Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

OGLĄD I POGLĄD: Odcienie bieli i czerwieni

Dobrzy i źli patrioci

„Radujmy się Polską – tą współczesną, tą naszą, tą wspólną. Klejnot niepodległości, który odzyskaliśmy ponownie 21 lat temu, na pewno wymaga jeszcze oszlifowania. Ale za nic, za żadną cenę, nie wolno nam go zagubić w swarach!” „Radujmy się Polską – tą współczesną, tą naszą, tą wspólną. Klejnot niepodległości, który odzyskaliśmy ponownie 21 lat temu, na pewno wymaga jeszcze oszlifowania. Ale za nic, za żadną cenę, nie wolno nam go zagubić w swarach!” Grzegorz Jakubowski / Forum
Polacy nie dorośli do wielkości. Żyjemy w najgorszym okresie historii Polski. Tak swoją klęskę wyborczą komentuje obóz Jarosława Kaczyńskiego. A patrioci pójdą wkrótce w Marszu Niepodległości atakowanym przez tzw. lewackie szumowiny.
Koncesjonowanie patriotyzmu, przyznawanie sobie monopolu na wyrażanie narodowego etosu to echo innej epoki.Maciej Jarzębiński/Forum Koncesjonowanie patriotyzmu, przyznawanie sobie monopolu na wyrażanie narodowego etosu to echo innej epoki.

Niedawno ks. Tadeusz Rydzyk oznajmił w Brukseli, że w Polsce jest totalitaryzm, bo państwo nie chce dofinansować jego biznesu geotermalnego, a rządzący nie są Polakami i nie mają serca polskiego. Teraz Ewa Stankiewicz, dokumentalistka i szefowa Solidarnych 2010, idzie śladem Rydzyka w tekście „Patriotyzm się opłaca” zamieszczonym w „Rzeczpospolitej”. To destylat pisowskiej narracji o Polsce. Jeden z tych tekstów, które odbierają nadzieję na jakikolwiek dialog.

To niezwykłe, że został opublikowany już po przegranej PiS. Autorka wylicza w „Rzeczpospolitej” aż 10 dowodów, że nie żyjemy w państwie demokratycznym. Jej zdaniem Polska jest zainfekowana wirusem samozniszczenia. Infekcja pustoszy także Polaków. Autozniszczenie przebiega według zasad wpajanych na akademiach wojskowych w Rosji: „aby naród wykończył się sam, należy zlikwidować jego dumę narodową, odciąć go od historii i poczucia tożsamości, zamieszać w systemie odniesienia. W tym celu przyda się promowanie miernot na autorytety, należy sprawić, by ludzie byli bierni, z niskim poczuciem wartości”. Tak przedstawiana Polska jest w agonii. A jej rozłożonej na etapy eutanazji asystują rosyjscy spece od wojny psychologicznej.

I taką wizją czołowy dziennik prawicowy krzepi czytelników na niedługo przed Świętem Niepodległości. 11 listopada ulicami Warszawy ma ruszyć marsz narodowców. Namaszczeni na patriotów nacjonaliści obiecują, że będzie ich 11 tys. „Nasza polskość naszą chlubą!” – czytamy na portalu Marszu Niepodległości. „Dołączają do nas działacze Reakcji Młodych Patriotów, znane osobistości – Romuald Szeremietiew, Dariusz Grabowski. Popiera Michał Tomczykowski, mistrz świata w kick-boxingu”. To się nazywa sukces. Ale nacjonaliści mają też kłopoty. Ktoś wrzucił do Internetu fałszywą wiadomość, że marsz jest odwołany. Nic to: „lewactwu i zdrajcom Ojczyzny nie w smak obchody Święta Niepodległości”.

Infekcja się rozwija

Słowa klucze narracji pisowskiej znamy do znudzenia: patriotyzm, godność, wspólnota, polskość, duma, suwerenność, złe sprzedajne elity, dobry katolicki naród. Są nam serwowane, jakby nie wymagały stres-testów, sprawdzających, ile są warte w realiach Polski XXI w. PiS przegrywa kolejne wybory, lecz narracja ma się dobrze. Tak jakby nic się nie wydarzyło. To fenomen. Bo przecież można by sądzić, że zwycięstwo Tuska powinno dać do myślenia jego przeciwnikom. Nie tylko doraźnie, politycznie, ale też intelektualnie, koncepcyjnie, w wymiarze długiego trwania. Wszak to, że Tusk wygrał, oznacza także, że jego narracja przekonała więcej wyborców niż narracja PiS. Ale dla radykałów typu Stankiewicz zwycięstwo Tuska jest tylko dowodem, że infekcja się rozwija.

„Patrząc na tysiące młodych ludzi na Krakowskim Przedmieściu – pisze autorka – krzyczących »krzyż do kościoła« i »mohery na stos« na długo przed przeczytaniem artykułu z rosyjskiego podręcznika [o problemach psychologii wojskowej] miałam skojarzenia z wirusem i brakiem systemu immunologicznego organizmu, który tworzy polskie społeczeństwo”. Biologiczna metafora Stankiewicz ma swoje konsekwencje. Konserwuje fikcję jakiejś organicznej jedności. Tymczasem społeczeństwo jest pluralistyczne. Jedność jako niemal moralny przymus to hasło antydemokratyczne i antyliberalne. Na prawicowych portalach zresztą, zupełnie serio, rozważa się teraz kwestię, czy można uważać demokrację za zły system dla Polski (bo daje władzę jej wrogom) i jednocześnie być patriotą. I odpowiada – oczywiście tak. Czasami wręcz patriotyzm musi zakładać sprzeciw wobec demokracji, jeśli demokracja nie wyraża narodowych interesów, ponieważ to mniejszość ma – nadaną sobie – rację.

Jedność zdarza się od wielkiego dzwonu historii. W sytuacjach ekstremalnych: wojny, powstania narodowego, wielkiej klęski żywiołowej czy cywilizacyjnej, a i to nie zawsze. Są dobra wspólne: język ojczysty, kultura, obyczaj, doświadczenie dziejowe, niepodległe państwo, rządy prawa, wolności i prawa obywatelskie. To są wartości rzeczywiste. Tak jak patriotyzm, wspólnota, tożsamość. Ale można z nich różnie korzystać, różnie rozumieć, różnie kultywować, byle w granicach prawa. W systemie liberalnej demokracji nie ma jedynie słusznej narracji. Nikt nie ma w nim monopolu na słowa klucze. Można je różnie odczytywać, a nawet kwestionować. Wykładnie są równoprawne – platformiana, pisowska, palikotowa, każda inna, z partyjnym logo, jak i bez niego. Weryfikuje je wolna rzetelna debata, odsiewająca ziarna od plew, esencję od fusów.

Koncesjonowanie patriotyzmu, przyznawanie sobie monopolu na wyrażanie narodowego etosu to echo innej epoki. A o porozumienie na gruncie aksjologii jest bardzo trudno. Dzisiaj, na przykład, środowiska prawicowe żądają, aby w przyszłym roku hucznie obchodzić 400-lecie zajęcia przez Polaków Moskwy i upokorzenia cara hołdem ruskim. Zaborcza wojna, której ofiarą tak często padała Polska, w naszym wydaniu ma stać się powodem do chwały. To jest ten prawdziwy, zdaniem prawicy, patriotyzm.

Ale w istocie to naiwna jego wersja, nieuwzględniająca zmiany myślenia o dziejach, odżegnująca się od głębszej, ogólnoludzkiej refleksji na temat uniwersalności cierpienia, wspólnoty w odczuwaniu. Sprowadzająca się do tego, że skoro „to my ich” – jest to usprawiedliwione, trzeba się cieszyć. Jak to pogodzić z „polską niewinnością”, o której napisał niedawno publicysta Paweł Lisicki, z syndromem wiecznej ofiary, krzywdzonej przez inne nacje? Ale konsekwencja to ostatnia rzecz, jaką uwzględnia się w takich rozważaniach.

Niewierzący są wśród nas

Demokrację na co dzień budują różni ludzie inspirowani różnymi wartościami, dążący do różnych celów, szukający szczęścia i spełnienia na różne sposoby. A co do nieszczęsnej metafory infekcji, to wirusy też są w niej różne. Część produkuje obóz dzisiejszych przegranych. Nawet wysoki dostojnik kościelny, abp Józef Michalik, wpuścił takiego wirusa. Podczas ingresu nowego metropolity lubelskiego 22 października Michalik najpierw zadeklarował gotowość Kościoła do dialogu, a zaraz potem wykluczył z niego „zawinionych ateistów”. Jakże Kościół się cofnął od czasu, gdy w latach 80. niewierzący byli dlań godnymi partnerami poważnej rozmowy o wartościach. Dziś ważny polski hierarcha odmawia rozmowy z nimi. Tak jakby widział w nich właśnie tych zainfekowanych.

A przecież niewierzący są wśród nas i mają takie same prawa jak wierzący. Po raz pierwszy weszli całą grupą do Sejmu pod sztandarem laickości państwa. Na szczęście w tym samym Kościele są też ludzie rozumiejący, że rozmowa z niewierzącymi może być inspirująca właśnie dla wierzących. Przykładem książki czeskiego teologa katolickiego ks. Tomasza Halika. Nie mówiąc już o watykańskiej Papieskiej Radzie do spraw Kultury, która zajmuje się m.in. właśnie dialogiem z niewierzącymi. Wspólnoty nie buduje się w naszych czasach przez wykluczenie. Jakże innym językiem mówił w lutym na pogrzebie abp. Życińskiego prezydent Bronisław Komorowski: „Jako myśliciel był [Życiński] pięknym dowodem, że rozum i wiara mogą działać wspólnie, a nie przeciwko sobie. Był wierny tradycji, ale równocześnie bez lęków patrzył w przyszłość Polski i Kościoła w okresie wielkiej, głębokiej modernizacji”.

Niesamowite, że i tu jakby cofnęliśmy się w czasie. Prawicowa opowieść ignoruje dorobek naszych wielkich debat po 1989 r. Weźmy słowo klucz „patriotyzm”. Jeszcze pod koniec lat 90. wiało optymizmem. Prof. Janusz Tazbir pisał wtedy, że choć nowe kryteria patriotyzmu dopiero się rodzą, to stare najwyraźniej pękają: „konia z rzędem temu, kto odróżni na co dzień Polaka patriotę od Polaka kosmopolity. Trudno tu się dopatrzeć różnic zarówno w stylu pracy, jak i sposobie traktowania bliźnich czy wreszcie załatwianiu interesów. I jeden, i drugi zresztą coraz częściej nie uważa już każdej zamiany ojczyzny za zdradę czy zaprzaństwo. Niewątpliwe wydaje się jedno: polski patriotyzm przestaje być budowany na zasadzie opozycji, ale zaczyna go tworzyć poczucie przynależności do wspólnoty wolnych narodów jednoczącej się Europy” („Polska na zakrętach dziejów”). I puentował, że przeciętny polski patriota „zgadza się, aby ojczyzna była zbiorowym obowiązkiem, ale obowiązkiem godziwie opłacanym”.

Opowieści o Polsce

Kto z obecnych polskich liderów politycznych odważyłby się dziś użyć określenia Polak kosmopolita równoprawnie z Polakiem patriotą? A jednak w słowach wybitnego historyka tkwi jeden z kluczy do zrozumienia, dlaczego PiS przegrało po raz szósty wybory. Urosło pokolenie myślące raczej Tazbirem i Michnikiem niż Jarosławami Kaczyńskim i Rymkiewiczem. Coraz większa część społeczeństwa zdobywa doświadczenie kosmopolityczne. Ci obywatele nie odnajdują się w narracji pisowskiej. Po prostu dlatego, że nie pasuje ona do rzeczywistości, w jakiej żyją, i do wartości, jakie sobie cenią. Co nie znaczy, że odrzucają słowa klucze, o które tak się spieramy 20 lat po odzyskaniu niepodległości i demokracji. Jak choćby patriotyzm czy tożsamość. Do nich trafia przekaz emocjonalny, ale optymistyczny, konstruktywny, odwołujący się do historii, lecz skoncentrowany na przyszłości.

Dobry przykład znajdujemy w słowach Donalda Tuska na spotkaniu z młodzieżą I Liceum im. Kopernika w Gdańsku 1 września 2010 r. Premier wspominał wtedy jednego z jego absolwentów, Arkadiusza Rybickiego, zmarłego tragicznie w katastrofie smoleńskiej. „To postać dramatyczna, piękna, ale też niepomnikowa za życia. On kończył Jedynkę – wtedy miał sławę pierwszego hipisa w Trójmieście. Tak naprawdę jego życie pokazuje, że można kapitalnie połączyć to, co jest radością życia, to, co jest brakiem pokory, to, co bywa taką alternatywnością wobec obowiązków, a równocześnie dojść do takiego momentu, który czyni człowieka bohaterem”. I dodał od razu, że nie życzy młodym, by musieli być w swoim życiu bohaterami tragicznymi. „Jest wystarczająco dużo do zrobienia w Polsce, by każdy z Was mógł napisać scenariusz swojego życia z happy endem, żeby być takim pozytywnym bohaterem codzienności, a nie dramatów, których nie brakowało nam wszystkim, naszym pokoleniom i temu miejscu”.

Już dawno temu zauważono, że w dobie kultury masowej i demokracji telewizyjnej środek przekazu jest przekazem. Wiarygodność i atrakcyjność opowieści o Polsce zależy w sporym stopniu od opowiadającego. Szczególne miejsce zajmują tu politycy, bo to ich przekaz dociera najszerzej. Dlatego narracja pisowska w jej obecnej postaci nie ma przyszłości. Za to Tusk i Komorowski mają szanse wyprzeć ją z szerszego obiegu. Nie przez żonglowanie słowami kluczami, lecz siłą argumentów i pozytywnej energii. Przez cierpliwe objaśnianie, jak rozumie je ich obóz (a jest on szerszy niż elektorat PO).

Przed nadchodzącym Świętem Niepodległości warto na koniec przypomnieć słowa prezydenta wypowiedziane rok temu na placu Piłsudskiego w Warszawie właśnie z okazji tego święta: „Radujmy się Polską – tą współczesną, tą naszą, tą wspólną. Klejnot niepodległości, który odzyskaliśmy ponownie 21 lat temu, na pewno wymaga jeszcze oszlifowania. Ale za nic, za żadną cenę, nie wolno nam go zagubić w swarach! Każdy z nas bowiem trzyma w ręku jeden z tysięcy wątków, z jakich utkane jest polskie życie narodowe, i to od każdego z nas zależy, czy będą się one splatać w sposób mocny, logiczny i trwały, czy też będą pękać i rozchodzić się w przeciwne strony. Bo nie żelazne prawa historii, lecz odpowiedzialność Polaków decyduje o istnieniu i rozwoju Rzeczypospolitej”.

Walka o skrzydlate słowa po wyborach 9 października weszła w nową fazę. Być może decydującą.

Polityka 46.2011 (2833) z dnia 08.11.2011; Polityka; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "OGLĄD I POGLĄD: Odcienie bieli i czerwieni"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną