Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Te święta miały być inne

Pięć dni przed Wigilią w Afganistanie zginął 16 polski żołnierz

Polscy żołnierze w prowincji Ghazni Polscy żołnierze w prowincji Ghazni Damian Kramski / Agencja Gazeta
W polskich bazach w Afganistanie żołnierze myślami byli już przy wigilijnym stole. Po ataku na konwój i śmierci starszego szeregowego Michała Kołka dobra atmosfera prysła.

Jeśli ktokolwiek wyjeżdża z baz w Ghazni albo Four Corners, to na 99 procent można mieć pewność, że o jego bezpieczeństwo będą dbali żołnierze ze zgrupowania bojowego Alfa. Większość z nich służy w polsko-ukraińskim batalionie sił pokojowych w Przemyślu. Starszy szeregowy Michał Kołek był jednym z nich. 22-letni kawaler w wojsku służył od dwóch lat. Na misji zagranicznej był po raz pierwszy.

Przed jedenastą czasu lokalnego w okolicy wsi Shamshy (czytaj Shami), około 3,5 kilometra od polskiej bazy Four Corners, padły pierwsze strzały w kierunku polskich żołnierzy. Byli na rutynowym patrolu. Do Polaków strzelano z broni maszynowej. Po chwili w ich kierunku poleciały pociski rakietowe z RPG. Te ręczne wyrzutnie na większe odległościach są mało celne, ale w razie trafienia - bezlitosne. W zależności od głowicy burzą mury, przebijają pancerze wozów pancernych, rozrywają ludzi.

Kiedy tylko w kierunku naszych żołnierzy poleciały pierwsze pociski, rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Talibowie wiedzą, jaką siłą dysponują nasze rosomaki, dlatego po pierwszych salwach znikają pomiędzy budynkami. Tam siły koalicji są bezsilne. Jeśli tylko zagrożone jest życie cywilów, o strzelaniu nie ma mowy. Talibowie takich zasad nie mają. Do Zaatakowanych Polaków od razu rusza pomoc. Żołnierze z QRF (Quick Reaction Forces) w wozach są dosłownie kilka minut od ataku. Na miejsce mają niecałe cztery kilometry, ale w Afganistanie oznacza to minimum 20-minutową podróż. Na pomoc wezwany został też amerykański samolot, który ma wspierać Polaków. Talibowie wiedzą, że w takiej sytuacji wieś jest dla nich najlepszą kryjówką.

Pilotom pozostaje jedynie "show of presence", czyli manifestacja obecności, pokaz siły. Wypuszczanie flar, głośny lot na niskiej wysokości ma wystraszyć przeciwnika i pokazać mu, że nie ma szans.

Talibowie patrzą na to inaczej. Pomimo, że patrol wzmocniony jest przez QRF podejmują dalszą walkę. - To była regularna jatka. Szli na całość, RPG-i leciały jedne za drugim - mówi żołnierz, który zna szczegóły wydarzenia. Kiedy tylko polskim żołnierzom udawało się uciszyć jeden punkt ostrzału, rakiety zaczynały lecieć z drugiego. Walka trwała z przerwami prawie 2 godziny. Wydawało się, że górą są Polacy. Do momentu, gdy jedna z rakiet RPG poleciała prosto w kierunku starszego szeregowego Kołka. Nie miał żadnych szans. Zginął na miejscu. Była godzina 13, w Polsce 9.30. Z nieoficjalnych danych wynika, że Polacy tanio swojej skóry nie oddali. Zabito 6 Talibów.

Oprócz starszego szeregowego Kołka Polacy stracili dwa kolejne rosomaki.

Wiedza o śmierci polskiego żołnierza rozeszła się po bazach lotem błyskawicy, nawet pomimo tego, że na kilka godzin wyłączone zostały telefony komórkowe i odcięto dostęp do internetu. Od jakiegoś czasu to rutynowa praktyka w takich sytuacjach. Chodzi o to, żeby ktoś nie powiadomił mediów przed spotkaniem z rodziną zmarłego. Takie przypadki miały wcześniej miejsce.

W tym samym czasie, kiedy żołnierze z QRF jechali ratować życie swoich kolegów na podobnym patrolu byliśmy my w obstawie żołnierzy ze zgrupowania Alfa. Opuściliśmy bazę w Ghazni o godzinie 7 rano. Kilka rosomaków i dwa MRAP-y z przyczepkami i charakterystycznym zielonym daszkiem. Dla miejscowych to znak, że będę prezenty.

CZYTAJ DALEJ: Nasi reporterzy na patrolu z polskimi żołnierzami >>

ZOBACZ: Galerię zdjęć z patrolu >>

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną