Klasyki Polityki

Ugodzony blondyną

Mordechaj Wanunu. Wyszedł z więzienia, ale nadal podlega ścisłym restrykcjom. Izrael mu łatwo nie wybaczy. Mordechaj Wanunu. Wyszedł z więzienia, ale nadal podlega ścisłym restrykcjom. Izrael mu łatwo nie wybaczy. Reuters / Forum
Sprzedał sekrety izraelskiego programu nuklearnego, ale ktoś sprzedał także jego. Głośna sprawa sprzed lat.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w maju 2004 r.

Mordechaj Wanunu, który ujawnił informacje o izraelskich zbrojeniach atomowych, odsiedziawszy niemal osiemnaście lat więzienia, wyszedł na wolność. On zdradził sekrety, jego zdradziła kobieta.

Kiedy Wanunu opuszczał więzienie, Shirley Hanin-Bentow, żona Ofera Bentowa, zamożnego biznesmena, zaryglowała drzwi mieszkania na cztery spusty i poprosiła ochroniarzy pilnujących zamkniętego osiedla w Orlando na Florydzie, aby strzegli jej dwojga dzieci jak oka w głowie.

Przed niespełna dwudziestu laty Wanunu, technik zatrudniony w reaktorze atomowym na pustyni Negew, sprzedał brytyjskiemu pismu „Sunday Times” ściśle tajny proces produkcji broni nuklearnej. Przez wiele miesięcy fotografował każdy zakątek reaktora i skrzętnie odnotowywał szczegóły dotyczące izraelskiego systemu wzbogacania uranu. W wywiadzie dla tygodnika twierdził, że Izraelczykom udało się wyprodukować także bomby wodorowe i neutronowe. Tekst wywiadu i towarzyszące mu zdjęcia zostały opublikowane w październiku 1986 r. i wywołały światową sensację. Specjalna komisja izraelskich władz bezpieczeństwa długo badała sprawę. Czy ujawniła sposób, w jaki zwykłemu technikowi udało się spenetrować najbardziej strzeżone państwowe tajemnice, tego się chyba nigdy nie dowiemy. Sprawozdanie komisji spoczywa zamknięte w jednej z przepastnych szaf pancernych Mosadu.

Latem 1986 r. dyrekcja reaktora w Dimonie zwolniła Mordechaja Wanunu po dwunastu latach pracy. Przyczyna zwolnienia nie jest znana. Rozgoryczony technik przekazał krewnym na przechowanie 40 tys. zaoszczędzonych dolarów, a za resztę kupił bilet lotniczy do Tajlandii. Chciał być jak najdalej od Izraela. Na Dalekim Wschodzie szukał nowego sensu życia i nowej przyszłości. W Bangkoku zbliżył się do mnichów buddyjskich. Nie doznawszy wymarzonej nirwany, przeniósł się do Australii i zamiast wiary w reinkarnację, przyjął chrzest w kościele anglikańskim. Wkrótce po tym, być może powodowany pragnieniem zemsty, a może zainspirowany religijnym przesłaniem, nawiązał kontakt z brytyjskimi dziennikarzami.

Niemal tego samego dnia Mosad został zaalarmowany, że Wanunu oferuje na sprzedaż tajemnice reaktora atomowego w Dimonie. Do Australii udała się ekipa specjalnych agentów izraelskiego Szin Betu oraz Mosadu, ale gdy wylądowała w Sydney, Mordechaj Wanunu wyleciał już, na koszt redakcji „Sunday Timesa”, do Londynu. Dzisiaj twierdzi, że jest pacyfistą i kierował się pobudkami ideowymi. Nie ulega jednak wątpliwości, że „Sunday Times” wysupłał sporą sumę, aby wynagrodzić ideowego informatora. Wanunu jest dzisiaj człowiekiem zamożnym.

Dla Izraela, wspomagającego się mglistym sformułowaniem Szimona Peresa, iż „nie będzie pierwszym państwem, które wprowadzi broń atomową na Bliski Wschód”, był to incydent, nad którym nie można było przejść do porządku dziennego. Nie tylko ze względu na szkodę polityczną, ale przede wszystkim na zdradę, która powinna zostać przykładnie ukarana. Choćby po to, aby inni nie zechcieli pójść w ślady Mordechaja Wanunu.

Cherchez la femme

Shirley Hanin z malowniczej miejscowości Kochaw Jair, gdzie mają swoje wille politycy i dygnitarze wojskowi (m.in. późniejszy szef sztabu i premier Ehud Barak), była wówczas agentką Mosadu. Służyła w specjalnej jednostce tropicieli. Urodzona w Pensylwanii, w rodzinie dobrze sytuowanego hurtownika opon samochodowych, wyemigrowała do Izraela z pobudek syjonistycznych w 1978 r. Znała doskonale angielski, była ładna, łatwo nawiązywała kontakty z otoczeniem. Po zdaniu matury służyła w armii jak wszystkie izraelskie dziewczyny. W wojsku poznała przyszłego męża, Ofera Bentowa, oficera informacji doborowej jednostki Golani. Mosad wyłowił ją spośród setek żołnierek. Była idealną kandydatką na agentkę wywiadu. Nic dziwnego, że postanowiono ją włączyć do grupy, która pospieszyła do Londynu, aby zarzucić sieci na Mordechaja Wanunu.

Zadaniem kierowało trzech wyższych funkcjonariuszy: Szabtaj Szawit, zastępca szefa Mosadu, Jechiel Choraw z ministerstwa obrony oraz Josi Ginosar z Szin Betu. Świadomi podejrzliwości Mordechaja Wanunu szefowie operacji zrezygnowali z ciągłej inwigilacji byłego technika z Dimony. Zastosowano system nazwany grzebieniem. Dobrze wyszkoleni agenci obserwowali miejsca, w których Wanunu mógł się pojawić. Także trasy, po których się poruszał, zostały odpowiednio obstawione.

Zaczęto się nawet zastanawiać nad likwidacją zdrajcy. Porwanie na ziemi brytyjskiej nie wchodziło jednak w rachubę. Ówczesny premier Szimon Peres zdecydowanie się temu sprzeciwiał. Peres obawiał się reakcji stanowczej premier Margaret Thatcher. Stosunki wywiadów, brytyjskiego i izraelskiego, nie były wówczas najlepsze. Brytyjski MI-5 zarzucał Mosadowi nie bez kozery, że nie dzielił się wiadomościami o działalności OWP w Londynie.

Shirley Hanin stała przed wystawą sklepu na londyńskim Lester Square. Mordechaj Wanunu szedł właśnie na spotkanie z redaktorem „Sunday Timesa” Piterem Honanem. Przystojna, nieco korpulentna blondynka wpadła mu w oko. Sam zresztą nie był ułomkiem. Wysoki, szczupły, trzymający się prosto trzydziestodwuletni mężczyzna zatrzymał się przy tej samej wystawie, przełamał wrodzoną nieśmiałość w relacjach z kobietami i zapytał: – Pani jest także turystką? No i zaczęło się. Shirley przedstawiła się jako kosmetyczka z Pensylwanii zwiedzająca Londyn. Przyznała się też, że jest Żydówką. Tyle tylko, że podała imię Cindy.

To było imię narzeczonej jej brata. „Przypadkowe” spotkanie szybko przekształciło się w bliższą znajomość. Młodzi ludzie spotkali się kilkakrotnie w różnych londyńskich kawiarniach. Redaktorzy „Sunday Timesa” zabronili mu zapraszać kogokolwiek do hotelu, w którym mieszkał. Gdy zaproponował randkę w jej hotelu, wyjaśniła, że dzieli pokój z koleżanką, więc nie może go zaprosić do siebie. Nie ukrywała, że bardzo jej się spodobał. Po kilku dniach powiedziała, że ma do swojej dyspozycji mieszkanie przyjaciół w Rzymie, pytając, czy nie chciałby jej towarzyszyć w wycieczce do stolicy Włoch. Omotany jej wdziękiem, chętnie na to przystał. W rzymskim mieszkaniu przyjaciół czekali na niego agenci Mosadu. Zamiast amorów z Cindy dostał usypiający zastrzyk.

Nie wiadomo dokładnie, jak Wanunu został przetransportowany do Izraela; przypuszcza się, że w lukach statku towarowego, który wypłynął z portu w La Spezia. Inna wersja głosi, że przewieziono go łodzią motorową na pokład izraelskiego torpedowca, który zarzucił kotwicę na pełnym morzu. Wiadomo tylko, że władze izraelskie czyniły wszystko, aby uniemożliwić mu kontakt z otoczeniem. Publikacja szczegółów porwania mogła spowodować poważny konflikt dyplomatyczny z włoskim rządem. Gdy w marcu 1988 r. wieziono go samochodem na rozprawę sądową, która odbyła się przy drzwiach zamkniętych w telawiwskim sądzie okręgowym, tajniacy zatkali mu usta, aby nie mógł pisnąć słowa. Ale Mordechaj Wanunu przechytrzył eskortę: na otwartej dłoni napisał: „Porwano mnie w Rzymie”. Potem przytknął dłoń do szyby samochodu. Dziesiątki zagranicznych fotoreporterów utrwaliło ten moment na taśmie filmowej.

Wkrótce potem Shirley-Cindy Hanin zrezygnowała z dalszej służby w wywiadzie. Także Mosad zrozumiał, że jest spalona. Nagrodzona szczególnym odznaczeniem przeniosła się na stałe do Stanów Zjednoczonych. Willa w Kochaw Jair wciąż jeszcze jest w jej posiadaniu, ale w gronie przyjaciół niejednokrotnie oświadczała, że nigdy już tam nie wróci. Na naszą próbę podjęcia rozmowy telefonicznej odpowiedziała, że nie ma zamiaru wskrzeszać przeszłości – i odłożyła słuchawkę.

Wolny, ale zniewolony

Pierwsze dziesięć lat Wanunu spędził w pojedynczej celi więzienia w Aszkelonie. Wszelkie wizyty były zakazane, nawet najbliższa rodzina nie mogła go odwiedzać. W celi zawsze paliło się światło. Kamery telewizyjne monitorowały dwadzieścia cztery godziny na dobę każdy ruch szczególnego więźnia. Wanunu twierdzi, że izraelska bezpieka próbowała doprowadzić go do utraty zmysłów. Dopiero w 1998 r., częściowo pod presją światowych organizacji praw człowieka, nastąpiła pewna ulga w warunkach aresztu. Ale nawet teraz, już jako rzekomo wolny człowiek, wciąż jeszcze podlega ścisłym restrykcjom: nie wolno mu rozmawiać z dziennikarzami, nie może otrzymać paszportu, by opuścić kraj, a jego praca w reaktorze atomowym przed dwudziestu laty wciąż jeszcze stanowi temat tabu.

Dwadzieścia cztery godziny przed zwolnieniem pojawili się w aszkelońskim więzieniu Meir i Aszer Wanunu, bracia Mordechaja, i załadowali na ciężarówkę dziesięć kartonowych pudeł, zawierających ocenzurowane dokumenty więźnia. Kopie 2500 listów, które wysłał w świat w ciągu ostatnich dziesięciu lat, jak również notatki dotyczące reaktora w Dimonie, zostały skonfiskowane. Demonstrujący pod murami więzienia Jeremy Corbin, poseł do brytyjskiego parlamentu, oświadczył zebranym dziennikarzom: „Rozumiem, że państwo ma prawo ukarać człowieka, który skazany został za zdradę. Ale odsiedziawszy osiemnaście lat, Mordechaj Wanunu spłacił społeczeństwu dług i dalsze jego prześladowanie jest nieludzkie”.

Izraelska Organizacja Praw Człowieka oraz obrońcy prawni Wanunu zapowiedzieli apelację do Sądu Najwyższego. Jeśli pragnie opuścić kraj i osiedlić się w Stanach Zjednoczonych, należy mu to umożliwić, twierdzą członkowie tej organizacji. Przemawiając do prasy i zebranych fanów oznajmił, że jego marzeniem jest wyjazd do Stanów, studiowanie historii i założenie rodziny. Ile w tym prawdy, przyszłość pokaże. Poza tym Mordechaj Wanunu zapomniał chyba, że ustawy amerykańskie uniemożliwiają wydanie wizy wjazdowej osobom o kryminalnej przeszłości.

Więzień 1005962

Ogromna większość Izraelczyków postrzega Mordechaja Wanunu jako zdrajcę, a nałożone na niego restrykcje za słuszne i pożądane. Widmo Wanunu podróżującego z kraju do kraju i propagującego zlikwidowanie izraelskiego arsenału nuklearnego spędza sen z powiek nie tylko politykom i wojskowym, ale również przeciętnym obywatelom. Nawet jego najbliższa rodzina mieszkająca za granicą, oprócz dwóch braci żyjących w Izraelu, odmówiła wszelkich kontaktów z wyrodnym synem. Przede wszystkim dlatego, że porzucił wiarę swoich przodków. Jego rodzice, Mazal i Szlomo Wanunu, są pobożnymi Żydami.

W oczach wielu ludzi na świecie były technik z Dimony jest postacią pozytywną, bohaterem idei, za którą izraelskie władze usiłowały go – bezskutecznie – złamać w więziennej izolatce. Jego pierwsze słowa przed bramą więzienia brzmiały: „Nie żałuję ani przez chwilę tego, czego dokonałem dla dobra ludzkości”. Wprowadzenie tematu izraelskich zbrojeń atomowych na porządek dzienny uważane jest przez pacyfistów i przez lewicowych działaczy w Europie za czyn godny pochwały.

Mordechaj Wanunu oświadczył, że nie ma zamiaru wyrządzić szkody Państwu Izrael. Ale dwa tygodnie temu, gdy oficerowie służb więziennych i Szin Betu odwiedzili go w celi i poprosili o pożegnalną rozmowę, twierdził coś całkiem odwrotnego. Wanunu nie wiedział, że jest nagrywany i że kaseta zostanie udostępniona izraelskiej telewizji. Miliony telewidzów słyszały, jak więzień numer 1005962 twierdzi, że islam i judaizm to zacofane, reakcyjne religie i że Żydzi powinni wynieść się z ziemi historycznie przynależnej Palestyńczykom.

Wanunu wygłosił swoje credo polityczne, utwierdzając słuchaczy, że władze bezpieczeństwa postąpiły słusznie. Cios poniżej pasa? Być może, ale w zmaganiach tego rodzaju nie ma sentymentów. Mimo to niektórzy tutejsi komentatorzy prasowi wychodzą z założenia, że drastyczne restrykcje osiągną niezamierzony cel: sprawa Mordechaja Wanunu pozostanie przez długie miesiące na wokandzie światowej opinii publicznej. Organizacje praw człowieka nie zrezygnują z walki o udzielenie mu pełnych praw obywatelskich. Sprawa oprze się o najwyższe instancje sądowe i nieprędko zniknie z mediów. Niewiadomy jest także interes brytyjskiej BBC, która zafundowała mu mieszkanie, o jakim przeciętny Izraelczyk może tylko marzyć.

Kilka lat temu wyszedł z więzienia dr Markus Klingberg, który przez wiele lat szpiegował na rzecz Związku Radzieckiego. Dr Klingberg był dyrektorem Instytutu Bakteriologicznego w miasteczku Nes Cyjona. Według doniesień zagranicznych mediów Instytut produkował bakteriologiczną broń masowego rażenia. Szkody wyrządzone przez Klingberga były znacznie większe od tych, których przysporzył państwu Mordechaj Wanunu. A jednak, mimo sprzeciwu władz bezpieczeństwa, umożliwiono mu w końcu wyjazd za granicę, do Francji. Dzisiaj – piszą komentatorzy – Markus Klingberg siedzi sobie w jakimś paryskim bistro. Nikt nie wie, kim jest, nikt nie przeprowadza z nim wywiadów i nikogo nie interesuje jego praca w Instytucie Bakteriologicznym w Nes Cyjona. Zdaniem tych samych komentatorów, nie pacyfiści czynią z Mordechaja Wanunu światowego bohatera, lecz bezsensowne ograniczenia nałożone na człowieka, który drogo zapłacił za swoją zdradę albo za swoje poglądy – jak kto woli.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama