Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Burze opozycji, spokój koalicji

PiS, SLD, Ruch Palikota – spore zmiany po wyborach.

Czy po wyborach Grzegorz Napieralski pożegna się z SLD i polityką? Czy po wyborach Grzegorz Napieralski pożegna się z SLD i polityką? Witold Rozbicki / Reporter
Bardziej niż powoływanie nowego rządu interesujące jest to, co dzieje się w partiach opozycyjnych. To tam przede wszystkim należy spodziewać się powyborczych rozliczeń i roszad personalnych.

Z jednej strony - pogrążone w ostrym kryzysie, kurczące się w oczach SLD. Z drugiej pęczniejący, emanujący świeżą siła Ruch Palikota – to na lewicy. Z prawej strony mamy PiS, które przegrało szóste wybory z rzędu. I już samo to sprawia, że w partii Jarosława Kaczyńskiego pewnie za chwilę nadejdzie czas wystawiania rachunków za kampanię. Okres po-kampanijny będzie obfitował w ciekawe wydarzenia w partiach opozycyjnych. Na ich tle, toczące się w zaciszu gabinetów uzgodnienia między koalicjantami z PO i PSL na temat nowego rządu, wydają się nudną rutyną. Czy to nie najlepszy dowód na coraz bardziej cywilizującą się polską scenę polityczną?

Ruchy Ruchu
Szczególnie wejście do Sejmu ekipy Palikota będzie wprowadzać ferment w polityce, i oddziałując na dwie strony – w kierunku PO i SLD. Jeśli tylko Janusz Palikot nie pożegluje głębiej w tani antyklerykalizm i populizm o lepperowskim posmaku, można się spodziewać z jego strony dość ciekawych zagrań. Jak na razie Palikot poczyna sobie energicznie. Nazajutrz po wyborach zaprosił Aleksandra Kwaśniewskiego i Ryszarda Kalisza do dyskusji nad przyszłością lewicy. Ruch znakomity w swej prostocie – Palikot wyraźnie idzie za ciosem, chcąc osłabić i zdominować SLD, które leży bezruchu po ciężkim nokaucie, i dopóki nie wybierze nowego szefa, może tylko bezradnie obserwować rozwój wydarzeń.

Z kolei we wtorek Palikot zadeklarował, że jest gotów poprzeć rząd Platformy gdyby partia Tuska chciała zerwać z PSL. Warunek jest jeden - że wejdą do niego bezpartyjni fachowcy zgłoszeni przez jego ugrupowanie.

Oczywiście to warunek dla Tuska nie do spełnienia (a też i nie ma wcale takiej potrzeby), ale samo to, że pojawił się na stole, jest miłe dla ucha nie tylko wyborcy Ruchu, któremu szef chce pokazać, że jest silnym i poważnym graczem. Skorzystać może również Platforma, która rozpoczyna negocjacje nad składem nowego rządu ze swym starym koalicjantem. PSL licytuje wysoko: chce dla siebie kolejnego ministerstwa i taka deklaracja Palikota może PO ułatwić zadanie podczas rozmów koalicyjnych.

Platforma nie ma jednak co liczyć na łagodne traktowanie ze strony Palikota, który teraz będzie odreagowywał rzekome i prawdziwe przykrości, których doznał jako działacz PO. Już to zresztą robi – na wtorkowej konferencji prasowej ostro zaatakował Grzegorza Schetynę, swego wroga numer jeden. Na tym się na pewno nie skończy. Platforma jeszcze nieraz zostanie przyciśnięta medialnie przez Palikota, który będzie starał się reklamować swoje poglądy dotyczące kwestii światopoglądowych, w kontraście z konserwatywną w gruncie rzeczy PO. Wersalu – jak mówił Palikot cytując Andrzeja Leppera – na pewno nie będzie. Jeśli jednak Platforma ruszy z zapowiadanymi reformami i utrzyma lekki kurs na lewo, stracić na tym nie powinna.

Sojusz bezruchu
Na tle Ruchu Palikota druga z opozycyjnych partii to sama żałość. Dość powiedzieć, że zagrożony jest byt SLD, by zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. To partia stojąca w obliczu rozpadu, rozczłonkowania między PO i Ruch Palikota właśnie. Platforma – co zresztą daje do zrozumienia premier Donald Tusk w wywiadzie dla „Polityki” - będzie szukała głosów dla wzmocnienia niewielkiej większości, jaką ma z PSL w Sejmie. Z kolei Ruch ma wyraźne ambicje zagospodarowania lewej strony sceny politycznej i chętnie wzmocni się kosztem słabnącego konkurenta.

PiS przed przecinką?
Nikogo nie powinien zmylić pozorny spokój w PiS. Jarosław Kaczyński już zdążył nas przyzwyczaić, że po wyborach chętnie dokonuje rozliczeń. W 2007 roku ich ofiarami padli m.in. Kazimierz Michał Ujazdowski i Ludwik Dorn (obaj później pogodzili się z prezesem), w 2010 r. – grupa, która stworzyła PJN. Teraz, być może, przyjdzie czas na „ziobrystów”, czyli Zbigniewa Ziobrę, Jacka Kurskiego i ich zwolenników. Gniewne pomruki już zresztą słychać. Jak informowała „Rzeczpospolita” obaj podpadli Kaczyńskiemu, bo przed wyborami objeżdżali kraj popierając własnych kandydatów. W domyśle – chcieli w ten sposób wprowadzić do Sejmu jak najwięcej lojalnych polityków, rękami których mogliby ewentualnie usunąć prezesa.

Ten – jak wiadomo – nie zwykł tolerować takiej niesubordynacji. Zresztą Ziobro już mu w przeszłości podpadł. Po wyborach do Europarlamentu w 2009 r. były minister sprawiedliwości ostro skrytykował sposób prowadzenia kampanii przez PiS, za co usłyszał z ust prezesa reprymendę, w dodatku wygłoszoną publicznie. - Ziobro powinien uczyć się języków, by dobrze przygotować się do bycia dobrym europosłem – stwierdził Kaczyński.  Kolejny raz Ziobro ruszył do ataku rok temu, również krytykując kampanię, tyle że prezydencką.  Tym razem na kontrę się nie naraził, bo podobną opinię szybko wyraził sam Jarosław Kaczyński.  Te dwa zdarzenia pokazują jednak ambicje Ziobry, który jest jednym z wiceprezesów partii.

Nie są one oczywiście żadną tajemnicą. O tym, że mógłby i chciałby zastąpić Kaczyńskiego, mówi się od wielu miesięcy. Pytanie, czy Kaczyński zdecyduje się na rozprawę z konkurentem tak, jak rozprawił się z innymi kontestatorami w przeszłości. Mógłby to zrobić bez większego wysiłku i strat w strukturach. Los Polski Plus i PJN na pewno mocno studzi bojowe nastroje potencjalnych rozłamowców, więc raczej niewielu kiwnęłoby palcem w obronie Ziobry i Kurskiego, których Kaczyński może usunąć z partii jednym ruchem długopisu.

A może się na to zdecydować, by scementować całkiem duży klub, któremu nie dość, że przyjdzie pracować przez kolejne cztery lata w opozycji, to jeszcze do następnych wyborów - które zawsze pobudzają polityków do działania - pozostało aż trzy lata.

Na tym tle, paradoksalnie, sytuacja w PO i PSL wydaje się wręcz idylliczna. Trudno oczekiwać w nich ostrzejszych tarć, choć niesnaski się pojawią. Szybciej pewnie w PO, gdzie wydaje się odżywać stary spór w trójkącie Tusk – Schetyna – Grabarczyk.  Jednak pozycja tego pierwszego jest tak silna, że trudno wyobrazić sobie, by ktoś chciał ją otwarcie zanegować. Tusk raczej spokojnie może się skoncentrować na nowym rozdaniu.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną