Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Tańce ludowe

Jak się miewa druga połowa PO?

Waldemar Pawlak i Donald Tusk w Pałacu Prezydenckim przed spotkaniem z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Waldemar Pawlak i Donald Tusk w Pałacu Prezydenckim przed spotkaniem z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Andrzej Iwańczuk / Reporter
PSL ma przed sobą w tym roku wybór prezesa partii. Wpływa to istotnie na sytuację w koalicji.
Liderzy PSL Waldemar Pawlak i Jarosław Kalinowski podczas charytatywanego meczu zorganizowanego w 2010 roku na rzecz powodzian z Bogatyni.Witold Rozbicki/Reporter Liderzy PSL Waldemar Pawlak i Jarosław Kalinowski podczas charytatywanego meczu zorganizowanego w 2010 roku na rzecz powodzian z Bogatyni.

Ludowcy osiągnęli mistrzostwo w stosowaniu koalicyjnych uników. – Czas pokaże, czy to sukces, czy porażka – tak rzecznik PSL Krzysztof Kosiński oceniał szczyt europejski w Brukseli, gdzie walczyliśmy o dostęp do głównego stołu. Rzecznik poszedł wyraźnie tropem wicepremiera Waldemara Pawlaka, który pytany o to, czy zwiedzał już Stadion Narodowy, odpowiedział, że jeszcze nie, ale generalnie woli siatkówkę od piłki nożnej. W takich właśnie zdaniach zawiera się spora część koalicyjnej mądrości ludowców. Być w rządzie, ale też być obok, czasem z lekka uszczypnąć, coś przeczekać. Na przykład burzę wokół umowy ACTA, choć to resort gospodarki powinien był rzecz całą prowadzić, bo dotyczy głównie kwestii gospodarczych, w gestii wicepremiera Pawlaka. Tymczasem lider PSL na początku awantury powiedział jedno zdanie, że być może umowy nie musimy podpisywać, i tyle go widziano.

Waldemar Pawlak zdolność znikania w trudnych momentach posiadł już dawno, ma też niezwykłą zdolność przeczekiwania. Tego nauczyło go uczestnictwo w polityce. Przez lata częściej bywał pod wozem niż na wozie. Wykorzystywały go różne partie – od Unii Demokratycznej poczynając, na SLD kończąc. Ale i ludowcy każdą możliwość, jaką daje władza, nauczyli się wykorzystywać ponad normę. Nic to dać stanowisko byłemu posłowi, którego przyłapano i sfilmowano pijanego w poprzedniej kadencji. Inni by rzecz starannie ukrywali, w ludowej rodzinie nie ma powodu do wstydu. O co właściwie chodzi, to już nawet wypić nie można?

Przez lata PSL się zmieniało. Od krzykliwej antyeuropejskości przeszło długą drogę do umiejętnego wykorzystywania europejskich pieniędzy. Od prostackiego populizmu do profesjonalizacji. Ma w swoim gronie ludzi fachowo przygotowanych do obejmowania stanowisk (choć nie w liczbie równej apetytom na władzę) i podejmowania europejskiego dialogu. Liczy się w samorządach, choć nie potrafiło zaistnieć jako partia ludowa, chadecka, co kiedyś było ambicją nielicznych inteligenckich działaczy. Ale ma zastępy sprawnego aparatu, dzięki któremu przetrwało w terenie. Przeszło też długą drogę od partii uważanej powszechnie za obrotową, a więc taką, która może z każdym, byle zapłacona została cena mierzona stanowiskami, do pozycji w miarę stałego i w gruncie rzeczy lojalnego koalicjanta. Pokazała to ubiegła kadencja, kiedy ludowcy naciskali co prawda na hamulec w sprawie reformy KRUS, ale brak tak zwanych głębokich reform wynikał raczej z filozofii premiera, że zmiany nie powinny boleć, niż ze szczególnego oporu ludowców.

Wyborczy wynik był wprawdzie poniżej oczekiwań, zwłaszcza po sukcesie w wyborach samorządowych, gdzie PSL zdobyło 16 proc. głosów (w parlamentarnych ledwie 8, zamiast planowanych 12 proc.), a więc i mandatów jest mniej, ale to raczej nieuchronna cena płacona przez mniejsze partie, gdy dochodzi do ostrego zwarcia najsilniejszych. Na tyle PSL obecnie stać. Nie widać żadnych nowych okoliczności, by mogło gwałtownie iść w górę lub dramatycznie spadać. To jest partia bardzo rozbudowanego prowincjonalnego aparatu i bardziej odpowiadająca na potrzeby tego aparatu niż na wyzwania modernizacji wsi.

Dramat w kasie

To wszystko nie oznacza, że PSL nie ma dziś realnych problemów. Wybory były jednak porażką. W innych partiach domagano się rozliczeń, ale szybkie zawarcie koalicji z PO sprawiło, że u ludowców ich nie było. Formuła, że to całej koalicji wyborcy przedłużyli mandat, skryła fakt, że ta koalicja wisi ledwie na czterech głosach z powodu słabego wyniku PSL. Na nic zdały się wcześniejsze zapewnienia, że następna umowa koalicyjna już będzie szczegółowo negocjowana, że ludowcy mają swoje postulaty. Szybko przyklepano tę sprzed czterech lat, podział stanowisk pozostał ten sam, co można uznać za gest premiera w stronę ludowców, bo jednak układ sił w koalicji zmienił się na korzyść Platformy.

Upadek tej koalicji oznaczałby dla ludowców prawdziwą klęskę – zapewne znaczne ograniczenie wpływów w samorządach, czyli sferze, na której im szczególnie zależy (dziś współrządzą we wszystkich województwach), ograniczenie liczonej w tysiącach armii działaczy zatrudnianych w rolniczych i okołorolniczych agencjach, w ministerstwach, instytucjach różnego szczebla (mówi się o 5–6 tys. takich nomenklaturowych posad). A przecież sytuacja finansowa partii jest dramatyczna i etatów dla działaczy sama nie stworzy.

W 2001 r. PKW zakwestionowała rozliczenie kampanii tej partii, bo pieniądze przechowywano na niewłaściwym rachunku. Były wówczas głosy, by te niezalegalizowane 9 mln zł od razu spłacić, ale ludowcy przekombinowali (wielu wciąż personalnie za tę decyzję obciąża Waldemara Pawlaka) i tak dotrwali do dziś z rosnącymi odsetkami, co dało dług ponad 20-milionowy. Liczyli na prawnicze kruczki, na Trybunał Konstytucyjny, na pozytywne interpretacje prawne ministra finansów. Minister zrobił, co mógł, spłatę rozłożył na pięć lat, ale jednak wielki finansowy garb nad partią wisi, a z budżetu płynie mniej pieniędzy, stosownie do wyborczego wyniku. Rośnie też frustracja, bo na kolejne kampanie pieniędzy nie ma. W koalicji można próbować prężyć muskuły, ale tak naprawdę pole manewru jest niewielkie.

Zawsze przecież jest taka możliwość, że Donald Tusk zaprosi do współrządzenia Leszka Millera. Wprawdzie wówczas koalicyjna przewaga stopnieje do jednego głosu, ale i obecna jest na tyle minimalna, że wymaga pełnej mobilizacji w kilku ważnych głosowaniach. A jak PSL odnajdzie się w opozycji – między ciągle atrakcyjnym Palikotem a zaciężnym wojskiem Jarosława Kaczyńskiego, który i tak regularnie podbiera ludowcom wyborców? Hasła, że ma być normalniej, spokojniej w czasach stabloidyzowanej polityki, która szuka widowisk, słabo się sprzedają. Na medialne wzięcie może co najwyżej liczyć poseł Kłopotek, który raz w miesiącu zrywa koalicję albo czegoś tam już „absolutnie nie zniesie”, za czymś „w żadnym przypadku nie zagłosuje”. Nie ma to żadnego znaczenia, podgrzeje temperaturę na chwilę, a potem trzeba sobie powiedzieć: realia, panowie, realia...

Na wpół odrębne zdanie

Ani w interesie premiera Tuska, ani wicepremiera Pawlaka nie leży więc zbytnie napinanie koalicyjnej struny, choć trochę zawsze ponapinać można. Waldemar Pawlak odbędzie kilka konferencji prasowych tuż po posiedzeniu rządu, by zgłosić swoje zdanie odrębne lub na wpół odrębne (np. w sprawie podatku dochodowego dla rolników lub zamykania sądów rejonowych); ludowcy zapowiedzą, iż zaleją Sejm swoimi projektami ustaw prospołecznych (np. finansowania przedszkoli z budżetu); może być tak, że uzgodnienia zapadną w ostatniej chwili – jak to miało miejsce w przypadku ubezpieczeń zdrowotnych rolników. Te różnice, cała ta polityka prospołeczna PSL, jest w dużej mierze teatrem, choć czasem efektownym, jak choćby rezygnacja wicepremiera Pawlaka z przewodniczenia Komisji Trójstronnej.

Premier będzie więc mówił, że „liczy na trudny dialog z wicepremierem”, ale na wszelki wypadek przyblokuje trochę nominacji w ministerstwach i województwach (dopiero teraz finalizowana jest obsada niektórych stanowisk). Pawlak będzie puszczał oko, że on chciałby, ale nie wszystko może (jak choćby w kwestii płatnych urlopów wychowawczych, na które ze względów finansowych Tusk się nie zgodził). Czasem nieco mocniej trzaśnie drzwiami, ale dobrze wie, że ma w listopadzie kongres swojej partii i nie może stracić teki wicepremiera, bo mógłby przegrać, chociaż na razie nie bardzo ma z kim.

Dziś dwie realne różnice między PO i PSL dotyczą kwestii wieku emerytalnego oraz finansów samorządów, które minister finansów chce wziąć w karby reguły finansowej, z roku na rok zmniejszając dopuszczalne zadłużenie. Ta druga kwestia jest dla PSL niezwykle ważna. Jest też istotna dla Pawlaka ze względów osobistych, wyborczych. Delegatów na kongres wybiera się w powiatach, po jednym z każdego, do nich dołączają parlamentarzyści, członkowie dotychczasowych władz. Ci z powiatów to może być rzesza zadowolonych albo niezadowolonych, oni mogą coś zmienić. Tym bardziej że potencjalny główny konkurent Pawlaka, czyli Marek Sawicki, minister rolnictwa, ze względu na liczbę posad, jaką dysponuje, jest w aparacie partyjnym silny. Silny w aparacie, słaby wśród wyborców – taką opinię można usłyszeć w szeregach ludowców.

Na pewno do kongresu

Sawicki już raz z prezesem konkurował i przegrał, konkurował zresztą na prośbę samego Pawlaka, który chciał mieć rywala w miarę poważnego. Teraz oczywiście może nie czekać na zaproszenie, ale sam wystartować. Nie widać jednak zmiany jakościowej, jakiej mógłby w PSL dokonać. Janusz Piechociński, który jako pierwszy zgłosił się do konkurencji z Pawlakiem, nie ma szans na wygraną. Jego celem wydaje się jedynie doprowadzenie do sytuacji, że Pawlak nie wygra w pierwszej turze, czyli zostanie upokorzony. Nie wydaje się, by ludowcy przestali postrzegać Piechocińskiego jako wiecznego solistę i niezadowolonego politycznego komentatora, który ucieka przed odpowiedzialnością zajęcia jakiegoś rządowego stanowiska.

Zagadką może być Jan Bury, który nadspodziewanie dobrze odnajduje się politycznie w nowej roli szefa klubu parlamentarnego. O Burym w PSL krąży opinia, że zawsze w ostatniej chwili umie znaleźć się po właściwej, czyli zwycięskiej stronie. Teraz stanowisko dostał z rąk Pawlaka. Mający czasem odmienne od prezesa zdanie Stanisław Żelichowski nie dostał nawet propozycji objęcia funkcji wicemarszałka Sejmu, chociażby mu się to należało, choćby ze względu na najdłuższy staż parlamentarny i powszechny, ponadpartyjny szacunek.

Zmiana może nastąpić dopiero, gdy dojrzeje młode pokolenie, dzisiejsi marszałkowie czy wicemarszałkowie województw, ludzie z nowego zaciągu, jak choćby minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz, jeżeli mu się na tym trudnym stanowisku powiedzie.

Dla Pawlaka utrzymanie funkcji wicepremiera jest więc kluczowe. To w tej chwili zasadniczy wyznacznik politycznych zachowań, bo właśnie rozpoczynają się w terenie partyjne zjazdy mające wyłonić delegatów. I tak będzie aż do listopada.

Rzecz więc w opakowaniu kolejnych kompromisów i dobrej woli premiera, który od czasu do czasu z czegoś ustąpi, bo mimo rosnącego braku zaufania między wicepremierem (z natury nieufnym) i premierem (podobno coraz bardziej nieufnym), obaj mają interes, aby koalicja trwała. Doświadczony tuz PSL Stanisław Żelichowski przyjmuje zakłady, że ta koalicja przetrwa na sto procent. Ale i on dodaje – na pewno do końca tego roku. Czytaj – do kongresu PSL.

Polityka 07.2012 (2846) z dnia 15.02.2012; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Tańce ludowe"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną