Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Rok w zawieszeniu

Podsumowanie 2011 roku w polityce

Prezydent triumfował w wyborach w 2010 roku, premier rok później. Towarzyszył im ten sam szalik reprezentacji Polski. Prezydent triumfował w wyborach w 2010 roku, premier rok później. Towarzyszył im ten sam szalik reprezentacji Polski. Peter Andrews/Reuters / Forum
Mijający rok był w polityce paradoksalny: więcej po nim znaków zapytania niż wykrzykników.
Słynny Tuskobus, który dowiózł premiera i całą Platformę do wygranej w wyborach parlamentarnych.Anatol Chomicz/Forum Słynny Tuskobus, który dowiózł premiera i całą Platformę do wygranej w wyborach parlamentarnych.
Komisja ministra Jerzego Millera zakończyła w lipcu badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej.Leszek Zych/Polityka Komisja ministra Jerzego Millera zakończyła w lipcu badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej.

Wyborcze zwycięstwo Platformy Obywatelskiej i przedłużenie mandatu na rządzenie koalicji PO-PSL oraz zmierzch opozycji – to najważniejsze wydarzenia w polskiej polityce minionego roku. Niecierpliwi Polacy po raz pierwszy po 1989 r. – a według bardziej skrupulatnych wyliczeń po raz pierwszy od czasu odzyskania niepodległości w 1918 r. – powierzyli władzę tej samej partii drugi raz z rzędu. Koalicja jest jednak słabsza o kilka głosów, a opozycja arytmetycznie silniejsza, tyle że w kłopotach i rozłamach.

Gdyby w jednym ujęciu przedstawić aktorów polskiej sceny politycznej końca 2011 r., ten obraz mógłby wyglądać tak: na czele premier Donald Tusk z transparentem: „Europa, reformy”; za poły próbuje go powstrzymać wicepremier Waldemar Pawlak. Zupełnie oddzielnie, w pozie Rejtana, ale w pozycji stojącej, bo przecież nie na kolanach, trwa niezłomny Jarosław Kaczyński z transparentem – „Nie pozwalam!”, tyle że z tyłu widać sporą grupę czmychających działaczy. Pośrodku Leszek Miller i Janusz Palikot wyrywają sobie mocno poszarzałe płótno z napisem „Lewica”. Nieco wyżej prezydent Bronisław Komorowski z zadowoleniem patrzy na wykres sondaży pokazujących jego osobiste wysokie poparcie. W tle trzeba koniecznie umieścić kilka narodowych rekwizytów – na tym nieco dalszym smoleński wrak i krzyż z sejmowej sali. Powinno się znaleźć miejsce na znak „zakaz pedałowania”, kilka kibolskich szalików koniecznie z napisem „Polska” i trochę masek przydatnych do zasłaniania twarzy w trakcie narodowych manifestacji.

W minionym roku wszystkie te osoby i rekwizyty pozostawały w grze, ponieważ żaden spór nie został unieważniony, żadna z przepowiedni i żadne z oczekiwań nie zostało w pełni spełnione, ale też żadne nie straciło zupełnie aktualności.

Nadal nie wiemy, czy jest zapotrzebowanie na nowe twory polityczne. Wprawdzie w wyborach przepadła Polska Jest Najważniejsza, ale pojawiła się Solidarna Polska i przede wszystkim Ruch Poparcia Palikota, być może największe zaskoczenie roku. Czy będzie to tylko siła wymuszająca zmiany po lewej stronie, czy też naprawdę samodzielne, radykalne ugrupowanie – przesądzić się jeszcze nie da. Wyborczy sukces jakoś się dziś rozmywa, liczba happeningów nie idzie w parze ze wzrostem poparcia. Czy Palikotowi wystarczy determinacji, by odbudować niezbędną mu powagę w życiu publicznym? W dalszym ciągu postrzegany jest przecież jako polityk może z sukcesem, ale w poglądach nietrwały, nazbyt widowiskowy, zakorzeniony w jednym, dwóch tematach. Niewiele też robi, aby ten wizerunek zmienić. W Ruch Palikota, po okresie wyborczej euforii, wkradła się stagnacja.

W tej sytuacji wyraźne pozostaje jedynie to, co było wyraźne i wcześniej: spór PO–PiS, Tusk–Kaczyński. Napędzał on jeszcze przedwyborcze zmagania, w których Platforma odniosła sukces, jakiego się nie spodziewała. Czekanie na kryzys – nieoficjalna dewiza największego ugrupowania opozycyjnego – zawiodło. Kryzys w 2011 r. nie uderzył w Polskę z siłą, która mogłaby zmieść układ rządzący. Nie znaczy to wcale, że nie uderzy w 2012 r., ale do najbliższych wyborów jeszcze sporo czasu. Słabnący, coraz bardziej zasklepiony w opozycyjności Kaczyński dostał jednak szansę w postaci kryzysu strefy euro i dyskusji o przyszłości Europy. Na razie nie umie jej wykorzystać i swą bezsilność wyładowuje w anachronicznych marszach pod Belweder, sięgając po praktyki, które zaprowadziły go donikąd w początkach lat 90., kiedy palił kukły na ulicy. Takimi gestami walczy bardziej z nową, wyrosłą z własnych szeregów opozycją niż z rządem. Ale postawa godnościowa i antyniemieckie fobie mają ciągle jeszcze w Polsce wzięcie. „Obrona suwerenności” wyborczego sukcesu nie przyniesie, ale będzie polaryzować opinię publiczną, bo wizja hołdu berlińskiego, dla pokolenia wychowanego jeszcze na Matejce, może mieć siłę oddziaływania.

Jeśli przyjąć, że zasadniczym celem Kaczyńskiego nie jest już władza, ale doczekanie, choćby na czele bardzo słabej opozycji, politycznej śmierci Tuska, to europejski kryzys może uznać za dar niebios. Tu łatwo dołączy argument, że okres polskiej prezydencji w UE został zmarnowany jako czas na załatwienie ważnych polskich spraw – chociaż prezydencja nam się nad podziw, nie tylko pod względem merytorycznym, ale przede wszystkim organizacyjnym, udała.

Miniony rok nie zamknął także innych spraw podgrzewających konflikt dwóch głównych ugrupowań. Kwestia smoleńskiej katastrofy nie znalazła prokuratorskiego finału. Dwa raporty na temat przyczyn katastrofy, które ukazały się w 2011 r., są w gruncie rzeczy dość podobne. Wprawdzie rosyjski zbulwersował polską opinię publiczną ostrością niektórych sformułowań i próbą całkowitego wybielenia strony rosyjskiej, ale nasza odpowiedź, w postaci dokumentu komisji ministra Jerzego Millera, we wnioskach zasadniczych jest z rosyjskim zbieżna. Choć w opisie nieco mniej drastyczna i próbuje dzielić winę. To nieco uspokoiło nastroje.

Każdy z tych dokumentów odegrał jednak głównie rolę polityczną (dymisja ministra Bogdana Klicha, szefa MON, i błyskawiczne rozwiązanie przez jego następcę elitarnego pułku dla vipów to najbardziej spektakularne polityczne gesty). Może prokuratura nie będzie miała odwagi zamknąć śledztwa umorzeniem, co wydaje się w świetle dotychczasowej wiedzy dość oczywiste. Każde jednak prokuratorskie rozstrzygnięcie będzie kontestowane i podgrzeje spór o przyczyny katastrofy, winę Tuska, jego rządu i stan państwa.

Opozycyjny opis państwa jest zasadniczo niezmienny. „Raport o stanie Rzeczypospolitej”, przygotowany w ubiegłym roku przez PiS, nie wzbudził wprawdzie większych emocji, ale był i jest pisowską wykładnią polityczną. Walka z układem pozostaje celem nadrzędnym, podobnie jak walka z tymi, którzy utożsamiają interesy niepolskie i krępują siły żywotne narodu. Powróciła więc retoryka IV RP, która, jak się okazuje, tylko na czas kampanii nieco łagodnieje, ale zniknąć nie może, bo jest samą esencją PiS.

Opozycyjny opis państwa nie będzie jednak do znużenia jednakowy. Miniony rok zmienił układ sił w opozycji. Grzegorz Napieralski wyraźnie antyrządowy, podejrzewany nawet o chęć zawarcia koalicji z PiS, przekreślił szanse SLD w wyborach. Potencjalny sukces zmienił w największą klęskę, być może przesądził o losie Sojuszu jako samodzielnej partii. Co znaczy powrót Leszka Millera? Na razie głównie to, że nie było innego poważnego kandydata na szefa partii uważanej za masę upadłościową. Chociaż w przyszłości Sojusz może stać się opozycją selektywnie wspierającą rząd. Miller rządził państwem, wprowadził Polskę do Unii i nie wydaje się, by chciał się narażać na śmieszność przez radykalizm czy populizm, które były czasami bronią Napieralskiego.

Takiej władzy jak obecnie Donald Tusk nie miał dotychczas nikt, chociaż przewaga koalicji to ledwie kilka głosów, ale innej stworzyć się na razie nie da. To on zyskał najwięcej, odnowił swój mandat na rządzenie, uspokoił sytuację w partii i rozdał karty, jak chciał, by poskromić ambicje i mieć kontrolę nad głównymi instrumentami władzy. Powołał gabinet mocno eksperymentalny, z grupą polityków zupełnie nowych, pozostawiając trzon, który gwarantował dotychczas sprawność w najważniejszych dziedzinach – finansach, funduszach europejskich, polityce zagranicznej. W znacznej mierze odseparował rząd od partyjnych sporów.

Platforma szeroko rozłożyła się na scenie politycznej, także dzięki polityce efektownych transferów (Bartosz Arłukowicz, Joanna Kluzik-Rostkowska, Dariusz Rosati, Marek Borowski). Niemniej exposé premiera, jedno z najważniejszych przemówień minionego roku, zabrzmiało mocno, momentami szokująco. Także dla własnego koalicjanta. Politykę drobnych kroków ma zastąpić reformatorska ofensywa, chociaż zakres owych reform wskazuje raczej, że jest to odrobienie zaległych lekcji.

Ma też premier sprzyjające otoczenie – kierownictwo banku centralnego, Komisję Nadzoru Finansowego, ma wsparcie byłych prezydentów Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego i – oczywiście – Bronisława Komorowskiego.

Wsparcie ze strony prezydenta zapewne nie jest bezwarunkowe, bo buduje on własną pozycję. Dla Komorowskiego był to ważny rok. Po trudnym starcie w 2010 r. miał wreszcie szansę oderwać się od kwestii pomników, smoleńskiej katastrofy, wędrujących po Krakowskim Przedmieściu namiotów Solidarnych 2010, oskarżeń o przyczynienie się do katastrofy. Jej rocznica była wprawdzie okazją do manifestacji, pochodów czy wreszcie utworzenia ruchu im. Lecha Kaczyńskiego, ale nie powstrzymała wygasania smoleńskiego mitu. Mało kto uwierzył, że rzeczywiście „zostali zdradzeni o świcie”, co miało być przesłaniem rocznicowych obchodów.

Można powiedzieć – Komorowski presję wytrzymał i robił swoje. To on, deklarując niezmiennie wolę dialogu i porozumienia, zepchnął Kaczyńskiego do własnego alternatywnego państwa czy też coraz bardziej – państewka PiS.

Z rządem prezydent się czasem spierał, wetował, wysyłał ustawy do Trybunału Konstytucyjnego i racja była po jego stronie. Prezydenta Baracka Obamę podejmował, Trójkąt Weimarski starał się ożywić, chociaż napięcie między prezydentem a ministrem spraw zagranicznych (dawnymi rywalami z partyjnych prawyborów) bywało widoczne. Niemniej w budowaniu swojej pozycji prezydent Komorowski okazał się skuteczny. Na dodatek skuteczność tę osiągał nie w wyniku wyrafinowanych gier, ale pewnej naturalności. Takiego prezydenta chcą w większości Polacy. Od głowy państwa oczekują spokoju, ciepła i umiaru, tym bardziej że płynące zewsząd, zwłaszcza ze strony premiera, przesłanie na 2012 r. brzmi: wiadomo, że będzie trudniej.

A poza tym właściwie nie wiadomo, co będzie.

Polityka 52.2011 (2839) z dnia 21.12.2011; Polityka; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Rok w zawieszeniu"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną