Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Po co się dręczyć?

Znów problem z lekami refundowanymi

Lekarze przestaną wypisywać recepty refundowane, jeśli NFZ nie wycofa się z groźby obciążania ich kosztami, gdy taką receptę wystawią osobie nieuprawnionej.

Minister Kopacz nie widzi tu pola do negocjacji. Wygląda na to, że po 1 stycznia miliony chorych będą miały wybór między wydatkami, na które ich nie stać, a przerwaniem leczenia ratującego zdrowie lub życie. Skutki mogą być poważne. Czy przyczyny też są poważne?

O jaką grupę i kwotę chodzi? Polaków jest 38,2 mln. Zgłoszonych do NFZ jest 37,37 mln. Niezgłoszeni to 830 tys. osób – ok. 2 proc. Polaków. Ale nie wszyscy niezgłoszeni są nieuprawnieni. W tej grupie jest blisko 100 tys. więźniów, których Ministerstwo Sprawiedliwości leczy na innych zasadach. Są w niej też niezgłoszeni przez nieuczciwych pracodawców i członkowie ich rodzin; niezgłoszeni przez niedopatrzenie (na przykład dzieci, których rodzice zapomnieli zgłosić); objęte uprawnieniami z mocy prawa dzieci osób nieuprawnionych; nieubezpieczone kobiety w ciąży lub połogu, którym ustawa gwarantuje bezwarunkowe świadczenia medyczne; osoby ubogie, a nieubezpieczone, którym uprawnienia nadali czasowo wójtowie lub burmistrzowie; chorzy, którym świadczenia przysługują na mocy ustawy psychiatrycznej; chorzy na choroby zakaźne, leczeni na podstawie odrębnej ustawy i mieszkający za granicą, którzy mogą być ubezpieczeni gdzie indziej.

Nikt nie wie, ile wśród 830 tys. niezgłoszonych jest osób nieuprawnionych. Ale z pewnością nie więcej niż połowa. Najwyżej 1 proc. obywateli. Tę grupę mają odsiać kontrole, przeciw którym lekarze się buntują. Gdyby ten 1 proc. potencjalnych pacjentów odpowiadał za 1 proc. wydatków refundacyjnych, stawką byłoby jakieś 85 mln zł rocznie. Ale ponad trzy czwarte kosztów medycznych pochłaniają dwie grupy: dzieci i emeryci. Obie w całości objęte uprawnieniami. Przeciętny dorosły leczy się rzadko i tanio. A jeśli leczy się drogo (czyli w szpitalu) i nie jest ubezpieczony, z mocy ustawy finansują to gminy. Stawką sporu jest więc najwyżej 40 mln zł rocznie – jakieś 0,07 proc. tegorocznych wydatków NFZ. Przy założeniu, że każdy nieuprawniony to oszust, który umie wyłudzić od lekarzy recepty refundacyjne.

Z powodu sporu o zagrożoną domniemanym oszustwem niespełna 0,1 proc. budżetu NFZ, miliony Polaków mają być na jakiś czas pozbawione dostępu do świadczeń refundacyjnych, za które słono płacą. To absurd.

Absurdalny spór ujawnia większy absurd, jakim jest utrzymywanie w Polsce systemu składkowego. By odzyskać pieniądze za leczenie 1 proc. nieuprawnionych, które kosztuje znacznie mniej niż 1 proc. budżetu NFZ (czyli niecałe 600 mln), utrzymujemy system naliczania, zbierania, przelewania, rejestrowania indywidualnych składek, ich weryfikowania i wydawania zaświadczeń, którego funkcjonowanie kosztuje budżet przynajmniej miliard złotych, przedsiębiorstwa dobre drugie tyle, zaś wszystkich obywateli wprzęga w pożerającą czas i energię biurokratyczną mitręgę zdobywania, odnawiania, dostarczania zaświadczeń, ilekroć chcemy skorzystać z tego, co i tak należy się praktycznie każdemu.

Gdy tyle się mówi o ułatwianiu życia przedsiębiorcom i obywatelom, trzeba zapytać, jaki sens ma wydawanie miliardów, by zaoszczędzić miliony, dlaczego uprawnień medycznych nie można (jak w wielu krajach) połączyć z obywatelstwem i dlaczego składek zdrowotnych nie można naliczać od funduszu płac w przedsiębiorstwach bez potwornie kosztownego rozbijania ich na miliony indywidualnych kont? Po co się dręczymy i narażamy na koszty, skoro praktycznie nic z tego nie wynika?

Polityka 44.2011 (2831) z dnia 26.10.2011; Komentarze; s. 6
Oryginalny tytuł tekstu: "Po co się dręczyć?"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną