie podkupują, ale też porywają.
Centralny Komitet Żydów Polskich nie działa z takich pobudek. Uważa, że jest w porządku, jeżeli dzieci zostaną w Polsce. Jeżeli jest potrzeba, przejmie nad nimi opiekę, ale jeśli ktoś chce się nimi zająć, wypłaca mu zapomogę, wspiera materialnie. Ale dla syjonistów, którzy twierdzą, że miejscem każdego dziecka żydowskiego jest Erec Izrael, przyszła ziemia Izraela, i dla środowisk religijnych, dla których miejscem każdego żydowskiego dziecka jest religijna społeczność żydowska, to było kompletnie nie do przyjęcia. Po pierwsze, uważają, że ich naród został tak wytrzebiony, że każda osoba jest na wagę złota. Po drugie, zakładają, że życzeniem żydowskich rodziców na pewno nie było to, żeby ich dzieci wychowywano na małych antysemitów. CKŻP wkracza najczęściej wtedy, kiedy bardzo intensywnie szukają dzieci osoby z rodziny – ocalali lub mieszkający za granicą. Dopiero w obliczu działań innych organizacji decyduje się na odbieranie ich od opiekunów i umieszczanie w domach dziecka. Inni zaś odbierają dzieci nawet od rodzin, które je kochają.

Czytaj też: Tak wznoszono mury warszawskiego getta

Mimo wszystko trudno to zrozumieć.
Na początku i mnie to bulwersowało, ale z czasem zrozumiałam, że dom dziecka to najlepsze miejsce dla żydowskich dzieci po wojnie. Nawet ich krewni czy rodzice nie radzą sobie z nimi. Nie widzieli ich kilka lat, a tu staje przed nimi osóbka, która nosi łańcuszek z Matką Boską, cały czas się modli i wstydzi się ich, wręcz brzydzi się nimi. Domy dziecka są zaś instytucjami nadzwyczajnymi, wychowawcy poświęcają cały swój czas i całą swoją miłość. I bardzo delikatnie przygotowują do nowego życia. Nie każą zdejmować medalików, nie zakazują modlenia się do pana Jezusa, chodzą z nimi do kościoła w niedzielę. Próbują też odtworzyć strukturę rodziny – najstarsi podopieczni stają się rodzeństwem dla młodszych. Robi się mnóstwo rzeczy, które powodują, że dzieci powoli wracają do dzieciństwa, z którego je wyrwano.

Przywraca się im podmiotowość i daje możliwość podejmowania decyzji, np. w kwestii wiary?
Tak, choć religia to niezwykle skomplikowana sprawa. Wiele dzieci nie czuje się przymuszonych sytuacją do udawania, że są chrześcijanami, tylko rzeczywiście stają się żarliwie wierzące. Wychodzą ze stanu przerażenia, zgiełku i ścisku getta i wchodząc do kościoła – jak same mówią – doznają olśnienia. Bo i uroda miejsca, i cisza, i skupienie, w którym nikt na nie nie patrzy, tylko mają godzinę dla siebie. Na początku jest nerwowo, bo nie wiedzą, co robić, ale – jak to dzieci – szybko się uczą. Dla wielu religia katolicka stała się prawdziwym schronieniem.

Niektóre myślą, że na zawsze. Jak Rachela Drążek, która została zakonnicą. Pogodziła w sobie chrześcijankę i Żydówkę?
Siostra Paula oddaje się jednocześnie Chrystusowi i Izraelowi. Pierwsze śluby zakonne składa w intencji powstania żydowskiego państwa. Wieczyste także, choć wtedy to państwo istnieje już od czterech lat.

Nie jest tego świadoma?
Nie, bo nie uznaje się za stosowne, żeby zakonnice coś wiedziały o świecie. Ale czy radzi sobie ze swoją podwójnością? Myślę, że to niemożliwe. Droga, którą wybiera, jest smutna i samotna. W pierwszym klasztorze siostry są antysemickie i mówią, że trzeba z niej tarką zetrzeć tę żydowskość. Wyjeżdża do Izraela, służy w klasztorze benedyktynek na Górze Oliwnej w Jerozolimie, ale i tu jest kompletnie obca. Dla świata żydowskiego, o którym marzyła – bo jest zakonnicą, w klasztorze – bo jest Żydówką. Serce mi się krajało, jak na nią patrzyłam. Chudziutka, malutka, w dużo za dużym zakonnym stroju...

Czytaj też: Jak opowiedzieć Auschwitz

Jest w nim także na zdjęciu z rodziną, z którą się odnalazła. Dziwny to widok w żydowskim domu.
Ma bardzo dużą rodzinę. Zapraszają ją do Stanów z marzeniem, że u nich zostanie.

Jedzie z wybraną przez przełożoną przyzwoitką, za której podróż i pobyt jej krewni muszą zapłacić.
Tak. Jej stan zakonny jest dla krewnych zupełnie niezrozumiały, ale nawet proponują, żeby może zamieszkała w klasztorze, ale blisko nich. Nie zgadza się. Ale sądzę, że ma takie poczucie, że jak nie przyjedzie do nich okryta habitem niczym zbroją, to się po prostu rozsypie.

Czy te „odzyskane” dekady temu dzieci są dziś w stanie określić swoją tożsamość?
Nie ma jednej odpowiedzi. Łajcia jest Izraelką. Wyszła za syna znanej tam postaci, odpowiednika naszego sędziego Sądu Najwyższego, stała się religijną Żydówką. Nie pamięta polskiego.

Inni pamiętają?
Najczęściej wtrącają jakieś polskie słowa, których od dziecka nie używali: widły, stóg siana... Tola Raszbaum, która z mężem Polakiem wyemigrowała w 1968 r. do Szwecji, oczywiście świetnie mówi po polsku. I obraca się wyłącznie w polskim towarzystwie. I jest na rozstaju. Wie, że przeżyła to, co przeżyła, jako Żydówka. Ale jej przyjaciółki mówią okropne antysemickie rzeczy i ona umie im powiedzieć, kim jest. Są osoby, które zostały w Polsce i nie pamiętają swojej przeszłości. Albo pamiętają, jeżdżą na spotkania Stowarzyszenia Dzieci Holokaustu i tam się czują dobrze, bo mogą opowiedzieć swoją traumę, ale nawet mężowi i dzieciom nie zdradzają, że są Żydami.

Nie przyznają się.
Tak się w Polsce mówi :„przyznać się, że jest się Żydem” – niesamowity związek frazeologiczny. Nikt się nie przyznaje, że jest Francuzem, stwierdza, że nim jest, prawda? Mówią też „dom pożydowski”. I „strzelać Żydów”. Bo strzelało się do Polaków, a Żydów się strzelało, jak króliki. Język jest niezwykle silny. Determinuje emocje, wpływa na samoocenę. Nawet po wielu, wielu latach.

Czytaj też: Losy polskich Żydów – nowe ważne świadectwo

Nie tylko on. Dlaczego Lejb Majzels, po którym pozostały zapiski i którego śladami podążała pani po całej Polsce, został wybrany przez CKŻP do misji poszukiwawczej?
Długo nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Nie ma specjalnie kontaktu z dziećmi – one pamiętają go jako pana, który je zabrał, ale z którym nie za bardzo dało się rozmawiać. Jest już starszy niż np. wysłannicy syjonistów i schorowany. Nie cechuje go szczególna odwaga. Zrozumiałam wszystko, gdy z Instytutu Pamięci Narodowej dostałam jego podanie paszportowe i zobaczyłam zdjęcie: twarz polskiego urzędnika, oczy niebieskie. Dlatego choć prosił o posadę intendenta, posyła się go po dzieci: ma dobry wygląd. Dwa lata po wojnie to wciąż ma znaczenie.

Lejb Majzels jest pani przewodnikiem, w ciągu czterech lat udało się pani odnaleźć część „jego dzieci”. Jaką wartość dzięki nim pani zyskała?
Pisanie o Holokauście jest sposobem odprawiania żałoby. Opowiadam o dzieciach, które Majzels znalazł w 1947 r., ale ich losy – każde z nich przeżyło cudem, przypadkiem – to też opowieść o żydowskich dzieciach, które nie przeżyły.

***

Lejb Majzels miał odnaleźć 52 dzieci. Na ślad dziewięciorga nie udało mu się trafić. O sześciorgu nie pozostawił nic, co pozwoliłoby na ich identyfikację. Anna Bikont dotarła do informacji na temat 33 dzieci. 22 zostało tuż po wojnie w Polsce, 13 wyjechało w latach 50. i 60. Dziesięciorga chrześcijańscy opiekunowie nie chcieli oddać. Dziewięcioro opiekunów dostało medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Do domów dziecka Centralnego Komitetu Żydów Polskich różnymi drogami trafiło ok. 500 ocalałych z Holokaustu.

Anna Bikont dziennikarka, reporterka, pisarka. Autorka m.in. książek „My, z Jedwabnego” (2004, drugie wyd. 2012), „Sendlerowa. W ukryciu” (2017) oraz – wraz z Heleną Łuczywo – biografii Jacka Kuronia (2019).

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną