Od tego, kto tym pierwszym zostanie, zależeć będzie nie tylko sprawność działania, ale też prestiż prokuratury, który po latach politycznego majstrowania, z apogeum w czasach rządów PiS, legł w gruzach. Przy uchwalaniu ustawy przeważało przekonanie, że tym pierwszym powinien być sędzia, najlepiej Sądu Najwyższego, bowiem to sędziowie, zwłaszcza ci z długim stażem, którzy przeszli już prawie wszystkie możliwe awanse, dają większe gwarancje odporności na polityczne zamówienia.
KRS, zapewne aby odsunąć podejrzenia, że może ulegać jakiemuś politycznemu lobbingowi (ostatnio donoszono, że właśnie prezydent mocno lobbuje, by wskazano kogoś, kto będzie jego człowiekiem), postawiła na otwartą procedurę konkursową. Okazało się jednak, że sędziowie z najwyższej półki do takiego konkursu nie ruszyli. Mamy więc 11 kandydatów do jednego z najważniejszych urzędów w państwie. Kazimierz Olejnik na przykład wystarał się nawet o zwolnienie ze stanu spoczynku, aby tylko w konkursie wystartować; wśród kandydatów jest urzędujący i dwóch byłych prokuratorów krajowych, jest były szef ABW za czasów PiS, dwóch prokuratorów wojskowych. Większość kandydatów jest jednak zupełnie nieznana w środowisku prawniczym. Dramatu wprawdzie nie ma, ale wybór jest w gruncie rzeczy niewielki.
Wydaje się, że KRS z tym konkursem przedobrzyła. Lepiej było wybrać inną drogę, czyli zaproszenie konkretnych, znanych osób, sędziów i prokuratorów, do wystartowania w konkursie zamkniętym. Listę zapraszanych można było ułożyć po konsultacjach środowiskowych, które byłyby czymś w rodzaju wstępnej rekomendacji i dopiero wówczas poprosić kandydatów o przedstawienie swojej wizji niezależnej Prokuratury Generalnej. A tak, zamiast wyboru świadomego, grozi nam wybór z przymusu, co nowej Prokuraturze Generalnej nie rokuje najlepiej.