Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pani na dywanie

Jak jest sześciolatkom w szkole

MEN zapewnia, że w 2011 r. już w 80 proc. szkół są miejsca przystosowane dla najmłodszych. MEN zapewnia, że w 2011 r. już w 80 proc. szkół są miejsca przystosowane dla najmłodszych. Donat Brykczyński / EAST NEWS
Ministerstwo Edukacji przekonuje, że 33 tys. sześciolatków w pierwszych klasach miewa się dzisiaj bardzo dobrze. Czy ro­dzice maluchów przestaną się bać wcześniejszej szkoły?
Nikt nie bada wpływu szkoły na emocje sześciolatka, a zdania psychologów w tej sprawie są podzielone.Łukasz Miechowicz/Reporter Nikt nie bada wpływu szkoły na emocje sześciolatka, a zdania psychologów w tej sprawie są podzielone.
Rozpoczęcie roku szkolnego 2009/2010 - Szkola Podstawowa nr. 255 im. Cypriana Kamila Norwida.Tomasz Paczos/Forum Rozpoczęcie roku szkolnego 2009/2010 - Szkola Podstawowa nr. 255 im. Cypriana Kamila Norwida.

Rodzice 360 tys. dzieci urodzonych w 2005 r. stoją właśnie przed dylematem – czy ich dziecko jest na tyle dojrzałe, by od 1 września mogło iść do szkoły wraz z siedmiolatkami, czy też będzie mu lepiej w zerówce? To ostatni rocznik, wobec którego rodzice mogą dokonać wyboru. W przyszłym roku dzieci z rocznika 2006 trafią obowiązkowo do pierwszych klas. Rok młodsze rozpoczną natomiast – również obowiązkowo – naukę w klasach zerowych.

Rządowy pomysł, by objąć obowiązkiem szkolnym sześcioletnie dzieci, pojawił się w 2008 r. i początkowo miał wejść w życie niemal natychmiast, czyli od następnego roku. Chociaż wynikał ze szlachetnych przesłanek – po pierwsze, takie są standardy w krajach rozwiniętych, po drugie, w dobie niżu demograficznego napływ maluchów uratowałby wiele szkół przed zamknięciem – wywołał gwałtowne protesty. Przeciwnicy od razu zaczęli wyliczać: niedobry program nauczania, nieprzygotowani rodzice, niedouczeni nauczyciele, niedojrzali uczniowie, zapyziałe sale, brak placów zabaw.

Ministerstwo Edukacji szybko zmiękło i postanowiło rozłożyć reformę w czasie. Dało sobie, szkołom i rodzicom trzy lata na przygotowanie. W tym okresie sześciolatki mają prawo, a nie obowiązek nauki w pierwszej klasie. W 2009 r. skorzystało z tego prawa zaledwie 5 proc. dzieci, w 2010 r. – 12,5 proc. Pomysł ministerstwa okazał się trafiony, bo emocje nieco opadły i dziś można już spokojnie i racjonalnie rozmawiać o zastrzeżeniach wobec reformy.

„Stracone dzieciństwo”

„Zabierając tak małym dzieciom prawo do zabawy, zabieramy im prawo do dzieciństwa, a tym samym do szczęścia. Za kilkanaście lat szkoły opuszczą pokolenia wyzutych z emocji, zranionych psychicznie młodych ludzi o pustych oczach” – wieszczył w 2008 r. prodziekan wydziału nauk pedagogicznych UMK w Toruniu prof. Piotr Petrykowski. Wtórowali mu małżonkowie Karolina i Tomasz Elbanowscy, którzy na stronie www.ratujmaluchy.pl zebrali do dzisiaj 52 tys. podpisów przeciwników reformy. Mówili: – Sześciolatek posłany do nieprzygotowanej szkoły, usadzony w gimbusie przeżyje szok, który zniechęci go skutecznie do dalszej nauki.

Tymczasem nikt nie bada wpływu szkoły i szkolnego autobusu na emocje sześciolatka, a zdania psychologów w tej sprawie są podzielone. Kampanię informacyjną stołecznego Biura Edukacji wspiera w tym roku prof. Anna Brzezińska, autorytet w dziedzinie psychologii rozwojowej. Psycholog Nora Grochowska z warszawskiej poradni psychologiczno-pedagogicznej uważa, że młodsze dzieci w szkole to próba dogonienia światowych standardów – jeśli szkoła podoła wyzwaniu. Dyrektor warszawskiej Szkoły Podstawowej nr 104, gdzie uczy się pełna klasa młodszaków, dała rodzicom szansę na wycofanie dzieci z pierwszej klasy do zerówki, gdyby w szkole czuły się źle. Ale nikt nie zrezygnował. Aniela Trefoń, dyrektorka: – Baliśmy się strasznie, ale już w grudniu zorientowaliśmy się, że różnice między klasami siedmio- i sześciolatków powoli zaczynają się zacierać. W tym roku do rekrutacji przystąpimy pewni siebie. Ze Szkoły nr 1 w Ustroniu w woj. śląskim też nikt nie odszedł. Rzecznik MEN Grzegorz Żurawski dodaje, że zdarzały się za to ruchy w drugą stronę: rodzice przenosili dzieci z zerówki do pierwszej klasy.

„Nieprzekonani rodzice”

Aktywiści akcji Ratujmy Maluchy przekonywali, że na zmiany nie są gotowi także rodzice.

Rodzice mają prawo się niepokoić, ale doświadczony psycholog nie ma wątpliwości, że ich niepokój wynika także z niedoinformowania. – Nie mają czasu zaznajomić się poważnie ze sprawą, więc powtarzają opinie większości – mówi wprost Nora Grochowska. – Posyłają dziecko do zerówki, bo znajomi posłali, lub nie posyłają, bo sąsiad powiedział, że to szkodzi. Gdyby mieli mocniejszy kontakt ze szkołą, działali wspólnie i konstruktywnie, ich dzieci przeszłyby przez zmiany suchą nogą. Rodzice zgranej grupki przedszkolaków z warszawskiej Sadyby, gdzie w 2009 r. gmina zlikwidowała przedszkolną zerówkę, wynegocjowali z pobliską szkołą, by postarała się o nowy oddział, w którym pierwszeństwo miałyby ich dzieci. Maluchy żałowały przedszkolnej pani, lecz zmianę otoczenia zamortyzowała obecność kolegów.

„Najpierw przedszkola”

W 2008 r. edukacja przedszkolna obejmowała nieco ponad 60 proc. dzieci. Wysłanie od razu wszystkich sześciolatków do pierwszej klasy oznaczałoby, że trafią tam również dzieci niegotowe do pracy w grupie, słabiej znoszące rywalizację i ocenę postępów. Zamiast do zrównania szans, mogłoby to prowadzić do dalszego pogłębiania różnic. Nawet Rafał Grupiński, minister w Kancelarii Premiera, zgłaszał wątpliwości, czy nie należałoby najpierw wzmocnić sieci przedszkoli.

Po dwóch latach okazuje się, że sieć przedszkoli zgęstniała. W stolicy, według warszawskiego Biura Edukacji, aż 97 proc. dzieci chodzi do przedszkola. W dużych miastach ogółem 85 proc. maluchów. Na wsiach prawie 40 proc., o 26 proc. więcej niż w 2006 r. Oczywiście nie jest to pełny sukces. W przedszkolach wciąż brakuje miejsc. Zdarza się, że obowiązkowo uprzedszkolnione pięciolatki wygryzają dzieci trzyletnie. Na tłok narzekają zwłaszcza rodzice w nowych miejskich blokowiskach. Ale zmiany idą w dobrym kierunku, a zarzut, że uczniami będą dzieci całkowicie bez przygotowania, stracił część swej mocy.

„Nieprzystosowane budynki”

Politycy opozycji wciąż podnoszą larum w sprawie niewystarczającego wyposażenia klas i placów zabaw. Powołują się na raport NIK z lipca 2010 r., który ostrzegał, że w 30 proc. szkół publicznych sale gimnastyczne są w opłakanym stanie albo wcale ich nie ma. W co dziesiątej szkole place zabaw uznano za niebezpieczne. W Internecie rodzice się skarżą, że ani szatnie, ani stołówki nie są przygotowane do przyjęcia małych dzieci.

Rozbudowę tak zwanego zaplecza wspomagał ministerialny program Radosna Szkoła, za pośrednictwem którego szkoły miały otrzymać 340 mln zł. Ze względu na kryzys dostały połowę tej kwoty. MEN zapewnia jednak, że w 2011 r. już w 80 proc. szkół są miejsca przystosowane dla najmłodszych, ruszyła budowa placów zabaw.

„Zła podstawa programowa”

Rodzice wątpiący powtarzali, że ministerstwo cynicznie pozbawiło zerówki nauki czytania i pisania. W ten sposób chciało zachęcić do posyłania dzieci do pierwszej klasy. Przedszkolanki skarżyły się, że uczą liter w tajemnicy przed dyrektorem. A po pierwszej klasie dziecko powinno znać już wszystkie litery alfabetu, pisać proste krótkie zdania oraz czytać krótkie lektury.

Entuzjaści nowej podstawy programowej podkreślają jednak, że wcale nie zakazuje ona nauki liter w przedszkolu, jest za to dostosowana do możliwości sześciolatka. No i rewolucyjna: i w zerówce, i w szkole zrywa wreszcie z encyklopedyczną wiedzą, z przykuciem dziecka do ławki. Wprowadza metodę projektu: dzieci wspólnie przygotowują przedstawienia, budują zamki z papierowych odpadów. Zdaniem wielu ekspertów rozwijanie umiejętności współpracy jest ważniejsze niż kaligrafia. Badania pokazują zaś, że przy odpowiednim podejściu nauczyciela wszyscy korzystają na zróżnicowanym wieku i poziomie rozwoju dzieci w jednej klasie. Starsi uczą się opiekuńczości, młodsi szybciej dociągają do wyższego poziomu.

„W szkole ciasno, do zerówki daleko”

Protestujący obliczyli, że kiedy we wrześniu 2012 r. wszystkie sześciolatki obowiązkowo pójdą do szkoły, w pierwszych klasach może się znaleźć nawet 600 tys. dzieciaków. W tej chwili jest ich 350 tys. Dzieci będą się więc uczyć w przepełnionych klasach lub na dwie zmiany, co jest niedopuszczalne.

Minister Hall broni się, że były czasy, kiedy w pierwszych klasach siedziało w ławkach nawet 700 tys. dzieci i jakoś się pomieściły. Bez wątpienia jednak zbyt liczne klasy nie są dobre – w tłoku trudno o indywidualne podejście do ucznia. Ostatnio do Nory Grochowskiej przyszedł chłopiec, który miał powtarzać rok w zerówce, bo nie robił postępów. Okazało się, że inteligencję ma ponadprzeciętną, tylko źle się czuł w grupie.

Monikę Rościszewską-Woźniak, psycholożkę i nauczycielkę z fundacji Komeńskiego, która zakłada przedszkola w małych miejscowościach, niepokoi wizja pięciolatka w szkolnej zerówce. Czy taki maluch da sobie radę w gimbusie? Jak będzie się czuł w klasie z ławkami, cyframi i literami na ścianach?

Pięciolatek w gimbusie to skutek niewystarczającej liczby przedszkoli na wsiach i w małych miastach. Nowe powstają, ale zbyt wolno. Minister Hall planuje co prawda od 2013 r. dofinansowywać je z budżetu państwa (obecnie do przedszkoli dopłacają samorządy). Nie ma jednak pewności, że kryzys nie pożre tych pieniędzy, tak jak pożarł fundusze Radosnej Szkoły.

Obrotne samorządy mimo wszystko jakoś sobie radzą. Narzekając na zbliżającą się reformę, jedna z kierowniczek wydziału oświaty powiedziała rozbrajająco: – Dokonaliśmy symulacji podwójnych roczników w szkołach podstawowych i porównaliśmy z miejscami, które mamy w podstawówkach i gimnazjach. Gdybyśmy tego nie zrobili, to teraz zastanawialibyśmy się nad likwidacją dwóch gimnazjów. Można powiedzieć: i o to właśnie chodzi.

„Nieprzygotowani nauczyciele”

Jak powinna teraz wyglądać praca z małym uczniem, tłumaczyła trzy miesiące temu Joanna Lipszyc, szefowa stołecznego Biura Edukacji na konferencji dla nauczycieli młodszych pierwszaków. A więc: trzeba skończyć ze sztywną realizacją programu. Nie wybierać książek w ciemno, poczekać miesiąc i, znając klasę, dobrać najlepszy podręcznik. Dzieci mogą wychodzić z ławek, siedzieć na dywanie, rozmawiać, pytać nauczycieli i mają prawo dostawać odpowiedzi na swoim poziomie. Nauczyciel, który każe siedzieć w ławce, kwalifikuje się do zwolnienia.

W kuluarach zawrzało, bo część nauczycieli uznała mądrości pani Lipszyc za herezję lub szerzenie anarchii (– Jeśli mam się czołgać po dywanie z dziećmi, to kiedy wypełniać karty pracy?), a część wiedziała, że to marzenia ściętej głowy. Nauczycielka spod Warszawy: – Podręcznik narzuciła dyrektorka. Ławki w mojej szkole nie mogą być przesuwane, dostałam upomnienie, gdy uczniowie biegali po klasie.

Resort edukacji zapewnia, że zgodnie z rozporządzeniem ministra nauczyciele zerówkowiczów i małych pierwszaków powinni mieć specjalne kwalifikacje. Ale jeśli nauczyciel z dużym stażem narzeka, że będzie miał teraz w grupie uczniów w różnym wieku i na rozmaitym poziomie, to zdradza się z niewiedzą o tym, że wcześniej też ich miał. Według psychologów, różnice rozwojowe w grupie siedmiolatków bywają większe niż między sześcio- i siedmiolatkami, a nawet pięcio- i sześciolatkami. Jeśli się martwi, że dzieci będą mu legalnie biegać po klasie, to znaczy, że wcześniej pacyfikował nadpobudliwych. I jeśli robił to od 20 lat, małe są szanse, że teraz się zmieni.

Minister Katarzyna Hall mówi, że potrzebuje jeszcze roku na przygotowanie nowych zasad zatrudniania nauczycieli. Chce, żeby adepci do zawodu odbywali staże w szkole już na studiach, a nauczyciele pracujący dostawali dodatkowe pieniądze za dodatkowe zadania. Chciałaby uelastycznienia pensum oraz pensji. Według planów MEN, dyrektorzy mieliby większą autonomię, ale gdyby ich szkoła została źle oceniona, nie mogliby już startować w dyrektorskich konkursach.

Tymczasem minister prosi, by dostrzegać też dobre przykłady, których już nie brakuje. W SP nr 1 w Ustroniu założenia reformy realizuje się co najmniej od 3 lat, odkąd zaczęto mówić o nowej podstawie nauczania. Wicedyrektorka szkoły Iwona Kuliś: – W pierwszej klasie uczeń idzie własnym rytmem nauki i zabawy. W cyklu krótszym niż 45 minut. Nie muszą go obchodzić dzwonki. Na obiady chodzi wcześniej niż starsi uczniowie, a nauczyciel powinien nadążać za jego aktywnością. Iwona Kuliś przekonuje, że nie trzeba było specjalnie przekonywać nauczycieli do elastycznego podejścia. Wynikło z obserwacji dzieci, zapału do pracy i zdrowego rozsądku.

To właśnie jest kluczowe ogniwo tej reformy. Bo tak naprawdę w każdej szkole od pięknego placu zabaw i błyszczącego parkietu ważniejszy jest nauczyciel. Niezależnie od wieku dzieci powinien umieć zainteresować je tym, co mówi i robi, podciągnąć najsłabszych, rozkręcić nieśmiałych, pocieszyć smutnych i wskazać twórcze ujście rozbrykanym. I dać poczucie bezpieczeństwa.

Polityka 12.2011 (2799) z dnia 18.03.2011; Kraj; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Pani na dywanie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną