Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

O lojalności, transferach i etyce w polityce

Najnowsze nabytki Platformy Obywatelskiej (od lewej): Joanna Kluzik - Rostkowska, Bartosz Arłukowicz i Dariusz Rosati. Najnowsze nabytki Platformy Obywatelskiej (od lewej): Joanna Kluzik - Rostkowska, Bartosz Arłukowicz i Dariusz Rosati. Adam Chełstowski / Forum
Gdzie przebiega granica między tym, co jest w polityce etyczne, a co już nie. O zasadach w polskim życiu politycznym mówi filozof i etyk, ks. prof. Andrzej Szostek.
Ks. prof. Andrzej Szostek.Iwona Burdzanowska/Agencja Gazeta Ks. prof. Andrzej Szostek.

Grzegorz Rzeczkowski: Joanna Kluzik-Rostkowska, Dariusz Rosati, Bartosz Arłukowicz do PO, a wcześniej Zyta Gilowska z PO do PiS czy twarz SLD Leszek Miller w Samoobronie. Politycy przechodzą z partii do partii, nawet jeśli dzieli je przepaść. Postępuje etycznie?

Ks. prof. Andrzej Szostek: Przepaść? Takie wolty polityków są możliwe właśnie dlatego, że polskie partie tak naprawdę niewiele się od siebie różnią pod względem programowym. Np. w USA, gdzie te różnice są mocno utrwalone, takich ruchów raczej nie ma. Trudno sobie wyobrazić, by któryś ze znanych republikanów stał się nagle i w krótkim czasie jednym z liderów Partii Demokratycznej. Owszem, takie przejście jest możliwe, zwykle jednak to trochę trwa. Jakiś polityk stopniowo zmienia swe poglądy, coraz wyraźniej odbiegają one od linii jego partii, bądź też daje wyraz swemu rozczarowaniu jej kursem politycznym, w końcu zmienia swe polityczne barwy.

To przypadki rzadkie, a gdy już zachodzą, to społeczeństwo wyraźnie dostrzega motywy prowadzące do tych zmian. Zaś w przypadku polityków, o których rozmawiamy, mamy do czynienia z nagłymi i radykalnymi zmianami barw politycznych, przy czym nie wiążą się one z jakimikolwiek zmianami poglądów tych, którzy te barwy zmieniają.

U Joanny Kluzik – Rostkowskiej zmieniło się samopoczucie. Poczuła się w dobrym towarzystwie.

Tam, gdzie nie ma wyraźnych różnic programowych pomiędzy opozycyjnymi partiami, nabierają znaczenia same „twarze”: ich popularność, zdolność przyciągnięcia potencjalnych wyborców. Ale sami wyborcy nie są tu bez winy: to ich (czyli nas, zwykłych obywateli) pociągają bardziej nazwiska i twarze, niż wizje polityczne. Toteż zmiany w partiach politycznych przypominają niekiedy transfery w klubach piłkarskich.

Ale jak klasyfikować to zjawisko w kategoriach etycznych?

Jako pewną chorobę, etyczną ułomność, zarówno samych partii, jak i wyborców. Jej efektem jest zastąpienie tak potrzebnego dyskursu politycznego, mającego na uwadze wspólne dobro całego społeczeństwa – sporami partyjnymi, w których dobro wspólne schodzi na dalszy plan, nawet jeśli bywa deklaratywnie przywoływane. W sporach tych chodzi głównie o to, by zwalczyć najgroźniejsza konkurencję. Stąd ostrze sporów przebiega nie pomiędzy najbardziej oddalonymi programowo ugrupowaniami politycznymi (np. pomiędzy PiS a SLD), ale pomiędzy najpoważniejszymi sondażowo rywalami, czyli między PiS i PO.

Co prawda politycy z poszczególnych partii podkreślają, że głównym celem prowadzonych przez nich sporów jest lepsze rządzenie krajem, ale na tej szczytnej deklaracji często się kończy. Programy, owszem, jakieś są, ale cechuje je spora elastyczność, skłonność do dostosowywania ich do aktualnych realiów polityczno-gospodarczych, przy czym mechanizmy tego dostosowania są zastanawiająco podobne, niezależnie od tego, która koalicja w danym czasie rządzi. To, że sojusz z PSL zawrzeć może i w istocie zawierało, każde z silniejszych ugrupowań politycznych, jest bardzo znamienne: świadczy o myśleniu w kategoriach doraźnych politycznych potrzeb, a nie dalekosiężnych wizji rozwoju Polski w Europie i w świecie.

Ale co jest nieetycznego w tym, że polityk zdobywa popularność? Osobie rozpoznawalnej łatwiej przecież przeforsować własne pomysły.

Nic złego, jeśli nie zostaje naruszona pewna proporcja pomiędzy tą popularnością a jej powodami. Odpowiedzialny polityk, który kieruje się w swym postępowaniu normami etycznymi, rozpoczyna swoją działalność publiczną od zaprezentowania programu i stara się przekonać do niego wyborców. To powinien być sposób na zdobycie popularności. Tymczasem nierzadko dzieje się tak, że kandydat na polityka usiłuje zdobyć popularność odwołując się do mglistych, często demagogicznych haseł, usiłując tą drogą wyrobić sobie dobrą markę w swej partii. Nie Polska i jej dobrostan jest głównym przedmiotem jego troski, lecz pozycja w ugrupowaniu politycznym, w panoramie politycznej kraju.

Czy polska polityka w ogóle jest etyczna? Czy – jak twierdzą niektórzy – jest obszarem, na którym działają głównie ludzie bez zasad?

Ludzie mają zapewne poczucie, że nawet w sferze deklaracji, nie mówiąc o praktyce, zagubione zostały ideały, którymi w ich przekonaniu powinien kierować się polityk. Byłbym jednak ostrożny z formułowaniem zbyt surowych sądów. Ciągle uczymy się demokracji i jej mechanizmów. Dość gwałtownie następujące zmiany partyjnych przynależności świadczą o wciąż relatywnie niskiej kulturze politycznej polityków i całego społeczeństwa, ale same główne opcje polityczne są dość ustabilizowane.

Nie ma już partii-dziwolągów, jak Polska Partia Przyjaciół Piwa, Stanisław Tymiński nie miałby dziś szans dojść do finału wyborów prezydenckich, nie sądzę, by na wielką karierę mogła liczyć Samoobrona, zwłaszcza w tej postaci, jaką prezentowała w okresie jej największej popularności. Ale potrzeba nam politycznej edukacji, w tym także edukacji etycznej, która kładłaby nacisk przede wszystkim na kluczowe znaczenia dbałości o dobro wspólne.

Zastanawia mnie, że polscy politycy nie w ogóle nie używają słowa „etyka”. Wolą mówić: „hańba”, „skandal”, „zaprzaństwo”, niż stwierdzić, że inny polityk zachował się „nieetycznie”.

Hańba, zaprzaństwo itp. niosą silniejszy ładunek emocjonalny niż osąd, że ktoś nie zachował się etycznie. Mocniej oddziałują na odbiorców, dlatego tak często padają z ust polityków. To emocjonalne podejście do wypowiedzi polityków wiąże się z naszą tradycją – i to nie z tą najszlachetniejszą. Dziedziczymy dziś nie tylko szlachetność i bohaterstwo wielu pokoleń naszych przodków, ale także pieniactwo, prywatę i notoryczną, skierowaną na wszystkich wokół, podejrzliwość. Wyrastamy bardziej z romantyzmu (niekoniecznie najlepiej pojętego), niż z pozytywizmu.

Mało w nas z Wokulskiego.

W efekcie bardziej skupiamy się na własnym indywidualnym dobru, niż na dobru wspólnym. Choć gdy pojawia się potrzeba, by walczyć ze wspólnym wrogiem, jak w okresie rodzenia się Solidarności, czy w 1989 roku, wtedy potrafimy się zjednoczyć wokół wartości wspólnych. Taki to nasz romantyzm. Budowanie w czasach pokoju wychodzi nam gorzej. I dlatego nim skończyliśmy budować III RP, część z nas rzuciła się do walki o IV RP.

Wrócę do pytania o etyczność polskiej polityki. Jest etyczna czy nie?

W jakimś stopniu na pewno tak, byłoby przesadą twierdzić, że sprowadza się do cynizmu. Bo jednak politycy, mimo wszystkich swoich ułomności i wad, jakoś się jednak wywiązują ze swojego podstawowego obowiązku, czyli dbałości o nasz kraj. Przecież Polska wciąż się rozwija, jesteśmy zupełnie w innej sytuacji niż 22 lata temu. Nie było katastrofy za rządów SLD, nie upadliśmy, gdy rządził PiS, nie jesteśmy w złej kondycji, kiedy u władzy jest PO. Bo na szczęście w polskim życiu politycznym sporą rolę odgrywa pragmatyzm, który chroni nas przed skrajnościami i który, na szczęście, nie został wyparty bez reszty przez jazgot partyjnych sporów.

Ale nie można lekceważyć nastrojów społecznych. Nie można w szczególności podsycać atmosfery nieustannej podejrzliwości, insynuowania przeciwnikom politycznym najgorszych intencji, epatowania pomówieniami i oszczerstwami. Na takim fundamencie nie da się zbudować żadnego dobra, zwłaszcza tego, które – inspirowane patriotycznymi ideałami – wymaga ofiarności oraz właśnie wzajemnego zaufania. Jeśli chcemy zbudować jakieś trwałe dobro, to jesteśmy skazani na to by sobie ufać i wierzyć, przy całym ryzyku, które z tym się wiąże. Politycy muszą o tym pamiętać, bo to są wymogi nie tylko polityczne, ale ściśle etyczne. W etyce chodzi przecież o dobro człowieka; w etyce społecznej – o dobro człowieka, który tylko poprzez uczestnictwo w życiu wspólnym osiąga swą osobową pełnię.

Tak pojęta perspektywa etyczna wskazuje też na prawidłową relację pomiędzy ekipą rządzącą a opozycją. Nie może być tak, by partie opozycyjne niejako definiowały się przez postulat totalnej krytyki aktualnie rządzących, ani by rządzący lekceważyli głos opozycji tylko dlatego, że uznali go za niegroźny dla swej dominacji. W dojrzałej debacie politycznej normalną rzeczą jest akceptacja pewnych pomysłów, które składa strona przeciwna. W sporze partyjnym zaś wszystko to, co zgłasza rząd lub opozycja, jest dla przeciwnej strony nie do przyjęcia. To groźne dla demokracji, która z zasady opiera się na dialogu.

Co to znaczy, że polityk postępuje zgodnie z normami etycznymi? Wobec kogo ma być lojalny? Wyborców? Państwa? Partii?

Przede wszystkim wobec swojego programu, który na początku swojej politycznej drogi ogłasza wyborcom. Co oczywiście nie oznacza, że nie może od niego po pewnym czasie odstąpić. Polityk w czasie swej pracy również się uczy, nabiera doświadczeń, czego rezultatem może być korekta programu. Tego nie można traktować tylko w kategoriach zdrady czy sprzeniewierzenia się obietnicy danej wyborcom. Polityk ma prawo do zmiany poglądów, pod warunkiem, że potrafi to wiarygodnie wytłumaczyć.

A słyszał ksiądz, by jakiś polityk w ten sposób wytłumaczył się przed wyborcami?

Szczerze mówiąc, nie. Może to być kolejny dowód na naszą niedojrzałość polityczną, ale może też wynikać z mojej słabej orientacji w świecie polityki. Bądźmy mimo wszystko dobrej myśli. Polska politycznie dojrzewa powoli, ale przecież dojrzewa.

Andrzej Szostek – ksiądz katolicki ze Zgromadzenia Księży Marianów, profesor i były rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Filozof i etyk, kierownik Katedry Etyki KUL.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną