Klasyki Polityki

Gdzie są chłopcy z tamtych lat

1973 r. Wembley. Mecz z Anglią. Stoją od lewej: Deyna, Tomaszewski, Gorgoń, Bulzacki, Szymanowski, Kasperczak, Domarski, Lato, Ćmikiewicz, Musiał, Gadocha. 1973 r. Wembley. Mecz z Anglią. Stoją od lewej: Deyna, Tomaszewski, Gorgoń, Bulzacki, Szymanowski, Kasperczak, Domarski, Lato, Ćmikiewicz, Musiał, Gadocha. Eugeniusz Warmiński / •
Ten mecz przeszedł do historii, podobnie jak i zawodnicy.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w październiku 2003 r.

Przetrzymaliście 45 minut, wystarczy jeszcze drugie tyle i przejdziecie do historii – powiedział do swoich piłkarzy 30 lat temu Kazimierz Górski w przerwie meczu Anglia–Polska na Wembley. Ci posłuchali trenera, udało im się wywalczyć zwycięski remis i przeszli do historii. Co się dziś z nimi dzieje?

17 października 1973 r. na londyński stadion przyszło prawie sto tysięcy kibiców. Żądni zemsty na Polakach, którzy cztery miesiące wcześniej ośmielili się pokonać Anglię w Chorzowie 2:0, nie wyobrażali sobie innego wyniku niż wysokiego zwycięstwa swoich piłkarzy.

To był prawdziwy horror. Na pewno nie najlepszy mecz w historii polskiego futbolu, ale zapewne najważniejszy. Na Wembley narodziła się drużyna, która później tak fantastycznie zagrała w mistrzostwach świata w 1974 r. Wyzywana przez tłum angielskich kibiców od zwierząt i clownów poradziła sobie ze stresem, pokazała charakter i dowiozła upragniony rezultat do końcowego gwizdka. Na drugi dzień londyński „The Sun” ogłosił na pierwszej stronie koniec świata.

Na tapecie

Głównym winowajcą Anglicy obwołali polskiego bramkarza Jana Tomaszewskiego, któremu wyszedł akurat mecz życia i bronił w niewiarygodnych sytuacjach. Dziś Tomaszewski (ur. 9 stycznia 1948 r.) ciągle utrzymuje się z piłki.

– Najprościej powiedzieć, że jestem zawodowym donosicielem – mówi. – Donoszę, komu mogę, na Polski Związek Piłki Nożnej, narzekam, proszę, żeby coś się zmieniło, ale przypomina to walenie głową w mur. Zależy mi, byśmy wrócili na właściwe miejsce w hierarchii światowego futbolu.

Tomaszewski to w siedzibie władz PZPN persona non grata. Prezes Michał Listkiewicz wytoczył mu nawet proces o zniesławienie, gdyż bramkarz zwany Człowiekiem Który Zatrzymał Anglię w swoich felietonach na łamach „Przeglądu Sportowego”, „Super Expressu” i „Trybuny Śląskiej” nie przebiera w słowach. – Używam wyrazów, które rozumieją kibice – tłumaczy. – Pokazuję świat polskiej piłki taki, jakim jest w rzeczywistości. A jest jak bajka o prostytutce i orkiestrze – czyli coś tu kurwa nie gra.

Z usług krnąbrnego bramkarza chętnie korzystały telewizje – nieistniejąca już Wizja Sport czy TVP. Kontrakt ze stacją z Woronicza rozwiązany został przedwcześnie, podobno na życzenie Tomaszewskiego, którego proszono, aby nie nabijał się z Listkiewicza na antenie i kazano dobrze mówić o reprezentacji Bońka. A nie przywykł do mówienia czegoś, co mu każą.

Innego rodzaju karierę publiczną zrobił Grzegorz Lato (ur. 8 kwietnia 1950 r.). Piłkarz, od którego na Wembley zaczęła się akcja zakończona golem, swego czasu najlepszy prawoskrzydłowy na świecie, wykorzystał popularność z boiska w polityce. Król Mielca, niczym dziś Małysz Wisły, bez problemu wywalczył mandat senatora z lewego skrzydła (SLD). Choć nigdy nie uchodził za intelektualistę i zawsze miał problemy z konkretnym wysławianiem się, zdołał przekonać wyborców w dotkniętym kryzysem regionie. Ważne bowiem było to, czego dokonał kiedyś na boisku. Mało kto zwracał uwagę na to, co mówi.

– Interesuje mnie młodzież: bezrobocie wśród absolwentów, brak sal gimnastycznych w wiejskich szkołach – opowiada. – Nie chcę wychowywać wielkich sportowców. Chodzi o to, żeby nauczyli się życia w grupie, walki o swoje.

Lato do polityki nie musiał iść dla pieniędzy. Podczas jedenastoletniego pobytu za granicą zarobił dość. Ma także jako złoty medalista z Monachium ’72 i srebrny z Montrealu ’76 rentę olimpijską. – Chciałem pomóc, pokazać, że potrafię jeszcze coś innego, niż grać w piłkę – podsumowuje.

Na ławce

Lato jako trener sobie nie poradził, ale tak to często bywa z wielkimi piłkarzami. Zresztą nikt z meczu na Wembley nie został dobrym szkoleniowcem, z wyjątkiem Henryka Kasperczaka (ur. 10 lipca 1946 r.), znajomego Laty z Mielca. Kasperczak karierę trenerską zaczął już w wieku 33 lat, kiedy to co prawda jeszcze biegał po boisku, ale był już odpowiedzialny za wyniki swojego francuskiego klubu – FC Metz. Późniejsze przenosiny do AS Saint-Etienne odbiły się na całym jego życiu. Miasto to stało się domem dla jego rodziny i choć trenował jeszcze Strasbourg, Lille, paryski Racing i Montpellier, ciągle wracał do Saint-Etienne, gdzie do dziś mieszka dwójka z jego pięciorga dorosłych dzieci.

Najlepszy trener we Francji w 1991 r. ruszył na podbój świata. Dwa lata później został selekcjonerem drużyny Wybrzeża Kości Słoniowej. Przez następne cztery sezony piastował funkcje trenera i dyrektora technicznego reprezentacji Tunezji, z którą to awansował do finału mistrzostw świata w 1998 r. Zanim w 2002 r. wrócił do Polski, by objąć zespół Wisły Kraków, zdążył jeszcze być selekcjonerem ekip Maroka i Mali, pracował też w klubach w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Chinach.

Teraz jest najdroższym trenerem polskiej ligi (zarabia podobno 100 tys. zł miesięcznie). Panem i władcą w Wiśle, która tak pięknie grała w poprzedniej edycji Pucharu UEFA. To właśnie popularny Henry uznawany jest za głównego twórcę wielkości tej drużyny. Cieszy się olbrzymim zaufaniem u piłkarzy i działaczy.

– Zajęcia u trenera Kasperczaka za każdym razem są inne – opowiada Mirosław Szymkowiak, lider drużyny. – Nie można się nudzić. Poza tym to fajny gość. Rozumie zawodników.

Ponieważ ostatnio Wiśle nie udało się wywalczyć awansu do Ligi Mistrzów, a i w polskiej lidze nie wiedzie jej się najlepiej, specjaliści coraz głośniej przebąkują o końcu ery Kaspra w Krakowie. Spekulują tylko, czy odejdzie na stanowisko selekcjonera reprezentacji Nigerii, czy też Polski – zwolnione po Pawle Janasie.

Trenerem biało-czerwonych w trzech meczach był Lesław Ćmikiewicz (ur. 28 sierpnia 1948 r.), piłkarz, którego angielska prasa po meczu na Wembley nazwała prowokatorem. Polski pomocnik wyprowadzał z równowagi rywali podszczypując ich albo dając delikatne szturchańce, gdy akurat nie patrzył sędzia. W 1993 r., gdy Andrzej Strejlau zrezygnował z prowadzenia kadry, dostała się ona w ręce dotychczasowego asystenta – Ćmikiewicza właśnie. Bilans jednak miał fatalny: trzy mecze i trzy porażki, szybko więc zrezygnowano z jego usług. Później pracował jeszcze w PZPN, prowadził też reprezentację młodzieżową. Od kiedy wiosną 2003 r. do Amiki Wronki wrócił trener Stefan Majewski, Ćmikiewicz pełni funkcję jego asystenta.

W zawodzie trenera swoich sił od lat próbuje także były obrońca Antoni Szymanowski (ur. 13 stycznia 1951 r.). Długo uczył w krakowskiej Szkole Mistrzostwa Sportowego, potem szkolił juniorskie reprezentacje Polski. Wielki malkontent, ciągle niezadowolony i użalający się nad swoim losem, karierę trenerską ma na tyle nieudaną, że nie wziął go do współpracy nawet Kasperczak – przyjaciel z boiska. Obecnie Szymanowski prowadzi trzecioligowe rezerwy Wisły.

Zapomniani

W krakowskiej szarzyźnie rozpuszcza się też inny obrońca z Londynu – Adam Musiał (ur. 18 grudnia 1948 r.). W 1991 r. nagrodzony tytułem Trenera Roku za trzecie miejsce w lidze z Wisłą, obecnie przez młodych kibiców rzadko rozpoznawany, pełni funkcję gospodarza stadionu i pilnuje porządku.

Dziennikarzy i rozgłosu jak ognia unika środkowy obrońca Jerzy Gorgoń (ur. 18 lipca 1949 r.). W 1980 r. wyjechał do Szwajcarii, gdzie prowadził zajęcia w szkółce piłkarskiej. Później był nawet listonoszem. Obecnie, z powodu chorego biodra, pobiera rentę. Rzadko odwiedza Polskę. W Szwajcarii pracuje w supermarkecie.

Jan Domarski (ur. 28 października 1946 r.), autor słynnej wypowiedzi „naszła, zeszła i weszła”, opisującej strzelonego przez niego gola dla Polski na Wembley, przez lata prowadził drużyny w okolicach Rzeszowa. Ostatnio wyjechał do Nowego Jorku, gdzie zajmuje się między innymi trenowaniem drużyn polonijnych.

Mirosław Bulzacki (ur. 21 października 1951 r.) pracuje w łódzkiej Szkole Mistrzostwa Sportowego. Działał też w firmie zajmującej się doradztwem finansowym i prowadził działalność menedżerską.

Kiedy selekcjonerem reprezentacji Polski był Henryk Apostel, pomagał mu, po powrocie z kilkunastoletniego pobytu w Stanach Zjednoczonych, lewoskrzydłowy Robert Gadocha (ur. 10 stycznia 1946 r.). To także niespełniony talent trenerski. Od kilku lat prowadzi reprezentację polskich lotników. Jest etatowym pracownikiem Polskich Portów Lotniczych.

Brakuje kapitana

Najlepszym piłkarzem drużyny był Kazimierz Deyna (23.10.1947 – 1.9.1989), kapitan drużyny. Na co dzień małomówny, zamknięty w sobie, dopiero na boisku pokazywał swoje prawdziwe umiejętności. Kace czy też Generałowi, jak nazywali go kibice, nie ułożyło się jednak życie po zakończeniu kariery. Dopóki grał w USA, zarabiał po 45 tys. dol. rocznie, gdy nie przedłużono z nim kontraktu w klubie, zaczęły się kłopoty. Dodatkowo, w rezultacie nieudanej inwestycji, nagle stracił aż 350 tys. dol. Wszystko w jego życiu się odmieniło, zaczął zaglądać do kieliszka.

Zginął w niewyjaśnionych do końca okolicznościach. W nocy 1 września 1989 r. wracał do domu w San Diego leciwym samochodem – ruiną w porównaniu z Cadillakiem, którego również posiadał. Policja na miejscu wypadku nie stwierdziła śladów hamowania, a ekspertyza wykazała, że kierowca miał we krwi dwa promile alkoholu. Zasnął?

Na drobne

Za remis na Wembley, dający awans na mistrzostwa świata, polscy piłkarze dostali premię po 12 tys. zł na głowę. Otrzymali też złoty medal za wybitne osiągnięcia sportowe, co wiązało się z dodatkową sumą 8 tys. zł. Średnia pensja wynosiła wówczas 3 tys. zł. – Nie było to mało, ale starczyło na kożuch dla żony – mówi Tomaszewski.

Kazimierz Górski żyje przeciętnie. Pobiera emeryturę i mieszka w bloku. Największy trener w historii polskiego futbolu jest dużo biedniejszy od słabego ligowego piłkarza. Od czasu do czasu jego byli podopieczni spotykają się, by zagrać mecz, z którego dochód przeznaczają dla swojego ulubionego szkoleniowca.

Jacek Gmoch, asystent Górskiego, szef rewelacyjnego wówczas „banku informacji”, klucza do zwycięstwa naszej reprezentacji, od lat mieszka w Grecji, jest trenerem czołowych drużyn tamtejszej ekstraklasy. Ostatnio społecznie pełni funkcję polskiego attaché olimpijskiego i będzie opiekował się naszą ekipą na igrzyskach w Atenach.

W 30 lat później dla większości piłkarzy z tamtej drużyny Wembley pozostaje największym życiowym sukcesem.

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama