Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Nieosiodłany

Rzepliński Andrzej

Krzysztof Żuczkowski / Forum
Andrzej Rzepliński ma największe szanse, aby na początku grudnia zostać nowym prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Politycy mają z nim jednak problem poznawczy: to zwolennik lustracji, którego nie cierpi PiS.
Krzysztof Żuczkowski/Forum

Znajomy Andrzeja Rzeplińskiego mówi o nim, że nie pozwala, aby w jego obecności łamane było jakkolwiek prawo. Dlatego wyjaśnienie niesprawiedliwości bierze niejednokrotnie na siebie.

Kilka lat temu próbował nawet usidlić gang oszustów działających w Wenecji.

– Płynęliśmy promem z chorwackiej Puli na wycieczkę – opowiada znajomy. W Wenecji profesor natknął się na grupę rosyjskojęzycznych oszustów, grających w trzy karty. Był świadkiem, jak banda naciągaczy orżnęła do cna jednego z turystów. Zdenerwował się tym bardzo, więc rzucił się na oszustów. – Zaimponował mi wtedy swoją odwagą – wspomina znajomy profesora. – Ale jednocześnie zabrakło mu trochę zdolności przewidywania. Bo ci bandyci mogli mu przecież wsadzić nóż pod żebra. Gdybym wtedy nie odciągnął go za rękaw, to nie rozmawialibyśmy dziś o nowym prezesie Trybunału Konstytucyjnego.

Prawy z lewa

Andrzej Rzepliński zostanie prezesem Trybunału Konstytucyjnego zaraz po wygaśnięciu kadencji sędziego Bohdana Zdziennickiego, który do 2 grudnia kierować będzie jego pracami. Skąd ta pewność? Piętnastu członków Trybunału zaproponowało Bronisławowi Komorowskiemu dwóch sędziów, z których prezydent wybierze prezesa. Mało prawdopodobne, by postawił na Ewę Łętowską, popieraną przez SLD, której kadencja kończy się za pół roku. W tej sytuacji Rzepliński, który trzy lata temu został sędzią Trybunału przy wsparciu Platformy Obywatelskiej, jest murowanym pewniakiem. I będzie jednym z najdłużej urzędujących prezesów tej instytucji, bo kadencja skończy mu się dopiero w grudniu 2016 r.

Już dziś jego znajomi z lewa i prawa zastanawiają się, jakim będzie szefem.

– On każdej kierowanej przez siebie instytucji gwarantuje prawość – mówi Zbigniew Romaszewski, wicemarszałek Senatu z PiS. – I nie ma dla mnie znaczenia, że popiera go Platforma, bo on się nie da do żadnego schematu prawica-lewica-centrum wpasować. Rafał Grupiński z Platformy Obywatelskiej wierzy, że dla Rzeplińskiego „duch prawa będzie ważniejszy od jego litery”.

Sam kandydat od lat powtarza, że jego jedynym klientem jest konstytucja. Dlatego zwalczały go różne partyjne koterie, gdy przez te lata ubiegał się o publiczne stanowiska. Powiedział kiedyś dziennikarzom, że płaci w ten sposób cenę za swoją długoletnią działalność w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Wrażliwość na prawa człowieka zrodziła się w nim w młodości, gdy na polecenie babki zbierał czynsz od lokatorów w jej domu w Ciechanowie – zdradził przed laty reporterce POLITYKI i z przymrużeniem oka dodał, że babkę wówczas postrzegał jako ciemiężycielkę, a identyfikował się z lokatorami bez grosza przy duszy. (Jego dziadkowie do Polski przyjechali z Detroit w USA akurat wtedy, gdy wszyscy stąd jechali w odwrotnym kierunku. Rodzice byli rolnikami, a profesor chodząc jeszcze za pługiem nauczył się pierwszej życiowej mądrości, której się trzyma – że pracę należy wykonać dobrze, bo inni będą z niej korzystali).

Byłemu studentowi profesora Pawłowi Moczydłowskiemu, który poznał go w latach 70., podobało się, że Rzepliński mówił wprost to, co inni wykładowcy kamuflowali partyjną nowomową. Jedno dla Moczydłowskiego pozostawało niezrozumiałe: co taki człowiek robi w partii?

Odpowiedź brzmi: Próbuje wykorzystać legalny instrument, by sprawić, żeby w Polsce było normalniej. Instrument zużywa się w 1981 r. w trakcie tworzenia poziomek (struktur poziomych w PZPR). Rzepliński tuż przed stanem wojennym występuje z PZPR, pali legitymację partyjną.

Wcześniej przechodzi na drugą stronę barykady, wiążąc się z Obywatelskim Centrum Inicjatyw Ustawodawczych NSZZ Solidarność, które przygotowywało rozwiązania prawne związkowcom. Publikuje też swoje teksty w „Tygodniku Solidarność”.

Zbigniew Romaszewski, który w latach 70. kierował komisją interwencji KSS KOR, przypomina sobie, że już wtedy przez Instytut Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW nawiązał kontakt z Rzeplińskim. Szukał pomocy przy pisaniu raportów o przestrzeganiu praw człowieka w PRL. – W tej kwestii reprezentował jednoznaczne stanowisko – mówi Romaszewski. – Rozmawialiśmy ze sobą bardzo szczerze i otwarcie.

Na początku 1983 r. Rzepliński napisał swoją pierwszą podziemną publikację – był to rozdział raportu Komitetu Helsińskiego poświęcony obozom internowania, w których przetrzymywano działaczy Solidarności.

Do końca lat 80. wydał w podziemiu jeszcze dwie książki – jedną poświęconą sądownictwu PRL, drugą, napisaną wspólnie z Pawłem Moczydłowskim – o buntach w więzieniach.

– O Andrzeju było wiadomo, że robi coś dla podziemia. Ale co robił konkretnie, tego nawet ja, jego przyjaciel, nie wiedziałem – opowiada Moczydłowski. – Taki już jest. Nic nie można z niego wyciągnąć.

Danuta Przywara, jedna ze współzałożycielek Komitetu Helsińskiego w Polsce, pamięta, że po okresie luźniejszej współpracy zaproszono profesora oficjalnie do Komitetu w 1989 r. – Andrzej, obok naszego pierwszego prezesa Marka Nowickiego, stał się twarzą naszej fundacji – mówi. – To oni najczęściej wypowiadali się w jej imieniu.

Przez lata 90. Rzepliński zajmował się też działalnością doradczą. Był jednym z trzech ekspertów prezydenta Lecha Wałęsy pracujących w komisji konstytucyjnej nad nową ustawą zasadniczą. Odszedł, kiedy prezydent poskarżył się na jakimś spotkaniu, że szykują mu „socjalistyczny projekt”.

Został doradcą Janusza Pałubickiego, koordynatora służb specjalnych w rządzie Jerzego Buzka, który przygotowywał ustawę lustracyjną. Już wtedy część AWS krzywo patrzyła na profesora. – Nie brałem pod uwagę tych partyjnych tarć, bo szukałem kogoś fachowego – wspomina Pałubicki. Rzepliński miał czuwać nad tym, by ustawa ujawniająca akta SB nie naruszała praw człowieka. – Pracę wykonał perfekcyjnie – dodaje Pałubicki i przypomina, że gdy dał ustawę do konsultacji prof. Lechowi Falandyszowi, ten nie znalazł żadnych słabych punktów.

– Rzepliński zawsze zajmował prolustracyjne stanowisko – mówi Romaszewski. – Uważał, że jeśli nie przeprowadzi się lustracji, nastąpi relatywizacja moralna i anarchizacja. I w tym się zawsze zgadzaliśmy.

Był jedną z czterech osób przymierzanych do stanowiska pierwszego szefa IPN. Szefem instytutu w 2000 r. został jednak prof. Leon Kieres, który zaproponował Rzeplińskiemu współpracę.

– Uznałem, że najlepiej będzie, jak zostanie moim doradcą, bo od początku pojawiły się problemy z interpretacją ustawy, którą napisał – mówi senator Kieres. To właśnie Rzepliński, po odnalezieniu akt dominikanina ojca Hejmy, przekonał prezesa IPN, aby ten powiadomił episkopat. Tłumaczył, że trzeba dać episkopatowi szansę, żeby zdecydował, czy chce ukryć zakonnika przed opinią publiczną, zanim wybuchnie burza w mediach. Namawiał też Kieresa, by na stronach internetowych opublikował listę Wildsteina. W ten sposób chciał uniemożliwić posługiwanie się sfałszowanymi listami, które zalewały sieć.

Przychylna dotąd „Gazeta Wyborcza” nie szczędziła mu wówczas cierpkich komentarzy.

 

O włos od RPO

Ani postawa prolustracyjna, ani to, że w latach 60. studiował na jednym roku z braćmi Kaczyńskimi, nie zdołały go uchronić: został śmiertelnym wrogiem PiS. Stało się to 10 lat temu, gdy z grupą prawników potępił pomysł ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego, że jedyne lekarstwo na polski wymiar sprawiedliwości to zaostrzenie kar.

Kilka lat później znów wszedł w zwarcie z Lechem Kaczyńskim, tym razem jako prezydentem stolicy. Nie podobało mu się, że bez żadnych dowodów prezydent pomawia dziennikarzy o współpracę ze specsłużbami i krytykował go za to publicznie. Wytknął, że Kaczyński łamie prawo do zgromadzeń, nie wydając pozwolenia gejom i lesbijkom na przejście ulicami miasta.

Jako zwolennik liberalizacji kodeksu karnego i zadeklarowany przeciwnik kary śmierci był nie do przełknięcia dla katolicko-narodowego skrzydła PiS. Już w 1998 r. Michał Kamiński, jeden ze spin doktorów PiS, utrącił kandydaturę Rzeplińskiego na głównego inspektora danych osobowych.

To człowiek o skrajnie liberalnych poglądach, dla nas nie do przyjęcia – tłumaczył wówczas Kamiński, wyjaśniając, że nie może ryzykować, by ten ważny urząd sprawowała osoba opowiadająca się za legalizacją miękkich narkotyków i krytykująca akcję „Małolat” (przez wzmożoną kontrolę nieletnich i zamykanie ich w izbach dziecka próbowano przywrócić porządek w dużych miastach).

Pięć lat temu, mimo protestów PiS, Sejm (w trzecim podejściu) przegłosował kandydaturę Rzeplińskiego na rzecznika praw obywatelskich.

– Szukaliśmy kogoś umiarkowanego, kto nie będzie forsował swoich poglądów, ani arcyliberalnych, ani arcykonserwatywnych – mówi Rafał Grupiński z PO. Wydawało się, że jest to idealna funkcja dla weterana sektora pozarządowego i jednego z najbardziej doświadczonych polskich prawników. Ale przegrał głosowanie w Senacie.

Naraził się wicemarszałkowi z SLD Ryszardowi Jarzembowskiemu, broniącemu funkcjonariuszy SB, którym – na skutek opinii prawnej Rzeplińskiego – odebrano uprawnienia kombatanckie. To on przekonał kolegów z SLD, że nie można popierać kogoś, kto Wojciecha Jaruzelskiego nazywa „skansenem” i człowiekiem zamkniętym w swych „odrażających poglądach komunistycznych”. – Dostał ciosy z lewa i prawa – mówi Moczydłowski. – Byli pezetpeerowcy mieli mu za złe, że chciał odbierać emerytury esbekom, a PiS mścił się na nim, że był kiedyś członkiem PZPR.

Gdy trzy lata temu Platforma wróciła do władzy, nazwisko Rzeplińskiego zaczęło się pojawiać jako poważnego kandydata na ministra sprawiedliwości. – Nie traktuję życia w kategoriach kariery, a to mnie w ogóle nie pociągało – mówi. – Nawet gdybym tam był cztery lata, to istniejąca struktura jest nie do ruszenia.

Koń Przewalskiego

Propozycję do Trybunału Konstytucyjnego dostał w autobusie, kiedy jechał do siedziby ONZ w Genewie. Zadzwonił premier Tusk i zapytał, czy profesor podejmie wyzwanie. – To nie była łatwa decyzja – mówi Rzepliński. Poprosił więc Tuska o trzy dni zwłoki. – Zawsze byłem wolnym człowiekiem i wybierałem sobie sprawy, które mnie interesują i w których chciałem się spełniać. W Trybunale jest na odwrót, to sprawy wybierają sędziego. I musiałem się z tą myślą oswoić.

PiS, który przegapił termin zgłoszenia kandydata, znów zaprotestował. Poseł Arkadiusz Mularczyk zarzucał profesorowi partyjniactwo i przypomniał, że wielokrotnie występował przeciwko rządowi Jarosława Kaczyńskiego i w sposób niesprawiedliwy krytykował ministra Ziobrę.

Senator Romaszewski uważa, że Rzeplińskiego trudno wepchnąć w jakiekolwiek schematy, bo stoi z dala od polityki. (W połowie lat 90. przystąpił do Ruchu Stu Czesława Bieleckiego, ale wystąpił, gdy stowarzyszenie przekształcano w partię).

W maju Grzegorz Schetyna zapytał sędziego Rzeplińskiego, czy znów chce ubiegać się o stanowisko rzecznika praw obywatelskich. – Nie – odpowiedział. – Bo ślubowanie w Trybunale złożyłem na dziewięć lat.

– Andrzej jest człowiekiem, który w każdym środowisku może się odnaleźć, bo niemal ze wszystkimi jest się w stanie dogadać – mówi prof. Marian Filar. – Nikomu się przy tym nie podlizuje, bo nie jest koniunkturalistą.

Leon Kieres dodaje, że Rzepliński w swoim postępowaniu nie kieruje się ani emocjami, ani z góry narzuconą tezą. – Spierałem się z nim wielokrotnie, ale zawsze dochodziliśmy do wspólnego stanowiska.

Znajomi twierdzą, że zarzucanie profesorowi partyjniactwa to duża przesada. Bo przez ostatnie 20 lat naraził się już każdej partii. Mówią, że jest jak koń Przewalskiego, który wytrwale dąży do celu, ale nigdy nie można go zmusić, by szedł we wskazanym przez innych kierunku. „Jestem koniem – mówi w wywiadach profesor – którego nie da się osiodłać”.

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; Polityka; s. 21
Oryginalny tytuł tekstu: "Nieosiodłany"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną