Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Raportem w raport

Pisowsko - rządowy pojedynek na raporty smoleńskie

"Obecność Jarosława Kaczyńskiego na obu wielogodzinnych konferencjach prasowych, na których prezentowano Białą Księgę, sprawiła, że zyskała ona rangę oficjalnego dokumentu PiS." Tomasz Adamowicz / Forum
Antoni Macierewicz przedstawił emocjonalny akt oskarżenia Rosji i polskiego rządu w związku z katastrofą smoleńską. Raport ministra Millera w sprawie katastrofy czeka na publikację. A Polacy jesienią zagłosują na wersję, która im bardziej odpowiada.
'O tym, co mogło doprowadzić do smoleńskiej katastrofy, wiemy praktycznie prawie wszystko; w tej sprawie wypowiedzieli się nie tylko domorośli, ale także bardzo poważni eksperci.'Rafał Milach/Forum "O tym, co mogło doprowadzić do smoleńskiej katastrofy, wiemy praktycznie prawie wszystko; w tej sprawie wypowiedzieli się nie tylko domorośli, ale także bardzo poważni eksperci."
'Biała Księga i jej prezentacja nie mają wyjaśnić mechanizmu katastrofy, pokazywać rzeczywistej jej przyczyny, mają za to wprowadzać do obiegu publicznego tę „całą prawdę”, jaką wyznaje PiS'.Stanisław Kowalczuk/EAST NEWS "Biała Księga i jej prezentacja nie mają wyjaśnić mechanizmu katastrofy, pokazywać rzeczywistej jej przyczyny, mają za to wprowadzać do obiegu publicznego tę „całą prawdę”, jaką wyznaje PiS".

Mimo zastrzeżeń, że tak zwana Biała Księga to dokument wstępny, a nie pełny raport, prawda PiS o katastrofie smoleńskiej została ustalona. Może się jeszcze powiększyć liczba winnych, nie jest też wykluczony powrót do jakiejś wersji zamachu. Bo skoro samolot został „obezwładniony” na wysokości 15 m i wówczas, a nie w momencie zderzenia z ziemią, nastąpiła katastrofa – a tak brzmi chyba najbardziej sensacyjna hipoteza zespołu Macierewicza – można przypuszczać, że do zamachu wrócimy. Za jakieś półtora miesiąca – wówczas bowiem ma nastąpić ustalenie przez zespół przyczyny owego „obezwładnienia”, polegającego na tym, że wszystko skutkiem braku zasilania przestało działać.

Przebiegiem lotu i samą katastrofą zespół się dotychczas nie zajmował. Prześwietlał głównie okoliczności, w jakich doszło do wizyty, czy raczej dwóch wyjazdów do Katynia, i w nich szukał wyjaśnień, a przede wszystkim winnych.

Pierwsze typowanie winnych już się odbyło i jest oczywiste, że na „krótkiej liście” znalazł się premier i ministrowie: spraw zagranicznych Radosław Sikorski oraz obrony Bogdan Klich. Ważne miejsce zajmuje na niej tradycyjnie minister Tomasz Arabski z Kancelarii Premiera, minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller oraz szef BOR. Dość nieoczekiwanie znalazła się na niej minister Ewa Kopacz czy polski akredytowany przy MAK płk Edmund Klich. Najbardziej winni są wszakże Rosjanie, bowiem to oni wprowadzili polski samolot w „śmiertelną pułapkę”, z której dowódca Tupolewa wprawdzie próbował się wyrwać, ale już nie zdołał.

Do Białej Księgi, którą wielu fachowców określa jako brednie czy manipulacje, może nie warto byłoby przywiązywać większej wagi, ale przez aktywną obecność Jarosława Kaczyńskiego na obu wielogodzinnych konferencjach prasowych, na których ją prezentowano, zyskała ona rangę oficjalnego partyjnego dokumentu PiS.

W rzeczywistości stanowi zlepek fragmentów różnych wypowiedzi, czasem okrojonych do jednego, dwóch zdań, oficjalnych wystąpień na forum Sejmu i w jego komisjach, oficjalnych pism krążących między instytucjami państwa, głównie pochodzących z kancelarii nieżyjącego prezydenta, pokawałkowanych rozmów na smoleńskiej wieży, przy prawie całkowitym pominięciu rozmów z zapisu czarnych skrzynek. Z tego fragmentarycznego materiału można sobie wybierać dowolne kawałki i wedle swej potrzeby interpretować.

Weźmy kwestię lotniska zapasowego; są wypowiedzi funkcjonariusza BOR, mówiącego, że nigdy w sposób szczególny nie przygotowuje się lotnisk zapasowych, ale są też takie, z których można wnioskować, że być może w bałaganie towarzyszącym wizycie nie zrobiono tego, co było normalną praktyką. Wszystko zależy od intencji interpretującego.

Prezentacja była o wiele bardziej politycznie emocjonalna niż sam zbiór „dokumentów”. Przedstawiono hipotezy, uznane zresztą za tzw. oczywistą oczywistość, które żadnym dokumentem nie są podparte, a więc i w Białej Księdze ich nie ma. Np. mocno rozwijana na konferencji teza, że wizyta premierów Tuska i Putina w Katyniu, będąca oczywiście rodzajem spisku przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, miała dwa cele – swego rodzaju rozmycie określenia „ludobójstwo” w przypadku katyńskiego mordu oraz zawarcie niekorzystnego dla Polski kontraktu na dostawy gazu do Polski. Macierewicz twierdzi wręcz, że takie porozumienie właśnie 7 kwietnia zawarto.

Biała Księga i jej prezentacja w żadnym razie nie mają więc wyjaśnić mechanizmu katastrofy, pokazywać rzeczywistej jej przyczyny, mają za to wprowadzać do obiegu publicznego tę „całą prawdę”, jaką wyznaje PiS. Prawdę, którą już znamy z wcześniejszych wypowiedzi, przemówień, niezliczonych artykułów, filmów i którą wieńczy motto, będące zresztą także mottem obecnej publikacji, o „zdradzonych o świcie”.

Ta prawda jest prosta i można ją zamknąć w kilku zdaniach. Tusk i Putin chcieli wyeliminować prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był przeszkodą w imperialnej polityce Rosji, a Tuskowi zawadzał w prowadzeniu służalczej polityki wobec Moskwy. Dlatego zorganizowano dwie wizyty, a prezydencką przygotowano wyjątkowo źle.

Tu przytacza się szereg argumentów w rodzaju, że prezydent nie miał samolotu do wyboru, musiał lecieć tym pełnym usterek, na smoleńskim lotnisku nie było funkcjonariuszy BOR do ochrony, wszystko oddano Rosjanom.

Katastrofę spowodowali Rosjanie, bo źle prowadzili samolot, nie dali odpowiednich prognoz pogody, kart podejścia do lotniska, po katastrofie nie rozpoczęli na czas akcji ratunkowej, nie próbowali nikogo reanimować, bo z góry uznali, że wszyscy zginęli. Tymczasem na przykład mecenas Rogalski widział ciała nieuszkodzone, na których nie było nawet śladów próby reanimacji, a przecież może te osoby jeszcze żyły. I co się działo z pasażerami przez kilkanaście minut, skoro akty zgonu wystawione są na inną godzinę niż ta, którą podano jako godzinę katastrofy.

Można uznać, że ten rodzaj pytań i jednostronnych hipotez obniża wartość pisowskiej prezentacji, gdyż przegrzanie każdej sprawie szkodzi i stawia pod znakiem zapytania jej wiarygodność, ale Kaczyński i Macierewicz przemawiają głównie do swoich wyznawców. Przedstawiają wersję prostą, wpisaną w odwieczny scenariusz zmagania się dobra ze złem, łatwo przyswajalny – o wiele łatwiej niż skomplikowane łańcuchy bardzo wielu przyczyn prowadzących do katastrofy.

Zrekonstruowany przez nich łańcuch wprawdzie rwie się praktycznie przy każdym ogniwie, ale całość niewątpliwie niesie duży ładunek emocjonalny. Mnóstwo tu pretensji: że wyjaśnianie wszystkiego trwa tak długo, że Rosja rzuca nam kłody pod nogi, że państwo się nie sprawdza, skoro nawet o wrak samolotu nie potrafiło odpowiednio zadbać.

Taki akurat punkt widzenia podzielają nawet ci, którzy odrzucają spiskowe teorie, ale bywają zniecierpliwieni przewlekłością w wyjaśnianiu przyczyn. Bo wprawdzie wyjaśnianie katastrof lotniczych czasem trwa latami, ale ta była przecież wyjątkowa, taka, „jakiej świat nie widział”, jakie nie mają prawa się zdarzyć. To przekonanie mocno się ugruntowało i z tymi emocjami zmierzy się raport komisji ministra Millera. Można zaryzykować twierdzenie, że im później się ukazuje, tym bardziej staje się polityczny.

O tym, co mogło doprowadzić do smoleńskiej katastrofy, wiemy praktycznie prawie wszystko; w tej sprawie wypowiedzieli się nie tylko domorośli, ale także bardzo poważni eksperci. Są fakty, takie jak marnie przeszkolone i niezgrane załogi. Jest mgła i nieprzygotowane, wyjątkowo marnie wyposażone, a praktycznie zlikwidowane lotnisko, przed czym przestrzegali sami Rosjanie. Jest zapewne porcja brawury i wiele czynników psychologicznych, mieszczących się w określeniu „naciski”, które sprawiły, że samolot, który w ogóle nie powinien wystartować z Warszawy, próbował lądować we mgle czy może tylko zbyt późno się ratował.

Ten jeden punkt właściwie nie jest jasny. Raport Millera ma mówić nam bolesną prawdę o wielu latach polskich zaniedbań, ale wiedzy, którą już mamy, zbytnio nie poszerzy. Do raportu MAK dorzuci oczywiście ocenę pracy Rosjan na wieży w Smoleńsku, co MAK skrzętnie pominęła. Tymczasem ostatnie minuty dramatu rozegrały się właśnie między załogą nadlatującego Tupolewa a kontrolerami na wieży.

Pozostałe kwestie są mniejszej wagi. Czy były dwie wizyty, czy jedna, nie ma dla przebiegu tej tragedii znaczenia. Podobnie jak nie ma znaczenia, czy kupiliśmy nowe samoloty dla vipów, czy też kolejny przetarg przez kolejną ekipę został unieważniony. Nie ma znaczenia, ilu było borowców na lotnisku i czy w ogóle byli, aby chronić prezydenta, bowiem choćby były ich setki, i tak nie uratowaliby Tupolewa przed katastrofą.

To wszystko są okoliczności istotne dla przyszłości, by na przykład nie bagatelizować nieprzestrzegania lotniczych procedur czy problemu lotnisk zapasowych, a tu wyraźnie te kwestie zlekceważono. I to nie tylko w przypadku wizyty prezydenta, ale w ogóle wszystkich wyjazdów do Katynia, gdzie lataliśmy dowolnie, uznając ten skrawek ziemi prawie za własny, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia, nie zważając na stan lotniska, bo przecież przez tyle lat się udawało, to dlaczego ma się nie udać jeszcze raz.

Raport Millera może przynieść mnóstwo fachowej wiedzy dla specjalistów, odtworzyć mechanizm katastrofy, pokazać stan wyszkolenia pilotów, ich nieprzygotowanie do lotów z najważniejszymi osobami w państwie. Ale nie przyniesie tego, na co przede wszystkim czeka opinia publiczna i co już ogłosili Kaczyński z Macierewiczem: nie wskaże wyraźnie winnych. To może ewentualnie zrobić prokuratura, choć zapewne i ona będzie miała z tym kłopot, gdyż wielu organizatorów tej wizyty zginęło i w odniesieniu do nich śledztwo i tak trzeba będzie umorzyć. Tymczasem potrzebni są winni żyjący i ich lista została już praktycznie od dawna ustalona.

Opinia publiczna, a przynajmniej jej znaczna część, kształtowana przez polityków, media, a także przez prokuratorskie przecieki, dość powszechnie oczekuje głów ministra obrony narodowej Bogdana Klicha i ministra w Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, pomijając fakt, że organizatorem wyjazdu prezydenta była Kancelaria Prezydenta. Arabski był głównie pośrednikiem w przekazywaniu pism, a wina ministra obrony być może sprowadza się do tego, że nie mógł – bo to prezydent mianuje dowódców – porozumieć się z nim w sprawie zmian w kierownictwie wojsk lotniczych (gen. Błasik był ulubieńcem prezydenta Kaczyńskiego).

Być może zresztą jednym z ważnych wniosków po tej katastrofie powinna być rezygnacja z owej podwójnej podległości – prezydentowi i ministrowi. Nie wydaje się bowiem możliwe, aby nawet przy dobrej współpracy ich obu generalicja nie szukała wsparcia dla swych pomysłów u dwóch panów, aby ambicjonalnie nie rozgrywała owej podwójnej zależności.

Co nie oznacza, że nie ma problemu politycznej odpowiedzialności szefa MON za stan lotnictwa, w tym również tego specjalnego lotniczego pułku. Ale zdymisjonowanie ministra byłoby przyjęciem całej winy przez polską stronę. A dla PiS nawet dymisja szefa MON miałaby znaczenie drugorzędne, ponieważ Kaczyńskiemu chodzi o głowę Tuska.

Premier znajdzie się w trudnej sytuacji, właściwie nie ma dobrego ruchu. A dokument, miejmy nadzieję, fachowy i merytoryczny, który przedstawi, zderzy się z emocjami, dodatkowo rozgrzanymi nabierającą tempa kampanią wyborczą. Już mówi się o „pojedynku na raporty”, chociaż Biała Księga, przygotowana najwyraźniej w sporym pośpiechu i byle jak, żadnych cech raportu nie nosi. Jest co najwyżej politycznym manifestem. Nie jest jednak istotna zawartość, ważne, kto pierwszy ustawi swój mur i zajmie pozycję. Zrobiło to Prawo i Sprawiedliwość.

Polityka 28.2011 (2815) z dnia 07.07.2011; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Raportem w raport"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną