Truman Capote nazwał ją w swoim słynnym opowiadaniu „pięknym dzieckiem”. Constance Collier, stara angielska aktorka, z którą Capote w 1955 r. poznał Marilyn, mówiła o niej: „Wcale nie wydaje mi się, by była aktorką w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. To, co ma w sobie – ta obecność, światło, niespokojna inteligencja – nigdy nie objawi się na scenie. To coś zbyt kruchego. Tylko kamera może to uchwycić. Tak jak tylko kamera może ukazać poezję lotu kolibra”.
Otóż właśnie – warto te słowa przypomnieć choćby dlatego, że Marilyn Monroe objawiła się światu w szczególnym momencie dla historii kina i historii kultury popularnej. Starsza od niej o dwie dekady Greta Garbo czy nawet Jean Harlow, na której ponoć się wzorowała, współtworzyły dawny system gwiazd, w którym aktorstwo filmowe przenikało się z teatralnym, kino zaś wciąż traktowane było w środowiskach opiniotwórczych protekcjonalnie – jako rozrywka dla nieoświeconych mas. Kiedy w 1953 r. Marilyn pokazała się na ekranach w filmie „Mężczyźni wolą blondynki”, co przyniosło jej wielką sławę, świat wkraczał w nową epokę mediów audiowizualnych. W Ameryce upowszechniała się telewizja, burzliwie rozwijał się przemysł płytowy, zaś upodobania konsumentów kultury zdawały się zmieniać z sezonu na sezon. Marilyn Monroe symbolizowała te zmiany – podobnie jak James Dean i Elvis Presley.
W swoich „Mitologiach” francuski semiotyk Roland Barthes przeciwstawiał „twarz Grety Garbo” sylwetce Audrey Hepburn. Ta pierwsza miała być ucieleśnieniem mitu niedostępnej gwiazdy, a ta druga dobrze znaną każdemu „dziewczyną z sąsiedztwa”. „Twarz Grety Garbo jest Ideą, twarz Hepburn – Zdarzeniem”. Szkoda, że Barthes nie pokusił się o porównanie Garbo z Marilyn Monroe – niedostępna, przeidealizowana „twarz” zderzyłaby się wówczas z seksem, pożądaniem, chucią i całą nową erą kobiecego ekshibicjonizmu w kulturze popularnej.