Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Znikający Naro

Stadion Narodowy - pojawia się i znika

Otwarcie Stadionu Narodowego w Warszawie, 29.01.2012 r. Otwarcie Stadionu Narodowego w Warszawie, 29.01.2012 r. Krzysztof Burski / Newspix.pl
Jeśli widzicie Stadion Narodowy w Warszawie, to jeszcze nie znaczy, że on tam jest.
Stadionu Narodowego już kilka razy nie było, kiedy miał być.Filip Błażejowski/Forum Stadionu Narodowego już kilka razy nie było, kiedy miał być.

W sobotę 11 lutego 2012 r. meczu Legii z Wisłą było brak. Naro (jak go tu nazywają) stał pusty jak koszyk bez buraków. Ból patrzeć na marnację wartościowego obiektu. Właśnie na ból serca powołał się prezes Rusko z firmy Ekstraklasa odwołując spotkanie. Oraz troszczył się o zdrowie uczestników. Kiedy Warszawa spotyka się z Krakowem, bywa ostro, wielu rannych kibiców i zniszczonych sklepów – ale to są sprawy międzyludzkie. Że ludziom coś grozi ze strony obiektu sportowego – to nowość.

Będzie stadion

11 kwietnia 2007 r. był podniosłym dniem ze względu na obdarowanie Polski przez prezesa Platiniego z europejskiej unii futbolu UEFA koniecznością budowy stadiów na mistrzostwa Euro 2012. Dar ten cieszył i przerażał. Stadion X-lecia w Warszawie tętnił życiem największego europejskiego bazaru – Afrykańczycy spotykali się tutaj z Azjatami w wyczerpujących sparingach o puchar klienta. Często faulowano do krwi i przyjeżdżała policja.

W tamtych czasach i rząd, i opozycja podawały się za fanów piłki nożnej, żeby być bliżej pucharu wyborców w trzech turniejach – prezydenckim ogólnym, prezydenckim stołecznym i parlamentarnym. Już w październiku 2006 r. PiS obiecał nowy stadion narodowy w Warszawie – ideę rozgrywał Kazimierz Marcinkiewicz, kandydat na prezydenta stolicy, uzdolniony drybler. Były pieniądze na stadion, ale gdy kibice PiS nie dopisali z dopingiem i puchar przeszedł w ręce przeciwnika, okazało się, że nie ma pieniędzy.

Od tej pory historia budowy Stadionu Narodowego toczyła się w trybie dogrywkowym w stronę morderczych rzutów karnych, które trwają do dzisiaj.

Nie tutaj

W pierwszych miesiącach gry o Naro beniaminkiem lokalizacji były błonia Stadionu X-lecia. Tam miał stanąć nowy stadion, a nie w niecce starego. Pani ówczesna minister sportu Elżbieta Jakubiak obawiała się jednak, że do rozgrywki wejdzie drużyna archeologów, znana ze wstrzymywania akcji w polu. Stadion X-lecia zbudowany był na gruzach zniszczonej wojną Warszawy, mógł więc zawierać bogaty materiał badawczy z dziedziny niefutbolowej.

Nieoczekiwanie do akcji wkroczyła pani prezydent miasta Gronkiewicz-Waltz: zagrała na aut mówiąc, że stadion powinien powstać poza Warszawą. Eksperci nie przyjęli jednak tej piłki, więc gra wróciła na Stadion X-lecia. Wtedy z niespodziewanej przewrotki strzelili spadkobiercy Arpada Chowańczaka, przedwojennego króla kuśnierzy, który w 1920 r. kupił teren nad Wisłą obok mostu Poniatowskiego. Co prawda powojenny prezydent Polski Bierut odebrał pole Chowańczakowi i w 1955 r. zbudował na nim Stadion im. X-lecia PRL, ale teraz reguły są jasne i można się domagać zwrotu. Spadkobiercy obrali taktykę ugodową: chcieli odzyskać własność i wydzierżawić Polsce teren pod grę w piłkę na okres miesiąca czerwca w 2012 r. Jako patrioci liczyli się też z wariantem rozgrywki eleganckiej: Polska przeprosi za zabór mienia przez Bieruta i nada stadionowi imię Arpada Chowańczaka, a oni uskromnią roszczenia.

Tę dobrze rozwijającą się polską grę pozycyjną zatrzymał gwizdkiem prezes Platini z UEFA. W 2008 r. na dawny Stadion X-lecia wjechały wreszcie maszyny budowlane.

Życie obiektu podporządkowane było początkowo harmonogramowi wbijania pali z betonu, co niosło się w 2008 r. po dzielnicy Saska Kępa głuchymi uderzeniami, jakby się olbrzym bawił drzwiami. Budowlańcy grali nie fair z lokalną opinią publiczną, bo obiecywali przed wyjściem na boisko, że nie przekroczą natężenia dźwiękowego 10 decybeli. Niektórzy faulowali także w szatni, bo nie wypłacali sobie na czas pieniędzy. Kilku z nich sędzia usunął z boiska, kilku innych sczołgało się samodzielnie z kontuzjowanym kontem bankowym.

Jaki będzie

Stadion Narodowy będzie utopiony w błocie – przewidywali teoretycy gry budowlanej – bo powstaje w dawnym korycie Wisły. W ogóle będzie brzydki – uważali architekci z drużyn niebiorących udziału w meczu, ale bez podawania nazwisk, bo się wszyscy znają w środowisku. Na łamach POLITYKI projektanci obiektu z firmy JSK opowiadali o genezie pomysłu: pomnik Szopena w Łazienkach, czyli skojarzenie z symbolem kraju, jakim może być wierzba płacząca, czyli – idąc dalej – witki wierzbowe, czyli w sumie jak koszyk pleciony przez chłopa – na buraki albo ziemniaki. W rezultacie Naro jest w kształcie kosza, a elewacja przezierna w kolorach narodowych – dla dopowiedzenia wizji. Czyli jak porwane gacie – dopowiadali koledzy architekci jak kibice z dalekich rzędów.

Co to była za awantura, kiedy się we wrześniu 2009 r. okazało, że stadion będzie o 800 mln zł droższy, niż przewidziano – społeczeństwo domagało się informacji, sprawa oparła się o media i ministerstwo! Ówczesny minister sportu Drzewiecki ratował sytuację w stylu selekcjonera drużyny podwórkowej, czyli nie widowiskowo, ale skutecznie. Stadion kosztuje, ile kosztuje – podawał – sumę wyliczono na podstawie faktów. Stadion kosztował prawie 2 mld zł.

Na budowie wciąż wbijano pale, kiedy w gabinetach toczyła się finezyjna rozgrywka. Można nawet powiedzieć, że przypominała menueta – jest to taniec dworski oparty na kilku figurach, takich jak: krok w przód, w tył, ukłon, podanie jednej ręki, podanie dwóch rąk oraz tajemnicza figura zwana zet. I właśnie zet, jak zwolnienie z posady, dosięgło architekta Michała Borowskiego, prezesa Narodowego Centrum Sportu, które budowało stadion. Borowski grał wcześniej na pozycji główny architekt Warszawy, ale przedtem został przetransferowany po latach emigracji ze Szwecji, więc padł na niego zarzut, że budując stadion wciąż po cichu udziela się w szwedzkich firmach. Znalazł się w pułapce ofsajdowej, zdradliwie podano mu piłkę zza pleców, a w polu karnym nie miał nikogo z macierzystej drużyny. Minister Drzewiecki nie poczekał na wyjaśnienie domniemanej afery ze szwedzkim dopingiem.

Miał być

Afera z odwołaniem meczu Legia-Wisła w lutym 2012 r. nie jest zagrywką zaskakującą. Stadionu Narodowego już kilka razy nie było, kiedy miał być. Najpierw miał być gotowy w lipcu 2011 r., ale spadł ze schodów. Schody okazały się wadliwe i trzeba było je estetycznie obudować elementami żelbetowymi, jak pisano w gazetach. Czas mijał, prezes Platini nie był już uśmiechnięty. Prezes Kapler z Narodowego Centrum Sportu był pewien, że finalnie ominie obronę i grzmotnie gałę prosto w siatkę niedowiarków, konkretnie w oczekiwanej przez premiera Tuska sekundzie.

Z kolei wytrawni gracze urzędowi przystąpili do czynności odbiorczych stadionu i wkopali mu kilka goli. Policja wkopała za brak łączności radiowej z podziemiami obiektu – w razie wybryków chuligańskich czający się w piwnicach policjanci nie wiedzieliby nawet, że są potrzebni na górze. Telewizje narzekały, że im się wozy transmisyjne nie mieszczą do garaży. A także, że brak tablic rozdzielczych do kamer i trzeba ciągnąć kilometry kabla. Straż pożarna zagrała na argumencie „niedokończona płyta boiska”.

Stadion Narodowy oddano do użytku w grudniu 2011 r., ale oddanie to nie to samo co otwarcie. Zwłaszcza że oddano stadion, ale nie jego środek, czyli boisko. Otwarto w styczniu 2012 r. – z koncertami i sztucznymi ogniami. W tle wciąż toczyła się gra ze sponsorami obiektu, którzy proponowali tak specyficzne nazwy dla stadionu, aby brand ich firmy znalazł się w środku i żeby dziennikarze nie mogli go ominąć pisząc o stadionie. Ale to są sprawy międzyludzkie.

Następnego dnia po otwarciu obiekt jednak zamknięto, żeby ułożyć murawę na mecz Legia-Wisła, pochować kable w ścianach, uprzątnąć ścieżki ratownicze i takie tam inne drobnostki. Mimo mrozu pracuje się w pocie czoła – mówiono w mediach w 2012 r. Podobnie mówiono w 1954 r., kiedy powstawał Stadion X-lecia.

Teraz w drodze z Holandii trawa trochę zmarzła i musiała odtajać przed położeniem. Roślinność była więc zmrożona, a dach stadionu dziwny. Dziwny dach – pisały gazety. Nie dlatego, że jest to dach ultranowoczesny i rozsuwany, ale dlatego, że go nie zasunięto przed nastaniem mrozów, a teraz nie można, boby popękał. Jeśli nie można zasunąć dachu, to nie wiadomo, czy trawa układana na mecz Legia-Wisła na 11 lutego nie zmrozi się ponownie i nie umrze z zimna do 29 lutego, kiedy Polska ma zagrać na Naro z Portugalią.

Naro

Wytrawni znawcy futbolu spośród dziennikarzy mówią, że pucharowy mecz Legia-Wisła niczego nie wnosi do historii polskiej piłki. A znaczeniowo jest widowiskiem przypominającym trąbienie na wuwuzelach na Pustyni Błędowskiej. Natomiast kibice obu drużyn, ci ortodoksyjni, są raczej sfrustrowani niemożnością okazania swych emocji w grach pozastadionowych. Bo Warszawa i Kraków, dwa miasta kultury, najpiękniej się biją na pięści i kije bejsbolowe w całej lidze.

Naro – tak mawia się na Stadion Narodowy zwłaszcza w dzielnicy Praga. Reszta słowa pojawia się i znika, jak sam stadion.

Polityka 07.2012 (2846) z dnia 15.02.2012; Kraj; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Znikający Naro"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną