Klasyki Polityki

Ostra jazda

Warszawa, w ślad za światowymi molochami nawiedzona plagą bezwładu, poznaje wartość prędkości. Warszawa, w ślad za światowymi molochami nawiedzona plagą bezwładu, poznaje wartość prędkości. Anna Musiałówna / Polityka
Kilkanaście lat temu w Warszawie było zaledwie 70 listonoszy-kolarzy. Plagą stały się ich pojedynki z kierowcami autobusów i samochodów.
Pracę kurierów mierzy się na zimy. Większość wytrzymuje jednąAnna Musiałówna/Polityka Pracę kurierów mierzy się na zimy. Większość wytrzymuje jedną

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w styczniu 2000 r.

Poznasz ich po umięśnionych łydkach opiętych czarnymi lycrami i po plecach w jaskrawej kurtce lekko zgarbionych w zmaganiach z wiatrem. Mają twarze okopcone buchającymi z rur wyziewami i oczy mechanicznie rejestrujące mijany sznur uwięzionych aut. – Jadąc w korku, jestem maksymalnie skoncentrowany. Czuję się jak krwinka idealnie współgrająca z resztą krwiobiegu – opowiada Bedi. Kurierzy rowerowi rozwożą towar dziś najcenniejszy – czas.

Warszawa, w ślad za światowymi molochami nawiedzona plagą bezwładu, poznaje wartość prędkości. Oplatające miasto kable i fale radiowe bywają bezużyteczne. Nadal nie wszystko da się bowiem skopiować i jednym kliknięciem wysłać na drugi kraniec metropolii. Jeśli więc rzecz w swojej oryginalnej wersji musi bezzwłocznie gdzieś dotrzeć, pakuje się ją na grzbiet człowieka, który przedziera się na rowerze przez miasto.

Bombowe kokosy

Na szybkości zależy zagranicznym koncernom-gigantom: – Korzystamy z kurierów rowerowych, kiedy na przykład chcemy natychmiast wysłać swoim kontrahentom dokumenty do podpisu – mówi Agnieszka Zyśk z Coca-Cola Poland Services.

Zależy też firmom adwokackim, architektonicznym, ubezpieczeniowym, notariuszom, agencjom reklamowym, drukarniom oraz osobom prywatnym. Niespełna 70 warszawskich listonoszy-kolarzy, zatrudnianych przez trzy firmy (X-press Bikers, Masterlink, Stolica), taszczy na plecach przesyłki rozmaite: przelewy bankowe, ZUS-owskie, faktury, druki, dyskietki, umowy, drukarskie klisze, jadące do telewizji reklamy na kasetach wideo, zwinięte w rulon projekty architektoniczne.

Ktoś przewoził wsadzoną w tekturę papugę – wspomina Andrzej, były kurier i dyspozytor z trzyletnim stażem. Rowerzysta spisał się dobrze, bo papuga, z lekka otumaniona 40-minutowym rajdem, dotarła do adresata cała. Wyjątkowej ostrożności wymagała inna jeszcze przesyłka: jajka. – Nie potłukły się, bo to były ugotowane na twardo wielkanocne pisanki – opowiada Andrzej.

– Zdarzało się też, że woziliśmy dzieciom do szkoły kanapki i klucze od domu – dodaje Krzysztof Legucki z X-press Bikers. Troskliwi rodzice skorzy są zapłacić od 10 do 40 zł – zależnie od odległości – za komfort nierozgarniętych pociech.

Kurier na swoje barki nie bierze wszystkiego. – Nie możemy mu zlecić przewozu pieniędzy, czeków – tłumaczy Krzysztof Kłapa z McDonald’s Polska. – Nie przyjmujemy też alkoholu, narkotyków, roślin – uzupełnia Agnieszka Smektała z Masterlink. – Regulamin zabrania nam dostarczania materiałów wybuchowych i łatwopalnych, szczątek zwierzęcych i ludzkich – dorzuca Krzysztof Chojecki ze Stolicy.

Podejrzliwość co do zawartości przesyłek częściej niźli kurierom udziela się nieuprzedzonym o prezencie adresatom. – Przywiozłem pewnej pani niewielką paczkę – opowiada Bedi. – Zaczęła ją przy mnie otwierać i nagle, widząc wystającą bokami słomę, przerażona odskoczyła od biurka. Myślała, że to bomba, a to był pięknie zapakowany kokos. Nadany przez firmę reklamującą się pod hasłem: Nie obiecujemy wam kokosów, my je dostarczamy.

Playboy z dredami

Firma kurierska dba o wygląd swoich posłańców. – W podręczniku kuriera jest punkt o higienie osobistej. Namawia do częstego prania ubrania, argumentując, że zajmuje to tyle co zaparzenie herbaty – opowiada Marcin, były kurier.

Nierzadko kurier rowerowy ma do spełnienia funkcję ekstra. W większości firm papierkowej roboty doglądają sekretarki. Znużone codzienną monotonią rade są ugościć wysportowanych kolarzy w obcisłych kostiumach filiżanką herbaty, zagadać chwilę. Bywa, że któryś wpadnie im w oko. I następnym razem chcą już, by paczkę przywoził właśnie on. Sławą playboya okrył się niegdyś kurier-model z dredami do pasa. Zachwycona seksownym listonoszem klientka nalegała przez telefon, żeby zlecenia odbierał jej faworyt.

Gorzej, gdy trafi się nadgorliwy ochroniarz biura, nieczuły na powab zgrabnej łydki w czystej rajstopie. – Otworzyłem drzwi, przytrzymując je wprowadzam rower, a tu wyskakuje facet i się drze: Proszę się stąd natychmiast wynosić! Gdzie mi się pan tu pakuje?! Zdębiałem – wspomina Bedi.

Kurierzy odpłacają pięknym za nadobne. – Jeśli klient jest miły – my się staramy. Jeśli klient jest gbur, to np. zamiast 20 minut czeka na odebranie paczki dwie godziny, bo taki jest limit – mówią nieoficjalnie.

Złodzieje i frustraci

Pospiesznie przytroczony do barierki przed biurem, w holu wieżowca albo nawet przed siedzibą kurierskiej firmy rower przyciąga złodziei jak lep na muchy. – Pierwszy dzień w pracy, druga godzina jazdy, zostawiam rower, wychodzę – roweru nie ma. Musiałem kupić drugi – opowiada Piotrek.

Zdarzyło się, że na złodzieja zorganizowano obławę. Dwukrotnie zwabił kuriera pod fikcyjny adres, tak że kiedy ten szukał numeru drzwi, łobuz gnał już na skradzionym sprzęcie. Planował widać rozkręcić proceder, bo do firmy zadzwonił po raz trzeci. Dyspozytor rozpoznał go po głosie. Do namierzonego oszusta pojechał nie jeden kurier, ale kilku w cichej eskorcie radiowozu.

Pleniące się złodziejstwo hamuje kurierską robotę. Rower musi być co prawda niezły, ale nie przykuwający uwagi bogatym wystrojem. Kilka przerzutek, sprawne hamulce – i wystarczy. Im gorzej się prezentuje, tym lepiej. Niektórzy kurierzy mają po dwa rowery: skromniejszy urzędowy i lepiej wyposażony hobbystyczny. Z kurierskiej pensji trudno jednak inwestować w osprzęt. Bo choć teoretycznie chłopcy zarabiają od kilkuset do 4 tys. zł miesięcznie (kasę nabija liczba rozwiezionych przesyłek), najlepsi po odliczeniu rozmaitych kosztów wyciągają niewiele ponad 2 tys. zł. – Rekord to 3 tys. zł – przypomina sobie Andrzej.

Część pieniędzy idzie na utrzymanie roweru. – Zużywa się zwłaszcza jesienią i zimą, to fatalny okres. Przy opadach trzeba kupować dwie pary klocków hamulcowych w tygodniu. Po przejechaniu 5–6 tys. kilometrów, a więc po około dwóch miesiącach, wymieniam łańcuch i kasetę – mówi Bedi. Łańcuch, kaseta i korba wymagają biznesplanu: jeśli łańcuch, rzecz tania, jest miękki i przez to niezbyt trwały, to korba i kaseta, rzeczy drogie, niszczą się wolno. Jeśli łańcuch jest twardy i bardziej trwały, to korba i kaseta zużywają się szybko. Z kilku kombinacji wybiera się najtańszą. Są i domowe sposoby na wygodę, np. przyczepianie do ramy albo siodełka rozkrojonej plastikowej butelki lub kawałka tektury jako błotników.

Niektórzy – wyczerpani 8 godzinami codziennej harówy – rezygnują właśnie przez pieniądze. – Kurier musi założyć działalność gospodarczą, a więc co miesiąc opłacać ZUS. Dochodzi jeszcze podatek skarbowy. Oczywiście – żadnych zwolnień. Na początku wpłaciłem też 500 zł kaucji za zużycie firmowych ubrań i radia. Po miesiącu na odchodnym dostałem z powrotem tylko 160 zł – wylicza były kurier.

Ci, którzy nie rezygnują, muszą toczyć zajadłą walkę na ulicach. Wariacki pęd, branie skrzyżowań na przełaj, lekceważenie przepisów prowokują starcia. I wypadki. – Zazwyczaj zdarzają się w ciągu pierwszego miesiąca pracy – stwierdza Andrzej. „Starzy” i „doświadczeni” kupują sobie kaski na głowę.

O pojedynkach z kierowcami autobusów mówią wszyscy. Coraz więcej też wzajemnych złośliwości kurierów i kierowców aut osobowych. – Po pierwszych kilku dniach przepychania się z samochodami wpadłem na pomysł: gwizdek. Ktoś tarasował mi drogę, zbliżałem się do kierowcy i gwizdałem mu do ucha – mówi Tomek. Na potęgę praktykowany przez nowojorskich kurierów sposób przyjął się i w Warszawie, ale z czasem gwizdki zastąpiono modnymi dziś trąbkami rowerowymi.

Brygada

– Kiedyś było naprawdę inaczej. Kameralnie – Andrzej zaczyna z nieukrywanym sentymentem. – Było nas niespełna piętnastu i mimo totalnej amatorki, jak to zwykle na początku, wszyscy starali się działać profesjonalnie. Jeździliśmy, jak najszybciej się dało. Nikt nawet nie wspominał o regulaminie, limitach. Traktowaliśmy pracę jako świetną, ale odpowiedzialną zabawę – wspomina.

Za sprawą rosnącego popytu hermetyczna grupa zaczęła szybko rosnąć. – Teraz do pracy przychodzi coraz więcej ludzi, dla których jazda na rowerze to tylko sposób na zarabianie, a nie ważna część życia – ocenia Andrzej.

Mimo nostalgii starej kadry za minionymi czasami młodsi stażem kurierzy nadal chętnie mówią o grupowej solidarności. Inaczej rzecz ma się z kontaktami pomiędzy kurierami a rekreacyjnymi rowerzystami. Wspólnoty nie tworzą. Bo kurierzy się wywyższają? – Nie powiem, że nie. Jak ktoś ma Mercedesa 600, to czuje się lepszy od tego z Trabantem – przyznaje Bedi.

Zima testuje

Na kuriera nie idzie każdy. Wypedałowanie codziennie od 70 do 130 kilometrów, w letnim żarze, jesiennej słocie i zimowej zawiei jest ponad przeciętne siły. Osiem godzin pracy z nosem przy rurze wydechowej to nie błoga jazda po lesie. – Mimo wszystko skłonna jestem raczej pozytywnie oceniać tę aktywność ruchową. Kurierzy rowerowi narażają się na mniej zagrożeń niż np. stłoczeni pasażerowie autobusów, prychający na siebie nawzajem, czy też poranni biegacze uprawiający jogging na betonie, co jest niebezpieczne dla stawów i kolan – mówi dr Małgorzata Sikorska z przychodni Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej.

Niejeden po odejściu z kurierskiej pracy odstawia na pewien czas rower. – Organizm jest przemęczony. Mój znajomy, zapalony rowerzysta, dopiero po dwóch latach wrócił na rower – opowiada Andrzej. – Psychiczna bariera? Chyba też jest. Jak przez wiele miesięcy jeździ się w pryskającym na łeb i tyłek ulicznym szlamie, to potem na rower wsiada się tylko przy ładnej pogodzie.

Pracę kurierów mierzy się na zimy. Większość wytrzymuje jedną. Wielu rezygnuje już na jesieni. – W pierwszych dniach pracy trafiłem na piękną pogodę. Słońce grzało, ja podziwiałem widok Warszawy z ostatnich pięter wieżowców, czekając na zlecenia rysowałem architekturę, było świetnie. A potem przez dwa tygodnie lało. Mokre ciuchy, woda chlupocze w butach – koszmar – wspomina Marcin, były kurier, który odszedł po miesiącu.

Jeśli ktoś zdoła przejeździć dwie zimy, to jest już stary kurier. Elita. Takich jest niewielu – mówi Krzysztof Legucki z X-press Bikers. – Jak kurier ma na koncie pięć zim, to dostaje talon na wózek inwalidzki – śmieje się Bedi.

Rondo Gul-Gula

Kurierzy krzywią się na próby szufladkowania. – Subkultura? O ile można tak nazwać młodych ludzi, których po prostu łączy wspólne zainteresowanie do zarabiania. Tylko tyle – tłumaczy Marcin.

Środowiskowa moda? Oddychająca bielizna, bawełniane koszulki, lycry, kolorowa kurtka z coraz lepszych materiałów. Zmieniają się tylko metki. Poza tym firma wyposaża kurierów w jednakowe mundurki, zimą z gorteksu, airteksu lub mieszanki baby-fleece i keep-dry.

Kiedyś musieliśmy jeździć w „kondomach”: kurtkach dla kajakarzy z gumowanego goreteksu. Pot lał się z człowieka strumieniami – opowiadają kurierzy. Jesienią i zimą czerpią z wynalazku kloszardów: między dwie pary skarpet zakładają foliowe torebki, tak żeby w przemiękających butach nie moczyły się stopy.

Ulubione trasy? Krótkie i takie z przekraczaniem stref, bo wtedy jest drożej – zgodnie przytakują, bo wolą w ciągu dwóch godzin obrócić z kilkoma przesyłkami w centrum niż pedałować z jedną na przedmieścia, co przypada w udziale wszystkim nowym kurierom. Jeśli jest sucho, dobrym skrótem na peryferie bywa przejazd przez działki.

– Ja reaguję jak pies Pawłowa. Słyszę hasło i już mam w głowie plan: tu przez skwer, tam na przełaj przez parkan, gdzieś ominąć skrzyżowanie – opowiada Bedi.

Kurierski slang? Dawniej powstawał ze zniekształceń trzeszczącego radia. Kurier mówił np. rondo de Gaulle’a, a dyspozytor słyszał gul-gula, mówił Marriott – słyszał namiot. A jak ktoś dostał kurs na koniec miasta, to jechał „na Botswanę”. Dzisiaj krążą głównie skróty: Żoliborz to Żoli, Mokotów – Moko.

Easy rider na rowerze

Żywiołowi, brawurowi, w kolarskim transie pędzący przez miasto nie przypominaj ą wiejskich listonoszy, statecznie telepiących się na rowerach typu Ukraina, ale żyjących na szybkich obrotach easy-riderów. Najczęściej 20–30-latkowie, zazwyczaj otwarci i szczerzy, ale bez wysilonej uprzejmości, nierzadko z barwną przeszłością i przyklepanym pod kaskiem irokezem.

Wielu kurierów ma trochę pokręcone życiorysy, często się przenosili, w różnych miejscach mieszkali, uczyli się, pracowali – opowiada Andrzej. Są też dawni klubowicze, zawodnicy, m.in. Grzegorz Tramś, były wicemistrz Polski w kolarstwie parami. I grupa chłopaków z Łukowa. – To miastofenomen. Kilkunastu kurierów już stamtąd przyjechało – dziwi się Andrzej. Był też Zygmunt: 56-latek, dawniej biegał w maratonach, latem robił przy pracach wodno-kanalizacyjnych, a zimą jako kurier.

Zaprzęgli pasję do zarabiania. Z wyboru. Albo i z braku lepszego pomysłu na życie. To praca dla ludzi wolnych, mawiają. Niby w kurierskiej grupie chadzającej wieczorami na piwo, ale przecież przez cały dzień walczą w pojedynkę. Ceni ą indywidualizm. Akceptują oryginalność. Były kurier Kudłaty, który ponoć zimą mieszkał w domu z wybitym oknem, nosił się goły pod kurtką, w butach bez skarpet, bo było mu ciepło, żywił się tylko kiełbasą, cebulą i czosnkiem, przejeżdżał na skos przez skrzyżowania na czerwonym świetle nie trzymając kierownicy. Wyleciał nie przez towarzyski ostracyzm, ale zbyt słaby kontakt z rzeczywistością uniemożliwiający pracę.

Rzadki okaz to kurier-dziewczyna. Jedna, od filigranowej figury zwana Kwiatuszkiem, bała się początkowo jeździć między samochodami i wybierała zatłoczone pieszymi chodniki. Ciągle spóźniona, przemieszczała się w żółwim tempie. Dzielne dziewczę zwalczyło w końcu strach, zadebiutowało na stołecznych jezdniach. I kolejny raz nie dotarło na czas.

Wściekły dyspozytor chwycił za radio:

Kwiatuszek, co jest?! Klient czeka!

Stoję w korku.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama