Klasyki Polityki

Kuwada: mężczyzna rodzi

Mężczyzna na porodówce. Prawie wszyscy płaczą

Mężczyzna musi naprawdę chcieć rodzić, tylko wtedy jest to piękne Mężczyzna musi naprawdę chcieć rodzić, tylko wtedy jest to piękne Grzegorz Press / Polityka
Mąż Małgorzaty powiedział to, co mówią wszyscy mężczyźni wychodzący z sali porodowej: – To było niesamowite.
Poród to przeżycie metafizyczneGrzegorz Press/Polityka Poród to przeżycie metafizyczne

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w grudniu 1999 r.

Podobno mężczyźni od zawsze zazdrościli kobiecie rodzenia. Podobno po to, żeby udowodnić, że są do tego zdolni, w starożytności stworzyli mit o Zeusie rodzącym Atenę z głowy i Dionizosa – z uda. Podobno po to, żeby przeniknąć ciemny i tajemniczy fenomen dokonujący się w ciele kobiety, żeby poczuć, jak to jest, mężczyźni z prymitywnych plemion wymyślili rytuał kuwady. W kuwadzie jest tak: kobieta, kiedy przychodzi jej czas, idzie z kilkoma towarzyszkami do lasu, rodzi dziecko i po kilku godzinach wraca do roboty. Mężczyzna w tym czasie rozkłada posłanie, powstrzymuje się od pracy, nie dotyka broni, nie je mięsa, nie pali, nie myje się. Cierpi porodowe bóle, a kobiety z wioski karmią go i opiekują się nim. Czasem, gdy poród jest ciężki, trwa to nawet kilka tygodni.

Nasi europejscy, nowożytni mężczyźni, odkąd groźny Bóg Jahwe powiedział, że ból porodu to kara za grzech pierworodny, nie chcieli mieć z rodzeniem wiele wspólnego. Woleli zostawać za drzwiami. Ich rolą było czekanie, palenie i denerwowanie się, dopóki nie rozlegnie się pierwszy krzyk, a akuszerka nie każe szykować wrzątku i prześcieradeł. Potem między mężczyzną a rodzącą kobietą stanęły mury szpitali. Ale jeszcze mocniejszy od murów był krąg tabu spleciony z biblijnej kary, krzyku, bólu, wstydu i krwi. Gdy w latach 50. naszego wieku dr Dick Read jako pierwszy zaczął mówić o wspólnych porodach, ludzie na niego pluli; i mężczyźni, i kobiety. Dziś mężczyzna, który mówi: za miesiąc rodzę, nikogo nie dziwi.

Mężczyzna płacze

– Naszą pacjentką była żona napastnika Legii – wspomina dr Eugeniusz Siwik, jeden z pionierów porodów naturalnych w Polsce. – On był z nami w klinice. Chodził skupiony po korytarzu, widać było, że ze sobą walczy. Nagle, w jednym momencie coś się w nim przełamało i zdecydowanym krokiem wszedł do sali porodowej. Potem mówił, że to było trudniejsze, niż przejść trzech obrońców.

Pierwszy męski lęk porodowy: przed kompromitacją, że zemdleją albo wpadną w panikę. – Niesłusznie – uspokaja dr Siwik. – Na sześciuset zemdlał mi tylko jeden. Zaniosłem go na kanapę i zaraz doszedł do siebie. Natomiast, prawie wszyscy płaczą.

Położne ze szpitala św. Zofii w Warszawie też nie przypominają sobie wielu omdleń. – Jeden był chory na serce, to się właściwie nie liczy, drugi zemdlał na widok igły do znieczulenia zewnątrzoponowego – wyliczają. – Trzeci bał się widoku krwi. Żona przez cały poród była skupiona głównie na nim. Między skurczami powtarzała: nie patrz na krew, patrz na ścianę. Czwarty zemdlał trzy dni po porodzie, bo przez cały czas nie mógł jeść ani spać.

W szkołach rodzenia mężczyźni uczą się pokonywać porodowe lęki. Próbują poczuć, jak to jest być w ciąży, chodzą z poduszką przywiązaną do brzucha, na brzuchach swoich żon malują zarys swojego dziecka, tak jak je sobie wyobrażają, słuchają brzucha, mówią do brzucha, dotykają brzucha. Trenują z żonami poród. Wiedzą, jak liczyć skurcze, jak oddychać, kiedy przeć. Czasem trochę się wstydzą, np. na gimnastyce.

Ja czułem się groteskowo, kiedy kazali przewijać plastikową lalkę, a ja oberwałem jej nogę – wspomina Artur.

Może i ta lala rzeczywiście trochę komiczna, ale przecież sytuacja jest prawdziwa – oponuje Paweł.

Mężczyzna pyta o wszystko

Na zajęciach teoretycznych mężczyźni są bardzo aktywni. Kobiety wstydzą się pytać, bo przecież, zgodnie z naturą, to ciało powinno podpowiedzieć im, co robić. Mężczyźni pytają o wszystko, o pozycję w czasie porodu, o częstotliwość skurczy partych, o karmienie piersią, a przede wszystkim, co KONKRETNIE mają robić, kiedy się zacznie. Odpowiedź: BYĆ ich nie satysfakcjonuje. Notują w zeszytach: wycierać żonie pot z czoła, podać jej wodę do picia i pomóc wejść do wanny, kiedy zażąda, oddychać razem z nią, jeśli straci rytm.

– A czy powinienem być władczy? – dopytuje jeden z przyszłych ojców.

– Nie, władczy nie, chyba, że na co dzień macie taki układ – tłumaczy prowadząca. – Musisz dać żonie poczucie bezpieczeństwa.

– Czasem czuję, że im to nie wystarcza – opowiada Basia, położna ze św. Zofii wykładająca w szkole rodzenia. – Oni chcą wielkich czynów, a tu każe im się pot wycierać. Wtedy mówię, że powinni być jak pilot rajdowy i przeprowadzić żonę przez poród. Albo, że będą musieli pilnować aparatury. Oni to lubią.

Niektórzy angażują się tak bardzo, że czują się ekspertami od ciąż, porodów i opieki nad noworodkiem. Wytykają przyjaciołom błędy wychowawcze, innych namawiają na wspólne rodzenie.

– Kiedyś myślałem, że naszą lekarkę szlag trafi – wspomina dr Andrzej Ostaszewski z prywatnej kliniki Iatros w Warszawie. – Zdecydowała, że noworodka trzeba sztucznie dokarmiać, bo już za dużo stracił na wadze i to się stawało niebezpieczne. Na co ojciec stwierdził: z mojej wiedzy medycznej wynika, że dzieci dokarmiać nie należy. A facet był informatykiem.

Inni znów oglądają tablice z przekrojem poprzecznym ciężarnej i ze zdumieniem przyglądają się swoim żonom. – Łożysko? Jakie łożysko? Toczne? – chichoczą po kątach.

– Proszę podać pierwsze objawy porodu – mówi prowadząca zajęcia.

– Zaczynają się skurcze, odchodzą wody – wymieniają.

– I wypada... No, co wypada – podpowiada prowadząca.

Czop śluzowy – rzuca któryś przez ściśnięte gardło.

– To było w szkole najgorsze – wspomina Marta. – Wielu rzeczy się dowiedziałam, przestałam tak strasznie się bać, ale ta fizjologia była nie do zniesienia. Nie chcę, żeby mój mąż wiedział, jak dokładnie rozciąga mi się pochwa i o ile centymetrów przesunie się w czasie porodu moja kość ogonowa. Przy lekcji o wietrzeniu krocza powiedziałam: dość. Poszliśmy na wagary.

Mężczyzna się lęka

Fizjologia to drugi męski lęk porodowy. Niektórzy boją się zobaczyć swoją żonę spoconą, wykrzywioną, z udami we krwi. Dlatego decydując się na wspólny poród wychodzą z sali w ostatniej jego fazie.

– To tak, jakby nie obejrzeć ostatnich dziesięciu minut Jamesa Bonda – dziwi się Basia.

Natomiast prof. Zbigniew Lew Starowicz twierdzi, że ma to więcej sensu, niżby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. – Mężczyźni są z natury wzrokowcami – tłumaczy.

– I często nie docenia się ich wrażliwości estetycznej. Widok kobiety INNEJ może zakończyć się impotencją.

– Ja się nawet nad tym nie zastanawiałem – deklaruje Paweł. – Przecież to nie randka, tu się dziecko rodzi.

– Kategorie estetyczne ulegają wtedy zawieszeniu – twierdzi Piotr. – Może to zabrzmi banalnie, ale poród to przeżycie metafizyczne, doświadcza się doskonałości kosmosu. Kto wtedy zwraca uwagę na krew czy śluz?

Trzeci męski lęk to bezradność. Po pierwszej, zazwyczaj spokojnej fazie porodu przychodzi kryzys (tzw. kryzys siódmego centymetra, od siedmiocentymetrowego rozwarcia macicy). Kobiety wtedy załamują się, chcą iść do domu, żądają cesarskiego cięcia. Do tych, które złośliwie wykalkulowały sobie: ja będę cierpieć rodząc, on niech cierpi patrząc na moje cierpienie, zaczyna docierać, że tak łatwo nie będzie. Te, które myślały, że pomoże trzymanie za rękę, zaczynają rozumieć, że ten ból jest tylko ich i nie można się nim podzielić. Mężczyźni wtedy wpadają w panikę, krzyczą: zróbcie coś, przecież ona umiera.

To był najgorszy moment – wspomina Paweł. – Ona popodłączana do kroplówek, fioletowa na twarzy, stęka i jęczy, a ja nie mogę nic zrobić, nie umiem jej w żaden sposób pomóc.

Potem kryzys mija, akcja ulega przyspieszeniu, dziecko zaczyna się rodzić naprawdę, mężczyznom uderza do głowy adrenalina, tracą poczucie rzeczywistości.

– Parłem tak mocno, że następnego dnia miałem przekrwione oczy i plamy porodowe na twarzy – wspomina Marcin. – Mój kolega za to nie mógł chodzić, bo tak mocno zapierał się o ścianę, że coś mu się stało w nogi.

Kostek wychodzi z sali porodowej z błyszczącymi oczami i mówi to, co wszyscy w tej sytuacji: – To było niesamowite, tego się nie da opowiedzieć. Najpierw pokazało się ramionko – relacjonuje. – Patrzyłem jak zahipnotyzowany. Potem się przeraziłem, bo położna zaczęła ciągnąć. Zdążyłem tylko pomyśleć: nie komentować pracy fachowców, ona wie, co robi. I zaraz pokazała się główka, a potem po raz pierwszy zobaczyłem moje dziecko. Sam przecinałem pępowinę i od tego momentu liczę życie mojej córki, a nie od chwili, kiedy wyszła z Beaty. To było naprawdę niesamowite.

Mężczyzna urodzony na nowo

Mężczyźni, którzy to przeszli, mówią, że poród jest jak inicjacja, że rodzą się na nowo: mężczyznami, ojcami, że świat zmienia się w jednej chwili i nigdy już nie jest taki sam.

– Od dziś będę inaczej patrzył na kobiety, które urodziły dziecko – deklaruje Kostek. – Dziś naprawdę doceniłem swoją żonę. To ona jest twardzielem, a nie ja.

Z obserwacji lekarzy i położnych wynika, że podczas porodu sprawdza się 60–70 proc. mężczyzn. W sali porodowej od razu widać, jakie relacje łączą małżeństwo i czy mężczyzna trafił tu z własnej woli, czy pod presją.

– Dla mnie decyzja była oczywista – deklaruje Paweł. – Po pierwsze, nigdy nie zostawiłbym żony samej w takiej sytuacji, po drugie, dlaczego miałbym zobaczyć moje dziecko później, przecież jest równouprawnienie, po trzecie, nie pozbawiłbym się takiego przeżycia. Poród to jedna z nielicznych dostępnych nam sytuacji przejścia: czegoś nie ma, a za kilka sekund jest.

Wielu jednak decyduje się na poród za namową żony, rodziny, przyjaciół albo dlatego, że wymaga tego poprawność polityczna. Coraz częściej kobiety trafiające na porodówkę same próbują tłumaczyć, że mąż nie mógł, wyjechał.

Mężczyzna pod presją

– To absurd – twierdzi dr Siwik. – Na Zachodzie już to przerabiali wiele lat temu. Wmówili mężczyznom, że tylko skończony drań może zostawić żonę samą w takiej chwili. I mężczyźni szli do szpitali z marszu, nieprzygotowani psychicznie. A dla nieprzygotowanego faceta poród to może być szok. Potem kończyło się to impotencją, rozwodami. Trzeba dać ludziom wybór. Mężczyzna musi naprawdę chcieć rodzić. Tylko wtedy to jest piękne.

Dr Władysław Fidziński, ordynator oddziału położniczego szpitala Praskiego w Warszawie, wspomina ojca, który prawie cały poród przespał. Budzili go co chwilę, a on znowu zasypiał.

Potem zapytałem go, po co właściwie chciał tu przyjść, odpowiedział, że właściwie to nie chciał, ale mu teściowa kazała – opowiada dr Fidziński.

Czasem niezdecydowani przy żonie godzą się na poród, a potem przychodzą sami do lekarza i proszą, żeby to jakoś odkręcił.

– I warto odkręcać – mówi dr Ostaszewski. – Mieliśmy przypadki, że ojciec nie tylko nie pomógł, ale wręcz przeszkadzał przy porodzie. Jeden np. przesiedział cały czas w kącie i patrzył na nas spode łba ze wściekłą miną. Potem okazało się, że to zazdrość, nie mógł znieść, że obcy mężczyźni dotykają jego żonę. Zrobił jej potworną awanturę, że nie wybrała lekarza kobiety. Inny z kolei przywiózł żonę, rozłożył na stoliku w poczekalni laptop, telefon komórkowy, notatki. Co chwilę zerkał na zegarek, zaglądał do sali i mówił: kochanie, pospiesz się, bo ja już powinienem lecieć.

Położne ze św. Zofii wspominają ojca, który przyniósł ze sobą telewizor, ale potem z wrażenia zapomniał go włączyć.

Mężczyzna sprząta po sobie

W szpitalach, które stwarzają taką możliwość, porody rodzinne stanowią 20–50 proc. W prywatnych klinikach nawet do 80 proc. Socjologowie widzą w tym znak czasów: związki patriarchalne ustępują partnerskim, unifikują się role społeczne, znika ścisły podział na to co męskie i kobiece. Wychodzi na to, że mężczyzna chcąc realnie, a nie przez mit lub rytuał, złamać tabu porodu, dowiedzieć się, jak to jest, musiał do pewnego stopnia stać się kobietą.

Są cztery niezależne od płci typy osobowości: męska, kobieca, androgynna, łącząca pierwiastki męskie i żeńskie, oraz niezróżnicowana – wylicza prof. Starowicz. – Mężczyźni, którzy rodzą z żonami, mają najczęściej androgynny lub kobiecy typ osobowości. Gdy na poród decydują się mężczyźni o męskim typie osobowości, traktują zwykle rzecz w kategoriach poznawczych. Są po prostu ciekawi, jak to wygląda. I to właśnie oni są najbardziej narażeni na impotencję.

Ale nawet macho może odnaleźć się na sali porodowej.

Gdyby na to spojrzeć z czysto egoistycznego punktu widzenia, to facet jest w luksusowej sytuacji – mówi Paweł. – Nic go nie boli, a ma genialne przeżycia; coś jak film akcji ze stopniowaniem napięcia. Naprawdę niezły haj.

Czasem mężczyźni pytani, dlaczego chcą rodzić z żoną, mówią, że muszą się sprawdzić w sytuacji ekstremalnej. Potem lubią opowiadać, jak w pewnym momencie wszyscy stracili głowę: żona, lekarze, położne, a tylko on jeden zachował zimną krew i przeprowadził przez to wszystkich do szczęśliwego końca.

– Mieliśmy tu raz małżeństwo po trzydziestce. Oboje wytatuowani, typowo praskie klimaty – wspomina dr Fidziński. – W każdym razie on na pewno nie był kobiecym typem osobowości. „Regulował” żonę przez cały poród, mówił: I jak oddychasz?! Źle oddychasz! Oddychaj tak, jak nas w szkole uczyli! Potem posprzątał i poszedł do domu.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną