Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kluziki na kredyt

Czego powinniśmy oczekiwać od rozłamowców z PiS

Joanna Kluzik - Rostkowska podczas podczas konferencji prasowej w sztabie PiS. Czerwiec 2010 r. Joanna Kluzik - Rostkowska podczas podczas konferencji prasowej w sztabie PiS. Czerwiec 2010 r. Bartosz Krupa / EAST NEWS
Polska jest najważniejsza. Ale jaka Polska? Bez jasnego odniesienia się grupy Kluzik-Rostkowskiej do projektu IV RP i dwuletnich rządów PiS będzie ona funkcjonowała w polityce na tymczasowych papierach.
Joanna Kluzik - Rostkowska w SejmieRadek Pietruszka/Fotorzepa Joanna Kluzik - Rostkowska w Sejmie

No i się przebili. Wygląda na to, że w odróżnieniu od inicjatywy Janusza Palikota partia Joanny Kluzik-Rostkowskiej i innych byłych polityków Prawa i Sprawiedliwości wdarła się na scenę polityczną. Niby jej jeszcze nie ma, a już większość sondaży wskazuje, że betonowy mur stworzony przez pięcioprocentowy próg wyborczy i premiujący istniejące ugrupowania system finansowania partii politycznych nie jest dla niej nie do pokonania. Sukces PJN to kolejny – po sukcesie PSL, ale też i SLD w wyborach samorządowych – sygnał, że maleje ryzyko trwałego zmonopolizowania naszej polityki przez awantury PO i PiS. Rośnie więc szansa na stworzenie zrównoważonego systemu wielopartyjnego. Dla polskiej polityki jest to dobra wróżba. Bo w systemie wielopartyjnym nie wystarczy nieustannie powtarzać, że konkurent to łajdak, głupek, agent, złodziej, wariat i bandyta. Trzeba przekonywać wyborców jakimś własnym merytorycznym programem, tożsamością, wizją, kulturą polityczną.

Jak bardzo PJN przeskoczy poprzeczkę progu wyborczego, to chwilowo nie ma wielkiego znaczenia. Dzisiejsze 6 proc. za rok może dać 5 albo 15. A dzisiejsze 8 może dać 3 albo 20. Tego się nie przewidzi. Bo to w dużym stopniu zależy od tego, co będą robili inni. W polityce, jak na każdym rynku, może wygrać zły produkt, gdy inni są gorsi, albo przegrać dobry, gdy inni są lepsi.

Wskoczyć w lukę

Dla tych, którzy wchodzą na rynek, najważniejsze jest, by na nim realnie zaistnieć i dostać się na główną półkę w supermarkecie. PJN już na tej półce stoi (co nie znaczy, że nie może z niej spaść). Wdarła się tam starym, sprawdzonym wielokrotnie sposobem. PiS tym sposobem wyrąbał sobie miejsce na politycznej półce pokazując, że nie jest AWS. Miał mieć jego zalety (konserwatywno-antykomunistyczną prawicowość), a nie mieć jego wad (rozbicie, tolerowanie korupcji, bezradność wobec rosnącej przestępczości). Platforma tym samym sposobem zdobyła sobie pozycję najpierw pokazując, że nie jest Unią Wolności (czyli powolności, jak się wtedy mówiło), ale ma jej zalety jako partia ludzi wykształconych, kompetentnych, dość liberalnych i konserwatywnych w umiarkowanym stopniu. Potem dokładnie tym samym sposobem doszła zaś do władzy (pełni władzy) pokazując, że nie jest PiS, gdy on się skompromitował nieudolnym i nieokrzesanym rządzeniem.

Polska Jest Najważniejsza twórczo zaadoptowała te dwa wielkie sukcesy. Sprzedaje się jako partia, która po pierwsze jest PiS, lecz nim nie jest. Po drugie zaś, nie jest Platformą, lecz nią jest. I to bardziej. Taki sprytny model ma w założeniu pozwolić na stopniowe zbieranie nieuchronnie rosnącej grupy sierot nie tyle po PO-PiS, co osobno po PiS i PO, między którymi od jakiegoś czasu rośnie obszar politycznej próżni. Joanna Kluzik-Rostkowska wskoczyła w tę lukę i chce ją powiększyć. Gdyby jej się udało, mogłaby stworzyć silne prawicowe centrum.

Sęk w tym, że takim sposobem można dość łatwo pozycjonować fast food między McDonaldsem i Pizza Hut, a pozycjonować partię jest trudno. Bo co to właściwie znaczy: być PiS, lecz nim nie być?

W intencji PJN oznacza to zachowanie wartości i celów wybranych przez braci Kaczyńskich i popartych przez dużą grupę wyborców, a odrzucenie emocjonalnych, hałaśliwych, awanturniczych metod i obsesji wynikających z histerycznych osobowości prezesa i zwycięskiej dziś części jego otoczenia ze Zbigniewem Ziobrą na czele. Na pierwszy rzut oka brzmi to dobrze. Ale co zostaje z pisowskiej tożsamości i z pisowskiego programu, gdy wyjmie się z nich emocje i histerie?

Dziedzictwo Lecha?

Joanna Kluzik-Rostkowska wymienia trzy sprawy. Politykę zagraniczną Lecha Kaczyńskiego, równoważenie budżetu i swoją własną domenę – czyli aktywną politykę społeczną i prorodzinną. Pięknie. Ale weźmy politykę zagraniczną. Jej fundamentem było polskie przywództwo w antyrosyjskim środkowo- i wschodnioeuropejskim bloku nowych demokracji. Gdy mentalnie siedzi się na cwałującej Kasztance z pochyloną lancą lub obnażoną szablą w prawicy, pomysł wydaje się świetny i oczywisty. Ale realnie zawsze był nie z tego świata, a dziś jest już całkiem bezsensowny.

Idąc tropem takiego myślenia, Polska (wraz ze Szwecją) zaoferowała Ukrainie unijne partnerstwo wschodnie, ale Janukowycz patrzy na Wschód – nie na Zachód. Rosja, a nawet Chiny oferują mu więcej niż Unia. Czesi i Węgrzy patrzą na nas z wyższością. Wolą grać z Putinem niż przeciw niemu. Litwini się nas boją tak samo jak Rosji. Słowacy radzą sobie sami. Białoruś gra z każdym, byle nie z Polską. A ukochanej przez Lecha Kaczyńskiego Gruzji nie mamy nic do zaoferowania, bo sami tam znaczymy niewiele, a Amerykanie już za nami w tej sprawie nie stoją.

Oczywiście możemy więc mianować się dowódcą wielkiej wschodnioeuropejskiej antyrosyjskiej armii, ale będzie to armia bez wojska. W dodatku coraz trudniej jest uzasadnić polską rusofobię, kiedy Miedwiediew mobilizuje Dumę, by potępiła Katyń, a Putin proponuje Unii strefę wolnego handlu i wspólną strategię przemysłową. Armia bez wojska traci więc nawet smoka, z którym miała walczyć i trafia do działu bajek o całkiem błędnych rycerzach.

Podobnie jest z równoważeniem budżetu. Hasło piękne, ale nikt nie wymyślił lepszego sposobu jego realizacji niż stymulowanie wzrostu gospodarczego. PJN może oczywiście postawić nowy licznik długu narodowego ŕ la Leszek Balcerowicz, może odliczać, jak rośnie dług Tuska, albo domagać się sławnej reformy finansów publicznych, ale dobrze wie, że kiedy przyjdzie do konkretów, wyłoży się tak samo jak PO z tanim lub przyjaznym państwem.

Joanna Kluzik-Rostkowska mówi wprawdzie o konieczności podejmowania radykalnych reform i trudnych decyzji, za które można płacić utratą wyborców, ale raczej trudno sobie wyobrazić, by takie decyzje proponowała partia, która dopiero walczy o miejsce na scenie politycznej, a o udziale we władzy wciąż najwyżej marzy.

W polityce społecznej PJN wydaje się najsilniejsza. Tu Joanna Kluzik-Rostkowska dokonała prawdziwego przełomu. Była np. pierwszym polskim ministrem, który starał się wdrożyć nowoczesną politykę demograficzną. Tego jej odebrać nie wolno. Zwłaszcza że po jej odejściu nikt się na to poważnie nie porwał. PO niby coś robi, ale mimo uporu ministra Boniego nie ma na te sprawy słuchu. Podobnie jak PiS pozbawiony Rostkowskiej. Może to więc być ważny punkt powstającego programu nowej partii. Ale nie on zdecyduje o jej losie.

Resztki po PO?

Na drugim froncie, oddzielającym PJN od PO, nowej partii będzie jeszcze trudniej. Koledzy Kluzik-Rostkowskiej mówią, że Platforma rozczarowała wyborców, nie realizując obietnic i chcą na tym rozczarowaniu budować kapitał. W tym sensie nie będąc Platformą, chcą być Platformą bardziej niż Platforma. To by był dobry pomysł, gdyby wyborcze obietnice PO trzymały się kupy. Problem w tym, że w większości były to typowe obietnice wyborcze – czyli puste, nierealistyczne, dysfunkcjonalne, szkodliwe. Polacy w nie uwierzyli tak, jak wierzyli w inne latające smoki z epoki IV RP. A Platforma po przejęciu władzy sama zrozumiała, że tego programu w dużej części się zrealizować nie da, a w jeszcze większej zrealizowanie go przyniosłoby więcej szkody niż pożytku. Trzy lata po wyborach duża część wyborców też to zrozumiała.

Jeśli PJN uchwyci się pomysłów PO z poprzedniej epoki, powstanie wrażenie odgrzewanych kotletów i anachroniczności, które i tak jej grozi. Bo jednym z dogmatów nowej partii wydaje się niekrytykowanie przeszłości, co dotyczy także prowadzonej przez Zytę Gilowską polityki gospodarczej rządów Kaczyńskiego i Marcinkiewicza. Dla większości ekspertów jest dziś oczywiste, że obniżki podatków i składek, które wtedy przyjęli z entuzjazmem, były nieodpowiedzialne i spowodowały trwały kilkudziesięciomiliardowy deficyt budżetu.

Równie trudno będzie PJN narysować swoje, wyraźnie autorskie, stanowisko w sprawie katastrofy smoleńskiej. Formuła mówiąca, że nic nie wskazuje na zamach, ale wiele wskazuje na istotne uchybienia, na pierwszy rzut oka zbyt mało różni się od opcji Platformy. Od tego zaś, jak PJN tę formułę rozwinie, zależy niezwykle dużo. Dla dotychczasowego elektoratu PiS, o który Kluzik-Rostkowska chce walczyć, będzie trudne do zrozumienia, jeśli PJN nie powie zdecydowanie, że winni tych uchybień są w rządzie i w Rosji. A taka teza oznacza zamknięcie drogi do współpracy z Platformą. Z punktu widzenia szans na udział we władzy zrównałoby to PJN z PiS. A dla większości twórców nowej partii nie do przyjęcia będzie dominujący w Platformie pogląd, że winne są może uchybienia, ale też lekkomyślna zapalczywość Lecha Kaczyńskiego oraz jego otoczenia.

Największy programowy problem ma jednak PJN z nieodległą przeszłością, a zwłaszcza z doświadczeniem lat 2005–07, kiedy założyciele partii aktywnie brali udział we władzy sprawowanej przez PiS. Coś trzeba z tym zrobić i pewnie najlepiej by było przeprosić. Inaczej łatwo będzie w kółko powtarzać zarzut, że partię stworzyli nie tyle pisowscy liberałowie, ile zwyczajni banici, wygnani przez prezesa za nieudolność albo nielojalność.

Ale znów – totalne odcięcie się od spuścizny rządów Kaczyńskiego odcięłoby PJN od elektoratu, który zasadniczo te rządy akceptował. A kto ich nie akceptował, ten dawno jest za PO, SLD albo PSL. Tu PJN tkwi w prawdziwej pułapce. Bo jeśli się od tych rządów nie będzie umiał odciąć, nie będzie wiarygodny dla niepisowskiej części sceny politycznej.

Przeprosić za PiS!

Aleksander Kwaśniewski wszedł kiedyś na sejmową trybunę i przeprosił za PRL. A po nim następni. To nie wystarczyło, aby SLD pozbył się peerelowskiego garbu, ale bez przeproszenia byłby on dużo większy. Nikt z PJN nie ma jednak ochoty, odwagi lub zamiaru wchodzić na sejmową trybunę, by przeprosić za PiS. Za Ziobrę, Macierewicza, Kurtykę, Wildsteina. Za szkalowanie Wałęsy i twórców III RP, za homofobię, sojusz z Giertychem i Rydzykiem, za aferę kartoflaną, ustawę lustracyjną, areszty wydobywcze, podsłuchy, prowokacje, nocne zatrzymania, za doktora G., za Barbarę Blidę, za miliardy wyrzucone na zakup Możejek, tysiące niewinnych ludzi stojących w kolejkach pod IPN, za mundurki i krzyż na Krakowskim Przedmieściu, za pomówienia, oszczerstwa, zniszczone biznesy, przerwane kariery, insynuacje, ośmieszanie Polski, zmarnowane lata koniunktury.

Słów „przepraszam”, „ubolewam”, „przykro mi” nie da się z liderów PJN wydusić. Co to znaczy? W porządku praktycznym znaczy to z grubsza tyle, że PJN liczy na poparcie polityków i wyborców PiS, którzy akceptowali nieprawości, niekompetencje i absurdy polityki tej partii, ale się przestraszyli smoleńskiego szaleństwa, które zapewne już trwale odcięło PiS od władzy. W porządku praktycznym to ma sens. Kiedy się jednak pamięta, że mamy do czynienia z grupą polityków, którzy też tamtą politykę autoryzowali i wspierali swoją obecnością w rządzie obok Macierewicza, Ziobry, Fotygi, Giertycha, to ta rachuba staje się ryzykowna.

Nie domagałem się, by ci, którzy brali udział w peerelowskiej władzy, w wolnej Polsce zapadli się pod ziemię. Nie uważałem, że Polska będzie lepsza bez Kwaśniewskiego, Oleksego, Millera. I nie uważam, że Polska byłaby lepsza, gdyby Joanna Kluzik, Paweł Kowal, Paweł Poncyljusz, Lena Cichocka-Dąbkowska, Adam Bielan wraz z PiS zapadli się pod ziemię. Ale też nie mogę machnąć ręką, powiedzieć: było, minęło, wrogowie moich wrogów są mymi przyjaciółmi. Najwyżej mogą być. Kwaśniewski był wrogiem, a przestał nim być i stał się prawdziwie opatrznościowym polskim mężem stanu. Ale to się nie stało po angielsku, bez słowa, bez wyjaśnień i zwłaszcza bez przeprowadzenia rachunku minionego okresu. Twórcy PJN też nie mogą przejść tej drogi bezgłośnie.

Nie chodzi mi o tanią satysfakcję patrzenia, jak ktoś tarza się w piórach i smole. Chodzi o wrażliwość: albo to doświadczenie ją w nich wytworzyło, albo nie. To jest sprawa zasadnicza. Bo nawet jeśli, jak mi się wydaje, nie ma dziś wielkiego ryzyka, że Macierewicz, Kaczyński czy Ziobro wrócą jeszcze do władzy, to jednak coś podobnego do IV RP może nam się jeszcze kiedyś zdarzyć. I chciałbym mieć pewność, że politycy tworzący dziś PJN nigdy więcej czegoś takiego nie poprą. Przepraszam, ale dla mnie – i nie sądzę, bym tu był odosobniony – takie przekonanie stanowi warunek konieczny uznania ich za pełnoprawnych uczestników demokratycznej polityki w Polsce.

Polityka 49.2010 (2785) z dnia 04.12.2010; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Kluziki na kredyt"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną