Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kobiety (n)a wybory

WYBORY 2011: Jak nam wyszły parytety

Ewa Kopacz, dziś minister zdrowia, a wkrótce prawdopodobnie marszałek Sejmu. Ewa Kopacz, dziś minister zdrowia, a wkrótce prawdopodobnie marszałek Sejmu. Piotr Waniorek / Forum
Po raz pierwszy kobiety miały zagwarantowane 35 proc. na listach wyborczych. Partie obsadziły paniami prawie 44 proc. wszystkich miejsc. W nowym Sejmie zajmą jednak niespełna 23 proc. ław. W porównaniu z poprzednią kadencją - niewielki wzrost.

Premier Donald Tusk będzie proponował powołanie Ewy Kopacz (dziś minister zdrowia) na funkcję marszałka Sejmu. W izbie parlamentu, którą będzie kierować pani Marszałek, kobiety zajmą łącznie 110 miejsc (o 16 więcej, niż w Sejmie z 2007 roku). - Nie ma empirycznych przesłanek, by twierdzić, że wyborcy preferują lub dyskryminują kobiety. Przy podejmowaniu decyzji wyborczych znaczenie mają przede wszystkim: popularność danej osoby, rozpoznawalność i miejsce na liście. Nie wystarczy zapychanie pierwszych miejsc nazwiskami nieznanych kobiet. To nie zadziała – uważa socjolog prof. Jacek Raciborski.

Wymóg 35 proc. reprezentacji na listach partie potraktowały rozmaicie, podobnie jak ich rozlokowanie. Proporcjonalnie najwięcej kobiet znalazło się na listach Ruchu Palikota (ponad 44 proc. – w sumie 383 panie). W 40-osobowym klubie zasiądzie jednak tylko pięć z nich, w tym startująca z drugiego miejsca w Warszawie Wanda Nowicka i „jedynka” z Krakowa, pierwsza transseksualistka w Sejmie – Anna Grodzka.

W SLD dla kobiet zarezerwowany podobny udział kobiet na listach jak w Ruchu Palikota (również powyżej 44 proc., w sumie 405). Ostatecznie przy Wiejskiej znajdą się jedynie cztery z nich.

Platforma do ustawowego wymogu podeszła twórczo, tzn. konstruując listy zdecydowano, że na pierwszych trzech miejscach muszą być zarówno kobiety, jak i mężczyźni, a w pierwszej piątce musi być zachowana proporcja między płciami 2 do 3. Ostatecznie Platforma wystawiła 397 kobiet (43 proc. wszystkich kandydatów), mandaty zdobyło 71 pań. Najlepsze wyniki zdobyły „jedynki” - Joanna Mucha (45,5 tys. głosów), Barbara Kudrycka (41 tys.) i Ewa Kopacz właśnie(41,5 tys. głosów).

PiS - co podkreślają przedstawicielki środowisk kobiecych - wprawdzie 35 proc. wymóg spełnił (na jego listach było prawie 40 proc. kobiet, w sumie 365), ale kobiety nie dostały dobrych miejsc na listach. Dobitnie świadczy o tym choćby los „aniołków prezesa”, czyli Ilony Klejnowskiej, Aleksandry Jankowskiej, Anna Krupky, Sylwii Ługowskiej, Anny Schmidt czy Magdaleny Żuraw, które choć dały „twarz” kampanii billboardowej. Mandatów nie uzyskały. W 157-osobowym klubie PiS zasiądzie w sumie 27 pań, w tym rekordzistka – startująca z pierwszego miejsca w Kielcach - Beata Kempa (głosowało na nią 70 tys. osób).

PSL, podobnie jak w poprzedniej kadencji nie będzie miało silnej kobiecej reprezentacji. Partię tę reprezentowały 382 kobiety (prawie 42 proc. wszystkich kandydatów), ale mandat zdobyły tylko dwie: Krystyna Ozga („jedynka” w Piotrkowie – 9,2 tys. głosów) i Genowefa Tokarska („trójka” w Chełmie – 8,9 tys. głosów). Mimo pierwszego miejsca, do Sejmu nie udało się wejść byłej wicemarszałek Sejmu, Ewie Kierzkowskiej, na którą zagłosowało niespełna 7 tys. osób.

Kobiety wciąż czują niedosyt, choć zapewne statystyki jeszcze szybko w Sejmie się nie poprawią. - Od strony instytucjonalnej zrobiono, co należy. Teraz ruch należy do samych kobiet, ale też partii, które muszą zadbać o dobrej jakości kandydatki – uważa prof. Raciborski.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną