Klasyki Polityki

Dorosłym wstęp wzbroniony

Rodziców z pokoi dzieci definitywnie wyparł komputer. Rodziców z pokoi dzieci definitywnie wyparł komputer. Anna Musiałówna / Polityka
Psychologowie nie pozostawiają wyboru. Dziecko najpóźniej od trzeciego roku życia powinno mieć swój pokój.
Oprócz obowiązkowego komputera dozwolone jest dziś wszystko.Anna Musiałówna/Polityka Oprócz obowiązkowego komputera dozwolone jest dziś wszystko.
Psychologowie zaczynają bić na alarm, że dzieci zostały we własnych pokojach porzucone.Anna Musiałówna/Polityka Psychologowie zaczynają bić na alarm, że dzieci zostały we własnych pokojach porzucone.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w grudniu 2000 r.

Na początku wydaje się to łatwe. Różowo-błękitny baldachim nad łóżeczkiem i jedna pastelowa ściana w chmurki i misie. Potem lalki, domek dla Barbie i Kena w pokoju dziewczynek, resoraki, kolejki i lego w pokoju chłopców. Obrazki z kotkami i pieskami na ścianach, korkowa tablica do przyczepiania skarbów. Dopiero kiedy pociechy przepoczwarzają się w nastolatki i postanawiają same urządzić swoje pokoje, zaczyna się problem, z którym rodzice przestają sobie radzić. Psychologowie zaczynają bić na alarm, że dzieci zostały we własnych pokojach porzucone.

Pokój Maćka przypomina telewizyjną reżyserkę. Na biurku klawiatura komputera z monitorem, po przeciwnej stronie na zawieszonym na ścianie wysięgniku telewizor połączony z wideo. Obydwa monitory włączone, na komputerze ze stałym łączem internetowym cz@t towarzyski, na ekranie telewizora nagrany w nocy mecz NBA. Na podłodze wieża Thompsona z podwójnym kompletem kolumn. Na drzwiach odkręcona skądś aluminiowa tabliczka z napisem „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” i nalepka z napisem „Strefa śmierci”.

Maciek mówi, że taka jest norma. Komputer i własny telewizor, w który nikt się nie wtrąca. Odtwarzacz CD jest zbyt oczywisty, żeby o nim mówić. – Pod choinkę spodziewam się nowego soniaka z nagrywarką CD – mówi. – Wytłumaczyłem rodzicom, że tak wyjdzie taniej niż kupowanie ciągle nowych płyt.

Komputery wkroczyły tryumfalnie do pokoi dzieci w latach dziewięćdziesiątych. Na początku commodore i atari, potem coraz bardziej firmowe pecety na częściach wyprodukowanych w Hongkongu. Psycholog Zofia Milska-Wrzosińska, prezes Centrum Psychoedukacji, mówi, że jednocześnie symbolicznie i dosłownie z pokoi dzieci wyszli rodzice.

Zostały sam na sam z elektronicznymi gadżetami. Rodzice zdezerterowali z pokoi swoich dzieci mówiąc – trudno, niech one robią, co chcą, my i tak mamy dość problemów z zarobieniem na to, co im kupujemy. Ale mają poczucie winy, starają się więc zrekompensować dzieciom swoją nieobecność, tworząc wirtualny świat, w którym nie będą się czuły samotne. Nie możemy co prawda być z dzieckiem, nie możemy mu dać siebie, ale coś trzeba mu dać, więc kupimy mu nowy telewizor. Pokoje dziecinne stały się pełne jakichś pozornych bytów, z którymi dzieci są w kontakcie.

Ale w tym świecie nie ma żywych osób, nie ma więc też dialogu. Elektroniczne gadżety grają także rolę pośrednika w kontaktach rodziców z dziećmi. Skoro nie udaje nam się już porozmawiać ze sobą, to może chociaż siądźmy przed ekranem komputera i zagrajmy w coś razem. Te urządzenia pełnią taką samą funkcję jak kiedyś pies. Są pretekstem, takim samym jak wspólne oglądanie wideo, po którym wszyscy bez słowa rozchodzą się do siebie.

Lata sześćdziesiąte

We własnych pokojach dzieci zamieszkały wraz z pogłębiającym się niżem demograficznym lat sześćdziesiątych, rozwojem blokowisk i narastającym terrorem amerykańskich poradników wychowania. Dzieci było coraz mniej, więc łatwiej było wykroić im siedmiometrowy pokoik w trzypokojowym mieszkaniu o powierzchni 48 m kw.

Wcześniej pokój latem zastępowały podwórka, pełne zakamarków i komórek, a zimą strych albo pralnia w piwnicy, do której kumpel znosił stary odbiornik Telefunkena, puszczał Radio Luxemburg z „Blue suede shoes” i nie można było w nocy spać. Na stole pingpongowym, wokół którego zostawało najwyżej po metrze z każdej strony, musiały jeszcze zmieścić się krzesła i szpulowy Grundig.

Na strychu po raz pierwszy usłyszałem Beatlesów – wspomina Mirosław, dziennikarz z Wrocławia. – To był rok 1963, godzina 19.30, „Rewia piosenek” Lucjana Kydryńskiego. Wcześniej, o 18.10 Wolna Europa nadawała „Rendez-vous” z Presleyem, Beatlesami i Brendą Lee.

Parę lat później, kiedy pierwsze osoby w klasie zaczynały mieć wreszcie własne pokoje, nie mieścił się w nich już stół pingpongowy, ale był adapter podłączany do radia i stosy pocztówek dźwiękowych kupowanych „zamiast nowej pary jeans”. W małych sklepikach ze wszystkim – resztówkach po wygranej wojnie z prywatnym handlem – wisiały listy z nowościami. Pocztówki uzupełniały czarno-białe reprodukcje zdjęć zespołów z kolorowych pism. Kiepskich, jeśli oryginał pochodził z „Perspektyw”, lepszych, jeśli wycięte były z wydawanej na kredowym papierze „Ameryki”.

W pokojach, oprócz tapczanów z wałkiem (wersalki i półkotapczany dopiero szykowały się do tryumfalnej ekspansji) i półek na książki zaczynały już królować praktyczne słomianki. Chroniły ściany przed ścieraniem kredowej farby z naniesionym wałkiem wzorem i pozwalały bez robienia ciągle nowych dziur wieszać na nich widokówki. W dobrym tonie było mieć zdjęcia bohaterów „Bonanzy”, doktora Kildera i Winnetou.

Gotycki rock i czarne ściany

Oprócz obowiązkowego komputera dozwolone jest dziś wszystko. Agata, 18 lat, miała do niedawna pokój pomalowany na czerwono z czarnymi pasami. Puszcza płytę z ciężkim gotyckim rockiem i pokazuje zdjęcia z festiwalu na zamku w Bolkowie. Chłopcy w czarnych skórach, dziewczyny w czerwonych powłóczystych sukniach z grubego materiału i z bladym makijażem na twarzach. Na co dzień Agata uczy się w prywatnym liceum, ma dobre świadectwo i jeździ na wspólne wakacje z rodzicami.

Marek jest skejtem. Piętnaście lat, bejsbolówka na głowie, bluza, spodnie z obniżonym krokiem i deska. W komputerze kolejne wersje przygód seksownej Lary Craft. – Kiedyś marzyłem, żeby mieć pokój taki, o jakich piszą w branżowych zinach – mówi. – Ściany udekorowane połamanymi deskami i grafitti. Ale szybko mi przeszło. Żeby jeździć, nie trzeba spać z deską. To tak jak z palaczami, którzy wolą jeździć pociągami w przedziałach dla niepalących. Najważniejsze, to nie wariować.

Nie mam złudzeń, jak o mnie mówią dzieci – twierdzi Lucjan, 45 lat, architekt we Wrocławiu, ojciec Marka. – Ale to mi akurat nie przeszkadza. Lucjan spędza sporo czasu w pokoju syna. Nie żałuje pieniędzy na kolejne wersje gier, które wymagają wymiany komputera na nowy. – Siedzimy i gramy razem.

Psychologia opisała już to zjawisko. – Wielu rodziców rezygnuje ze swych funkcji rodzicielskich na rzecz przedłużenia młodości, która wydaje im dziś znacznie bardziej atrakcyjna niż 25 lat temu, gdy sami byli nastolatkami – mówi Zofia Milska-Wrzosińska. – Zazdroszcząc swoim dzieciom świata kolorowych reklam, filmów, muzyki, wymyślanych i tworzonych specjalnie dla nastolatków przedmiotów, dobrowolnie rezygnują z bycia autorytetami, których ich dzieci potrzebują. Wolą być dla nich kolegami, więc nawet jeśli wchodzą do pokoi swoich dzieci, to po to, żeby z nimi rywalizować w grze na ekranie komputera albo przymierzać ciuchy córki.

Skoro jednak dorośli sami nie akceptują swojej dorosłości i chcą od niej uciec, tracą szansę na wprowadzenie swoich dzieci w dorosły świat.

Lata siedemdziesiąte

Krzysztof, ojciec Agaty, własny pokój dostał, gdy był w II klasie ogólniaka, a z domu wyprowadzili się starszy brat i siostra, z którymi mieszkał. Wtedy stare meble zastąpił półkotapczan, którego wreszcie nie trzeba było ścielić, na ścianach zawisły plakaty filmowe. Z Fantomasem, Bardotką i Samymi Swoimi. Bonda nie było, bo był zakazany za walkę z komunistami. O plakaty muzyczne było trudniej. Jeśli ktoś miał ciotkę w Niemczech, to dostawał raz na kwartał paczkę ze starymi numerami „Bravo” i wtedy ustawiały się do niego kolejki. Stronicowy plakat kosztował 20–30 zł, rozkładówka 50–60.

Na dyżurnej słomiance, która przetrwała kolejne dziesięciolecie, zawisły pierwsze oznaki otwarcia na Zachód. Kolekcje pudełek po zachodnich papierosach, zbiory opakowań po żyletkach i zdjęcia samochodów z zachodnich folderów. – Ze zdobywaniem tych zdjęć był cały ceremoniał – wspomina Krzysztof. – Nie znaliśmy języka, więc wymienialiśmy się adresami firm i angielskimi formułkami, z których wynikało, że jesteśmy szalenie zainteresowani produktami jakiejś firmy, więc prosimy o więcej informacji. Pewnie nawet dziś nie ma w Polsce tylu ludzi zainteresowanych najnow-szym modelem BMW czy Mercedesa, jak było w latach siedemdziesiątych w małych miasteczkach na polskiej prowincji.

Na półkotapczanach zaczynały rozrastać się kolekcje puszek po piwie i napojach. Obok adaptera, który nazwą ciągle jeszcze wygrywał z gramofonem, stanął kasetowy Kasprzak. Ale magnetofon nie mógł wyprzeć płyt, bo jakość dźwięku, zwłaszcza z płyt zachodnich, była jeszcze nieporównywalna. Płytotekę budowało się długo. Aby dostać biały, podwójny album Niemena, trzeba było mieć znajomości w księgarni, po płytę ABBY stać w 1976 r. w kilkugodzinnej kolejce. – Żeby kupić oryginalną składankę wytwórni Tamla Motown z Jacksonami i Dianą Ross, zwagarowałem ze szkoły – wspomina Krzysztof.

Zachodnie płyty były dostępne tylko dla najbogatszych. Sprzedawane wprost z torby podróżnej (używane 700 zł, zafoliowane 1000 zł, największe hity 1500 zł), były ozdobą każdej kolekcji. Nawet „zheblowana” do cna przez igłę płyta Hendrixa warta była kilkaset złotych, żeby okładka dumnie zawisła na słomiance.

Kill My Family

Pokój Marka, 16 lat, zmieniał się wraz z modami. Najpierw były misie, potem dinozaury, po nich plakaty z samochodami, jeszcze później plakaty z koszykarzami NBA z jednej strony, a Elektrycznymi Gitarami z drugiej. „Wszyscy mamy źle w głowie, że żyjemy”to był hymn, który śpiewali przez trzy lata na szkolnych wycieczkach. Kiedy dziewczyny w klasie kochały się w Kelly Family, on na ścianie swojego pokoju napisał „Kill My Family”. Teraz z jednej strony starego, pomalowanego jak i reszta mebli na granatowo biurka z obowiązkowym komputerem (– Już archaicznym, bo z 1997 r.) ma stary, wyciągnięty od wujka plakat Andrzeja Mleczki z żółwiem na żyrafie i podpisem: „Obywatelu, nie pieprz bez sensu”, a z drugiej – faceta z nieszczęśliwą miną i podpisem: „Boli cię głowa? Może to uwiera cię aureola”.

Nie jest ważne, co masz na ścianie, ważne, żeby samemu o tym decydować – mówi. – Kiedyś liczyło się, żeby było tak jak u innych, ale z tego się wyrasta. Przecież idąc do kumpla nie możesz siedzieć cały czas w tak samo wyglądającym pokoju.

Kolejne wersje gier komputerowych Marek miał wcześniej niż ktokolwiek w klasie, koledzy kopiowali je z jego dyskietek. – Od tego zaczyna się dzień w szkole – mówi. – Do którego poziomu doszedłeś w najnowszej grze, czy udało ci się przejść jakąś przeszkodę, z którą nie poradzili sobie koledzy. Gdzie zawędrowałeś w Internecie?

Lata osiemdziesiąte

W latach osiemdziesiątych na ścianach dalej pozostały słomianki, na których królowali Madonna, Michael Jackson i, zwłaszcza u dziewcząt, blondgwiazda Kajagoogoo, Limahl. U chłopców plakaty muzyczne powoli wypierał Bruce Lee. A wraz z przejściem do szkoły średniej stawało się przed koniecznością wyboru: Republika czy Lady Pank.

Marek, dziś nieźle prosperujący adwokat w Warszawie, był poppersem. Nosił długą blondgrzywkę jak Grzegorz Ciechowski, słuchał wyłącznie Republiki i Depeche Mode, ubierał się na czarno i nienawidził Lady Pank. Próbował nawet pomalować swój pokój w biało-czarne pasy, ale nie zgodził się na to ojciec. Podobnie jak na wyjazd do Jarocina. – Sprzedałem ideał za nową kurtkę Wranglera, którą ojciec obiecał mi w zamian – mówi. – Mojemu synowi pozwoliłbym na pewno pojechać na Przystanek Woodstock Owsiaka do Żar, ale mam córkę, o którą się boję.

Do Jarocina jeździli za to jego koledzy z klasy, przebierając się w pociągu w pankowe ciuchy. Starali się wtedy wyglądać jak Janusz Panasewicz po kolejnym nieprzespanym miesiącu. Przebojem był wtedy tygodnik „Razem”, w którym o muzyce pisał Karol Majewski i „Dziennik Ludowy” – do niego co tydzień dodawany był plakat którejś z gwiazd. Obowiązkowa była Lista Przebojów w „Trójce”, która wystartowała w stanie wojennym.

Techno w domach z betonu

Pokój Arka miał wyglądać jak fragment dyskoteki techno w starej hali fabrycznej. Po zdarciu tapet ze ścian wybudowanego w latach siedemdziesiątych bloku odsłonił się beton, przetykany kawałkami zardzewiałego drutu zbrojeniowego, z kawałkami tapety, która wżarła się w ścianę i nie dała zdrapać. Zamiast biurka barowy stolik z czasów późnego Gomułki. Pokryta laminatem płyta na czterech żelaznych nogach, osłonięta drucianą siatką lampa wykradziona z piwnicy, magazynowe regały z książkami i ołowiane rury, w których pochowane są kable najnowszego modelu wieży Technicsa. Na ścianach wypisane kolorowym sprayem grafitti: „Księża na księżyc” i „Lepsze ryby piły niż ludzie młoty”. Arek mówi, że z pokoju wychodzi tylko do szkoły, bo musi. Potrafi sobie wyobrazić szkołę za pośrednictwem Internetu.

Dla wielu z tych dzieci, szczególnie z pewnymi problemami emocjonalnymi, świat społeczny jest zbyt skomplikowany i niejasny – mówi psycholog Elżbieta Małkiewicz. – A w świecie gier komputerowych odnajdują się bardzo dobrze. Odkrycie jakiejś reguły rządzącej wirtualną rzeczywistością daje im pewność jej niezmienności. Mam czasem wrażenie, że świat społeczny jawi im się jako nieregularna ciemna plama, w której coś czasem zabłyśnie, ale nie wiadomo dlaczego. W telewizorze i komputerze wszystko jest inaczej, więc czasem jest to dla nich ucieczka w świat nierzeczywisty.

Kiedy Arek wreszcie zgodził się pokój pokazać, okazało się, że jego superoryginalny przemysłowy klimat jest wprost z Ikei. Srebrnopopielaty z pomarańczowo-zielonymi elementami, zimny i sterylny. Jarzeniówki świecące zimnym światłem, ani kawałka naturalnego materiału. Zgadza się tylko Technics. Zarzeka się, że pod tapetą jest także grafitti.

Koledzy Arka akceptują jego wymysły. – Tak ma być – mówi Tomek. – Masz mieć coś, co cię odróżni od innych. Jak nie masz, to musisz wymyślić. Wszyscy tak robią. Ściemnianie kumplom też się liczy.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama