Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Małe szanse prawdy

Kto uwierzy w powody katastrofy tupolewa

Ludzie, którzy udali się na zwiedzanie miejsca kwietniowej katastrofy rządowego Tupolewa, skarżą się – głównie w tzw. publicznych mediach – że teren po wypadku nie jest ogrodzony i że wciąż można znaleźć w ziemi szczątki samolotu i rzeczy osobiste ofiar.

Sami jednak korzystają z faktu, że teren nie jest strzeżony i sami w tej ziemi grzebią. Oburzają się zatem na to, że nikt im tego nie zabrania, choć przecież nikt też ich do tego nie zmusza. Można się także dowiedzieć, że mówienie o możliwym błędzie pilota, przed oficjalnymi ustaleniami, to podłość. Ale już głoszenie, także bez żadnych dowodów, że Tusk ma krew na rękach, i że to był ruski, albo rusko-polskojęzyczny zamach, podłością naturalnie nie jest. To tylko głos wolnego narodu, któremu dotąd „zamykano usta”. Granice podłości wyznaczane są na bieżąco.

Podobnie jak granice rozumu. Niby nic w sprawie smoleńskiego wypadku nie jest przesądzone, ale w istocie wszystko już w kręgach patriotycznych wiadomo: piloci nie popełnili błędów i nikt na nich nie naciskał, choć wszyscy wypowiadający się dotąd lotnicy i eksperci stwierdzają, że nigdy by w warunkach panujących tamtego feralnego poranka pod Smoleńskiem nie lądowali. Że nie chodzi o błędy w samym lądowaniu, ale o samą niezrozumiałą decyzję o lądowaniu. Nikt poważny nie rozważa na razie opcji zamachu, ponieważ nie ma dla tego żadnych przesłanek, ale ta właśnie wersja jest najpoważniej rozważana w części prawicowych środowisk, które zapewniają, że chcą poznać prawdę, ale, jak widać, nie zamierzają na nią poczekać. Ponieważ i tak żadnej oficjalnej Tuskowo-Putinowej prawdy nie przyjmą. Inna zaś prawda, nieoparta na śledztwie, będzie z natury rzeczy tylko legendą.

Dlatego sama katastrofa przechodzi powoli w sferę legend i kultu. Niech nie mylą bardzo szczegółowe rozważania techniczne, jakich pełno na prawych blogach, to tylko „naukowa” podbudowa ludowego podania o tym, jak na nieludzkiej ziemi zabili nam prezydenta. Kiedy śledztwo prowadzą Rosjanie, mówi się, że nie można im wierzyć, bo tak uczy historia. Gdyby przejęła je w całości strona polska, czego domagało się PiS, pojawiłby się zarzut, że teraz to już naprawdę nic nie będzie wiadomo, bo Tusk z Klichem wszystko zatuszują. Już słychać, że raport rosyjskiej prokuratury to na pewno makulatura, niech dają czarne skrzynki, ale najlepiej nie w ręce reżimu Platformy, tylko Amerykanom albo Szwajcarom.

Szanse prawdy w przypadku smoleńskiej tragedii wyglądają więc marnie, ale nie dlatego, że nie zostanie ona ustalona, ale ponieważ duża część tak zwanego patriotycznego narodu już teraz postanowiła bohatersko w nią nie uwierzyć. Wręcz niecierpliwie czeka, aż wreszcie będzie mogła ją z oburzeniem odrzucić. Wszak z tego punktu widzenia lepsza jest słuszna niewiedza niż niesłuszna prawda. Jednak część opinii publicznej wciąż zdaje się czekać na twarde ustalenia śledztwa i dobrze by było, aby polska prokuratura starała się rzadziej informować o tym, że nie ma informacji, a przedstawiła chociaż bardzo wstępne wyniki dochodzenia, pierwsze pewne fakty. Stałyby się one jakimiś punktami zaczepienia, cumami na rozhuśtanej fali coraz bardziej niedorzecznych domysłów.

Polityka 20.2010 (2756) z dnia 15.05.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Oryginalny tytuł tekstu: "Małe szanse prawdy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną