Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pawlak jak żywy

Przedwczesne pogłoski o zgonie PSL

Wojciech Barczyński / Forum
Pożegnanie z Waldemarem Pawlakiem i z jego stronnictwem trwa od lat, a po ostatnich wyborach prezydenckich miał być już tylko piękny, nostalgiczny pogrzeb. Wybory samorządowe zmieniły kondukt w orszak weselny. Też przedwcześnie.
Pawlak nie jest awanturnikiem. Umie czekać, kalkulować i wykorzystywać szanseLeszek Szymański/PAP Pawlak nie jest awanturnikiem. Umie czekać, kalkulować i wykorzystywać szanse

Wszystkie sondażowe prognozy się posypały, gdyż PSL zdobyło ponad 16 proc. głosów do sejmików wojewódzkich, tracąc do PiS tylko siedem. Zajął świetne trzecie miejsce, a w Świętokrzyskiem nawet wygrał, wyprzedzając PiS. Prawdziwy sukces PSL widać jednak w wyborach do rad gmin, liczących poniżej 20 tys. mieszkańców: partia Pawlaka zdobyła 4175 mandatów, przy 1655 PiS i 981 Platformy. Świetnie też wypadła w radach powiatów, niemal na równi z PiS. Ponadto PSL wciąż ma w rejestrach 140 tys. członków, wobec niespełna 50 tys. Platformy i 24 tys. PiS. W tych wyborach być może miało to swoje znaczenie.

Zawsze było wiadomo, że w konkurencji samorządowej ludowcy wypadają dobrze, ale zdawało się, że i w niej są coraz słabsi, spychani na tym polu zwłaszcza przez Prawo i Sprawiedliwość, które dużo marketingowej energii zainwestowało w wieś. Ale trend nagle się odwrócił. – PSL na pewno odebrało część elektoratu PiS i w nieznacznej mierze PO – mówi Jarosław Flis, politolog z UJ. – Sondaże badają identyfikację z partiami, ale tzw. telewizyjną, a PSL jest silne siłą nie wyborców telewizyjnych, potencjalnych, ale tych ze środowisk sąsiedzkich, którzy pójdą zagłosować na znajomego, zaś tej identyfikacji sondaż dobrze nie wychwytuje.

Partia blisko ludzi

A wydawało się, że PiS nie tylko zniszczyło politycznie Samoobronę, która wcześniej najbardziej zagrażała PSL, lecz także odebrało jej elektorat, co pokazały poprzednie wybory parlamentarne. Wiele wskazywało na to, że populistyczne hasła Andrzeja Leppera zostały przejęte przez Jarosława Kaczyńskiego i tworzą zasieki nie do przebycia nie tylko dla Platformy, ale także PSL. Ale populizm (straszenie wsi, eksponowanie jej krzywdy, nierealne żądania) okazał się mniej wydajny niż przed kilku laty.

Wejście do Unii Europejskiej, a ściślej – napływ unijnych pieniędzy i programów – wyraźnie zmieniły klimat na wsi. Także nastawienie polityczne: mniej ważna stała się polityka centralna, ważniejsza konkretna – lokalna. PSL nieźle wyczuło tę zmianę klimatu. Potwierdza to Janusz Piechociński z PSL. – My budowaliśmy listy według klucza; na każdej musiał się znaleźć ktoś związany z oświatą, często popularny nauczyciel czy dyrektor, ktoś związany z rolnictwem, z przedsiębiorczością i przedstawiciel spółdzielczości. Prowadziliśmy przez ostatni rok wiele szkoleń, o pieniądzach unijnych, jak oceniać stan budżetu gminy, jak prowadzić kampanię.

Wizerunek PSL jako partii anachronicznej, która reprezentuje interesy przede wszystkim klasowe, wytrenowanej jak nikt w załatwianiu konkretnych interesów swojego aparatu (co źle wygląda w oczach wielkomiejskiego elektoratu), akurat w Polsce powiatowej jest odbierany pozytywnie. Świadczy o tym, że PSL naprawdę „dba o ludzi”, potrafi poruszać się w realnych, ludzko-urzędniczych układach, często dalekich od „pięknoduchowskich” (jak stwierdził jeden z działaczy PSL) wyobrażeń. Ludowcy wiedzą, jaka jest prowincja, mają wpływy na terenach zasiedziałych, gdzie żyją wielopokoleniowe, rozbudowane rodziny, wręcz klany, a jeśli ludzie wyprowadzają się, to najczęściej do sąsiedniej wsi czy miasteczka.

Socjologowie zauważają, że nieprzypadkowo we wschodniej i środkowej Polsce jest znacznie więcej słów określających pokrewieństwo niż na innych obszarach kraju. Tworzy się prawdziwa sieć powiązań rodzinno-towarzyskich, odbiegająca od oficjalnej struktury. W terenie wiadomo, gdzie jest prawdziwa władza, gdzie zapadają życiowe decyzje. Nie tak dawno jeden z działaczy PSL dziwił się zarzutom, że załatwił krewnemu posadę: a co, lepiej, żeby był bezrobotny?

Stałym problemem PSL jest to, że wyborcy tej partii traktują wybory samorządowe jako załatwianie życiowych spraw. Dlatego tak trudno zmobilizować ich do pójścia na wybory parlamentarne czy prezydenckie. Tam, w mniemaniu tego elektoratu, nic konkretnego się nie decyduje. Jeśli mają już swojego wójta, burmistrza czy ludzi w powiecie, to wystarczy. Reszta to zawracanie głowy. To jest inne traktowanie polityki, bardzo utylitarne, całkowicie pozbawione ideologii, jakaś specyficzna realizacja hasła, że partia powinna być blisko ludzi. Takie zresztą było szczere hasło wyborcze PSL.

Zwalić na Platformę

W PSL można usłyszeć opinię, że Samoobrona przegrała właśnie dlatego, że zaczęła się bawić w ideologię, Lepper postanowił dorabiać do spraw prostych jak drut populistyczną, pseudosocjalistyczną otoczkę, a na tym polu musiał przegrać z ideologiem znacznie inteligentniejszym, Kaczyńskim. Ludowcy nie zamierzają popełnić tego samego błędu.

Zatomizowane duże miasta nie rozumieją siły tych lokalnych powiązań; tam nie potrzeba żadnych formalnych stowarzyszeń, one istnieją od lat, reprodukują się z pokolenia na pokolenie. Ważny jest szyld, jak hasło, które otwiera drzwi.

Wiele stanowisk pracy zależy od burmistrza: w urzędzie, szkole, ośrodku zdrowia – mówi Janusz Wojciechowski, eurodeputowany PiS, wcześniej działacz PSL. – Trudno jest też pokonać obecnego wójta. Oni mają na starcie 30 proc. poparcia od tych, którzy boją się zmiany na tym stanowisku. Wojciechowski tłumaczy obrazowo: sprzątaczka w szkole obawia się, że jak przyjdzie nowy burmistrz, to zmieni się dyrektor szkoły, który może mieć własnych kandydatów na jej posadę. Do tego dochodzi rodzina sprzątaczki. Wójtowie zaś są mocno uzależnieni od władz sejmiku wojewódzkiego, skąd płyną pieniądze europejskie. Tworzy się układ: ja cię wesprę na wójta, a ty mnie do sejmiku. – To, co mogę radzić PiS, to budowanie silnych struktur w terenie. Ludzie boją się narażać burmistrzom i wójtom. A tych PSL ma najwięcej – dodaje Wojciechowski.

Wojciech Mojzesowicz, niegdyś w Samoobronie, potem w PiS, teraz w nowym klubie PJN Kluzik-Rostkowskiej, uważa, że PSL ma skuteczną metodę na teren: – Powtarza ludziom to, co chcą usłyszeć, a potem zwala na Platformę, że nie da się teraz tego zrealizować. Mają dobrze zorganizowane struktury. Na listach do sejmików są zawsze dyrektorzy ośrodków pozyskiwania funduszy, kierownicy powiatowych oddziałów agencji, urzędnicy, którzy znani są z tego, że mogą coś załatwić. W każdym niemal powiecie PSL ma kilkudziesięciu urzędników.

Nie tylko PiS zaczął wchodzić na ich teren ze swoim populizmem „wykluczonych” i dyskryminowaną Polską B. Także Platforma nie tak dawno zorganizowała dużą „akcję wiejską”: wysłała w teren posłów na pogadanki, gdzie ci podnosili zasługi Tuska w pozyskiwaniu środków unijnych, namawiali do porzucenia „partii klasowej” i pójścia z dominującym ugrupowaniem, czyli z PO. Pojawiła się nagle inna perspektywa – nie lokalne układy, ale zdanie się na politykę globalną, która dotrze w końcu w najgłębszy teren z pieniędzmi i Orlikami.

PSL zostało więc zaatakowane z dwóch flank. Dlatego ludowcy mocno się postarali, aby oba te przekazy zneutralizować. Z jednej strony wskazywali na niebezpieczeństwo angażowania się w radykalizującą się prawicę, która ma swoje cele, a rolników traktuje instrumentalnie jako mięso wyborcze; z drugiej – dawali do zrozumienia, że polityka Platformy w gruncie rzeczy ma dotyczyć tylko rolnictwa wielkoprodukcyjnego, „latyfundystów”, że nie uwzględnia realiów polskiej wsi, która w swojej starej postaci jeszcze nie umarła.

Ta kampania ochraniania swojskiego, znajomego układu, gdzie lepiej, aby nawet o globalnej, brukselskiej polityce na szczeblu lokalnym decydował „swój”, w dużej mierze się powiodła. Nowocześnie wyszkoleni swojacy prowadzili kampanię, aby utrzymać to, co było i służyło. Nauczyli się unijnych procedur, czytania ustaw, prawa bankowego, Internetu po to, aby utrzymać zręby świata, który znają i lubią.

Kierownik interesu

W ten wizerunek swojskiej partii wpisuje się zręcznie prezes Waldemar Pawlak, który widziany jest jako polityk zarówno miękki, jak i twardy, koncyliacyjny i uparty. Może niespecjalnie nadający się do roli prezydenta (wynik w wyborach był doprawdy nędzny), ale do roli przywódcy partii chłopskiej jak najbardziej. Pędzący od siebie dziennikarzy, a jak już zmuszony do publicznego mówienia, to niezwykle ostrożny i oszczędny, z książkami i laptopem pod pachą, z cyframi w głowie, jakoś poważnie zawsze zatroskany i rozglądający się bacznie dookoła.

Nie jest ani sezonową wydmuszką, ani awanturnikiem, który szuka efektownych sukcesów i łatwych łupów. Umie czekać, kalkulować i wykorzystywać szanse, które się pojawiają, jak też odrzucać te, które mogą być nadto ryzykowne. Warto pamiętać, jak potrafił nie przyjąć oferty „matrymonialnej” od Jarosława Kaczyńskiego w poprzednim rozdaniu IV RP (po chwilowym rozstaniu PiS z Samoobroną) mimo buntu kilku swoich „baronów”.

Na pewno Pawlakowi, ze względu na jego stonowany styl, bliżej jest do partii Tuska niż do Kaczyńskiego. Wspólna też jest niechęć do moralizowania, pouczania, rozdawania historycznych ocen. To zapewne wynika z faktu, że PSL jest partią w zasadzie konserwatywną, ale z długim peerelowskim ogonem, co hamuje inkwizytorskie zapędy. Niemniej, nie można wykluczyć, że na pewnych warunkach, w nowych okolicznościach mogłoby zawiązać jakąś PiS-PSL koalicję do rządzenia.

Bo i wyposażenie aksjologiczne PSL jest na tyle otwarte na wszystkie strony, że układać się może ze wszystkimi. Prawica odnajdzie tam – jeśli będzie chciała – szacunek dla tradycji, ludową religijność i wstrzemięźliwość w krytyce Kościoła, dystans do wszelakich otwarć i eksperymentów obyczajowych, poszanowanie prawa własności i miłość do rodziny. Lewica deklarowaną troskę o biednych i pokrzywdzonych, zwłaszcza naturalnie na wsi polskiej, o dzieci w szkołach i przedszkolach, także gotowość do zastosowania interwencjonizmu państwowego wobec hulającego rynku. Także liberałowie jakoś się mogą z Pawlakiem dogadać, zwłaszcza jeśli sami – co dzieje się przecież ostatnio – przestają być ortodoksyjni i biblioteczni, a do swoich rachunków zaczynają doliczać także tak zwane koszta społeczne.

Dla Platformy PSL staje się porządną, wyrośniętą przystawką, kontrahentem, z którym nie ma co walczyć na jego terenie, tylko liczyć na to, że stanie się pasem transmisyjnym rządu do elektoratu wiejskiego i zaporą dla PiS.

Idealny sojusznik

Sukcesy samorządowe zdają się gwarantować PSL w miarę spokojne współrządzenie. Pawlak może z większym zapasem bezpieczeństwa prowadzić swoją grę, w której jest znanym mistrzem, a zatem politykę współudziału i jednocześnie opozycji wobec Donalda Tuska. Nawet jeśli Platforma, przyzwyczajona do dominacji, będzie sprowadzać go na ziemię.

W przyszłorocznych wyborach parlamentarnych PSL na pewno przekroczy próg 5 proc., ale na pewno nie powtórzy wyniku z wyborów samorządowych. To jest dla nas bezpieczny partner – uważa poseł Leszek Korzeniowski z Platformy, szef sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi. – Odbiera trochę wiejskiego elektoratu PiS, gwarantuje koalicje na poziomie samorządowym. Na poziomie krajowym zaś ma na tyle dobry wynik, aby dawać nam w koalicji większość, ale jest na tyle słaby, że nie może za dużo oczekiwać, choćby przy podziale ministerstw. Dlatego my PSL zawsze będziemy dobrze życzyć – szczerze wyznaje Korzeniowski.

Jego zastępca w komisji, także z PO, Józef Klim rozwiewa od razu złudzenia, że dobry wynik PSL coś im da w koalicji: – Żadnej zmiany w naszych koalicyjnych relacjach nie będzie. Oczywiście jest między nami trochę różnic, ale staramy traktować się poważnie.

Tych nieporozumień w koalicji trochę było. Już z styczniu 2008 r. PSL po raz pierwszy skarżyło się, że Platforma nie konsultuje z nimi ważnych projektów, zwłaszcza ustaw zdrowotnych. Kilka miesięcy później Stronnictwo postawiło się PO w kwestii ustawy o metropoliach. Platforma chciała mniej, PSL więcej (tyle ile województw), stanęło na 12. Na początku 2009 r. do Sejmu trafił projekt PO o zawieszeniu finansowania partii z budżetu. PSL sprzeciwił się i projekt wtedy upadł (ale znowu powraca). Miesiąc później Platforma skrytykowała projekt Pawlaka dotyczący tzw. opcji walutowych, a kilka dni później przedstawiała własny. W marcu 2010 r. Pawlak wyraził oburzenie, gdyż premier nie skonsultował z nim sprawy powołania rady gospodarczej. W lecie zaś Donald Tusk stwierdził: „Jeśli nie przyjmiemy planu finansowego na lata 2010–13, nawet w tej łagodnej dla obywateli wersji, to będzie nasze ostatnie przedsięwzięcie z ludowcami” (te spory mogą wrócić). Ale i tak tych konfliktów, w porównaniu z innymi koalicjami z udziałem PSL, nie było dużo. Przecież premier Miller ludowców z rządu po prostu wyrzucił.

Wszystko wskazuje na to, że nadal nie da się rządzić Polską bez Polskiego Stronnictwa Ludowego, które jest niezatapialne, bo jest obrotowe. A też, jak się okazało, ma wyborców. Ludowcy przetrzymali śmiertelnie niebezpieczny atak, najpierw Samoobrony, potem PiS. Pawlak odżył; działacze PSL chodzą zadowoleni jak nigdy. Uciekli spod kosy. Ale zmiany gospodarcze i cywilizacyjne na wsi są jak nadciągający powoli i nieuchronnie kombajn. Zatrzymywać go czy poprowadzić? Pawlaki, jak przezywano działaczy PSL, mają się nad czym głowić.

Polityka 49.2010 (2785) z dnia 04.12.2010; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Pawlak jak żywy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną