Dzisiaj najbardziej boli skamląca prośba – apel rodziców zaginionej półrocznej Magdy z Sosnowca. - Oddajcie nam dziecko, a nie będziemy was ścigać – zapewniali w szóstym dniu poszukiwania córki. W tym momencie przynajmniej matka, Katarzyna Wiśniewska, wiedziała o śmierci córki.
Boli zmarnowany piękny gest serca tysięcy ludzi na Śląsku i w kraju, którzy włączyli się w poszukiwania.
W czwartek wieczorem, w dziesiątym dniu od rzekomego porwania, detektyw Krzysztof Rutkowski oznajmił, że po „grze operacyjnej” skłonił matkę do ujawnienia okoliczności śmierci i ukrycia zwłok córki. Wersja na piątkowe południe – mam jakieś dziwne przeczucie, że może ona nie być ostateczna – jest taka: Madzia wypadła po kąpieli z kocyka i uderzyła główką o próg. Ponoć zmarła na miejscu. Zszokowana matka ukryła zwłoki i wymyśliła porwanie dziecka. Reszta jest znana. Jeżeli tak było, to na co liczyła? Że uda jej się świat oszukać?!
Rutkowski wyklucza współudział Bartłomieja, ojca Magdy, w tragedii. Dowodem mają być badania na wykrywaczu kłamstw. A rodzice Katarzyny? Czy mamy uwierzyć, że przez tyle dni zszokowana matka nosiła ten dramat tylko w sobie?
Jeżeli wersja Rutkowskiego się potwierdzi, to oznacza ona żółtą kartkę dla policji. Tę tajemnicę można było złamać już na pierwszym przesłuchaniu.
Kilka dni temu pisałem w tym miejscu o „czasach złych ludzi”, którzy stoją za tajemniczym zniknięciem dziewczynki. Nawet nie przypuszczałem, że zło było tak blisko niej.