Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dzielenie skóry

Kto z kim może, czyli koalicyjność w polityce

Schetyna i Napieralski. Ocieplenie stosunków między tymi politykami ożywiło spekulacjie na temat przyszłej koalicji PO - SLD. Schetyna i Napieralski. Ocieplenie stosunków między tymi politykami ożywiło spekulacjie na temat przyszłej koalicji PO - SLD. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Po sondażowym tąpnięciu Platformy inne partie wstają z tymczasowych grobów. W polskiej polityce znowu wszystko stało się możliwe. Nawet kosztem sensu.
SLD może też rządzić z PSL przy poparciu PiS, które pozostałoby w cieniu.Jerzy Dudek/EAST NEWS SLD może też rządzić z PSL przy poparciu PiS, które pozostałoby w cieniu.
Wilka koalicja od lewa do prawa? W polskich realiach czyste science fiction.Piotr Małecki/Forum Wilka koalicja od lewa do prawa? W polskich realiach czyste science fiction.

Notowania PO spadły średnio do poziomu ok. 40 proc. poparcia. Realnie można je chyba szacować jeszcze niżej, gdzieś trochę ponad 30 proc., co potwierdziły wybory samorządowe, ale i niektóre z ostatnich sondaży. Odżyły więc spekulacje, jak będzie wyglądać powyborcza rządząca koalicja. Trwa dzielenie skóry na Platformie.

Ta nowa wycena wyborczych szans Platformy wynika z zachwiania się całej strategii politycznej Tuska, czyli koncepcji szerokiej antypisowskiej formacji. Ten motyw nagle osłabł. I gdy teraz publicysta Rafał Kalukin pisze na łamach „Gazety Wyborczej”: „Jeśli [władza] nie podoła oczekiwaniom – trudno. Być może będzie musiała odejść, być może zastąpi ją na jakiś czas władza jeszcze gorsza”, to jest to przejaw tego dziwacznego, ale charakterystycznego dla części rozczarowanych do PO wyborców myślenia: niech przyjdzie choćby PiS i nas zdrowo pokopie, ale Platforma dla zasady powinna być ukarana. Można to zrozumieć tak, że PiS powinien wygrać, aby jakieś teoretyczne wymogi demokracji zostały uratowane. Nawet jeśli w codziennej praktyce demokracja ma dostać w kość. Dość to – powiedzmy – oryginalna logika.

Ten sposób myślenia to także skutek pokupnej ostatnio formuły, że dość już wojny polsko-polskiej, personifikowanej przez Kaczyńskiego i Tuska. Że ona zamazuje prawdziwe problemy kraju oraz nie odzwierciedla bogatej mozaiki poglądów i interesów społecznych. Jest to po części prawda, tyle tylko, że tego konfliktu nie sposób unieważnić. Ci, którzy w deklaracjach nie godzą się na wojnę polsko-polską, w najbliższych wyborach, jeśli do nich pójdą, tak czy inaczej oddadzą realną władzę jednemu z dwóch jej uczestników.

PiS ma gwarantowane około 25 proc. Na razie na zapaściach Platformy najbardziej korzysta SLD, który w kilku sondażach zbliżył się do 20 proc., a liczy na więcej. Sojusz jest jak dotąd największym beneficjentem osłabienia Platformy. PSL, mimo że badania lokują je gdzieś trochę powyżej progu wyborczego, do parlamentu wejdzie jak zawsze. Swoją szansę ponadprogową może utrzymać, a nawet nieznacznie powiększyć PJN, za to raczej nie zmieści się przy Wiejskiej formacja Palikota.

A zatem na placu boju stanie zapewne pięć partii, i to w tej kolejności, wymierzonej liczbą mandatów: PO, PiS, SLD, PSL i PJN. Co z tego można ułożyć, zwłaszcza że układać trzeba będzie, bo Platforma nie osiągnie celu wymarzonego, czyli większości do rządzenia samodzielnego?

O PO-PiS można zapomnieć. Już nawet stare sieroty po nim, te z 2005 r., straciły jakąkolwiek nadzieję, obudzoną ponownie w kampanii prezydenckiej. Kaczyński, pytany o taką możliwość, odpowiedział, że Platforma musiałaby przyznać, że „była w błędzie” oraz „zaprzestać polityki anihilacji PiS”. A więc po staremu. Zresztą politycy Platformy o PiS też nie chcą słyszeć.

A w nowych konfiguracjach parlamentarnych możliwości będzie kilka, zwłaszcza że Jarosław Kaczyński pokazał w latach 2005–07, że dla osiągnięcia swoich celów może się układać z każdym i że do każdej układanki potrafi dobrać ideologiczną interpretację przy brawach publiczności. Co może się więc zdarzyć?

1. Po staremu

Czyli przedłużenie koalicji rządzącej do tej pory, PO-PSL. Chyba jednak nie do zrealizowania, bo mandatów zabraknie. Ale gdyby stało się to możliwe, układ ten przedłużałby dotychczasową politykę, z jej plusami i minusami, ewentualnie z korektami wpisanymi w psychologię nowego otwarcia. W sumie ten wariant byłby dla Platformy, nie mówiąc już o PSL, najbardziej luksusowy z możliwych, jakoś oswojony i rozpoznany, dobrze przećwiczony, dogodny dla obu stron.

Czy ta koalicja miałaby szansę i ochotę przyjąć jakąś zasadniczo inną, bardziej reformatorską i odważną politykę? Mało prawdopodobne. Wszystkie wewnętrzne koalicyjne układy i wzajemne blokady działać będą nadal, nagle nie znikną. Niemniej ten wariant nadal ma w sobie pewną potencję, zwłaszcza gdyby PO starczyło determinacji do wdrażania swojego programu. Ten wariant gwarantowałby też bezkolizyjne przedłużenie premierostwa Donalda Tuska. – Myślę, że zostanie stara koalicja PO-PSL. Ona się sprawdza, jak PO traci, to zyskuje PSL, i to nam wystarcza – mówi poseł Platformy Antoni Mężydło. – Jeśli zabraknie nam mandatów do rządzenia, to jesteśmy otwarci na PJN, o ile przekroczy próg wyborczy. Ale jeśli Kluzik-Rostkowskiej powinie się noga, to lepiej porozumieć się z Grzegorzem Napieralskim, niż oddawać władzę koalicji SLD-PiS. Choć alians z Sojuszem będzie dla nas trudny do przełknięcia.

2. Przymusowy partner

W tym wariancie Platformie nie wystarcza poparcia PSL i musi sięgnąć po SLD. Napieralski nieoczekiwanie może okazać się najbardziej skutecznym politykiem w Sejmie, bo bez niego nie będzie żadnego rządu. – Będziemy uważnie liczyć szable zdobyte przez SLD – mówi senator PO Jadwiga Rotnicka, członkini zarządu Platformy. – Myślę, że trójkąt koalicyjny nie będzie potrzebny, ale jeśli już, to w konfiguracji PO-PSL-SLD. PJN to dla mnie uciekinierzy z PiS; nie bardzo potrafię wskazać różnice pomiędzy nimi a partią Kaczyńskiego.

Jednym z warunków tworzenia takiej koalicji mogłaby być sugestia Sojuszu, by PO desygnowała do nowego otwarcia nowego polityka, na przykład Grzegorza Schetynę, z którym Napieralski ma wyraźnie lepsze kontakty niż z Tuskiem.

Ludowcy zaś prezentują w tej kwestii całkowity spokój. – Co do SLD, to już na początku tej kadencji prosiliśmy Platformę, by dla bezpiecznej większości, w obronie przed wetami Lecha Kaczyńskiego, zaprosić ich do rządu – mówi Stanisław Żelichowski z PSL. – My potrafilibyśmy funkcjonować w takim trójkącie, ale liderzy PO mówili, że mają problem z konserwatywną częścią swojej partii, która takiego aliansu nie chciała. My, ludowcy, jako partia centrum potrafimy się porozumieć ze wszystkimi partnerami, choć z PiS byłoby to bardzo trudne. Ta partia musiałaby się bardzo zmienić, w co trudno uwierzyć po fałszywych, jak się okazało, metamorfozach Jarosława Kaczyńskiego. Liczymy na to, że po raz pierwszy w historii III RP koalicja rządowa będzie mogła trwać 8 lat.

Samo układanie umowy koalicyjnej, dzielenie się łupami i wpływami między PO a SLD, przy asyście PSL, nie byłoby łatwe. Platforma musiałaby zapłacić pewne koszta i jakoś w opinii publicznej przesunąć się trochę w lewo, na polu obyczajowym, kulturowym i w relacji z Kościołem, ale też bez przesady. SLD tak naprawdę tu wcale nie szaleje i nie napiera.

Z kolei formułę bardziej centrową ale i mgławicową zapewniłoby wejście do tej trójki PJN. Elżbieta Jakubiak, poseł PJN, nie wyklucza dziś żadnej koalicji: – Na pewno nie chcemy być żadną przystawką, jeśli przystąpimy do koalicji, to w roli partii decydującej o kierunkach pracy rządu. Myślę zresztą, że najbliższe wybory to kres dominacji dwóch sił politycznych. Będzie pięć zrównoważonych formacji. Tarcia w Platformie i w SLD doprowadzą do tego, że to już nie będą te same partie, zostaną szyldy.

Wszystkie te warianty zakładają, że otrzymujący od prezydenta misję utworzenia rządu zwycięzca wyborów Donald Tusk układa koalicję i nawet jeśli nie on sam rządzi, to premierem zostaje polityk PO. Są jednak jeszcze inne warianty, wcale nie tak znowu nierealne.

3. Historyczny sojusz

Pozostaje wariant trzeci: po nieudanych próbach Tuska, czyli niezawiązaniu jakiejkolwiek koalicji – tę szansę zyskuje Jarosław Kaczyński, bądź z SLD, bądź dodatkowo z PSL, a nawet z PJN. Czyli odwrócenie układanki z PO w roli głównej. Ten wariant nie byłby łatwy do przyjęcia dla ewentualnych politycznych partnerów, a także dla dużych części ich elektoratów. Już dzisiaj wewnątrzpartyjni przeciwnicy Napieralskiego mówią, że alians Sojuszu z PiS, nawet najbardziej aksamitny, byłby „koalicją na grobie Barbary Blidy”. Bardzo trudno byłoby w ogóle ułożyć jakikolwiek gabinet do rządzenia, gdyż każdy z udziałowców, mających w pamięci lata IV RP, przystępowałby do kontraktu, czy w ogóle do rozmów o nim, ze strachem w oczach. Pozostaje w pamięci los Leppera, na którego Kaczyński nasłał służby, czy upokorzonego Giertycha. Niemniej wariant ten wcale nie jest utopijny.

Można sobie wyobrazić, po pierwsze, że rządu nie tworzy osobiście Kaczyński, lecz polityk do tej pory mniej znany, taki Marcinkiewicz-bis, a może nawet jakaś łagodna pani. Lewicowi sojusznicy zyskaliby nawet kawał realnej władzy nad gospodarką i nad nadbudową, tu PiS nie byłby jakoś specjalnie pazerny i raczej bardziej powściągliwy niż w 2005 r., ale za to starannie zadbałby o swoje wpływy we wszelakich służbach specjalnych i w wymiarze sprawiedliwości. Bo to są właściwe instrumenty egzekwowania zemsty na Tusku i jego kolegach. Zgniecenie Platformy warte jest teraz dla PiS niemal każdej ceny. Konserwatywni publicyści już przygotowują grunt, pisząc, że Napieralski byłby lepiej traktowany jako koalicjant przez Kaczyńskiego niż przez Tuska, bo szefowi PiS, jako ugrupowania w Sejmie jednak mniej licznego, będzie bardziej zależeć. Powraca określenie „młody lider lewicy”, wcześniej używane w czasie aliansu SLD z PiS w publicznej telewizji, a potem zarzucone na rzecz „aparatczyka”.

Pojawiają się też sugestie, że Kaczyński w akcie dobrej woli wycofa Zbigniewa Ziobrę najdalej, jak się da, a nawet się od niego delikatnie odetnie; chodzi o sprawę Blidy, rzecz jasna. Niemniej nie brakuje w PiS głosów, także samego Kaczyńskiego, że o SLD jako sojuszniku nie ma mowy. Ale wcześniej przecież takie deklaracje dotyczyły też Samoobrony. To jasne, że Kaczyński nie ma powodu, aby już dziś irytować swoich wyborców.

Sam przewodniczący SLD na razie trzyma równy dystans, a jego notowania rosną. W ostatnim sondażu CBOS, badającym zaufanie do polityków, wyprzedził Tuska i Sikorskiego, przegrywa już tylko z prezydentem Komorowskim. Tworzy zawczasu także odpowiednią legendę własnego „mniejszego zła”, mówiąc, że jeżeli negocjacje koalicyjne w sprawie utworzenia rządu będą się przeciągały, to on się nie uchyli, aby te „konwulsje” przerwać.

4. Rząd fachowców

Istnieje też wariant zapasowy, ponoć poważnie rozważany w SLD. Otóż gdyby wystarczyło głosów, powstałby przyzwoity mniejszościowy rząd SLD-PSL, przy cichym wsparciu PiS. Ten wariant miałby taką zaletę dla Kaczyńskiego, że odsuwałby Tuska od władzy i osłabiał go w samej PO oraz dawał wpływy w rozmaitych instytucjach, także mediach publicznych. Napieralskiemu zaś dawał sposobność niby-eleganckiego rządzenia, bez bezpośredniego obciążenia bagażem i wizerunkiem kolegi z PiS. Warstwa hipokryzji jest w tym wariancie wyjątkowo gruba, ale widocznie wiara, że „ciemny lud wszystko kupi”, pozostaje żywa. Bazuje na tym, że Napieralski jeszcze nie rządził i trzeba dać mu szansę.

Istnieje tu jeszcze podwariant, o którym wspomina od niedawna lider SLD: bezpartyjny techniczny rząd fachowców, wspierany przez jakąś koalicję z udziałem Sojuszu. Jak się wydaje, to także bardziej opcja na wypadek aliansu Napieralskiego z Kaczyńskim niż przy koalicji z Platformą, bo wtedy jednak przewodniczący chciałby zapewne wejść do rządu.

5. Idealny wariant PiS

Wariant piąty przedstawia Adam Lipiński, druga osoba w PiS, jak go określił niedawno Jarosław Kaczyński: – Dla nas najlepszym koalicjantem byłaby konserwatywna część PO oraz PSL. Warunkiem jest jednak to, by konserwatywne skrzydło partii Tuska, do którego należy na pewno Gowin i Mężydło, odłączyło się od PO. Zaletą PSL jest zaś brak wyrazistości. Z powodu zbytniej wyrazistości natomiast wykluczamy koalicję z SLD. Młodsze pokolenie naszej partii namawia czasem liderów do otwarcia na lewą stronę, szczególnie tę młodą, ale trzon PiS, pamiętający PRL, wyklucza taką możliwość.

Lipiński dopuszcza też PJN jako ewentualnego koalicjanta, bo jego partii jest do nich, jak przyznaje, „programowo jakoś najbliżej”. Nadzieje na rozłam w Platformie dzisiaj wyglądają na zaklinanie rzeczywistości, ale politycy z ugrupowania Tuska od dawna mówią, że trzon tej partii, przeciętni działacze, którzy mogą zostać posłami, nie różnią się za bardzo od średniej socjologicznej PiS. Zdarzały się już bezproblemowe przejścia z PO do PiS, jak ostatnio senatora Zaremby. Wszystko zależy od wyborczego wyniku Platformy.

Każdy z wariantów może mieć swoje mutacje, bo jest jeszcze sporo niewiadomych. Ale koalicje będą powstawać albo przeciwko PiS, albo przeciw PO. Od tej logiki żadna powyborcza układanka nie ucieknie. Dzisiaj najbardziej prawdopodobna po wyborach jest koalicja PO-SLD-PSL, jeśli Tusk za bardzo nie przeczołga Napieralskiego. A już teraz jeden ze związanych z Jarosławem Gowinem posłów powiedział, że lider Sojuszu „nie nadaje się na wysokie stanowiska”. Upokorzony Napieralski pójdzie do PiS i razem z Kaczyńskim wymyślą jakąś oryginalną formułę, nową wersję sławetnego paktu stabilizacyjnego. PSL i PJN zapewne przyłączą się do silniejszego układu.

Pozostaje pytanie, czy nauczka z lat 2005–07, kiedy to dwa koalicyjne ugrupowania nagle zapadły się pod ziemię za sprawą czarodziejskiej różdżki prezesa PiS, jest jeszcze na tyle pamiętana, aby pewne powyborcze warianty uniemożliwić. Wizje powyborczych układanek będą określały politykę partyjną w najbliższych miesiącach. One też określą sposób prowadzenia kampanii wyborczej.

Mariusz Janicki, Wiesław Władyka, współpraca: Anna Dąbrowska

Polityka 10.2011 (2797) z dnia 04.03.2011; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Dzielenie skóry"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną