Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Politbiura

Biura poselskie, które przyciągają kłopoty

Biuro PiS w Rybniku Biuro PiS w Rybniku Dominik Gajda / Agencja Gazeta
Debata o sensie funkcjonowania biur poselskich byłaby nie na rękę wszystkim ugrupowaniom. Lepiej więc im jej nie podejmować.
Biuro poselskie Kazimierza Kutza zamknięte z powodu pogróżek pod jego adresemMaciej Jarzębiński/Forum Biuro poselskie Kazimierza Kutza zamknięte z powodu pogróżek pod jego adresem

Łódź, ulica Piotrkowska. Na odcinku kilometra swoje biura poselskie ma tu dziewięciu posłów. Dwoje kolejnych urzęduje kilka kroków stąd: Joanna Kluzik-Rostkowska przy ul. Rewolucji 1905 r., a Jarosław Jagiełło – na końcu przylegającego do „Pietryny” pasażu Schillera.

Gdy Ryszard C. wtargnął do biura Jagiełły, ciężko raniąc jego asystenta 39-letniego Pawła Kowalskiego i zabijając 62-letniego Marka Rosiaka, asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego, wiadomość o tym błyskawicznie dotarła do sąsiednich biur poselskich.

Podsłuchiwani przez UFO

– Pomyślałam o ludziach, którzy przychodzą do nas. Tych, którzy nie chcą niczego załatwić, tylko naubliżać, wyładować się. Czasami wydaje się, że wystarczy nieostrożne słowo i nastąpi wybuch – mówi Wanda Kowalska, którą ze względu na bardzo podobny głos i nieco podobny wygląd wielu myli z jej pracodawczynią poseł Iwoną Śledzińską-Katarasińską z PO.Tomasz Kucharski jest asystentem Sławomira Woracha z PiS dopiero od dwóch miesięcy, ale także miał już do czynienia z takimi interesantami: – Potrafią opowiadać o swoich sprawach przez kilka godzin. Nie zawsze mam tyle czasu, ale gdy chce się im przerwać, bardzo się denerwują. Inni z kolei obawiają się rozmawiać ze względu na podsłuchy.

Dla Izabelli Fluderskiej-Muchy, która w biurach poselskich pracuje już od 9 lat (obecnie u Mirosława Drzewieckiego), podsłuchiwani przez służby, UFO czy telewizor to już żadna nowość: – Ale ostatnio zaskoczył mnie facet, który twierdził, że sąsiad wywozi mu ciężarówkami zapach z trawnika. Tacy z reguły nie są agresywni. Chcą tylko, żeby ich wysłuchać. Groźniejsi są ci, którzy mają jakiś realny problem i przez lata odbijają się z nim od rozmaitych urzędników. Rozgoryczeni, zdesperowani, wściekli.

Jadwiga Dyło, emerytowana nauczycielka z Zespołu Sztuk Plastycznych w Łodzi, zaczynając pracę w biurze posłanki Zdzisławy Janowskiej z SDPL, była przekonana, że jej zadaniem będzie pisanie interpelacji i wskazywanie problemów wymagających uregulowania ustawowego. – A zajmujemy się sprawami, które powinny załatwić urzędy czy opieka społeczna. Najczęściej chodzi o pomoc w uzyskaniu jakiegoś zasiłku, w znalezieniu pracy albo mieszkania. Wiele osób przychodzi do nas po poradę prawną, bo nie mają 100 czy 200 zł na adwokata. Przepisy nie pozwalają na bezpłatne udzielanie takich porad w biurach poselskich. Oficjalnie więc prawnicy zatrudniani przez biura doradzają posłom, a ci przekazują porady interesantom.

– Dla wielu ludzi biuro poselskie jest ostatnią deską ratunku. Wierzą, że poseł jak kiedyś sekretarz partii może wszystko. Wystarczy jeden telefon i sprawa załatwiona. A przecież czasy się zmieniły – przekonuje Kowalska. Z jej dalszych słów wynika jednak, że nawet jeśli się zmieniły, to nie do końca. – W co dziesiątej trafiającej do nas sprawie urzędnik podjął kiedyś niekorzystną dla obywatela decyzję i ten zabiega, by ją zmienić. List z podpisem pani poseł pozwala często rozwiązać ciągnący się latami problem. Pozostałych 90 proc. interesantów prosi o interwencje w sprawach, które w ogóle nie leżą w kompetencjach posłów, np. że spółdzielnia nie chce im wymienić okien i w domu jest zimno. Czasami piszemy list do spółdzielni – czy nie mogliby czegoś zrobić z tymi oknami. Odpisują nam, że na pewno, jak tylko będzie taka możliwość. Po kilku tygodniach oczekiwania w nadziei na pomyślne załatwienie sprawy interesant dostaje więc taką samą odpowiedź, jaką wcześniej dostał ze spółdzielni czy innego urzędu, tyle że na papierze z biura poselskiego. Idzie więc do kolejnego biura.

Biura pączkujące

Z relacji pracowników biur wynika, że interwencje właściwie mają charakter półformalny. Fluderska-Mucha opisuje jedną z typowych spraw: – Ktoś chce, żeby poseł załatwił mu mieszkanie. Okazuje się, że jest w ciężkiej sytuacji, ma chore dziecko. Poseł pisze więc do prezydenta miasta, czy nie przyjrzałby się sprawie. Bo może nie dotarło do niego, w jak katastrofalnych warunkach żyje ten człowiek. Skuteczność biura poselskiego w takim przypadku oznacza, że urzędnik tylko ze względu na zainteresowanie posła tą sprawą przyjrzał się jej dokładniej niż tysiącom innych, podobnych, albo że rozpatrzył ją poza kolejnością. W takim mechanizmie łatwo o patologie – z korupcją włącznie.

Po napaści na biuro Jarosława Jagiełły Jarosław Kaczyński zażądał ochrony policyjnej dla biur wszystkich posłów PiS. Także politycy innych partii rozważali taką możliwość. Dyskusja na ten temat szybko jednak ucichła. Od niej już bowiem tylko krok do debaty o sensie funkcjonowania biur poselskich w ogóle. A ta byłaby nie na rękę wszystkim ugrupowaniom.

– Po wyborach w 1989 r. w Łodzi było jedno wspólne biuro dla wszystkich parlamentarzystów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, oddzielne biura miały organizacje wywodzące się z PRL. Pracownicy biur – asystenci posłów, prawnicy, doradcy – byli zatrudniani przez Kancelarię Sejmu. Potem, gdy z OKP zaczęły się wyłaniać kolejne partie, każda zaczynała prowadzić własne biuro – wspomina Wanda Kowalska, która zaczynała pracę w biurze poselskim w 1990 r. Kolejnym krokiem było tworzenie własnych biur przez posłów. Dziś w Łodzi swoje główne biuro poselskie ma każdy z 10 wybieranych tu posłów oraz wicemarszałek Stefan Niesiołowski. W Zielonej Górze, skąd startował, uruchomił filię. Filie biur – łącznie 14 – ma także większość łódzkich posłów. Dwaj Cezary Grabarczyk (PO) i Sylwester Pawłowski (SLD) zarówno biuro główne jak i filię prowadzą na Piotrkowskiej – w pierwszym przypadku dzieli je kilka numerów, w drugim – kilkadziesiąt.

W ciągu całej kadencji łódzcy posłowie dostaną na utrzymanie biur łącznie 5,4 mln zł. Znaczną część tej kwoty pochłoną wynagrodzenia pracowników. W Łodzi – przeważnie dwudziestoparolatków, którzy dopiero zaczynają kariery zawodowe, lub emerytów. Bliskich znajomych posłów albo działaczy płynnie przechodzących od funkcji partyjnych do pracy w biurze poselskim i odwrotnie – jak Marta Barańska-Ozeg, która według danych Kancelarii Sejmu pełni funkcję szefowej biura poselskiego Cezarego Grabarczyka i Hanny Zdanowskiej z PO, a w rzeczywistości jest dyrektorem biura regionu PO. Gdy Paweł Kowalski, na skutek ran zadanych przez Ryszarda C., znalazł się w szpitalu, poseł Jagiełło mówił o nim: „To wiceszef mojego biura poselskiego. Ale najważniejsze, że to jest mój kolega. Chodziliśmy do jednej klasy w liceum, a potem wspólnie rozpoczęliśmy studia historyczne. Gdy w 1998 r. kandydowałem do Rady Miejskiej w Łodzi, zaproponował, że pomoże mi w kampanii wyborczej. Potem zapraszałem go do współpracy w kolejnych kampaniach, a w końcu zaproponowałem mu pracę u siebie”.

Biura - partyjne przyczółki

Ryszard C. bez problemu wtargnął do biura Jagiełły, bo mieści się ono w łódzkiej siedzibie PiS. Przy wejściu jest wprawdzie domofon z kamerą, ale tego dnia drzwi były otwarte na oścież, bo w biurze kompletowano dokumentację niezbędną do zarejestrowania list wyborczych do Rady Miejskiej. Bez przerwy ktoś wchodził i wychodził. Rosiaka i Kowalskiego napastnik zastał w czasie pracy nad dokumentami rejestracyjnymi.

Gdy dzień po napadzie policja udostępniła biuro działaczom PiS, Jagiełło, który jest szefem tej partii w Łodzi, mówił: „Możemy zacząć pracę, przede wszystkim przygotować listy wyborcze”. „Dziennik Łódzki” opisał, że wolontariusze PiS, zbierając przed biurem podpisy pod listami kandydatów na radnych, informowali przechodniów, że to podpisy w sprawie tragicznego zajścia, do którego doszło tam dzień wcześniej.

24-letni Krystian Wolnicki, asystent poseł Hanny Zdanowskiej, kandydatki PO na prezydenta Łodzi, pytany, czy po napaści na biuro PiS pracownicy w jego biurze myśleli o wprowadzeniu jakichś środków ostrożności, przekonywał: „Nie możemy zamknąć biura i nikogo nie wpuszczać. Przecież trwa kampania wyborcza. Musimy zebrać podpisy pod listami wyborczymi, zgłosić kandydatów do komisji wyborczych”.

Biura poselskie są dziś nie tyle placówkami Sejmu w terenie, co przyczółkami służącymi do celów politycznych. Bastionami, do których prawo wstępu mają tylko swoi. Pełniącego obowiązki prezydenta Łodzi Tomasza Sadzyńskiego (związanego z PO), który przyszedł pod biuro Jagiełły krótko po wtargnięciu Ryszarda C., deklarując pomoc dla rodzin ofiar i zapowiadając, że zwróci się do wojewody o ogłoszenie żałoby w mieście, działacze PiS o mało nie przepędzili stamtąd siłą. Janina Goss, przyjaciółka Jadwigi Kaczyńskiej, skarbnik łódzkiego PiS i jedna z najbardziej wpływowych osób w tej partii, tonem nieznoszącym sprzeciwu mówiła do Sadzyńskiego i jego zastępców: – To nie jest wasze miejsce.

Biuro Jarosława Jagiełły, dwa dni po zamachu. Na twarzy 23-letniego Radosława Marca, asystenta społecznego posła i półetatowego asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego, maluje się głęboki smutek: – To przerażające, do czego może doprowadzić człowieka nienawiść polityczna. Wszystkich nas bardzo głęboko dotknęła ta tragedia – wzdycha. Pytany, czy jego zdaniem nie za szybko w jej miejscu wznowiono polityczną działalność, ożywia się: – Ależ biuro jest dla interesantów zamknięte. Nawet jeszcze nie posprzątaliśmy. Chce pani zobaczyć? Proszę ze mną, pokażę – mówi prowadząc na korytarz. Za drzwiami gabinetu Jagiełły na podłodze wciąż widnieje wielka plama krwi, wokół niej porozrzucane są opakowania po środkach medycznych, którymi usiłowano ratować życie Markowi Rosiakowi. Po korytarzu kręci się kilkanaście osób. – To wszystko nasi działacze. Czekamy na przyjazd prezesa Kaczyńskiego – tłumaczy Marzec.

O wizycie szefa PiS w Łodzi powiadomiono wszystkie media. Ale gdy Kaczyński wchodzi do biura, Marzec własnym ciałem zasłania przeszklone drzwi, by dziennikarze nie widzieli, co dzieje się w środku. – Gdy chciałem sfotografować znicze, które łodzianie ustawili przed budynkiem, cały czas wchodził mi w kadr. Powiedział, że sfotografuję, jak będzie ustawiony krzyż – denerwuje się jeden z łódzkich fotoreporterów.

Po chwili Kaczyński opuszcza biuro. Marzec wychodzi do dziennikarzy: – To była prywatna wizyta. Nie można na ludzkim nieszczęściu robić polityki – tłumaczy znów ze smutkiem w głosie i na twarzy.

współpraca: Anna Dąbrowska, Malwina Dziedzic

Polityka 44.2010 (2780) z dnia 30.10.2010; Polityka; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Politbiura"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną