Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Tuskizm

Donald Tusk i jego nowa doktryna przed wyborami

Nie, premier nie pije tego, co najczęściej wlewa się do takich naczyń. Donald Tusk delektuje się jogurtem. Nie, premier nie pije tego, co najczęściej wlewa się do takich naczyń. Donald Tusk delektuje się jogurtem. Adam Chełstowski / Forum
Donald Tusk buduje partię, która utożsamia się z całym państwem, społeczeństwem i demokracją. Każdy może się przyłączyć, co ma być ostatecznym końcem ideologii.
Którędy droga?Anatol Chomicz/Forum Którędy droga?
Premier wśród polskich wędlin i kiełbas.Adam Chełstowski/Forum Premier wśród polskich wędlin i kiełbas.
No to lecimy...Adam Chełstowski/Forum No to lecimy...

Wyraźnie tworzy się doktryna „tuskizmu”, polegająca na spychaniu wszelkich bardziej wyrazistych idei na margines, ponieważ zagrażają one głównemu społecznemu nurtowi, który musi się bronić przed skrajnościami i ideologicznymi uzurpacjami. To jest linia polityczna na najbliższe wybory, a może – jeśli się okaże skuteczna – na dłużej, dopóki będzie wydajna.

By uświęcić tę prozę, dodać jej poezji, premier szuka nowego patosu i widowiskowej pokory: klęka tylko przed Bogiem i narodem. Porzucił na ten czas, przynajmniej jak na razie, wcześniej często i chętnie wygłaszane litanie o modernizacji, europejskości, nowoczesności. Nie są one oczywiście uchylone, ale na pewno straciły na powabie świeżości i odporności – po trzech przeszło latach rządzenia – na ataki krytyków, którzy Platformie wystawiają twarde rachunki za reformatorskie niesprawności.

Tusk – co wyraźnie brzmiało w jego rocznicowym przemówieniu, ale też w wielu innych wypowiedziach – nie widzi żadnego powodu, aby nie iść politycznie dokładnie środkiem społecznych przekonań. Nawet jego tak zwane przesunięcie Platformy na lewo, o czym rozpisuje się konserwatywna prasa, wynika raczej z faktu, że – co pokazują ostatnie badania (na przykład w kwestii opinii o związkach partnerskich, 54 proc. za) – poglądy Polaków w tej i innych obyczajowych sprawach przesunęły się w kierunku postaw liberalnych i lewicowych. „Lewicowość” nie ma tu większego znaczenia, to po prostu lekka korekta kursu platformerskiego tankowca, który sam wyznacza kierunki i określa miejsce centrum.

Przez całe lata Tusk był przekonany, o czym nieraz mówił, że Polacy są w gruncie rzeczy konserwatywni i tradycyjni, mimo pewnego otwarcia na nowe europejskie trendy, i sam właśnie taki był. Teraz po prostu podąża za nową większością, która wraz z dorastaniem pokolenia urodzonego już w III RP laicyzuje się i otwiera na cywilizacyjne zmiany.

Przed kim nie klękać

Dlatego słynne już stwierdzenie „nie będziemy klęczeli przed księdzem”, z którym nieodparcie kojarzy się patron PiS Tadeusz Rydzyk, ma szersze znaczenie. Nie oznacza typowego lewicowego antyklerykalizmu, ale jest wyrazem przekonania, że główny nurt odsuwa się od religii. Spada uczestnictwo w praktykach religijnych, co ujawniły niedawno badania, a najmniej religijne regiony kraju to z grubsza te, gdzie Platforma ma największe poparcie. Podobnie sformułowanie: „Ten rząd dziś – i jeśli wygramy – nasz przyszły rząd – nie będzie się nisko kłaniał ani bankierom (jak np. musi to robić Grecja, Portugalia), ani związkowcom” – ma pokazać, że Tusk nie wiąże się z żadną grupą, nikomu nie zamierza ulegać i od nikogo uzależniać.

Tusk jest i będzie na tyle socjalistą, na ile ta idea ma poparcie w społeczeństwie, i na tyle też konserwatystą czy liberałem. Najwyraźniej ma ochotę być takim przeciętnym, choć wybitnym obywatelem, w którym każdy odnajdzie jakąś cząstkę swoich poglądów, żywą emanacją rocznika statystycznego. A też swoistym gwarantem sprawiedliwości społecznej. Przeciętny obywatel, czyli każdy Polak, właśnie w Tusku i w PO znajdzie obrońcę przeciwko pazernym instytucjom, grupom i związkom, ich partykularnym interesom.

Tuskizm ma nieustannie nastawione radary na sygnały płynące od Polaków. Typowym przypadkiem była sprawa budowy odcinków autostrady A2: okazało się, że większość woli nie mieć na czas autostrady, ale nie chciało uległości rządu i jego agend wobec chińskiego wykonawcy. Co zrobił Tusk? Podziękował Chińczykom, ponieważ im się też nie będzie kłaniał. Za to pojawił się w retoryce premiera wątek „narodu”, dotąd rzadko używany: „władze publiczne, ta wielka obywatelska platforma może uklęknąć i nisko się pokłonić przed tymi, którzy dają nam pracę i zlecają nam robotę do wykonania – przed Polakami, przed narodem”.

Niewykluczone, że premier w nowej wersji tuskizmu będzie przechwytywał niektóre pojęcia dotąd zawłaszczane przez PiS i nadawał im własne interpretacje, ale wyraźnie jednak nienacjonalistyczne znaczenia. Jeśli naród zatem, to obywatelski, to Polacy (tego słowa Tusk używa bardzo często, podobnie jak „miliony ludzi w Polsce...”), wielka rzesza, która popiera Platformę jako władzę naturalną i oczywistą.

„Władze publiczne, ta wielka obywatelska platforma...” oznacza z jednej strony, że partia Tuska utożsamia się z państwem i rządzeniem, ale z drugiej strony, że właściwie każdy może do tej władzy przystąpić, że krajem rządzi wielki samorząd, do którego można się przyłączyć, zostając członkiem Platformy albo na nią głosując. I że wszystkie poglądy i idee jakoś się na tej platformie obywatelsko-narodowo-państwowej obok siebie pomieszczą, pod warunkiem że nie będą ryły pod panującym porządkiem, którego głównym strażnikiem i kreatorem jest Tusk.

Miś na miarę możliwości

To utożsamianie się partii z państwem, władzą i demokracją już zarzucają Tuskowi polityczni rywale i komentatorzy. Ale to naturalna skłonność dużej formacji, od lat będącej przy władzy i z niezmiennie dobrymi notowaniami (ostatnio według sondażu GfK Polonia dla „Rzeczpospolitej”, rekordowe w tym roku 49 proc.). Tuskizm oznacza jeszcze jedno: ta władza jest taka jak społeczeństwo, bo z niego wyrasta. Nie jest ani lepsza, ani gorsza niż obywatele. Tusk mówił o błędach i zaniechaniach, o tym, że jego ludzie „popełniają błędy i nie wszystko potrafią”. „Tę halę budowaliśmy z kłopotami” – mówił o miejscu, gdzie odbywała się rocznicowa konwencja – „oddano ją z wielomiesięcznym opóźnieniem, ale ona, na miłość Boga, stoi”. Nie można się tu oprzeć skojarzeniom z filmem Barei: „To jest miś na miarę naszych możliwości, ale to nie jest nasze ostatnie słowo”.

O ile „kaczyzm” polega na eksplorowaniu uprzedzeń, stereotypów i tak zwanej ludzkiej krzywdy (poczucie skrzywdzenia przez kogokolwiek i cokolwiek to klucz do popierania PiS), o tyle „tuskizm” polegałby na podążaniu za przeciętnością, „szarym człowiekiem”, z jego błędami, ograniczeniami i niekonsekwentnymi poglądami. Ale też z jego niechęcią do gwałtownych zmian i do rewolucji, do wywoływania awantur. Jeśli Kaczyński propaguje swojskość ideologiczną, połączoną z motywem „tutejszości” i tradycji, to Tusk jest wyznawcą swojskości praktycznej, realnej, odsączonej od prawicowej wizji wspólnoty i podporządkowanej jej jednostki.

Tusk w nowej wersji jest nie tyle szefem rządu, ile nienachalnym kierownikiem Polaków, organizatorem ich wysiłków, udanych i nieudanych przedsięwzięć. „Idąc do tych wyborów, pamiętajcie, aby pokłonić się nisko tym, od których tak naprawdę zależy los Polski i wasz los, bo oni na to zasłużyli” – powiedział Tusk w hali Arena. Czyli – można tak to zinterpretować – wszyscy po trochu rządzą, wszyscy odpowiadają za los Polski, a my staramy się to jakoś koordynować, zarządzać tym, ale nie przeskoczymy niektórych niemożności, nie jesteśmy mistrzami świata, gramy w średniej lidze, jak nasi piłkarze, od których też nikt o zdrowych zmysłach nie wymaga, aby wygrywali Ligę Mistrzów. Tuskizm jest zatem skromny, skrojony na miarę możliwości, ale bez przesady, jakieś standardy gwarantuje, jakieś zapasy bezpieczeństwa także, pokazuje też rodzaj skromności wynikającej ze świadomości, ile rzeczy zrobić się nie da, bo nie.

Tuskizm ma sporo propagandowych zalet. Jest elastyczny, może być zwyczajny i zgrzebny, ale też patetyczny, ma swoją wersję świąteczną i codzienną. Na co dzień jest praktyką i opowieścią o krzątaniu się, zamiataniu, o obiektywnym deszczu i o subiektywnie przeciekającym parasolu. Odświętnie jest patriotycznym wzruszeniem, całkowicie oderwanym od tegoż deszczu i parasola, szybującym wysoko w niebiosach wartości, gestów i wzruszeń. Tak wysoko, że właściwie nie ma stadiów pośrednich, co jest zabiegiem bezpiecznym, bo nie ma jak złapać za rękę i powiedzieć: sprawdzam.

Totalne centrum

Nie ma w nim wizjonerstwa, zmuszania ludzi do wielkich czynów, stawiania ideologicznych wyma gań, moralizatorstwa, ale jest uwznioślanie „ludzkich wysiłków”. I jest pewne zafascynowanie masą, potęgą, jaka stoi za przywódcą, a ta masa musi mieć rację, właśnie przez to, że jest tak liczebna. Albo inaczej, przywódca idzie tam, gdzie jest masa, i próbuje stanąć na czele. Jak na razie z powodzeniem.

Ta amorficzność czy – jak ktoś woli – wielonurtowość i zdolność adaptacyjna tuskizmu czyni z niego twór trudny do zaatakowania, gdyż ma on wszystko i jednocześnie nie ma nic, jest zarówno wyrazisty, jak i mglisty, ma w swojej partii ludzi na każdą okazję i w każdej sprawie, na lewo i na prawo. A ta oferta w wielkiej akcji transakcyjnej poszerza się każdego dnia, i to za sprawą samego premiera, który załatwia najbardziej spektakularne i wymowne „przejścia”. Jak to zeznała „Gazecie Wyborczej” Joanna Kluzik-Rostkowska, Donald Tusk machnął ręką na przeszłość złożoną i skomplikowaną swojej nowej zdobyczy transakcyjnej i powiedział: „Joanna, patrz w przód”.

Zeszłoroczne badania poglądów członków Platformy pokazały, że 60 proc. z nich sytuuje swoje ugrupowanie w centrum, 21 proc. określa je jako centroprawicę, a aż 16 proc. jako centrolewicę. Niemal tylu platformersów praktykuje religijnie (43 proc. chodzi do kościoła raz w tygodniu), ilu średnio Polaków (48 proc.). To rzeczywiście jest partia niemal geometrycznego środka.

Tuskizm, mimo swojej pozornej ospałości i ontologicznej łagodności, jest bardzo ekspansywny i zaborczy. Wchłaniając ludzi i idee z lewa i z prawa, zwłaszcza że robi to w wersji bardzo lajtowej, wlewa się w puste miejsca geografii psychopolitycznej, spycha do defensywy lokujące się tam partie i czyni to niejako przy pomocy obywatelskiego pospolitego ruszenia. Ludzie! Wy tam jesteście, to my też tam jesteśmy, więcej, my tam zawsze chcieliśmy być.

Ta doktryna rodzi jednak i poważne niebezpieczeństwa. Tusk jako wybitny „przeciętniak” wypada przekonująco, ale to podnoszenie do rangi cnoty przeciętności powoduje, że w dalszych szeregach Platformy można znaleźć wiele postaci, które owej przeciętności nawet na poziomie minimum nie są w stanie sprostać i w tym sensie za bardzo od Tuska odstają. W wielu instytucjach, miastach, województwach, rządowych agendach rządzą ludzie niekompetentni, ale za to z Platformy. Kiedy Tusk mówi: „Czy chcecie lojalnie, lojalnie dla ojczyzny działać każdego dnia? Nie odepchniemy nikogo, nie odrzucimy nikogo, bo to jest zadanie rzeczywiście dla wszystkich Polaków” – to część działaczy tej partii może to rozumieć dosłownie. Że każdy się wszędzie nadaje, że można brać krewnych, znajomych, pociotków, startować do każdej funkcji państwowej, samorządowej, w spółkach. A po drugie: rozległość i wszystkoizm PO może paraliżować jej decyzje, gdyż wiele spraw trudno „uśrednić”, jest albo-albo.

Trzymanie dystansu

To, że Tusk przed nikim, poza narodem, nie chce klękać, ma jeszcze jeden skutek: trzymanie dystansu do wielu środowisk, tak aby zminimalizować możliwość poddania się ich jakimkolwiek wpływom. To z kolei powoduje, że czasami brakuje w rządzeniu doświadczenia i kompetencji tych grup. To, że wybrano chiński koncern do budowy autostrady, poza innymi przyczynami, może wynikać z faktu, że do negocjacji z przedsiębiorcami usiedli urzędnicy zamiast specjalistów od budowlanego biznesu, ludzie z biznesowym doświadczeniem. Podobnie może być z gazem łupkowym i dziesiątkami ustaw, które są tworzone bez wyraźnego związku z codzienną praktyką. Na skutek lęku przed CBA, NIK, prokuraturą, którą zawsze straszy PiS, państwo i jego funkcjonariusze stają się nieprofesjonalni i sobie ten brak fachowości bez problemu wybaczają.

Wszystko staje się „na miarę możliwości”, według procedur, których zmienić się nie da, nie można niczego przyspieszyć, usprawnić, nowatorsko zmienić, bo to zakłóca porządek świata, a już na pewno spokój w resortach (symbolicznym celem jak na autostradzie A2 jest „zapewnienie przejezdności”). Bezpieczna przeciętność, rutynowe obsuwy, to, że urzędnicy dostają kolejne ostatnie szanse, powoduje, że zapanowuje jakaś dziwna atmosfera miłości, pobłażliwości i specjalnej troski. W państwie Tuska nikt nie jest do końca zły czy niekompetentny, tu mu się powinęła noga, ale tam się wykazał.

Kaczyński zdaje się mówić społeczeństwu: są obywatele dobrzy i źli, z podejrzaną przeszłością, a przynajmniej kompletnie zagubieni; i ci dobrzy za wszelką cenę powinni objąć władzę, aby zaprowadzić swoją wizję, zbawić naród i przywrócić porządek moralny. Tusk zaś wyraża inny przekaz: wszyscy są jakoś tam, na swoją miarę, dobrzy i nieważne, skąd przychodzą, żadna wizja nie powinna dominować, chodzi raczej o uśredniony wyciąg z różnych opcji, z dużą dozą wybaczania i tolerancji dla ludzkich słabości.

Przyjmą i Kaczyńskiego?

Tuskizm zapewnia sporo bezpieczeństwa i powolny wzrost standardów życia, ale nie gwarantuje innowacyjności, cywilizacyjnego skoku, nadzwyczajnej mobilizacji społecznej. Kaczyński też tego nie gwarantuje, wręcz odwrotnie, za to na pewno może dołożyć paranoję swoich wyznawców. Dlatego strategia Tuska sprawdza się i może trwać. Kiedy Tusk pytał na konwencji swoich kolegów, czy „chcą walczyć o to, aby Polska była mocniejsza, a Polakom żyło się coraz lepiej”, uruchamiała się pamięć czasów wczesnego Gierka; widocznie mechanizmy władzy i wdrukowane frazy są ponadczasowe.

Tusk tworzy partię bezprzymiotnikową, ani prawicę, ani lewicę, ani nawet klasyczne centrum, w którym pewne poglądy pojawić się nie mogą. Otóż mogą, bo program Platformy tworzy sam Tusk każdego dnia. Wobec takiej partii trudno zorganizować sensowną opozycję i o to szefowi PO zdaje się chodzi. Rywale mają być dociśnięci do przeciwległych ścian, a z takiej pozycji trudno kopnąć. Partia Tuska ma być jak matka, która każdego przyjmie.

Kąśliwe stwierdzenie prawicowych publicystów, że Platforma chce być partią, która jest w stanie przyjąć w swoje szeregi nawet Jarosława Kaczyńskiego, ma sporo racjonalności. Platforma przyjęłaby i strawiła Kaczyńskiego. To jest istota tuskizmu.

Polityka 26.2011 (2813) z dnia 20.06.2011; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Tuskizm"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną