Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Krytyka prawicowego rozumu

Dziwna logika prawicy

Prawica uważa, że bezmyślnie idealizujemy Unię. Traktujemy ją jako sferę wolną od polityki, od twardej gry interesów. Prawica uważa, że bezmyślnie idealizujemy Unię. Traktujemy ją jako sferę wolną od polityki, od twardej gry interesów. Mirosław Gryń / Polityka
Coraz ostrzejsze ataki na Unię Europejską rodzą pytanie o prawdziwe intencje prawicy. To jeszcze element zwykłej politycznej szarpaniny? Czy też w prawicowej świadomości, poranionej smoleńskimi traumami, budzi się realne szaleństwo?
Głosowanie nad votum zaufania dla ministra Radosława Sikorskiego.Adam Chełstowski/Forum Głosowanie nad votum zaufania dla ministra Radosława Sikorskiego.
Robert Krasowski - konserwatywny publicysta i wydawca, absolwent filozofii UW.Radek Pasterski/Fotorzepa Robert Krasowski - konserwatywny publicysta i wydawca, absolwent filozofii UW.

Grudniowa kanonada była potężna. Unię przedstawiono jako zaborców czyhających na polską suwerenność, zaś Radka Sikorskiego i Donalda Tuska jako zdrajców, którzy to dobro już im obiecali. Zdawać się mogło, że za chwilę padnie żądanie wyjścia Polski z Unii. Jednak trudno o bardziej mylne wrażenie. Prawica w swojej większości nadal jest proeuropejska, uderza w Unię tylko po to, aby zranić Tuska. Bo centralną figurą prawicowego gniewu ciągle pozostaje premier Tusk. Nieważne są tarcze, w które wbijają się prawicowe strzały, istotne jest to, że na każdej widnieje portret Tuska. W prawicowej wojnie Unia jest mało ważnym tłem.

Przyjrzyjmy się temu dokładniej. Choć w kwestii Unii prawica brzmi jak zgodny chór, to gdy się wsłuchamy, odnajdziemy trzy odrębne głosy. Pierwszy należy do partii Jarosława Kaczyńskiego. Od kilku lat prezes PiS głównym polem walki o władzę uczynił politykę zagraniczną. Jego strategia jest prosta, szuka pretekstów do postawienia najcięższych oskarżeń. Swemu rywalowi chce zarzucić nie błędy, lecz zbrodnie. Do takich celów polityka zagraniczna nadaje się najlepiej. Tylko tu stawką są dobra ostateczne, tylko tu łatwo oskarżyć premiera nawet o zdradę.

Powrót do władzy

W kolejnych atakach Kaczyńskiego stale powielany jest ten sam schemat. Prezes PiS buduje wrażenie, jakby szedł na wojnę z całym światem. Jakby oskarżał wszystkich dookoła o udział w kolejnych rozbiorach. To służy wzbudzeniu u swoich wyborców odpowiednio silnych emocji. Mają uwierzyć, że tragedia stanęła już u polskich wrót. Jeśli się jednak uważnie pochylimy nad treścią zarzutów, zobaczymy, że Kaczyński nie bije w naszych unijnych sąsiadów. Nie oskarża Berlina, Paryża czy Brukseli o to, że próbują coś wydrzeć Polsce. Oskarża Tuska, że kierując się ignorancją lub serwilizmem, wyzbywa się polskich korzyści.

Prezes PiS wie, że jego elektorat oczekuje radykalizmu. Zarazem ma świadomość, że nie może się posunąć za daleko. Potrzebuje takiego radykalizmu, który pozwoli mu zdobyć władzę, ale nie utrudni jej sprawowania. Bo Kaczyński wierzy w swój powrót do władzy. Modeluje swój radykalizm tak, aby w przyszłości być przyjmowanym w unijnych stolicach. Ale nie tylko. Kaczyński nie bije w Unię, bo był i nadal jest zwolennikiem Unii. I to w dodatku silnej Unii. Nawet wtedy gdy na szczycie w Berlinie straszył polskim wetem. Kontestował wtedy nie to, że traktat odbiera państwom kolejne obszary suwerenności, ale że w silniejszej Unii dostaliśmy zbyt małe wpływy.

Wszystkie sławne spory Kaczyńskiego o Unię, także ten o tzw. dyplomację Geremka, były krytyką postępowania nie Unii, ale Polski. Tego, że nie potrafimy skorzystać z licznych możliwości. Jednak nikt tego Kaczyńskiemu nie przypomina. Nikt nie demaskuje jego gry. Nikt nie mówi jego zwolennikom, że Kaczyński jest w gruncie rzeczy mainstreamowym politykiem, udającym radykała. Dlaczego? Bo gra w radykalizm Kaczyńskiego wszystkim się opłaca. Skutecznie mobilizuje elektoraty obu stron. Wyborców Tuska, którzy kochają się bać, i wyborców Kaczyńskiego, którzy pasjami lubią ratować ojczyznę.

Problemem tej strategii nie jest zresztą radykalizm Kaczyńskiego, ale radykalizm jego zwolenników. Bo Kaczyński fanatyzuje tłumy coraz bardziej niemądrymi hasłami. Tworzy golema, który potrafi uwierzyć w najbardziej absurdalne oskarżenia. To już nie jest eksploatowanie ograniczeń ludu, to jego świadoma prymitywizacja. Jednak Kaczyński nie widzi w tym niebezpieczeństwa. Ma poczucie, że gdy wróci do władzy, zapanuje nad swoją trzódką. Zapewne ma rację. Ale skupiony na sobie, nie dostrzegł, że już nie jest centralną postacią tej gry. Jego szanse na władzę są nikłe. Problemem jest, co się stanie z golemem, gdy Kaczyński ostatecznie przegra. Przecież nie zabierze go ze sobą do politycznego grobu. Lecz zostawi go innym.

Drugi głos w prawicowym chórze to głos sarmatów. Z reguły są to ludzie starsi, choć nie tylko. Wierzą, że suwerenność jest najwyższym dobrem, bo tak ich wychowała historia. Do Unii nie przekonają się nigdy. Jedni nie wierzą Niemcom, inni nie wierzą obcym, jeszcze inni uważają, że nie po to miliony Polaków ginęły przez dwa wieki, by świeżą niepodległość podzielić na plastry, którymi płacić się będzie za pomniejsze dobra. Z punktu widzenia pojęć dzisiejszego świata można ich uznać za skamieliny. Gdyby byli większością, polska polityka miałaby z nimi olbrzymi problem. Ale nie są. To wąski margines, który słyszymy dlatego, że w debacie publicznej reprezentuje ich kilku krakowskich intelektualistów. Prawica udziela im głosu z szacunku dla ich staroświeckiego patriotyzmu. Jednak widzi w nich nie żywą myśl, lecz skansen.

Zaplecze Kaczyńskiego

Najciekawszy w prawicowej optyce jest światopogląd, który na użytek tego tekstu nazwijmy sobie prawicowym rozumem. To trzeci głos we wspomnianym prawicowym chórze. To elita prawicowej formacji. Politycy, którzy kiedyś byli wokół Kaczyńskiego – prawicowi publicyści, eksperci. Często traktuje się ich jako zaplecze Kaczyńskiego, ale to odrębna formacja. Nie wierzą w Kaczyńskiego, nie życzą mu sukcesu. Niemal wszyscy są w średnim wieku, ich oczekiwania wobec polskiej polityki są więc duże. O ile dla starszej generacji szczytem marzeń było wejście do Unii, dla nich wraz z wejściem gra się dopiero zaczęła. To środowisko najczęściej spotkamy na łamach „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”.

Wbrew pozorom napędza ich nie frustracja, ale ambicja. Brzmią jak zgryźliwi eurosceptycy, którzy z niemądrą radością ogłaszają kolejne porażki Unii. Jednak prawda o nich jest bardziej złożona. W swojej większości są zwolennikami Unii Europejskiej. Dziś są rozczarowani, ale nie Unią, lecz Polską. Tym, że potraktowała Unię jako kres politycznej aktywności. W szczególności oburza ich ton, jakim się mówi o Unii. Zawsze ciepło, zawsze pochwalnie, wygładzając kanty, łagodząc napięcia. Tymczasem zachodnie dyskusje aż kipią od emocji, oskarżeń, krytyki. Ten kontrast rodzi w nich podejrzenie, że Polska nie rozumie Unii, że przedakcesyjny entuzjazm ciągle nas zaślepia.

Prawica uważa, że bezmyślnie idealizujemy Unię. Traktujemy ją jako sferę wolną od polityki, od twardej gry interesów. Sferę, w której można się zdać na wspólnotowe mechanizmy. Prawicowego umysłu nie przeraża głębsza integracja, przecież niedawno poparł on traktat lizboński. On się boi czego innego. Że to nie Polska będzie używać kolejnych unijnych instrumentów, ale inni gracze będą używać nas. Jak widać, jest to krytyka nie tyle polityki, co politycznego klimatu. Jako krytyka klimatu jest trafna, jako krytyka polityki jest jednak gołosłowna. Nie wymienia konkretnych błędów, jakie popełnił Sikorski czy Tusk. Nie mówi niczego o tym, co straciliśmy, raczej spekuluje na temat tego, co stracić możemy. To raczej manifest braku zaufania, niż zimno poprowadzony dowód realnej politycznej szkodliwości.

Dzieciak z lizakiem

W ten sposób dochodzimy do istoty prawicowego rozumu. Opiera się on na fundamentalnej nieufności wobec Tuska. Nie tyle z powodu błędów, które popełnił, ale z powodu błędów, które popełnić może. O ile Kaczyński postrzegany jest przez wrogów jako radykał z nożem w zębach, to Tusk jest postrzegany jako dzieciak z lizakiem w ręku. Prawicowy umysł uważa, że Tusk nauczył się brutalności, potrafi się pozbyć rywali, ale jako władca jest nieodpowiedzialnym dzieckiem. Ma swoją piaskownicę, ma swoje zabawki, swój dwór, wino, cygara, piłkę nożną. Reszta mało go obchodzi. Żyje dniem. Wymyślił sobie ideologię, że jest dobrym królem, że nie robi reform, aby nie skrzywdzić maluczkich. Ale naprawdę nie chce mu się nic robić, nie chce mu się myśleć, nie chce się narażać.

To nie jest złośliwa karykatura. To wyraz szczerych obaw. W ogóle, kto chce zrozumieć dzisiejszą prawicę, musi uwierzyć w autentyczność tej jednej emocji. Ona jest absolutnie kluczowa. Tak jak Michnik bał się antysemityzmu, jak lewica i centrum boją się Kaczyńskiego, tak prawica boi się Tuska. Powtórzmy raz jeszcze. Boi się nie dlatego, że coś złego już zrobił, ale dlatego, że coś złego zrobić może. Przez przypadek. Z powodu niedojrzałości. Czemu pięćdziesięcioletniego polityka oskarża prawica o niedojrzałość? Bo uwierzył on, że czas poważnej polityki się skończył. I zamiast rozwiązywać problemy, jedynie je maskuje. Zdaniem prawicy Tusk uwierzył w piar, uwierzył w zabawkę. Jest królem, który abdykował; zamiast rządzić, opowiada bajki.

Ta nieufność nie zrodziła się dziś. Cztery lata temu Lech Kaczyński wywołał kryzys w sprawie tarczy antyrakietowej. Bo usłyszał plotkę, że Tusk na spotkaniu z doradcami oznajmił, że nie chce tarczy, aby nie stracić poparcia w sondażach. Prezydent uwierzył w nią, bo takiej lekkomyślności spodziewał się po Tusku. Tak samo postrzega Tuska cała prawica. Jej zdaniem, niedojrzałość Tuska nie jest hipotezą, ale faktem. Dają liczne przykłady, jak choćby okoliczności ogłoszenia daty wejścia do strefy euro. Okazało się, że ta fundamentalna decyzja była pomysłem piarowskim, który premier wymyślił lecąc do Krynicy. Chciał powiedzieć coś ważnego, chciał przyciągnąć uwagę.

Potem cała Polska się dowiedziała, że decyzję ogłosił bez konsultacji z rządem, bez rozmów z instytucjami unijnymi i bez wstępnych wyliczeń. Innym przykładem jest Smoleńsk. Prawicowy rozum gardzi Macierewiczem, wie, że nie było zamachu, że Tusk nie jest winny katastrofy, że w każdym śledztwie muszą się zdarzyć błędy. Jednak dla prawicy istotą zachowania Tuska jest nie to, że popełnił błędy, ale że popełnił same błędy. W ogóle nie zrozumiał rangi wydarzenia. Nie zrozumiał, jak ważny – z punktu widzenia logiki państwa, a nie egzaltowanego tłumu – jest sposób prowadzenia śledztwa.

Czy prawica jest w swoich obawach racjonalna? Nie, bo opiera się tylko na intuicji. Być może prawdziwej, być może nie. Może się okazać, że to nie spin panuje nad premierem, ale premier nad spinem. Już raz prawica działała w logice takiej podejrzliwości, która miała pełne pozory racjonalności. Dotyczyło to Aleksandra Kwaśniewskiego. Prawica uznała, że jest w nim defekt. A mianowicie został ukształtowany przez polityczny oportunizm lat 80. Co sprawia, że gdy przyjdzie czas próby, zabraknie mu twardości. No i pod koniec kadencji przyszedł moment próby. Pomarańczowa rewolucja. I dzięki Kwaśniewskiemu Polska odniosła swój największy dyplomatyczny sukces. A Kwaśniewski, oskarżany o promoskiewskość, naruszył interesy Moskwy na skalę, o jakiej bracia Kaczyńscy mogli tylko pomarzyć.

Fundamentalna nieufność

Prawicowy rozum próbuje uwrażliwić polską politykę na brutalne realia unijnej polityki. Co sprawia, że pisze tylko o nich. W ten sposób narzędzie odrywa się od swojego celu. Krytyka, która miała nas zbliżyć do Unii, staje się krytyką Unii. Prawicowy rozum zaczyna się specjalizować w kreśleniu wiecznie czarnego portretu. Chciał racjonalnej dyskusji, tymczasem sam stał się nośnikiem kolejnej choroby. Zarzucał drugiej stronie, że widzi tylko sukcesy Unii, sam zaś opisuje tylko jej wady. Nic dziwnego, że druga strony niczego się nie uczy. Ona patrzy na prawicowy umysł z rosnącym zdziwieniem. To mają być realiści? Ludzie, którzy doją krowę i cieszą się z jej każdej choroby?

Obu stronom nie przychodzi do głowy, że polska polityka zagraniczna jest bardziej spójna, niż sądzą. Nie jest ani przesadnie naiwna, ani niemądrze brutalna. To raczej naiwni lub brutalni są jej recenzenci. Podejrzenie to oprzeć można na ciekawym przypadku, jakim jest stosunek obu stron do Radka Sikorskiego. Dziś przez lewą stronę Sikorski traktowany jest jako wielki dyplomatyczny gracz. Jego mowa berlińska została ogłoszona wydarzeniem na miarę lat. A przecież to jest ten sam Sikorski, który niedawno zasiadał w rządzie Kaczyńskiego. Ten sam Sikorski, którego lewa strona opisywała jako pisowskiego radykała. Czy przez kilka lat zmienił swoje poglądy, swoją wrażliwość? Nie, on tylko zmienił barwy klubowe. I stojąc obok Tuska nagle stał się wiarygodny. Dokładnie tak samo traktowany jest Sikorski przez prawą stronę. Jeszcze niedawno był ich, był wielkim obrońcą polskiego interesu, zimnym realistą widzącym w Unii brutalną walkę narodowych egoizmów. Gdy porównywał gazociąg północny do paktu Ribbentrop-Mołotow, cała prawica biła mu brawo. Wystarczyło jednak, że stanął obok Tuska, a zobaczono w nim ofermę, którą każdy ogrywa. Albo wręcz zdrajcę.

Przykład Sikorskiego pokazuje, że poglądy na Unię w obu obozach są podobne. Kłopot jest gdzie indziej. Polską polityką rządzi fundamentalna nieufność albo do Kaczyńskiego, albo do Tuska. To sprawia, że wszystkie projekty firmowane przez tych panów dla połowy Polski z założenia stają się niewiarygodne. Polaryzacja polskiej polityki dotyczy dziś bardziej personaliów niż politycznych celów.

 

Robert Krasowski, konserwatywny publicysta i wydawca, absolwent filozofii UW. Założyciel i naczelny „Dziennika”, współtwórca weekendowego dodatku „Europa”. Współzałożyciel warszawskiego Klubu Krytyki Politycznej i współwłaściciel Wydawnictwa Czerwone i Czarne.

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Ogląd i pogląd; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Krytyka prawicowego rozumu"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną