Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Polskość i inne ości

Co to znaczy być Polakiem?

Kibice rozwijają flagę na stadionie Pogoni Szczecin Kibice rozwijają flagę na stadionie Pogoni Szczecin Dariusz Gorajski / Agencja Gazeta
Patriotyzm to piękna rzecz, ale trudna. Polskość to temat jeszcze trudniejszy. Może dlatego mówi się o niej rzadziej. Chętniej robi się z nią to, co z patriotyzmem: widowisko do masowej konsumpcji.

Już Wyspiański w „Wyzwoleniu” krzywił się na „robienie Polski na każdym kroku i codziennie”, na „manifestowanie polskości”. Przeszkadzało mu to, bo „to tak, jakby Polski nie było”, a przecież jest. Pisał to ponad sto lat temu, kiedy Polski jako niepodległego państwa faktycznie nie było, ale polskość miała się całkiem dobrze. Dziś mamy własne wolne i demokratyczne państwo, a spory o patriotyzm, o to, kto jest lepszym Polakiem, nie ustają, zwłaszcza przy okazji kampanii wyborczych, gdy pytanie, gdzie mieszkają i kogo popierają ci prawdziwsi Polacy, jest stawiane całkiem serio. Tworzy się czasami wizerunek wzorcowego Polaka, zasiedziałego na ojcowiźnie z dziada pradziada, tutejszego, w przeciwieństwie do „elementu napływowego”, bez korzeni, bez więzi, w domyśle – bez patriotycznego nastawienia. Tak rodzą się stereotypy.

Odradza się też polskość jako widowisko, czemu wydatnie pomaga telewizja. Mieliśmy po katastrofie smoleńskiej potężną dawkę owego manifestowania polskości. Trudno powiedzieć, czy z pożądanym skutkiem, to znaczy łagodzącym głębokie podziały w społeczeństwie. Bo tak jak nie ma jedynej definicji patriotyzmu, nie ma też jedynego rozumienia polskości. Ta wielość jest przejawem bogactwa naszej historii i kultury.

Świeżym przykładem tych dzisiejszych trudności z polskością była akcja polskiego księdza (zresztą o korzeniach ormiańskich) Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego przeciwko organizatorom sesji naukowej ku pamięci grekokatolickiego metropolity Andrzeja Szeptyckiego, nieżyjącego od ponad 60 lat. Dla polskiego kapłana Szeptycki jest zapiekłym ukraińskim nacjonalistą, dla ukraińskich unitów i patriotów – bohaterem sprawy wolnej Ukrainy. Rodzony brat metropolity Stanisław Szeptycki walczył tymczasem o niepodległą Polskę w Legionach Piłsudskiego, dowodził w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r., był ministrem obrony w II RP, a po 1945 r. szefem Polskiego Czerwonego Krzyża. Jeden brat wybrał ukraińskość, drugi polskość. Mieli do tego takie samo prawo. Prawo wolnych ludzi do wyboru własnej tożsamości. Tak samo było z wywodzącymi się z Litwy braćmi Narutowiczami. Gabriel, pierwszy prezydent odrodzonej po 1918 r. Polski, został zamordowany przez polskiego nacjonalistę. Brat Gabriela, Stanisław, został niepodległościowym działaczem litewskim.

Polak, czyli kto?

Wyrazu „polskość” nie znajdziemy w pomnikowym słowniku języka polskiego Samuela Bogumiła Lindego. Autor miał korzenie szwedzko-niemieckie, a wniósł wielki wkład w polską naukę i edukację. Był rzecz jasna Polakiem, tak jak Polakiem jest dla nas pół-Francuz Chopin czy pół-Czech Matejko. A iluż przybyłych z zagranicy architektów, malarzy, Niemców, Włochów, Francuzów, Holendrów współtworzyło polską kulturę przed rozbiorami. Znaleźli w Rzeczpospolitej przystań, czasem do końca życia. Ileż mamy w późniejszej naszej historii takich przykładów wybitnych spolonizowanych przybyszy i ich potomków budujących polskość. Teraz znów Polska staje się atrakcyjna życiowo i zawodowo, zwłaszcza odkąd jest członkiem Unii Europejskiej.

Słownik Lindego wydano w początkach XIX w. Polskość jako pojęcie pojawia się w odpowiedzi na wyzwania, jakie dla Polaków niosła utrata suwerenności, rozbiory. Trzeba się było na nowo określić: kim jesteśmy, co to znaczy być Polakiem, czy i jakie wiążą się z tym obowiązki? Narody, które były zawsze wolne lub utraciły niepodległość nie na długo, rzadko dyskutują o takich rzeczach. Dużo łatwiej znaleźć gorliwych dyskutantów o takiej czy innej „-ości” w narodach po przejściach, a jeszcze łatwiej w narodach stosunkowo młodych, jak Litwini, czy takich, które po raz pierwszy w historii cieszą się własnym, całkowicie niepodległym państwem, jak Ukraińcy.

Wymowne, że ci nasi sąsiedzi miewają kłopot z polskością. Widzą ją jako zagrożenie dla swej tożsamości. Tak jakby zapomnieli o dawnej wspólnocie historycznej i kulturowej, kiedy, nazwijmy to, cywilizacja polska działała jak magnes przyciągający elity na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej. Echa tego są żywe do dziś. Ojciec odrodzonej poradzieckiej niepodległości litewskiej Vytautas Landsbergis (z rodu zresztą mającego korzenie niemieckie), dziś eurodeputowany, mówi biegle po polsku. Jego pradziad Kazimierz u początku XIX w. uważał, że polszczyzna stoi wyżej niż język litewski. Syn Kazimierza, Gabriel, był już działaczem litewskiego odrodzenia narodowego, ale jeszcze niemówiącym płynnie po litewsku i ożenionym z Polką.

Za czasów Związku Radzieckiego patrioci litewscy i ukraińscy, a także radzieccy dysydenci czerpali z Polski inspirację do myślenia o przyszłości ich krajów, kiedy system radziecki się załamie. A kiedy wolność nadeszła, polskość stała się dla nich problemem. Odżyła nacjonalistyczna niechęć do Polski jako starszego brata, który chce być liderem i mentorem w regionie, jakby stanowił on jakąś Rzeczpospolitą wielu narodów w wersji 2.0. Z polskością na eksport trzeba uważać, aby nie przeholować. Młode nacjonalizmy kiedyś się ustatkują i powinniśmy ten proces z naszej strony wzmacniać, a nie dolewać oliwy do ognia, choć czasem, jak choćby w przypadku odmowy przez Litwinów urzędowego dopuszczenia polskiej pisowni nazwisk Polaków, obywateli Litwy, racja jest po naszej stronie.

Na co dzień i od święta

A co z polskością w samej Polsce? W czym się ona dziś wyraża? Bo przecież na symbolach i skrzydlatych słowach kończyć się nie powinna. A skoro mowa o symbolach, to porozmawiajmy chwilę o jednym z nich, naszym narodowym hymnie. To też może być jakiś test na naszą polskość praktyczną. Niedawno podczas piłkarskich mistrzostw świata w RPA stanęły przeciwko sobie drużyny Anglii i USA. Przed meczem zagrano oba hymny. I oto piłkarze razem z dziesiątkami tysięcy kibiców odśpiewali z uczuciem i bez fałszowania swoje pieśni. A u nas nawet Jarosław Kaczyński miał kłopot z poprawnym odśpiewaniem „Mazurka Dąbrowskiego”. A przecież nie tylko on. Ciekawe, ilu z nas zna cały tekst hymnu i rozumie jego treść. Wie, kto jest jego autorem (bo nie Dąbrowski) i jakie były okoliczności jego powstania. Dlaczego trzeba iść z ziemi włoskiej i przeprawiać się przez morze jak Czarniecki, kim on był, kim był sam Dąbrowski i co to są te tarabany?

Znajomość hymnu jest w tym sensie testem na polskość, że znajomość naszej historii jest elementem polskości. Jednym z najważniejszych. Nim zaczniemy się spierać o naszą historię, co w niej było i jest wartościowe, a co destrukcyjne, odróbmy lekcję podstawową z jej znajomości. Inaczej jesteśmy skazani na patriotyzm i polskość fasadowe, wyprane z konkretnej dramatycznej treści. Prof. Bronisław Łagowski mówił ostatnio, że istotą polskiego patriotyzmu jest kult patriotyzmu. Można to rozszerzyć na pojmowanie polskości. Im w nim więcej emocji i widowiska, tym mniej miejsca dla refleksji, czym polskość jest nie tylko od święta.

Czym ona jest od wielkiego dzwonu, to mniej więcej wiemy. Nie ma chyba wybitnego polskiego pisarza, myśliciela, reżysera, aktora, malarza, artysty, historyka, socjologa, psychologa, działacza, kapłana, który by nam tego nie tłumaczył. Czasem aż do zmęczenia i przesytu wywołującego w nas odruch buntu: „a wiosną, niechaj wiosnę, nie Polskę, zobaczę”. Odruch zdrowy, rodzaj narodowej psychoterapii. Takiej, która pomogłaby nieco zintegrować „Polaka rozłamanego”. Określenia tego użył ponad 20 lat temu Donald Tusk. W ankiecie o polskości rozpisanej przez katolicki miesięcznik „Znak” Tusk pisał: „Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń. Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem”. W tej samej ankiecie prof. Jerzy Jedlicki zwracał uwagę, że po raz pierwszy w dziejach dorasta w Polsce pokolenie, dla którego przywiązanie do kraju ojczystego nie jest rzeczą oczywistą, lecz kwestią wyboru (właśnie tak jak dla cytowanego przed chwilą młodego Tuska). „Dzięki łatwości podróżowania, dzięki nowoczesnej technice znają – i to w masie – świat lepiej niż jakiekolwiek poprzednie generacje. I porównują. I zadają rodzicom bardzo kłopotliwe pytania: z czego właściwie mam być dumny(a)? Nie zaspokoicie ich bitwą pod Grunwaldem ani obroną Jasnej Góry”.

Polskość - etyczna propozycja

Bo polskość to rzecz szersza niż romantyzm, katolicyzm, bohaterstwo wojenne, Bóg, honor i ojczyzna. Coś więcej niż tylko rytuały polskości. Polskość to dziś przede wszystkim pewna, jak by to powiedział nieodżałowany ks. Tischner, propozycja etyczna. Nie musimy jej przyjmować, ale możemy. Obejmuje język i kulturę, historię i pamięć, ale także cywilizację, obyczaj, kulturę masową, dostępną dla wszystkich, w tym polską kuchnię – a jakże, najlepszą na świecie. A czy można na serio rozprawiać o polskości bez dyskusji o tym, czemu polskość, dawniej i dziś, traci atrakcyjność i czy jej porzucenie, wybór jakiejś innej „-ości”, na przykład europejskości, mamy od razu potępiać jako akt narodowej zdrady? Bo do polskości się dorasta i wchodzi, ale też się od niej odchodzi. Rzadko do końca i finalnie, ale jednak. Dlaczego? Bez odpowiedzi na to pytanie nie ogarniemy polskości.

W XIX w. odchodziło się na przykład dla chleba i kariery w państwach zaborczych. Ale też dlatego, że nie wszyscy byli gotowi do zrywów kończących się klęską. Albo dlatego, że należało się do elity społecznej, w której uczestnictwo w kulturze europejskiej było do pogodzenia z polskością. Mamy na to wspaniałe powojenne przykłady choćby w kręgu paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia. Bo polskość to także interakcja ze światem, dialog z kulturą powszechną. Nie tylko z Europą i Ameryką, także z nowymi aktorami na globalnej scenie, jak Indie, krąg muzułmański, nowa Afryka czy Chiny. Dlatego rzecznikami polskości są też tłumacze, dosłownie i w przenośni. Ci, którzy przyswajają nam dzieła obcych autorów, tłumacze zagraniczni przyswajający obcym literaturom i kulturom dzieła naszych autorów, wreszcie wszyscy ci, którzy starają się wyjaśnić nam i innym bez uprzedzeń i zacietrzewienia, co to jest ta polskość, jakie są jej meandry, zalety i wady.

To dzieło przekładania polskości na użytek nasz i świata ma znaczenie głębsze i trwalsze niż manifestowanie polskości. Tak rozumiana polskość – dzieło w ciągłym ruchu, w ustawicznym odważnym tworzeniu, nigdy niedomkniętym do końca, niezafiksowanym na tym czy innym temacie – jest może dla duchowej przyszłości Polski najważniejsza.

Polityka 28.2010 (2764) z dnia 10.07.2010; Ogląd i pogląd; s. 23
Oryginalny tytuł tekstu: "Polskość i inne ości"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną