Decyzja marszałka Komorowskiego, by przedstawić Sejmowi Marka Belkę jako kandydata na szefa NBP mimo wszystko nieco zaskakuje: były premier, którego fachowości i kompetencji nikt nie śmie podważać, wywodzi się jednakże ze środowiska mocno oddalonego od tego, z którym związany jest Komorowski. Dlaczego więc wskazał na Belkę? Można podejrzewać, że to pierwsza część skomplikowanej politycznej układanki, która w krótkiej perspektywie ma przynieść korzyści marszałkowi w postaci dodatkowych głosów wyborców lewicy. Te kilka procent może zdecydować o jego zwycięstwie już w pierwszej turze, co dałoby marszałkowi bardzo silny mandat i przy okazji zastopowałoby ekspansję PiS.
Ważniejsze są jednak konsekwencje długofalowe. Jeśli pomysł z Belką wypali i marszałek rzeczywiście przyciągnie lewicowych wyborców, skutki takiej fluktuacji mocno odczuje Grzegorz Napieralski. Dla niego te wybory są walką o życie. Jeśli osiągnie słaby wynik, czyli grubo poniżej dziesięciu procent, najpewniej pożegna się ze stanowiskiem przewodniczącego SLD. Zapewne zastąpiłby go wówczas ktoś związany z „liberalnym” skrzydłem Sojuszu, do którego zalicza się główny adwersarz Napieralskiego Wojciech Olejniczak (obecnie „na emigracji” w Europarlamencie).
Znaczące jest, że Olejniczak wręcz entuzjastycznie odniósł się do kandydatury Belki, w przeciwieństwie do Napieralskiego, który najpierw długo unikał deklaracji w tej sprawie, później zaś o pomyśle marszałka wypowiadał się krytycznie. Nie omieszkał przy tym przypomnieć, że to Olejniczak pięć lat temu – jako szef SLD – wycofał poparcie dla rządu Belki, gdy ten dołączył do Partii Demokratycznej.
Mocno zaniepokojeni są politycy PSL, którzy niezwykle ostro krytykują zarówno samego Belkę, jak i Komorowskiego za zgłoszenie jego kandydatury. Nie bez przyczyny. Powrót do władzy w SLD „liberałów” otwierałby bowiem drogę do zawarcia koalicji PO – SLD po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych.
Wojciech Olejniczak, gdy jeszcze był szefem SLD, nie raz pokazał, że potrafi zawierać nawet trudne kompromisy z politycznymi przeciwnikami. PO - które dziś rządzi z SLD w wielu samorządach - potrzebuje zaś na samym szczycie władzy bardziej stabilnego koalicjanta, niż PSL. Nie jest tajemnicą, że entuzjazm dla związku z ludowcami dawno już w Platformie wygasł. Szefowie PO mają już dość ich twardego „nie” dla wielu pomysłów reformatorskich (żeby wspomnieć tylko KRUS). Z coraz mocniej zaciśniętymi zębami tolerują też bezwzględne zagarnianie przez PSL-owców wszystkich państwowych posad, które znajdą się w ich zasięgu.
Uwiera ich też cichy pakt o nieagresji między politykami PSL a PiS, którzy od dłuższego czasu unikają wzajemnej krytyki, a ostatnio nawet ramię w ramię głosowali w Sejmie przeciwko PO. I wreszcie nie bez znaczenia jest fakt, że według kolejnych sondaży koalicjant nie przekracza progu wyborczego. SLD na razie tego problemu nie ma.