Sławomir Nowak został ministrem w Kancelarii Prezydenta. Jest jednocześnie szefem pomorskiego regionu Platformy Obywatelskiej, partyjnym baronem i nie zamierza z tej funkcji rezygnować. U prezydenta Komorowskiego ma się zajmować kontaktami głowy państwa z rządem i parlamentem. Komorowski zaś ma być, jak sam to wyraźnie deklarował, znacznie bardziej prezydentem wszystkich Polaków niż jego poprzednik. Ale ani w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, ani u Aleksandra Kwaśniewskiego nie było czynnego wysokiego funkcjonariusza partii, z których się wywodzili.
Nowak będzie reprezentował prezydenta w relacjach z rządzącymi i opozycją jako człowiek, który z natury rzeczy uczestniczy w partyjnej grze po jednej ze stron, na samej górze partii, i musi zajmować się nie tylko kancelaryjną robotą, ale też utrzymywaniem wpływów w swoim ugrupowaniu. Nawet jeśli nie ma tu bezpośredniego konfliktu interesów, to jest kwestia taktu i obyczaju. Rezygnacja z partyjnej funkcji wydaje się naturalna. Powiedzmy jasno: gdyby to Lech Kaczyński mianował do rozmów m.in. z opozycją czynnego barona z PiS, podniósłby się krzyk. A teraz jest cisza.
Platformie wolno więcej, ponieważ jej alternatywą jest PiS – to staje się powoli aksjomatem. Kiedy czyta się kolejne wywiady prezesa Kaczyńskiego, jak choćby ten ostatni w „Rzeczpospolitej” (kiedy prezes, wśród innych kuriozów, przyznaje, że wydał Ziobrze polecenie skrytykowania swojej własnej kampanii!), odruchowo szuka się całodobowego punktu głosowania na partię Tuska. To, jak traktuje swoich współpracowników, a jeszcze bardziej to, jak oni sami pozwalają się upokarzać i nadal zapewniają o lojalności wobec prezesa, pokazuje, jak łatwo Kaczyński pokonuje kolejne granice w braku skrupułów.