Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Nie lękajmy się nie klękać

Państwo Kościół w państwie Polska

„Pierwszym krokiem w stronę normalizacji stosunków państwa z Kościołem powinno być przywrócenie równowagi dyplomatycznej”. „Pierwszym krokiem w stronę normalizacji stosunków państwa z Kościołem powinno być przywrócenie równowagi dyplomatycznej”. Janusz Kapusta / Corbis
Niezawodny abp Józef Michalik oświadczył niedawno, że „atakowany jest dziś Kościół przez różne środowiska libertyńskie, ateistyczne i masońskie”. Pamiętam ten styl z czasów PRL, kiedy jątrzyły „określone koła”.
„Drugi warunek normalizacji to wzajemne poszanowanie suwerenności wewnętrznej”.Janusz Kapusta/Corbis „Drugi warunek normalizacji to wzajemne poszanowanie suwerenności wewnętrznej”.
Jan Hartman.Paweł Ulatowski/Polityka Jan Hartman.

Każde wezwanie do uporządkowania przywilejów Kościoła w jego relacjach z państwem, wszelka krytyka Kościoła, nawet wtedy, gdy dotyczy spraw kryminalnych, to w oficjalnej interpretacji kościelnej oraz w sformułowaniach politycznych akolitów „atak na Kościół” albo „wojna z Kościołem”. Cóż, łatwiej podnieść larum, niż wejść w rzeczową dyskusję, nie mówiąc już o przyznaniu się do win i błędów. Zwłaszcza gdy brak intelektualnej uczciwości i zadufanie w sobie podpowiadają, aby miast odpowiadać na zarzuty, poprzestać na mglistych insynuacjach, podtrzymujących stare mity kościelnej propagandy politycznej o liberałach, masonach, komunistach i wiadomo kim. Tym bardziej że udało się zachować w polskim skansenie politycznym elementy średniowiecznego ustroju, w którym państwo i Kościół dzieliły się władzą i daninami publicznymi jako partnerzy „współsuwerennie” rządzący krajem.

To prawda, polskość ściśle splata się z katolicyzmem. Samo powstanie naszego państwa uwarunkowane było zhołdowaniem go Rzymowi i przymusową, często krwawą chrystianizacją zamieszkujących ten obszar plemion. Owszem, bez Kościoła nie byłoby Polski. W burzliwych dziejach Polski i Kościoła wielu było księży i biskupów, których działalność konsolidowała podzielone państwo i mobilizowała naród do walki z wrogami. Nie brakowało jednak i zdrajców, a w przypadku konfliktów z Niemcami Rzym z reguły skłaniał się bardziej ku interesom tych ostatnich. Twierdzenie, że Kościół poniósł w dziejach Polski zasługi uprawniające go do wszelakich przywilejów w relacjach z państwem polskim, jest fałszywe. A przywileje te są ogromne i wyrażają się nie tylko w najróżniejszych dotacjach, nadaniach ziemi i zwolnieniach podatkowych, ale przede wszystkim w tzw. autonomii Kościoła, oznaczającej de facto jego eksterytorialność. Biskup polski nie tylko nie płaci podatku dochodowego, ale jest w Polsce niemalże ponad prawem. Nawet w sprawach kryminalnych, których w związku z działalnością Komisji Majątkowej toczy się w prokuraturach niemało, biskupi są poza śledztwem.

Kościół w Polsce to państwo w państwie. I to dosłownie, gdyż stosunki z Kościołem reguluje u nas konkordat, a więc umowa międzynarodowa. Nie jest to umowa równych i wolnych partnerów, lecz hołd dla Kościoła i papieża. Jak głosi ten dokument, przyjęto go z racji zasług Kościoła i papieża właśnie. Konkordat jest spisem przywilejów Kościoła, nakładającym na państwo polskie liczne zobowiązania (prawne i finansowe), a na Kościół praktycznie żadnych. Strachliwi politycy, obawiając się gniewu biskupów albo licząc na ich poparcie, stosowali skrajnie rozszerzającą interpretację konkordatu, obciążając budżet coraz to nowymi daninami na Kościół, w tym przede wszystkim biorąc w ciężar budżetu finansowanie gwarantowanych przez konkordat lekcji religii w szkołach oraz powołując Komisję Majątkową, mającą za zadanie dokonanie zupełnej restytucji mienia kościelnego zagarniętego przez reżim komunistyczny.

W świetle etyki chrześcijańskiej sytuacja, w której instytucja (np. Kościół) korzysta z ustawowej możliwości pełnej restytucji utraconego mienia, a pojedyncze osoby pozbawione są takiej możliwości, jest nie do zaakceptowania. Pierwszeństwo ma bowiem osoba, a nie instytucja. Jedynie taka ustawa, która pozwala na równych prawach zaspokajać roszczenia osób prywatnych i instytucji bądź daje pierwszeństwo jednostkom, byłaby moralnie akceptowalna. Natomiast ustrój i umocowanie niechlubnie pogrzebanych Komisji Majątkowych (bo chodzi tu nie tylko o Kościół katolicki) wprost woła o pomstę do nieba. Instytucja, która wydaje decyzje administracyjne bez żadnego udziału zainteresowanej strony (podmiotu, któremu ma zostać odebrana nieruchomość) oraz bez możliwości odwołania, gwałci elementarne zasady państwa prawa, nie mówiąc już o porządku etycznym.

Konstrukcja prawna owych komisji sama w sobie stanowi zaproszenie do malwersacji. I jak wiemy dzisiaj, jest ich niemało. Fałszowanie wycen ziemi i wielokrotne pobieranie odszkodowań z tego samego tytułu nasuwają skojarzenia z korupcją towarzyszącą przebudowie Paryża, barwnie opisaną przez Zolę w „Zdobyczy”. Co gorsza, Kościół, choć nie przeczy, że malwersacje miały miejsce (bagatelizując wszak ich rozmiary), uchyla się od oczywistej deklaracji, że w razie udowodnienia nadużyć zwróci ziemię i środki, w których posiadanie wszedł bezprawnie. Brak takiej deklaracji świadczy o całkowitym zagubieniu moralnym.

To samo powiedzieć można zresztą o zapowiedzi, że nie będzie odszkodowań dla ofiar księży pedofilów. Czyżby Kościół nie wiedział, że to sądy, a nie episkopat decyduje o odszkodowaniach? Czyżby nie wiedział, że na całym świecie zasądza się takich odszkodowań każdego roku wiele tysięcy?

Nie ma też etycznego ani prawnego uzasadnienia dla finansowania przez państwo nauczania religii. Z etycznego punktu widzenia nie można zaakceptować sytuacji, gdy podatnicy będący przeciwnikami Kościoła i doktryn katolickich zmuszeni są łożyć na ich krzewienie w szkołach. W porządku prawnym zaś finansowanie lekcji religii nie da się pogodzić z bezstronnością religijną państwa. Jako bezstronne w tym względzie państwo polskie nie może uznać za korzystne (ani niekorzystne) społecznie i tym samym korzystne dla państwa to, że dzieci uczą się religii katolickiej lub jakiejkolwiek innej. Łożenie środków publicznych na cele niebędące uznanymi przez państwo korzyściami publicznymi jest bezprawne, stanowiąc co najmniej niegospodarność, jeśli nie sprzeniewierzenie.

Nie ma też żadnego uzasadnienia, by opłacając katechetów państwo czyniło wyjątek i zrzekało się wszelkiej kontroli nad tym, jak wykonywane są opłacane przez nie usługi. Ta niemoc państwa jest dla niego głębokim upokorzeniem, tym większym, że na lekcjach religii naucza się treści niezgodnych z polskim porządkiem konstytucyjnym i etycznością państwa, w tym treści dyskryminujących seksualność gejów i lesbijek oraz pożycie osób homoseksualnych.

Lekcje religii są w interesie Kościoła i Stolicy Apostolskiej – niechaj więc płaci za nie Kościół. Sprawa finansów niewiele jednak znaczy w porównaniu z przymusem religijnym w przedszkolach i szkołach. Obecność religii nadaje tym placówkom wysoce klerykalny charakter, utrudniając wyrażanie na terenie szkoły krytyki Kościoła, formułowanie treści niezgodnych z jego doktrynami, a także nauczanie młodzieży prawdy o ciemnych stronach historii Kościoła (rzezie, pogromy, getta), o pochodzeniu i zmienności formacji religijnych itp.

Najgorsze wszak jest to, że rodzice, którzy nie chcieliby, aby ich dzieci chodziły na religię, mimo to posyłają je na te lekcje w obawie, że w przeciwnym razie spotkałyby je przykrości ze strony kolegów lub nauczycieli. I faktycznie – gdyby jakieś dziecko miało nie chodzić na zajęcia z religii w przedszkolu, zostanie wyprowadzone do innej sali, co stanowi jedyną znaną dzieciom karę i właśnie jako kara byłoby przez nie odczuwane. Bez szemrania więc niemal wszystkie małe dzieci w przedszkolu i w pierwszych klasach szkoły na religię są zapisywane. Nie waham się nazwać tej formy nieformalnego przewrotnego przymusu religijnego podłością.

Chciałbym wierzyć, że państwo polskie dojrzewa już do tego, by postawić sprawę relacji z Kościołem na płaszczyźnie suwerenności, tak jak uczyniły to już przed setkami lat państwa Europy Zachodniej, a także podnieść z błota polską konstytucję, która nakazuje państwu rozdział od Kościoła oraz równe traktowanie wszystkich obywateli, bez względu na wyznanie lub jego brak, bez względu na to, czy należą do większości, czy do mniejszości. Po latach strachliwej hołdowniczości będzie to trudne. Rząd, który tego dokona, zapisze się w historii. Czy będzie to obecny rząd? Wątpię.

Po rozpadzie Świętego Cesarstwa, gdy rozpoczął się proces tworzenia suwerennych państw narodowych, kwestią dla owej suwerenności kluczową było uniezależnienie się krajów Europy od władzy Rzymu. Powstały liczne Kościoły narodowe (protestanckie), a także republiki świeckie, najpierw częściowo, a ostatecznie całkowicie oddzielone od Kościoła. W Polsce proces ten zatrzymał się w pół drogi. Trzeba zebrać się na odwagę, by go dokończyć. Jest to sprawa honoru i państwa, i narodu, którego świadomość ma już dojrzałe kształty obywatelskie, wyrastając z XIX-wiecznego dzieciństwa, kiedy to narodowości określały się przez religię oraz mitologie chwały i męczeństwa.

Pierwszym krokiem w stronę normalizacji stosunków państwa z Kościołem powinno być przywrócenie równowagi dyplomatycznej. Kościół porozumiewa się z najwyższymi przedstawicielami państwa za pośrednictwem swoich lokalnych biskupów, którzy choć ani na jotę nie mogą odejść od instrukcji watykańskich, uchodzą w swej zbiorowości za niezależny i wewnętrzny (wewnątrzpolski) podmiot. Otóż nie. Kościół katolicki jest ze swej własnej woli podmiotem zagranicznym, przeto dyplomatycznym partnerem do rozmów o przywilejach tej instytucji w Polsce jest dla polskich władz papież.

Dopóki polski premier i prezydent ograniczają rozmowy z papieżem do składania mu hołdów i darów, a o interesach mówią z biskupami, nie może być wątpliwości, kto tu jest ważniejszy. Brak symetrii i partnerstwa w relacjach państwo–Kościół, audiencyjno-hołdowniczy styl tych relacji jest głębokim poniżeniem dla naszej republiki (czy pamiętamy, że żyjemy w republice?).

Drugi warunek normalizacji to wzajemne poszanowanie suwerenności wewnętrznej. Państwo polskie, choć zamieszkane przez miliony katolików, nie próbuje, za pośrednictwem swych emisariuszy, wywierać wpływu na prawo kanoniczne. Byłoby czymś absurdalnym, gdyby rząd polski domagał się, aby Watykan wprowadził demokrację czy równouprawnienie płci. Nie mniej absurdalne jest, gdy Kościół instytucjonalny domaga się wcielenia w polskie prawo oświatowe, medyczne, medialne różnych elementów doktryny definiowanej w całości poza Polską, a mianowicie w Stolicy Apostolskiej.

Trzeci warunek normalizacji wynika z istoty stosunków państwo–Kościół. Otóż stosunki te polegają na tym, że państwo przyznaje Kościołowi dobra, pieniądze i przywileje. Państwo polskie jest tu stroną dającą, a Kościół biorącą. A o darach można rozmawiać, ale nie negocjować je. To może i bardzo pięknie, że rząd polski chce ofiarować Kościołowi 0,3 proc. dobrowolnego odpisu podatkowego. Jeśli ma to być jednak hojny gest, a nie trwożliwie płacony trybut, muszą mu towarzyszyć warunki wynikające z polskiego prawa, z godności państwa, a także szczera podzięka ze strony obdarowanych. Przyszła moda na nieklękanie. Premier Tusk powiada, że nie będzie klękał przed biskupami. Biskup Mering powiada, że nie będzie klękał przed Hartmanem. I dobrze! Nie lękajmy się nie klękać!

Polityka 13.2012 (2852) z dnia 28.03.2012; Ogląd i pogląd; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Nie lękajmy się nie klękać"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną