Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Szopieżwał w japolkach

Upominki z polskim akcentem

Japolki, czyli japonki z wzorem łowickim - próba łączenia folkloru z egzotyką Japolki, czyli japonki z wzorem łowickim - próba łączenia folkloru z egzotyką Cepelia / materiały prasowe
Stringi koniakowskie, japonki łowickie, nos Chopina, kubek powstańca warszawskiego, a może żubrówka? Trwają poszukiwania prawdziwie polskiej pamiątki. Pogmatwane jak polska dusza.
Muzeum Powstania Warszawskiego kipi pamiątkarską inwencjąwww.1944 pl/materiały prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego kipi pamiątkarską inwencją
W rezerwie zawsze mamy żubrówkęPiotr Miecik/Forum W rezerwie zawsze mamy żubrówkę

Potrzeba jest matką pamiątki. Katarzyna Pierwienis, młoda białostocka przewodniczka, dostrzegła tę potrzebę oprowadzając wycieczki. Goście mieli kłopot ze znalezieniem ładnej pamiątki z miasta. Mogli kupić pocztówkę z Pałacem Branickich i właściwie niewiele więcej. Doszła do wniosku, że coś trzeba z tym zrobić. Białystok zasłużył na pamiątkę, której nie trzeba by się wstydzić. Siadła kiedyś z przyjaciółmi i zaczęli gadać, co fajnego można byłoby wymyślić. Wymyślili... śledzika białostockiego. Dlaczego śledzika? – A dlaczego nie? Śledzik jest zabawny – wyjaśnia pomysłodawczyni.

Białostocki śledzik

Śledzik serwowany jest na różne sposoby. Jako maskotka z materiału, jako ozdoba na torbach i wzór na koszulkach z żartobliwymi napisami, np. „Śledź mnie”. Produkcją i dystrybucją zajmuje się firma Nemeti, czyli pani Katarzyna z pomocą mamy. I to w przerwach między oprowadzaniem wycieczek, bo z pamiątkarstwa trudno wyżyć. Ze swoim śledzikiem była już nawet w Brukseli, na Europejskich Targach Pamiątek, Prezentów i Wystroju Wnętrz EUROPACADO, gdzie Polska Organizacja Turystyczna prezentowała najlepsze pamiątki regionalne.

W sezonie śledziki sprzedają się nieźle, choć ostatnio większym przebojem były pamiątki związane z Ludwikiem Zamenhofem i językiem esperanto. Białystok gościł zjazd esperantystów, którzy chcieli zabrać jakiś drobiazg z rodzinnego miasta twórcy ich języka. Niektórzy przy okazji wywozili też i śledzika, traktując to jako surrealistyczny żart. Mało kto zdawał sobie sprawę, jak poważny problem kryje ta mała rybka.

Wiedzą o tym dobrze mieszkańcy Białegostoku. Dlatego pomysł pani Katarzyny przyjęli z mieszanymi uczuciami. Bo inspiracją dla pamiątki stało się przezwisko, jakim bywają określani w innych częściach Polski. Tak jak o poznaniakach mówi się czasem pyry, a o krakowiakach centusie, tak białostoczanie dorobili się przezwiska śledzie lub śledziki. Naukowcy tłumaczą, że wszystko przez to, iż śledzik jest słowem dobrze oddającym charakterystyczne cechy kresowej gwary. Choć rzadko można już usłyszeć, by ktoś tu mówił sljedz’ik, to śledzikowanie nadal uchodzi za synonim wschodniego zaśpiewu i wielu kojarzy się ze wsią. Dlatego na razie śledzik białostocki funkcjonuje na rynku jako prywatna inicjatywa pamiątkarska. Choć są sygnały, że może zyskać wyższą rangę. – Urząd marszałkowski zamówił u mnie ostatnio partię śledzików – cieszy się Katarzyna Pierwienis.

Potrzeba kupowania i gromadzenia pamiątek jest stara jak świat. – Od zawsze chcieliśmy mieć przedmioty ważne dla nas samych, przypominające odwiedzane miejsca, a coraz częściej także dowód, że gdzieś byliśmy i coś przeżyliśmy – wyjaśnia prof. dr hab. Wojciech Burszta, antropolog Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Dlatego każde większe miasto poszukuje dziś własnej pamiątki. Takiej, która je wyróżni spośród setek innych i sprawi, że gościom będzie miło się kojarzyć, a być może zachęci też następnych do odwiedzin. Dlatego każde miasto ma ambicje posiadania własnego logo, czyli znaku firmowego, odmiennego od statecznego miejskiego herbu. I tak, jak dobrze zarządzana firma, miasto musi mieć strategię marketingową, by umiejętnie się sprzedać.

Pamiątka powinna być elementem narracji, tego, co chce o sobie miasto opowiedzieć. Przekaz musi być w miarę prosty i zrozumiały dla turysty z innego regionu kraju, a tym bardziej z zagranicy – tłumaczy dr Paweł Wójcik, specjalista w dziedzinie psychologii marketingu. Krzywi się na śledzika, który może jest i śmieszny, ale narrację ma nieczytelną.

Kielecka Baba Jaga

Kielce wybrały chyba lepiej: postawiły na czary. Wiadomo, niedaleko leży Łysa Góra, miejsce zlotów czarownic. Od dawna świętokrzyskie stoiska pamiątkarskie pełne są rozmaitych wiedźm i czarownic. Ale wszystkie brzydkie, w łachmanach, a co gorsza made in China, bo cała polska pamiątkarska masówka, łącznie z zakopiańskimi ciupagami, wytwarzana jest dziś w Azji. Tymczasem kielecka Regionalna Organizacja Turystyczna (ROT) chce lansować region Babą Jagą, ale urodziwą i elegancko ubraną w regionalną zapaskę. Czarownica na miotle trafiła już do nowego logo Świętokrzyskiego. ROT chce też, by regionalne pamiątki wyparły chińską tandetę. Sprawa jest trudna, bo sama organizacja nie może zajmować się ich produkcją ani sprzedażą.

Na dodatek kielecka Baba Jaga miała niedawno kłopoty, które mogły ją zaprowadzić na stos. Forum Kościołów Chrześcijańskich zaprotestowało przeciw promowaniu pogańskimi symbolami „ziemi przesiąkniętej krwią powstańców i partyzantów”, której nazwa wywodzi się od Świętego Krzyża. Forum skupia kościoły protestanckie, więc wszyscy zamarli w oczekiwaniu, jakie stanowisko zajmie kielecka kuria biskupia. Wiadomo, że Benedykt XVI potępiał już innego amatora latania na miotle – Harry’ego Pottera. Kościół katolicki odciął się jednak od protestu protestantów, wytykając, że swojego stanowiska wcześniej nie skonsultowali. „W tradycji naszego regionu Baba Jaga jest elementem folkloru, niemającym nic wspólnego z wierzeniami” – wyjaśnił rzecznik diecezji.

Wszystko szczęśliwie się skończyło. Zamieszanie wokół naszej Baby Jagi nagłośniła telewizja, robiąc nam przy okazji dobrą reklamę – cieszy się Anna Drzewiecka z kieleckiej ROT.

Kontrowersje wokół pamiątek to częste zjawisko. Zwykle odwołują się do jakiegoś symbolu. A jak to z symbolami bywa, jedni są za, a inni przeciw. W niedawnym konkursie na pamiątkę z Polski, zorganizowanym przez Instytut Adama Mickiewicza, wzięli udział dwaj młodzi architekci Michał Jońca i Sebastian Bałut, którzy zgłosili Szopieżwała. Pod tą tajemniczą nazwą kryła się składana laleczka z głową Chopina, charakterystycznie uniesionymi do góry rękami Jana Pawła II i korpusem Lecha Wałęsy z Matką Boską w klapie. Autorzy wyjaśnili, że Szopieżwał „to wielostwór, który przez wchłonięcie poszczególnych elementów luminarzy polskiej kultury ucieleśnia cały jej splendor i powab”. Nagrody nie dostali, ale zdobyli spory rozgłos, bo ich pomysł uznano za rodzaj artystycznej gry narodowymi ikonami.

Szopieżwał ma dziś grono admiratorów, którzy 11 listopada zebrali się nawet, by uczcić nowego bohatera. Na obrazoburczą pamiątkę obruszył się natomiast całkiem serio Ryszard Bugaj, głównie z tego powodu, że jego zdaniem Wałęsa nie zasłużył, by go łączyć z Chopinem i Janem Pawłem II. Nawet w zabawce-pamiątce. „Na pomniki powinni trafiać ludzie, których drogę życiową można już podsumować”– napisał ze śmiertelną powagą.

Warszawski nos Chopina

Szopieżwał narodził się przy okazji konkursu pamiątkarskiego, bo dziś wszyscy mają obsesję poszukiwania idealnej pamiątki. Takiej, która będzie łączyć tradycję z nowoczesnością, polski folklor ze współczesnym wzornictwem, będzie zrozumiała dla Polaków i cudzoziemców. Chcemy ładnej pamiątki regionalnej i ogólnopolskiej, szukamy pamiątki czczącej Chopina (bo za kilka dni zaczyna się rok chopinowski) i zbliżającą się polską prezydencję w UE (w 2011 r.).

Intensywnie poszukuje pamiątki Warszawa, i to nawet z ciekawymi rezultatami. Swoje kolejne konkursy (były już trzy) adresuje do młodych projektantów z Akademii Sztuk Pięknych. Organizacją zajmuje się Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana. Niestety, niewielki z tego praktyczny pożytek, bo projekty można co najwyżej obejrzeć za szybą na pokonkursowych wystawach. Do produkcji i sprzedaży nie trafiają. – Turyści na Starówce wytrwale kupują ciupagi i ceramiczne naparstki z Syrenką, to po co ryzykować? – wyjaśnia Bogna Świątkowska z fundacji Bęc Zmiana. A Beata Kubiszyn-Puka z Biura Promocji Urzędu Miasta Warszawy dodaje: – Organizujemy konkursy, namawiamy producentów i handlowców, ale niczego nie możemy nakazać ani zlecić produkcji. O wszystkim decyduje rynek.

Tymczasem rynek – jak tłumaczy Wojciech Wermiński z firmy Wertus – żąda dziś przede wszystkim pamiątek typowych: magnesów na lodówkę, kieliszków, kubków, naparstków, koszulek. Wszystko pod gust masowego odbiorcy, więc króluje banał i kicz. Ruch w interesie nakręcają kolekcjonerzy, zbierający pamiątki określonego rodzaju, oraz dzieci – ukochani klienci wszystkich sklepów pamiątkarskich.

Stołecznym władzom nie będzie więc łatwo przełamać pamiątkarskiej sztampy zdominowanej przez miniatury Pałacu Kultury (w kulach śniegowych i bez) oraz Syrenki (wzorowane często na disneyowskiej małej syrence). Miastu szczególnie zależy dziś na pamiątkach związanych z Chopinem, by w nadchodzącym roku przypomnieć gościom, że to tu kompozytor spędził połowę życia. Oryginalnych projektów nie brakuje – wśród nich jest nawet ceramiczny nos kompozytora (projektu Mariusza Lewczyka) – ale czy to się pojawi na rynku, można wątpić. Skończy się zapewne jak zwykle: na pomniku Chopina w szklanej kuli i magnesach na lodówkę (oczywiście z Chin).

Pamiątka z Powstania

Tymczasem inwencją kipi Muzeum Powstania Warszawskiego, narzucając stolicy odmienną pamiątkarską narrację. Bo Warszawa może i była kiedyś miastem Chopina, ale dziś przede wszystkim jest miastem Powstania. Muzeum ma własny spory sklep, dostępny też przez Internet, pamiątki można również znaleźć na lotnisku Okęcie. W ofercie dziesiątki oryginalnych w formie, ale kontrowersyjnych w treści wyrobów. Wrażenie robią gadżety (ołówki, pamięci USB, torebki, plecaki, notesy) z malarskim motywem Wilhelma Sasnala z powstańczego muralu „Bratki”: żółte kwiaty przypominające kształtami trupie czaszki. W sklepie można też kupić przedmioty stylizowane na te, z których korzystali powstańcy (czapki, kubki, plecaki), a nawet archaizowaną torebkę z cukierkami krówkami (bo Niemcy ostrzeliwali Warszawę wielkimi pociskami zwanymi krowami). Są też wesołe kolorowanki dla dzieci (od lat 3) ze scenami z Powstania. Wszystko to świetnie się sprzedaje – w ciągu roku obroty Muzeum z handlu pamiątkami wyniosły 1,2 mln zł.

Głównymi klientami są, oczywiście, najmłodsi. Oburzenia sposobem opowiadania dramatu dzieciom nie kryje prof. Maria Janion: „Muzeum Powstania takie rzeczy wyrabia z dziećmi, że śmierć całkowicie się odrealnia, staje się rodzajem wielkiej przygody” – mówiła niedawno w wywiadzie. Czy są jakieś granice popkulturowej eksploatacji powstańczego dramatu?

Sami często stawiamy sobie takie pytanie. Dlatego nie wszystkie pomysły pamiątek i gadżetów akceptujemy. Tak było, kiedy zastanawialiśmy się, czy na 65 rocznicę Powstania wypuścić koszulki z Małym Powstańcem na deskorolce. Uznaliśmy, że jednak nie – wyjaśnia dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, poseł Jan Ołdakowski (PiS). Takie koszulki pojawiły się za to nieco później. Dyrektor Ołdakowski jest szczególnie dumny z powstańczych pamiątek-replik. To najnowsze zjawisko w dziedzinie pamiątkarstwa muzealnego, zwłaszcza w USA, a warszawskie muzeum czerpie z najlepszych amerykańskich wzorów. Dyrektor zdaje sobie sprawę z kontrowersyjności podejścia, jakie zaproponowało muzeum. Ale trudno mieć do niego pretensję, że miasto ani żadna inna stołeczna placówka kulturalna nie jest w stanie stworzyć własnej, konkurencyjnej opowieści.

Japolki czy sękacz?

A jaką narrację powinna mieć Polska? Cudzoziemiec wylatujący z Okęcia, po wizycie w lotniskowych sklepach z pamiątkami, wywozi ze sobą wspomnienie kraju kibiców sportowych, rozkochanych w martyrologicznej przeszłości. Półki uginają się od biało-czerwonych koszulek, szalików, czapeczek, kufli i kieliszków z orłami. A obok tego gadżety powstańcze.

Co jednak innego moglibyśmy zaproponować? Zakończona właśnie szósta już edycja konkursu na pamiątkę z Polski nie przyniosła olśniewających efektów. Próba łączenia elementów folkloru i nowoczesności (organizatorem była Fundacja Cepelia) dała dość zabawne efekty: z 800 nadesłanych prac wybrano m.in. klapki japonki ze wzorem łowickim na podeszwie (nazwane japolkami), projektu Weroniki Libiszowskiej i Emilii Noceń, oraz malowane ptaszki, kryjące wewnątrz przenośną pamięć USB. Było oczywiście także etui na telefon z koronki koniakowskiej, bo ostatnio na wielu konkursach pojawiają się wyroby koronkowe w dość zaskakujących zastosowaniach, w tym najsłynniejsze stringi koniakowskie.

Naszym niewykorzystanym potencjałem są pamiątki kulinarne. Żubrówka, sękacz, oscypek to przykłady specjałów, którymi możemy podbić serca wielu turystów równie skutecznie jak ciupagami czy wycinankami – ocenia prezes Polskiej Organizacji Turystycznej Rafał Szmytke. Narracja kulinarna? Może to nas pogodzi.

 

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną