Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Patrol polskich żołnierzy w Afganistanie

Wjeżdżamy Rosomakiem do jednej z afgańskich wiosek w pobliżu bazy Ghazni. Wjeżdżamy Rosomakiem do jednej z afgańskich wiosek w pobliżu bazy Ghazni. Kuba Dąbrowski / Polityka.pl
W tym samym czasie, kiedy w bitwie z talibami zginął st. szer. Michał Kołek, na podobnym patrolu byliśmy my. Opuściliśmy bazę w Ghazni o 7 rano.
Dzieci ubierają się w co się da - szerokie płócienne spodnie, za duże marynarki, amerykańskie kurtki.Kuba Dąbrowski/Polityka.pl Dzieci ubierają się w co się da - szerokie płócienne spodnie, za duże marynarki, amerykańskie kurtki.

CZYTAJ TAKŻE: Pięć dni przed Wigilią w Afganistanie zginął szesnasty polski żołnierz >>

Kilka rosomaków i dwa opancerzone wozy MRAP z przyczepkami i charakterystycznym zielonym daszkiem. Dla miejscowych to znak, że będę prezenty. Zanim wozy z prezentami wjadą do wioski, teren sprawdzają żołnierze z Alfy. Później ustawiają wozy przy głównych drogach wyjazdowych.

Żołnierze z załadowaną i gotową do strzału bronią ciągle obserwują co się dzieje. O przyjeździe do wioski nigdy wcześniej się nie informuje, właśnie po to, żeby nie natknąć się na taką pułapkę, jak żołnierze pod Four Corners. Mimo to plac niemal natychmiast wypełnił się dziećmi. Pierwsi przybiegają chłopcy. Dla żołnierzy to dobra wiadomość. - Jak są chłopcy i zwierzęta to raczej nie będą strzelać. Jak nie ma nikogo, albo są same dziewczynki, to można być niemal pewnym, że coś jest nie tak - mówi jeden z żołnierzy z patrolu. Dzieci wyglądają jakby wybierały się na bal przebierańców. Szerokie, płócienne spodnie, w których najczęściej chodzą Afgańczycy, mieszają się z amerykańskimi kurtkami i za dużymi marynarkami. Nie wszystkie dzieci mają buty. Niektóre biegają w klapkach, choć temperatura na zewnątrz jest bliska zera. My mamy polary, ocieplane buty, kurtki, rękawiczki, a i tak marzniemy. Dzieci śledzą każdy nasz ruch. Wystarczy włożyć rękę do kieszeni, żeby mieć ich koło siebie cały wianuszek.

Biorą wszystko, co się im da. Ale najbardziej proszą o długopisy, książki, ubrania. Rzucają się nawet po ulotki o myciu rąk. - Nie wiem, czy będą częściej myły ręce, ale mogę się założyć, że ulotki posłużą za podpałkę w piecykach. Pod warunkiem, że w ogóle będą mieli co włożyć do tych piecyków - mówi jeden z żołnierzy. Wieś jest spora. Z żadnego z kominów nie leci dym, choć w wielu domach nie ma nawet okien.

Dziewczynki stoją z boku. Chłopcy monopolizują pomoc. Kilkadziesiąt długopisów, które żołnierze mają do rozdania, rozchodzi się w kilka sekund. I całe szczęście, bo jeszcze chwila i dzieci zaczęłyby się tratować. W następnej wiosce żołnierze będą musieli strzelać w powietrze na postrach, bo przy podziale darów doszło do regularnej bójki. Starsi mężczyźni, którzy nie mieli tyle energii, żeby rzucić się na prezenty, mieli jej dość, żeby kopniakami i pięściami odbić te kilka koców, opakowań z farbkami akwarelowymi, czy zeszytów, które były do rozdania. Na całą sytuacją próbuje zapanować miejscowy nauczyciel. Mówi po angielsku, więc pomoc - tłumaczy - nie jest potrzebna. Razem ze starszyzną zaprasza nas do miejscowej kliniki. Tak przynajmniej ją nazywa. Według naszych kryteriów byłoby to maluteńka przychodnia. Poczekalnia, trzy pokoje, łazienka. Z tej ostatniej korzystamy na własną odpowiedzialność. Od samego początku nie ma w niej bieżącej wody. Pokoje ogrzewane są małymi piecykami. Szafki z lekami świecą pustkami.

Budynek wybudowały siły koalicji. Afgańskie Ministerstwo Zdrowia nie kwapi się, żeby zaopatrywać go w leki. Leki, to najczęściej wymieniane słowo przez Afgańczyków. Herbata, którą nas częstują, ma nas przekonać, że warto następnym razem przyjechać właśnie z nimi. Ciepła, zielona herbata powoduje, że zdejmujemy hełmy. Atmosfera się rozluźnia. Na chwilę zapominamy, że jesteśmy na wojnie, że w każdej chwili grozi nam niebezpieczeństwo. Czar pryska po powrocie do bazy. Milczący żołnierze z zaciętymi wargami to zły znak. Kiedy jeden z nich rzuca przez zęby - skurwysyny - wiadomo, że stało się to najgorsze. Atmosfera w bazie jest bardzo gęsta. Te Święta na pewno nie będą udane.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną