Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ścieżka zdrowia

Polska służba zdrowia znów na zakręcie

Zamieszanie z refundacją najlepiej było widać w aptekach, w których pod koniec roku pojawiły się kolejki. Zamieszanie z refundacją najlepiej było widać w aptekach, w których pod koniec roku pojawiły się kolejki. Łukasz Dejnarowicz / Forum
Bałagan w służbie zdrowia trwa już trzeci tydzień. Rząd pośpiesznie wycofuje się z kilku zapisów nowej ustawy o refundacji leków, które na lekarzy przerzucały odpowiedzialność za brak systemu informatycznego w służbie zdrowia. Teraz kar nie będzie, systemu też nie.
'Refundacja leku do decyzji NFZ', czyli najsłynniejsza pieczątka w Polsce.Anatol Chomicz/Forum "Refundacja leku do decyzji NFZ", czyli najsłynniejsza pieczątka w Polsce.
Bartosz Arłukowicz musiał wypić piwo, którego naważyła Ewa Kopacz - jego poprzedniczka w resorcie zdrowia.Darek Golik/Fotorzepa Bartosz Arłukowicz musiał wypić piwo, którego naważyła Ewa Kopacz - jego poprzedniczka w resorcie zdrowia.

Lekarze nie będą ponosić finansowych konsekwencji za błędne wypisanie recepty na lek refundowany – przepis w ustawie, który stał się główną przyczyną ich protestu, zostanie pilnie zmieniony. Jednak mimo że Bartosz Arłukowicz przyrzekł im to jeszcze w nocy ze środy na czwartek 5 stycznia, lekarze nadal przybijają na receptach pieczątki „refundacja do decyzji NFZ”. Chcą, żeby minister zdrowia najpierw zmienił przepisy.

Mimo kolejnych uspokajających wypowiedzi i zapowiedzi min. Arłukowicza pacjenci po tej ścieżce zdrowia będą więc przeganiani jeszcze jakiś czas. Brak określenia na recepcie stopnia refundacji wciąż oznacza konieczność zapłaty najwyższej ceny. Nie tylko w pieniądzach. W przypadku chorych na nowotwory, jeśli pacjenta nie stać na zapłacenie kilkuset albo nawet kilku tysięcy złotych, ryzykuje życie.

13 stycznia ma się zebrać Naczelna Rada Lekarska i może wtedy wystosuje apel do lekarzy o zaprzestanie protestu. Dlaczego nie zrobiła tego tuż po nocnych rozmowach z ministrem? Przecież to jej prezes Maciej Hamankiewicz był głównym negocjatorem. NRL jest samorządem lekarskim, do którego przynależność jest obowiązkowa. Wydaje się więc najlepszą reprezentacją środowiska. Nie wszyscy jednak lekarze mają entuzjastyczny stosunek do obecnego prezesa. Na zjeździe, który zapowiedziany jest na 25 lutego, odbędą się wybory. Jeszcze wcześniej, bo 20 stycznia, wybierać będą swoje władze członkowie drugiej zawodowej korporacji, czyli Naczelnej Izby Aptekarskiej. Akcja protestacyjna zastępuje kampanię wyborczą.

NRL nie jest jednak jedyną reprezentacją medyków. Z radykalnych postulatów znany jest Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Żądał on, aby każdemu z nich państwo zagwarantowało płacę minimalną w wysokości… kilku średnich krajowych. O popularność walczy też Porozumienie Zielonogórskie, zrzeszające lekarzy rodzinnych. Daje o sobie znać zwykle pod koniec roku, gdy straszy, że przestaną przyjmować pacjentów.

Nie ma powodów, by wątpić, że minister Arłukowicz dotrzyma słowa. Zwłaszcza że sam, będąc jeszcze poza Platformą, był krytyczny wobec ustawy. Zapis o tym, że lekarze odpowiedzą finansowo za błędy w recepcie, nie jest zresztą kluczowy. Zmiana nie naruszy więc istoty tej ustawy. A co równie ważne, nie dałoby się tego zapisu w obecnych realiach sprawnie zrealizować. Lekarz nie ma bowiem możliwości szybkiego i jednoznacznego zweryfikowania, czy jesteśmy ubezpieczeni. Nie zawsze można polegać na papierkowych zaświadczeniach. A lekarz nie połączy się online z Centralnym Wykazem Ubezpieczonych, bo elektroniczny system wzajemnej wymiany informacji nie istnieje. Michał Boni, nowy minister od cyfryzacji, zapewnił właśnie, że CWU powstanie do lipca tego roku. Za to, że nie mamy systemu informatycznego do tej pory, odpowiadają już ministrowie zdrowia oraz spraw wewnętrznych i administracji w kolejnych rządach ostatnich 12 lat.

Do czasu udostępnienia lekarzom wykazu ubezpieczonych wszystko zostanie więc po staremu. Nadal przychodzić będziemy do przychodni czy szpitala z drukiem RMUA, jaki każdego miesiąca powinien wystawić nam pracodawca, albo z książeczką ubezpieczeniową, gdzie co miesiąc poświadcza, że jesteśmy ubezpieczeni. W przypadku emerytów i rencistów wystarczy legitymacja. Rejestracja nie jest w stanie zweryfikować ich prawdziwości. O tym, czy naprawdę mamy prawo do świadczeń, dowie się najwcześniej po miesiącu, gdy Narodowy Fundusz Zdrowia zaakceptuje (albo nie) wystawione rachunki.

Raz w miesiącu wysyłamy komputerowo do NFZ wykaz pacjentów i udzielonych świadczeń – informuje szef jednej z warszawskich przychodni. – NFZ porównuje je z własną bazą danych i, jeśli coś mu się nie zgadza, za nieubezpieczonych nam nie płaci. Autorzy ustawy chcieli, żeby za nieubezpieczonych karnie płacili lekarze, to główna przyczyna obecnego chaosu.

Przez lata państwo nie było jednak w stanie spowodować nawet tego, żeby baza ubezpieczonych w NFZ była identyczna z tą, jaką dysponuje ZUS. Dopiero wtedy można będzie mówić o prawdziwym Centralnym Wykazie Ubezpieczonych. – To prawda, obie bazy nieco się różnią – przyznaje Andrzej Strug, kierownik departamentu informatyki w NFZ. – To wina pracodawców, którzy nie wyrejestrowują z naszej bazy osób, które już nie pracują. Przepisy nie przewidują za to zaniedbanie żadnej kary.

Świeższe dane ma ZUS, ale nie zawsze dzieli się nimi z NFZ. Także z powodu braku stosownych przepisów. Michał Boni obiecuje, że zmieni się to jeszcze w tym miesiącu. Obie bazy danych staną się identyczne. Do lipca mają być zawieszone w Internecie. Wtedy lekarze będą mogli od ręki sprawdzić w komputerze, czy jesteśmy ubezpieczeni.

Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że po udostępnieniu w Internecie CWU, protesty wybuchną ponownie. Nie wszyscy medycy, nawet w przychodniach prywatnych, mają komputery. Nie wszyscy chcą się nimi posługiwać. Niektórzy już teraz pomstują na to, że NFZ zaczyna liczyć, ile kosztują recepty, które wypisują. Na razie robi to wybiórczo, potem ta wiedza stanie się dostępna także dla zainteresowanych pacjentów. Wówczas może się okazać, jak wiele wystawia się recept z użyciem danych osoby innej niż ta, dla której lek ma być przeznaczony lub na tzw. martwe dusze.

Kiedy w Internecie każdy z nas będzie mógł zobaczyć, z jakich świadczeń skorzystał, i – w razie nadużyć – poinformować o tym Fundusz, wypisywać lewe recepty będzie o wiele trudniej.

Udostępnienie informacji posiadanych przez NFZ oraz Centralnego Wykazu Ubezpieczonych w Internecie będzie próbą przeskoczenia pewnego etapu, co może się okazać zbyt wymagające. Łatwiejsze dla wszystkich byłoby, gdyby po drodze był etap pośredni, czyli wyposażenie wszystkich ubezpieczonych w elektroniczne karty. Podobne do tych, które wystawiają banki. Takie karty od 10 lat funkcjonują na Śląsku, od kilkunastu zaś politycy obiecują ich wprowadzenie w całym kraju. Nie mamy ich nie dlatego, że brakuje pieniędzy, ale – być może – dlatego, że pieniędzy tu akurat jest za dużo. To także kolejny dowód na to, jak bardzo nasze państwo jest niesprawne.

Lekarze skarżą się, że wypisywanie recept zajmuje im coraz więcej czasu. Na Śląsku trwa to krótko. Receptę z danymi pacjenta drukuje komputer w recepcji po włożeniu do terminalu jego elektronicznej karty. Doktor wpisuje tylko nazwę leku. – Mieszkańcy bardzo są z tego zadowoleni – zapewnia Adam Kozierkiewicz, ekspert rynku zdrowia, którego rodzice mieszkają na Śląsku. Pożytki z karty z czasem dla Ślązaków okazują się jednak coraz mniejsze. Po pierwsze, system obejmuje tylko dawną Śląską Kasę Chorych, czyli obecny oddział NFZ. Pacjentów spoza województwa, a także tych pracujących poza jego granicami, trzeba już obsługiwać „na piechotę”. W praktyce muszą więc funkcjonować obok siebie dwa systemy. – Od razu po wprowadzeniu kart system ujawnił pacjentów, którzy w tym samym czasie byli na przykład w szpitalu i w przychodni – przypomina Andrzej Sośnierz, były szef Śląskiej Kasy Chorych. Naciągacze i fałszerze recept wynieśli się poza region. Stało się oczywiste, że podobne karty trzeba wprowadzić w całym kraju, bo one pomogą uszczelnić system. Zaczęto to jednak robić bez głowy. Kasy chorych w innych częściach kraju tworzyły własne systemy, które nie komunikowały się ze sobą. Sporo pieniędzy zmarnowano.

Za czasów rządu SLD-PSL, który zlikwidował kasy i stworzył scentralizowany NFZ, postanowiono informatyzację służby zdrowia podnieść na jeszcze wyższy poziom. Elektroniczne karty, dokumentujące, czy pacjent naprawdę skorzystał z porady lekarskiej, planowano wprowadzić w całym kraju. Miały jednak stać się tylko częścią systemu bardziej zaawansowanego – Rejestru Usług Medycznych. Miał powstać w ramach tzw. amerykańskiego offsetu, o zamówienie zaczęły zabiegać dwie największe firmy informatyczne. Nie zrobiono nic. Cztery lata zostały zmarnowane.

Andrzejowi Sośnierzowi wydawało się, że sprawa ruszy z kopyta, gdy władzę objęło Prawo i Sprawiedliwość, które zaproponowało mu stanowisko szefa NFZ. Nareszcie będzie mógł wprowadzić elektroniczną kartę w całym kraju (przewidywany koszt – 500 mln zł). Prace znów ruszyły. Wkrótce jednak prezesowi NFZ zakomunikowano, że karta elektroniczna jest już za mało nowoczesna: te same informacje, identyfikujące pacjenta, zostaną zawarte w nowych dowodach osobistych. Oznaczało to, że pełna elektroniczna identyfikacja danych pacjentów stanie się w Polsce możliwa dopiero w 2024 r. Wtedy bowiem MSWiA miało zakończyć dziesięcioletnią akcję wymiany dowodów. Na razie ciągle jej nie zaczęło.

Od czasu powołania NFZ trwa natomiast jego ciągła rywalizacja z Ministerstwem Zdrowia. Ministerstwo ma władzę, Fundusz – pieniądze ze składki za zdrowie. Andrzej Strug, szef departamentu informatyki w NFZ, twierdzi, że wydaje je naprawdę w sposób bardzo efektywny. – Mamy o wiele więcej pracy niż ZUS, bo ten nie negocjuje i nie kontraktuje świadczeń – zapewnia. – Ale ZUS wydaje na swoje funkcjonowanie aż 2,7 proc. zbieranych składek i zatrudnia 50 tys. osób, a my tylko 5 tys. Jeszcze więcej, bo 3,5 proc., kosztuje KRUS. NFZ zaś tylko 1,1 proc. Ma ogromną bazę danych o pacjentach i świadczeniodawcach, ale brakuje mu pieniędzy, by je zagregować i na bieżąco analizować. Nadużycia wykrywane są sporadycznie, a można by je wyeliminować.

W tym samym czasie, w którym rząd PiS, LPR i Samoobrony postanowił, że elektroniczne karty ubezpieczeniowe w nowych dowodach osobistych zrobi MSWiA, w Ministerstwie Zdrowia o wielkie pieniądze na… informatyzację służby zdrowia zabiegał Leszek Sikorski, ostatni minister zdrowia w rządzie Leszka Millera. Pozostanie w ministerstwie zawdzięczał swemu następcy Markowi Balickiemu. Sikorski tworzy Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, na co udało mu się uzyskać 700 mln zł ze środków unijnych i kolejne 150 mln zł z naszego budżetu.

Ostatnio „Dziennik. Gazeta Prawna” poinformował o licznych nieprawidłowościach wykrytych przez NIK w tym projekcie. Są wątpliwości, czy systemy w ogóle powstaną. – Jeśli nawet, to i tak będą musiały korzystać z bazy danych gromadzonych przez NFZ – twierdzi ekspert zarządzania służbą zdrowia, który swoje uwagi przekazał już Ministerstwu Rozwoju Regionalnego. W Czechach podobny system jest martwy, ponieważ brakuje mechanizmu zachęcającego lekarzy do przekazywania danych. W naszym również go nie przewidziano.

Prostej karty ubezpieczeniowej, umożliwiającej recepcji szybką identyfikację danych pacjenta, nie doczekamy się chyba nigdy.

W panującym bałaganie nikt nie mówi o zaletach nowej ustawy, a są one ogromne.Choćby ta, że powinna ułatwić dostęp do bardzo drogich leków innowacyjnych, które na naszym rynku będą mogły być sprzedawane taniej niż w innych krajach – podkreśla Adam Kozierkiewicz, ekspert od rynku leków.

Gdyby nie zmarnowano czasu, jaki upłynął od maja, gdy ustawę uchwalono, nie mielibyśmy obecnego chaosu – uważa inny ekspert Krzysztof Łanda. – Teraz trzeba szybko z dobrej ustawy wyjąć tykające w niej bomby, które mogą ją rozsadzić. Jedną z nich jest brak mechanizmu ustalania refundacji dla pacjentów cierpiących na choroby rzadkie. Leki dla nich są bardzo drogie. Na razie refundacja często przebiega według schematu: jakaś stacja telewizyjna pokaże grupę osób cierpiących na taką chorobę, poinformuje, że leki na nią kosztują np. 100 tys. zł miesięcznie, a bezduszni urzędnicy nie chcą ich zakupić. Więc zapada decyzja, żeby kupić...

Choć uważa się, że duży wpływ na kształt ustawy miał prezes NFZ, kolejna bomba może trafić również w niego. Jednym z celów ustawy było zahamowanie na poziomie 17 proc. wydatków NFZ szybko rosnących kosztów refundacji leków. Obecnie to ponad 8,5 mld zł. Jeśli państwo więcej będzie płaciło za leki, mniej zostanie na leczenie. Łatwo zapisać, trudniej wykonać. Ustawa czyni fotel prezesa jeszcze bardziej niepewnym: straci stanowisko, gdy nie ugnie się przed kolejnymi żądaniami dofinansowania leków dla jakichś grup chorych, ale i nie utrzyma, gdy przekroczy zapisany w ustawie poziom wydatków.

Ustawa o refundacji narusza interesy bardzo wielu grup. Kiedy skończy się protest lekarzy, odezwą się kolejni zainteresowani. Dobrze będzie, jeśli będą mówić własnym głosem, łatwiej można wtedy wymieniać argumenty. Gorzej, gdy zaczną manipulować pacjentami i mediami, usiłując sprawić wrażenie, że bronią pacjentów. Wtedy w gąszczu interesów łatwo stracić orientację. Mieliśmy przedsmak tego przy uchwalaniu ustawy o refundacji. Dyskusję zastąpiła koalicyjna maszynka do głosowania i stąd ten pasztet.

Rachunki z zagranicy

Waldemar Pawlak głosi pogląd, że skoro prawa do ubezpieczenia nie ma zaledwie pół procenta obywateli, to taniej będzie leczyć nieubezpieczonych, niż sprawdzać wszystkich. Do takiego rozwiązania skłaniało się także przed dwoma laty Ministerstwo Zdrowia. Nie zrobiono tego na skutek perswazji NFZ. Fundusz wystraszył się, że pula pieniędzy ze składek na zdrowie gwałtownie się skurczy, wzrosną natomiast wydatki za leczenie naszych rodaków za granicą. Wszyscy, którzy wyjeżdżają do Anglii, Niemiec czy Irlandii i pracują tam na czarno (a więc w myśl obecnych przepisów tracą prawo do ubezpieczenia), uzyskaliby prawo do świadczeń medycznych. Rachunki za leczenie tamtejsze szpitale czy przychodnie przysyłałyby do NFZ. Nie jest tajemnicą, że stawki polskie i zachodnie ciągle mocno się od siebie różnią. Na razie NFZ też płaci, ale na mniejszą skalę. Ponieważ prawo do bezpłatnej opieki mają wszystkie dzieci, w kraju masowo leczą się pociechy emigrantów. Rejestrują je babcie, podając się za jedyne opiekunki.

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Temat tygodnia; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Ścieżka zdrowia"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną