Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Slalom równoległy

Rozmowa z prof. Januszem Czapińskim, psychologiem społecznym

Prof. Janusz Czapiński Prof. Janusz Czapiński Leszek Zych / Polityka
O triumfie Polski konserwatywnej w wyborach prezydenckich mówi prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.

Jacek Żakowski: – W pierwszej turze wyborów prezydenckich czterej kandydaci prawicy – Komorowski, Kaczyński, Korwin-Mikke i Marek Jurek – zdobyli ponad 80 proc. głosów. W drugiej turze byli dwaj kandydaci prawicy. Nie ma chyba drugiego kraju w Europie, w którym realna walka o prezydenturę toczyłaby się między politykami jednej strony.

Janusz Czapiński: – Nie ma.

Jesteśmy prawicowym skansenem Zachodu?

Ale ta polska prawica jest bardzo różnorodna. Trafia w różne gusta. Także w gusta lewicowych wyborców.

Nie całkiem.

A ci, do których polska prawica nie trafia, nie całkiem oczekują tego, co może im zaproponować europejska lewica. Wśród 40 proc. wyborców, którzy kiedyś poparli SLD, mniejszość stanowią osoby oczekujące złagodzenia ustawy aborcyjnej albo uznające, że ważne jest refundowanie in vitro.

Czyli potencjalni wyborcy lewicy w większości też są prawicowi.

Obyczajowo czy aksjologicznie byli to ludzie przypominający wyborców PiS czy PO. O ile w wymiarze ekonomicznym wyborcy dzielą się mniej więcej pół na pół, o tyle w sprawach obyczajowych postawy lewicowe reprezentuje zdecydowana mniejszość.

Czyli jest polityczny popyt na egalitaryzm, ale na progresywizm społeczny już nie.

Postawy egalitarne reprezentuje prawie 80 proc. społeczeństwa.

Tylu jest wyborców partii prawicowych. Z tego wynika, że ludzie o lewicowych poglądach gremialnie głosują na prawicę. Czyli dom wariatów.

Zdecydowana większość Polaków reprezentuje postawę egalitarno-tradycjonalistyczną. Głosując na lewicę muszą zrezygnować z części tradycjonalizmu. Głosując na prawicę muszą zrezygnować z części egalitaryzmu.

Ale tak się złożyło, że wybrali dwie partie prawicy.

Jedną trochę bardziej tradycjonalistyczną i nieco bardziej egalitarystyczną albo drugą – mniej tradycjonalistyczną i mniej egalitarystyczną. Ale to nie jest tylko polski problem.

Chociaż tylko w Polsce faktycznie wybieramy między prawicą a prawicą. W Sejmie też – rządową większość tworzy prawicowa PO z prawicowym PSL, a największą partią opozycji jest prawicowy PiS. W sprawie parytetów, które stają się europejską normą, wszystkie te partie mają bardzo podobne poglądy. Wszystkie są przeciw, z tym że PO gotowa jest iść na kompromis ze społeczeństwem. Podobnie w sprawie związków partnerskich, które też zaczynają być standardem europejskim.

Ale w Polsce opinia publiczna ich nie zaakceptuje. Z parytetami jest zresztą podobnie.

W sondażach większość jest za parytetami.

Deklaratywnie. Jak trzeba było podpisać się pod społecznym projektem ustawy, to już nie było łatwo.

Zbierałem, więc wiem, ile osób odmawiało.

Bo co innego jest anonimowo odpowiedzieć miłemu ankieterowi, że popiera się pomysł, o którym opowiada, a co innego podpisać projekt nazwiskiem i peselem.

Polacy niczego nie chcą podpisywać, tak jak nie chcą w żadnej sprawie protestować ani demonstrować.

Ale półtora miliona podpisów pod zgłoszeniem kandydatury prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego złożyli.

Przed kościołami, kiedy zbierali ministranci albo parafianki.

Bo oczywiście znajomym w zasadzie się nie odmawia.

Gdyby sztab Komorowskiego zbierał przed kościołami, też by mu łatwiej poszło?

Zapewne.

Może to jest kolejny dowód, że w polskiej polityce nie warto się różnić. Zwłaszcza w drugiej turze obaj kandydaci zachowywali się tak, jakby uprawiali slalom równoległy. Bardzo dbali, żeby różnice dotyczyły co najwyżej niuansów. Jeden mówił: „nie zgodzimy się na związki partnerskie”, a drugi: „związki partnerskie są niepotrzebne”. Albo jeden mówił: „nie trzeba podnosić wieku emerytalnego”, a drugi: „nie podniesiemy wieku emerytalnego”.

Bo obaj dbali o to, żeby być prawicowym w wymiarze obyczajowym i lewicowym w wymiarze bytowym. Jak polityk chce być prawicowy i lewicowy zarazem, to skazuje się na nieustanny slalom.

Problem polega też na tym, że jeden naśladował drugiego w stylu brania bramek. Czy taka oferta polityczna rzeczywiście odpowiada aspiracjom Polaków?

Wystarcza, bo za kandydatami stoi bardzo zróżnicowane zaplecze. PO jest typową partią zadaniową. Jej zadaniem jest rządzenie. Gdzie może, przywłaszcza sobie dodatkowe flanki.

PiS też.

PiS jest jednak partią integralną. Ma myśl polityczną.

Ma myśli prezesa.

Nie chodzi o to, że Kaczyński jest prezesem, człowiekiem autorytarnym, wodzem. Istota polega na tym, że Jarosław Kaczyński ma pomysł na Polskę.

Tusk też.

Tusk ma pomysł na sprawne rządzenie. Ale to nie jest żadna ideowa wizja.

Idea polega na tym, żeby wszystkim żyło się lepiej. To jest klasyczny ideał drobnomieszczański. W politycznej praktyce jego realizacja co chwilę oznacza co innego.

A Kaczyński z góry wie, jak ma być i jak to osiągać. Dlatego Kaczyński buduje nowe instytucje, a Tusk nie. Najwyżej ich tworzenie popiera albo je przejmuje – jak IPN albo CBA.

Poza prawicami jest też jednak jakaś lewica. Po Millerze już się wydawała skończona, ale Napieralski jakoś ją odbudował. Co więcej, okazał się jedynym mającym istotne poparcie kandydatem, którego popularność była odwrotnie proporcjonalna do wieku wyborców. Im młodsza grupa, tym Napieralski zdobywał więcej głosów. To by sugerowało, że dzięki biologii nie jesteśmy skazani na tak samo prawicowe wyniki następnych wyborów.

Może nie aż tak, ale w zeszłym roku Polaków, którym odpowiadał program otwarcie liberalny, czyli europejska norma – związki partnerskie, parytet, in vitro…

To, o co pytał Napieralski…

Dokładnie. Więc takich Polaków w ubiegłym roku było 12 proc. Jak się do tego doda trochę starej gwardii, to mamy z grubsza wynik Napieralskiego.

Ale z wymianą pokoleń te 12 proc. rośnie do ponad 20 proc.

Tylko że w całej populacji ten wzrost jest powolny. Między 2007 a 2009 r. grupa obyczajowych liberałów wzrosła z 9 do 12 proc. Teraz to może być 13–14 proc. Na kilkadziesiąt lat scena polityczna zakotwiczona jest w sensie obyczajowym po prawej stronie.

Nie ma powrotu do 40 proc. SLD?

Ja takiej szansy nie widzę. Wtedy akcent polityki położony był na sprawy socjalne. SLD obiecywał powrót do bogatej polityki socjalnej. To wywołało entuzjazm części elektoratu.

A poza tym rząd Buzka był pod koniec tak nieestetyczny, że lewica robiła wrażenie formacji krystalicznej.

I nie była tak ważna polityka historyczna, aksjologiczna, tożsamościowa. Dziś miejsce Polski w świecie, duma narodowa, sprawy obyczajowe stały się najważniejsze. A tu odpowiedź lewicy jest w społeczeństwie wyraźnie mniejszościowa. Polacy się wzbogacili, więc motywy ekonomiczne straciły na znaczeniu.

Tym, którzy czują się pokrzywdzeni, prawica obiecuje tak rozległą opiekę, że lewica nie bardzo może tu przelicytować POPiS. Nauczycielom podwyżki. Emerytom – rewaloryzację. I żadnego podnoszenia wieku emerytalnego.

A ludzie tego i tak specjalnie nie słuchają. Bo większość Polaków wie, że bez względu na to, kto będzie prezydentem i co będzie robił rząd, i tak dadzą sobie radę. Bo odzyskaliśmy wiarę w swoje możliwości. Polityka przestała być ważna dla naszego poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego.

To po co obie partie prawicy poszły w sprawach socjalnych tak daleko na lewo? Może ludzie poczuli się bezpiecznie pod względem socjalnym dlatego, że cała scena polityczna tak bardzo przesunęła się w kierunku lewicowych poglądów społeczno-gospodarczych?

Większość lewicowych gestów ekonomicznych prawicy skierowana była do grupy politycznie najbardziej aktywnej, czyli do budżetówki. Prezenty od polityków dostali głównie ci, którzy aktywnie uczestniczą w wyborach – nauczyciele, mundurówka, służba zdrowia. Ci, których sytuacja ekonomiczna w mniejszym stopniu zależy od państwa, znacznie rzadziej głosują. Głosują głównie ci, którym płaci państwo.

Chodzi o to, że policjant i pielęgniarka boją się premiera, od którego zależą ich zarobki, więc chcą mieć u władzy swego, a kupiec z bazaru ma rząd w nosie, bo co premier może mu zrobić?

Rzemieślnik też się nie boi. I wcale nie lubi reformatorów. Bo aktywna władza może mu tylko przeszkadzać. Nawet reformy, które z czasem coś poprawiają, to najpierw sprawiają głównie kłopot.

Budżetówka głosuje na swoje interesy, a reszta może już sobie pozwolić, żeby głosować na emocje i symbole?

Ci, którzy nie żyją z budżetu, też by głosowali według interesów, gdyby któryś z kandydatów wrócił do pomysłu spłaszczenia skali podatkowej.

Oni i tak płacą 19 proc. Może już mają tak dobrze, że stać ich na luksus głosowania nie tylko według własnych interesów.

Boję się, że raczej w ogóle nie zagłosują. Mają w nosie, czy wygra Jarek, czy Bronek. Żaden z nich nie ma im nic specjalnego do zaproponowania.

A poza tym duża część społeczeństwa już wie, że obiecanki z kampanii i tak się potem nie liczą.

Oczywiście. Dziś nikt już nawet nie wspomina o podatku 3x15, który kilka lat temu był wielką obietnicą wyborczą. Z tego wynika wstydliwie niska frekwencja. Większość Polaków ma trwałe przekonanie, że dla nich bardzo niewiele zależy od tego, kto rządzi. Nauczyliśmy się grać z państwem, więc większość z nas trudno jest też nastraszyć. Nawet władzą formacji integralnej, która będzie swoje wizje wprowadzała na siłę. Dla jakiejś części wizja powrotu IV RP to tragedia. Ale dla większości nie. Czym przeciętnemu emerytowi albo rolnikowi grozi to, że Kamiński znów będzie szefem CBA?

Tylko elity się tym emocjonują?

Przede wszystkim elity. Elita postrzega politykę zupełnie inaczej niż większość społeczeństwa. Dlatego popada w konflikt z rządem. Tusk, który nie jest heroldem idei, cały czas stara się zachować jak najmniejszy dystans między tym, co robi, a oczekiwaniami Polaków. Gdyby się okazało, że jest ogromna społeczna presja na ustawę regulującą związki partnerskie, to PO by to zrobiła. Pod presją Kongresu Kobiet marszałek Komorowski zadeklarował poparcie dla parytetu. A Jarosław Kaczyński tego nie zrobi, bo jego polityka wynika z planu, a nie z oczekiwań społecznych.

„Polska jest najważniejsza”. Nie oczekiwania Polaków.

Oczywiście. Polakom trzeba tylko wytłumaczyć, jak Polska powinna wyglądać. I Jarosław Kaczyński to ludziom tłumaczy. A Donald Tusk ich słucha. Państwo Kaczyńskiego może od Polaków różnych rzeczy żądać. A państwo Tuska szyte jest według zamówień wyrażanych w sondażach.

Czy z tego wynika, że jesteśmy skazani na wybór między dwiema prawicami – bardziej rynkową i bardziej etatystyczną?

Dopóki grupa otwartych liberałów nie wzrośnie przynajmniej do 20 proc.

Kiedy to się stanie?

Jeśli nic się nie stanie, ze dwie kadencje może to jeszcze potrwać.

Za osiem lat lewica może mieć społeczną bazę, która przywróci jej władzę?

Może mieć oparcie dla reform obyczajowych. Ale wcześniej może przejąć część wyborców socjalnych. Pod warunkiem, że prawica ich zauważalnie zdradzi.

To jest horyzont powrotu SLD do władzy?

Jeżeli PO nie rozszerzy się na lewo tak dalece, żeby reprezentować poglądy czy oczekiwania rosnącej demokratyczno-liberalnej mniejszości. PiS jako partia reprezentująca konkretną wizję Polski na zwolennikach in vitro i związków partnerskich się nie pożywi. A Platforma – jako partia pragmatyczna – może.

Czyli w Polsce Zapatero nie przejdzie.

Nie w najbliższych latach.

Polityka 28.2010 (2764) z dnia 10.07.2010; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Slalom równoległy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną