Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wszyscy górą

Wybory samorządowe - przegranych brak?

Donald Tusk Donald Tusk Tomasz Paczos / Reporter
Po wyborach samorządowych wszyscy wyrazili radość z wyniku. Różny jest tylko stopień jej szczerości. Właściwie wszyscy, w wymyślonych przez siebie kategoriach, wygrali.
Jarosław KaczyńskiWitold Rozbicki/Reporter Jarosław Kaczyński
Waldemar PawlakDarek Redos/Reporter Waldemar Pawlak

Platforma wygrała naprawdę (w sejmikach wojewódzkich), ale od dawna problemem tej partii jest to, że jeśli nie wygra miażdżąco i nie znokautuje PiS, to od razu mówi się o jej kryzysie. Dlatego, mimo że osiągnęła wynik o kilka punktów procentowych lepszy od tego sprzed czterech lat, nie jest to oceniane jako sukces. PiS natomiast odwrotnie: jeśli tylko nie przegra różnicą 20 proc., to właściwie wygrał, biorąc pod uwagę sławetną „niechęć mediów” i „bezprzykładne ataki” oraz spisek „Kluzik-Rostkowskiej et consortes”.

PiS wygrał więc moralnie na tle i w porównaniu, a prezes Kaczyński stwierdził, że prawdziwe pokonanie odwiecznego wroga leży w zasięgu ręki. W takiej sytuacji wręcz bezczelnym nietaktem byłoby zauważyć, że to już piąta z rzędu przegrana prezesa i jego drużyny. W każdej innej europejskiej partii po czymś takim najpewniej wymieniono by przywódcę albo przynajmniej zostałby on poddany zasadniczej wewnętrznej krytyce. Ale Kaczyński jest nieprzegrywalny, bo to on orzeka, co jest zwycięstwem. SLD lekko zyskał, co potwierdza chyba tendencję, że lewica bardzo powoli, ale pełznie w górę, choć przy tym tempie przyrostów poparcia dojdzie do samodzielnej władzy raczej w drugiej połowie wieku. Waldemar Pawlak odetchnął z ulgą, uciekł spod miecza, a PSL poprawił stan posiadania sprzed czterech lat, co jeszcze raz potwierdza żywotność ludowców. Ten elektorat nie bardzo jest widoczny w sondażach, ale kolejne wybory, wbrew niedowierzaniu sceptyków, konsekwentnie potwierdzają jego istnienie.

Bo waga nie była ciężka

Faktem jest jednak, że w tych wyborach PiS dostał mniej więcej tyle, ile według sondaży zebrałby w wyborach parlamentarnych, a Platforma znalazła się poniżej swoich notowań w tych samych sondażach. Rozkład frekwencji pokazuje, że PiS trochę lepiej zmobilizował swój elektorat. Podlasie, Podkarpacie, Świętokrzyskie, Lubelskie poszło do wyborów liczniej niż zachodnia Polska i kilka dużych miast, bastiony Platformy. W kilku województwach rządząca partia, jak wynika z prognoz, przegrała nie tylko z PiS, ale także z PSL, a nawet SLD. Ale tam, gdzie mobilizacja platformerskiego elektoratu jest zawsze duża, czyli w przypadku wyborów na prezydenta Warszawy, wyniki kandydatów, Gronkiewicz-Waltz i Bieleckiego (jak również Olejniczaka), okazały się bardzo bliskie ogólnej proporcji sił pomiędzy głównymi ugrupowaniami, podobnie było w Gdańsku. Z kolei w Łodzi Witold Waszczykowski uzyskał wynik wyraźnie gorszy od pisowskiej średniej, i to w mieście, gdzie niedawno został zamordowany działacz PiS, gdzie miały poruszyć się sumienia, a naród powstać z kolan. Nic z tych rzeczy.

Wybory samorządowe nie są, rzecz jasna, prostym odzwierciedleniem układu sił. Nawet wybory do sejmików, najbardziej przypominające elekcję parlamentarną, też są specyficzne, oddają sytuację w danym regionie, często całkiem odmienną od sąsiedniego.

Głosowanie na lokalne władze formalnie nie zmienia prawie nic w „centralnej” polityce, nie doprowadza do dymisji rządu, nie oddaje steru państwa w ręce dotychczasowej opozycji. Dlatego zapewne mobilizacja zwolenników Platformy była nieco mniejsza i nie oznacza to automatycznie, że popularność tego ugrupowania znacząco spadła, choć może i jest to sygnał, iż zaczyna się jakaś kolejna okresowa zniżkowa tendencja, co się już PO zdarzało. Wydaje się, że potwierdza to kilka wcześniejszych ogólnopolskich sondaży.

Kiedy nie chodziło o pojedynek wagi najcięższej – między Tuskiem a Kaczyńskim i ich drużynami – część „żołnierzy” Platformy, jako mniej skoszarowanych, pozostała w domach albo zagłosowała na lokalne komitety. Wyborcy PiS mają mniejszą skłonność do odstępowania swojej partii choćby na krok; obowiązuje zasada obrony twierdzy i potwierdzania swojej lojalności przy każdej nadarzającej się okazji, także wyborów samorządowych. Zwłaszcza że w tym elektoracie silna jest wiara, że sondaże są pod kontrolą establishmentu, nie wolno im wierzyć, dlatego udział w wyborach jest tak ważny, bo to realny sprawdzian. To dla zwolenników PiS walka symboliczna, zmieniają się tylko jej okoliczności. Ostatnie zawirowania w partii mogły mieć i taki skutek, że dla sympatyków Kaczyńskiego stały się motywacją, aby podkreślić lojalność wobec szefa PiS.

Test bojowy Tuska

Przed wyborami obecni dysydenci z PiS twierdzili, że sukcesem tej partii będzie wynik 40 proc. w wyborach do sejmików. To między innymi za postawienie tak wysoko poprzeczki Kaczyński wyrzucił posłanki. Uznał to za dywersję mającą z góry udowodnić klęskę partii. Potem pojawiła się oficjalna wykładnia: 30 proc. będzie wynikiem satysfakcjonującym, czyli że PiS przegra wtedy planowo, a prezesa nie będzie się obciążać. Ale też zamieszanie z banitami stało się pretekstem do dowolnej korekty w dół. Każdy procent poniżej granicy 30 proc. będzie można zapisać na konto odszczepieńców spod znaku stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza, a każdy powyżej – jako niebywały sukces. Zwłaszcza że Kamiński, Bielan i Poncyljusz już w czasie trwania ciszy wyborczej ogłosili, że występują z PiS, doprowadzając do szału zwolenników ugrupowania (choćby na licznych portalach i blogach), którzy bez mała uważali, że było to naruszenie wyborczej ciszy, gdyż miało służyć osłabieniu tej partii. W jakimś głębszym sensie tak było, choć formalnie można występować z ugrupowania w dowolnym czasie. Okazało się, że wynik jest bliski (skorygowanym) założeniom, a więc jest to w istocie zwycięstwo.

Kampania uchodziła powszechnie za dość niemrawą, ale takie narzekania towarzyszą każdym wyborom samorządowym. Emocje mają charakter lokalny. Platforma wyraźnie unikała starcia z PiS, zastosowała metodę odpolitycznienia wyborów, choć naturalnie był to czysto polityczny chwyt. Spin doktorzy Tuska założyli, że Kaczyński będzie wprowadzał wątki ogólnopolityczne i ideologiczne, a więc zadeklarowana „apolityczność” miała tu być pozytywnie odbieranym kontrastem. Ale chyba to właśnie spowodowało, że nastroje wśród zwolenników Platformy były czasami zbyt letnie, relaksowe – skoro nie chodziło o politykę – a tymczasem przeciwnik potraktował pojedynek bardzo poważnie. Tusk jakby powiedział: to są ćwiczenia, zaś Kaczyński rozesłał wici na prawdziwą wojnę; wielokrotnie powtarzał, że to walka o wizję kraju, że trzeba odsunąć od władzy złych ludzi. Platforma nieco zlekceważyła ten symboliczny wymiar, trochę straciła realną okazję do policzenia swoich zwolenników już nie tylko w sondażach.

A była to przecież próba generalna przed przyszłoroczną elekcją parlamentarną. Tusk, za pomocą energiczniejszej kampanii, mógł sprawdzić gotowość bojową swojej drużyny, niejako zaktualizować karty mobilizacyjne. Zapewne więc Platforma popełniła tu jakiś marketingowy błąd i powinna z tego wyciągnąć wnioski. Toczy się walka w sferze wartości, pojęć patriotyzmu, lojalności, zdrady narodowej, odbywa się zagarnianie historii i tradycji. A to, że chodzi o wybory lokalne, tego faktu nie zmienia. Odpuszczanie tego pola walki może się zemścić w przyszłym roku.

Kaczyński, który wciąż zarzucał Tuskowi w kampanii „dzielenie Polaków”, sam w wielu miejscach swojego tournée mówił o podziałach. Pierwszy to rozróżnienie Polski solidarnej i neoliberalnej (zamiast poprzednio liberalnej). Chodzi zwłaszcza o przeciwstawienie modelowi dyfuzyjnemu, premiującemu silne ośrodki, które mają promieniować na okolicę, pisowskiego modelu „zrównoważonego rozwoju”, gdzie zaniedbane obszary mają dostać nie tylko po równo, ale nawet więcej. Do tego dorzucał wątek smoleński i „testament” brata. Wydawało się, że ta taktyka zupełnie nie pasuje do specyfiki wyborów samorządowych, ale sytuacja polityczna w kraju jest tak nietypowa, że przestają obowiązywać normalne reguły.

Bij mistrza

Wybory samorządowe potwierdziły raz jeszcze słynny podział na dwie Polski – Kaczyńskiego i Tuska. Odległość ideowa i cywilizacyjna między wschodem a zachodem kraju wręcz zdaje się powiększać. Pogłoski o końcu PiS, wygłaszane zbyt łatwo przez część komentatorów, były grubo przesadzone. Elektorat tej partii ma charakter kulturowy, PiS go jedynie politycznie i ideologicznie obsługuje. Ci wyborcy istnieliby i bez PiS. Kaczyński to wie i za wszelką cenę stara się tu utrzymać monopol, nawet kosztem utraty szans na poszerzanie wpływów. Liczy na zmniejszanie wpływów konkurencji, co spowoduje, że relatywne zwycięstwa zamienią się w realne. Przecież już raz PiS wygrał wybory z wynikiem poniżej 30 proc. Ale Platforma, co pokazują wyniki niedzielnych wyborów, czyni postępy w Polsce Kaczyńskiego. Tylko w dwóch województwach wygrał PiS: podkarpackim i lubelskim, a i tak nie wiadomo, czy zdobędzie w nich udział we władzach. Nawet na Podlasiu, wydawałoby się pisowskim bastionie, gdzie prezes PiS szczególnie atakował partię Tuska, zwyciężyła, według prawie pełnych wyników, Platforma. Terytorialnie kurczy się ta Polska Kaczyńskiego, co może nawet jeszcze bardziej ukazuje zmniejszanie wpływów tego ugrupowania niż suche procenty. Ale rywalizacja z PO nie słabnie, może się wręcz, wobec rosnącej determinacji PiS, zaostrzać.

Po wyborach widać stałość sceny politycznej z kilkoma drobnymi korektami, może początkami trendów. Można zauważyć w przypadku Platformy pewne znużenie rządzeniem i chwilową drzemkę części jej elektoratu, który mógł uwierzyć, że PiS jest już pokonany i pochowany. PiS jednak pozostaje na ringu w podobnej, jak przez wiele ostatnich miesięcy, postaci, zdeterminowany i wciąż liczący na władzę. Skazany także na zagładę SLD, nie chce umierać i zachowuje zdolność koalicyjną. Tuska może cieszyć fakt, że PSL wciąż ma swoje wpływy i może pozostać w przyszłości koalicjantem, ale kluczem jest wynik samej Platformy. Jeśli w 2011 r. okaże się, że do rządzenia będzie potrzebny Tuskowi nie tylko PSL, ale także SLD, wydarzyć się może wszystko, także egzotyczny zdawałoby się triumwirat: Kaczyński-Pawlak-Napieralski. Mimo wszystko trochę tak jest, że Platforma musi nie tylko wygrywać, ale wygrywać odpowiednio wysoko, aby pozostać w grze, do jakiej się przyzwyczaiła. Inne partie są już dominacją Platformy bardzo zmęczone, a podstawową zasadą polskiej polityki staje się hasło „bij mistrza”.

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; Polityka; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszyscy górą"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną