Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Siedem kłopotów Platformy

Premier i PO. Z czym mają największe problemy?

Donald Tusk w Sejmie, podczas debaty nad rezolucją PiS w sprawie zwrotu wraku Tupolewa. Donald Tusk w Sejmie, podczas debaty nad rezolucją PiS w sprawie zwrotu wraku Tupolewa. Adam Chełstowski / Forum
Nawet najbardziej zagorzali krytycy PiS zdają się jednocześnie coraz bardziej nie lubić PO. Ledwie ją tolerują. A Tusk szuka sposobu, jak odpowiedzieć na szaleństwo, samemu nie popadając w nerwicę.
„Partia Tuska ma kilka poważnych kłopotów, na które zapracowała bądź są one skutkiem obiektywnych przyczyn, które odczułaby każda władza”.Mirosław Gryń/Polityka „Partia Tuska ma kilka poważnych kłopotów, na które zapracowała bądź są one skutkiem obiektywnych przyczyn, które odczułaby każda władza”.
„Partia Tuska nigdy nie miała specjalnie dobrej legendy i ideologicznej podbudowy, a teraz – po ataku smoleńszczyzną – jest z tym jeszcze gorzej”.Mirosław Gryń/Polityka „Partia Tuska nigdy nie miała specjalnie dobrej legendy i ideologicznej podbudowy, a teraz – po ataku smoleńszczyzną – jest z tym jeszcze gorzej”.
„Platforma wdała się w rywalizację po lewej stronie, a główny konflikt odżył na prawej flance. Wojna na dwa fronty zawsze jest najtrudniejsza”.Mirosław Gryń/Polityka „Platforma wdała się w rywalizację po lewej stronie, a główny konflikt odżył na prawej flance. Wojna na dwa fronty zawsze jest najtrudniejsza”.

W ostatnich sondażach Platforma wyprzedza PiS już tylko o kilka punktów procentowych. Partia Kaczyńskiego odżyła i retoryką smoleńską uruchomiła najgłębsze rezerwy. Coraz ostrzejsze wystąpienia smoleńskiej prawicy, gdzie padają słowa najcięższe: o zdradzie, targowicy i kolaboracji, mają sugerować, że polityczny pojedynek wchodzi w fazę ostateczną, heroiczną. Platforma na tę poetykę jest nieprzygotowana.

W dodatku trafiło na ugrupowanie osłabione. Partia Tuska ma kilka poważnych kłopotów, na które zapracowała bądź są one skutkiem obiektywnych przyczyn, które odczułaby każda władza. Dotyczy to przede wszystkim efektów globalnego kryzysu gospodarki oraz kryzysu Unii Europejskiej, choć akurat Polska w porównaniu z innymi, jak na razie, na kryzysach traci względnie mało – w dużej mierze właśnie dzięki polityce Platformy.

Ale oszczędnościowe restrykcje nie sprzyjają wzrostowi dobrego samopoczucia obywateli, jak i wielu urzędów i instytucji, pojawia się mgła niezadowolenia, osiadająca na wszystkich innych sprawach. Bardzo ułatwia to opozycji prowadzenie ostrzału rządu i uprawianie czarnej propagandy.

Doszło do wyjątkowo dużego rozdźwięku pomiędzy sferą realnych ekonomicznych faktów a symboliczną ich interpretacją. Istnieją dwie rzeczywistości; w jednej z nich Platforma przyzwoicie zarządza krajem i próbuje coś niecoś reformować, w drugiej jest sprawczynią upadku kraju, zapaści moralnej i siedliskiem narodowej zdrady. Do sondaży badających poparcie dla partii przeciekają impulsy z obu tych światów. Ale w ostatnich tygodniach przepływ ze sfery symbolicznej, gdzie Platforma gra niemal diabła, jest większy, stąd spadek jej notowań.

Partia Tuska nigdy nie miała specjalnie dobrej legendy i ideologicznej podbudowy, a teraz – po ataku smoleńszczyzną – jest z tym jeszcze gorzej. W sferze konkretów natomiast rządzące ugrupowanie wdało się w tzw. bolesne reformy, które dla wielu odbiorców mogą się wydawać irytujące i nudne jednocześnie. Platformersom zaczyna zagrażać syndrom partii strażnika budżetu, jaką przed ponad dekadą, z opłakanym skutkiem, stała się Unia Wolności. Tyle że wtedy nie było PiS, na którego tle można zyskać. Pytanie jednak, jak długo PO będzie się jeszcze broniła przed zmasowanym atakiem symboli.

Teoria zamachowa, nawet jeśli jeszcze przekonuje mniejszość, to u większości spowodowała zanik pewności co do przyczyn smoleńskiej katastrofy, zamieszanie i zwątpienie. Widać tu wyraźne przesunięcie w nastrojach. Pucz już pełza, jak określił to Tadeusz Mazowiecki, propaganda zagłady się rozwija, jest dynamiczna, a reakcja Platformy statyczna, przerywana jedynie gwałtownymi, emocjonalnymi, a przez to ryzykownymi wypadami Tuska na teren wroga. To wygląda coraz mniej na plan, a coraz bardziej na improwizację. Jakby nowa generacja politycznej agresji swoją intensywnością zaskoczyła Tuska. Nazywanie go wprost zdrajcą przez szeregowych posłów PiS i prowokacyjne oczekiwanie na wytoczenie procesu o zniesławienie stało się nową polityczną metodą. Nie było gotowej odpowiedzi.

Z jakimi zatem kłopotami musi dzisiaj konfrontować się Donald Tusk i jego partia?

Kłopot ze sobą

Jest to partia, która drugi raz zdobyła władzę, ale robi wrażenie, jakby już sam ten fakt jej wystarczył. Zresztą gdyby nie energiczny udział w kampanii wyborczej samego Tuska, to zwycięstwo wcale nie było pewne. Para, w porównaniu z 2007 r., jakoś wyparowała, osławiony platformerski PR uwiądł, kiedyś aktywni liderzy i oratorzy schowali się za premiera.

Przede wszystkim nie ma jasnej odpowiedzi na pytanie, kto tak naprawdę jest numerem drugim w Platformie, kto trzecim czy czwartym. Z kogo składa się jej biuro polityczne, jaką rolę odgrywa w polityce partii Schetyna, jaką Grupiński, Sikorski, Kopacz? Kto ma mandat do reprezentowania stanowiska PO, poza oczywiście samym Tuskiem, który jednak ma na głowie i ten problem, że jednocześnie musi reprezentować linię i politykę rządzącej koalicji, a nie jest to w końcu byt tożsamy.

Partia rządząca zawsze ma skłonność koncentrowania się w strukturach władzy, gdzie istnieją inne hierarchie, ale właśnie takie odpuszczanie działań stricte partyjnych, niedbanie o intelektualne i ideowe życie ugrupowania, było przyczyną już niejednej wyborczej porażki. Kiedy liczy się tylko to, co stanęło „na rządzie”, zaczyna się organizacyjny zjazd w dół. Platforma wygląda trochę tak jak parkinsonowska instytucja, która jest już na tyle duża, że cały czas musi poświęcić na zajmowanie się swoimi sprawami, godzeniem frakcji, personalnych ambicji, równoważeniem wpływów regionów. Jest już znacznie mniej siły, aby odpierać ataki z zewnątrz.

Kłopot z Tuskiem

To kłopot każdej partii z silnym, dominującym przywódcą. Platforma nie byłaby tu, gdzie jest, gdyby nie Tusk. Ale jego pozycja w partii jest tak silna, jest na taki sposób egzekwowana i realizowana, że aż staje się w jakimś zakresie dysfunkcjonalna. Waga zamienia się wtedy w ciężar.

Odległość, jaka dzieli premiera i przewodniczącego od podwładnych, jest dzisiaj tak duża, że po prawdzie wielu byłych współpracowników i kumpli zostało gdzieś w przedpokojach, wielu znalazło się w stanie niełaski bądź zapomnienia, ale najważniejsze, że wszyscy mogą mieć przekonanie, że wyłącznie od Tuska zależy ich pozycja i kariera. Nie ma zatem drużyny, nie ma kompanii, jest przywódca i wykonawcy, którzy czasami dotkliwie muszą odczuwać niejaką nonszalancję, by nie powiedzieć, wielkopańskość, jaką przełożony manifestuje wobec innych.

Przypomina się przykry spektakl ze Schetyną. Jest subordynacja (wyłączmy przypadek odejścia posła Gibały do Ruchu Palikota), premier może na bank liczyć na swój klub poselski, nie ma jednak aktywności, gorącego poparcia, ognia w oczach. Skuteczność Tuska jako środka na wszelkie wizerunkowe katastrofy słabnie, tak jak maleje efektywność zbyt długo przyjmowanego specyfiku. Ale też nie ma on zamiennika. A problemy nieustannie mutują, zmienia się społeczna atmosfera, rośnie gorączka, w której zradykalizowana mniejszość robi wrażenie większości. Demagogia weszła na poziom nowszej generacji w momencie, kiedy Tusk jest w trakcie batalii z innej prozaicznej bajki, o emerytury, deregulację, lekarstwa. PiS złapał go w wykroku.

Kłopot z koalicją

Zapewne nie ma bardziej racjonalnego scenariusza dzisiaj na rządzenie w Polsce niż kontynuacja koalicji PO z PSL; wystarczy przećwiczyć myślowo inne warianty. To po pierwsze, po drugie zaś – każde rządzenie koalicyjne ma wkomponowane w swoją filozofię i strukturę nieustanne ścieranie się i dogadywanie kontrahentów politycznych. W poprzedniej koalicji widzieliśmy to w wersji właściwie bezkolizyjnej. Gorzej sprawa zaczęła wyglądać w drugiej kadencji, zwłaszcza kiedy rozpoczęły się układanki w sprawie wieku emerytalnego. A to dopiero początek, jeśli przyjmujemy za dobrą monetę zapowiedzi premiera o reformach ubezpieczeń, wycofaniu przywilejów grupowych.

W interesie obu stron jest dalsze współrządzenie, niemniej tak silny opór musi osłabiać energię Tuska do szykowania się do kolejnych tzw. bolesnych reform, zwłaszcza że sprzeciw opozycji ma gwarantowany, społeczeństwa też, a wsparcie PSL nie bardzo.

Kłopot z legendą

PiS, jak i wszystkie z nim stowarzyszone media, ruchy i ojciec Rydzyk mają silny przekaz, wzmacniany nieustannie po katastrofie smoleńskiej – który w drugą jej rocznicę osiągnął apogeum – z perspektywą dalszego umacniania. Zapowiedź reaktywacji IV RP oznacza, że PO, prezydent także, nie przynależą do wspólnoty narodowej, nie są upoważnieni do legitymowania się swoim patriotyzmem.

Ani nie przystoi, ani nie jest to możliwe, by na tym polu konfrontować się z Jarosławem Kaczyńskim wedle warunków, które narzucił. I tworzy się swoista pułapka aksjologiczna. Gdy Tusk mówi o Polsce i o patriotyzmie Platformy, od razu jest podejrzany, że chce wejść na nie swoje pole, a gdy mówi o planie modernizacji kraju jako o koniecznym składniku nowoczesnego patriotyzmu – brzmi nieatrakcyjnie.

Nie sposób konkurować rzeczową opowieścią o drogach, kolejach, podatkach, z patosem patriotycznym i z powiewającą biało-czerwoną.

Platforma nie ma swojej opowieści, swojej bajki, która by przemawiała do wyobraźni i poruszała emocje. Jeśli PiS mówi o narodzie, patriotyzmie i polskości, to PO nie może zanegować tych wartości i powiedzieć nie-naród, nie-polskość. Może tylko niuansować rzeczywistość, namawiać do umiarkowania, tolerancji. Czyli sugerować, aby stężenie tych wartości nie nabrało właściwości żrących, aby nie przesadzać.

Jest to z natury rzeczy mniej efektowne, gorzej się sprzedaje i widać to coraz bardziej. Tusk lubił kiedyś budować konstrukcje ideologiczne, podpierał się Johnem Greyem, innymi liberałami. Ba, jeszcze na początku kampanii wyborczej pojawia się zręczne hasło „Polska w budowie”, nie wiedzieć czemu szybko zarzucone. Teraz jest to pragmatyzm do bólu.

Przestrzeń symboliczna jest nasączona PiS oraz z drugiej strony – polityczną i niepolityczną popkulturą. Platforma znalazła się w kleszczach pomiędzy obsesją a nieistotnością. Nie potrafi się wyrwać z tego położenia. Teraz bardziej chyba niż kiedykolwiek jest tylko ochroną przed obsesją, maścią na szaleństwo, ale też taką ma rangę, maści właśnie.

Kiedy jeden z prawicowych publicystów stwierdził, że dzisiaj wstępować do Platformy to tak, jakby zapisywać się do PZPR pod koniec lat 80., to poza oczywistą nienawistną intencją jest w tym jakiś przebłysk prawdziwego problemu. Politycy Platformy powinni się zastanowić, czy istnieje dzisiaj jakikolwiek powód zapisania się do ich partii, poza chęcią zrobienia urzędniczej kariery. I szczerze na to pytanie odpowiedzieć. Platforma nie kojarzy się już z niczym „seksownym”.

Kłopot z komunikacją

To się wiąże z poprzednim punktem, czyli z problemem, o czym mianowicie mówić, ale także z zaskakującą niesprawnością komunikacyjną rządu i Platformy. Nie wiadomo, czy mamy tu do czynienia ze świadomą koncepcją, czy po prostu z niezdarnością. Tak czy inaczej, od początku tej kadencji rządzenia można wyliczyć dziesiątki przykładów zaniechań i opóźnień informacyjnych rządu, wzajemnych zaprzeczeń i niekoherencji, wycofań, przeprosin. Jak gdyby system rozsypał się, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniał, choć kiedyś było zdecydowanie lepiej.

A jak już premier zrywa się do aktywności (np. po sprawie ACTA), to uprawia swoją komunikację społeczną w sposób wręcz absurdalny i humorystyczny. Nie ma co znowu tak znęcać się wyłącznie nad Tuskiem, właściwie nikt tu nie błyszczy jakoś widowiskowo (żeby przypomnieć wpadki Grasia), choć przecież sprawnych mówców PO ma w dyspozycji, nie tylko Rostowskiego, Rosatiego, Sikorskiego i Tuska. Rzecz w tym, że – znowu trzeba odwołać się do jednego z punktów powyżej, bo jak zawsze w polityce wszystko ze wszystkim się łączy – Platforma leje się przez ręce, a jej lider się wyalienował.

Kłopot z młodością

Wspomniana sprawa ACTA jakoś nie rozwinęła się w ruch społeczny, niektórzy wręcz się dzisiaj naśmiewają z ówczesnego przepowiadania wielkiej rewolucji. Cechą tego zjawiska jest jednak to, że jak się nagle ujawniło, tak też nie ma żadnej gwarancji, czy nie znajdzie się jakiś kolejny powód lub pretekst, by znowu wylać się na ulice. Kłopot Platformy polega na tym, że sprawa ta dodała jej kilkadziesiąt lat i oddaliła od młodych, nawet jeśli niektórzy z nich mają tyle lat co minister Mucha. Tusk nie umiał z młodymi rozmawiać, nie zdobył też spodziewanego szacunku śmiałym wycofaniem się z wcześniej podjętych decyzji. Wyglądało to, jak gdyby oddał pole pod naciskiem. Czyli pękł, co jeszcze gorsze.

Każda partia ma swoich młodych, cechą PO w 2007 r. było jednak to, że zdobyła awangardę młodzieży, słynnych już „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, co możliwe stało się dzięki anachronizmowi ówczesnego PiS. Gdzieś to uczucie i to zaufanie jednak uleciało, a fakt, że Tusk rządzi już tak długo i będzie rządził jeszcze kilka lat, może w młodych budzić narastającą niechęć, bo życia to oni nie mają łatwego, a perspektywy nieznane i niepokojące. Młodzież się rozeszła, odpartyjniła, powchodziła w nisze niedające się łatwo politycznie pozyskać. Gromadzi się w sprawach, a nie w organizacjach. A ci najbardziej pobudzeni zaangażowali się w smoleńszczyznę, jako rzecz najbardziej gorącą i radykalną, w dodatku pod hasłami wolnościowymi, których Platforma w wolnym kraju nie głosi.

Kłopot z Kościołem

Problemy chodzą grupami; w polityce jest jeszcze tak, że załatwienie jakichś jednych rodzi natychmiast inne, często przeciwstawne. Jak dogadywać się z młodymi i jednocześnie z Kościołem? Zdaje się to niewykonalne, zwłaszcza że hierarchowie w znakomitej części trzymają kurs dogmatyczny i smoleński, czemu dają świadectwo bardzo wyraziście.

Ostatnio może bardziej, gdyż rząd zabrał się do regulacji kwestii majątkowych w relacjach państwo–Kościół, zapowiedział dalsze kroki, co zirytowało niezwykle nie tylko biskupów, także dało okazję Jarosławowi Kaczyńskiemu do licznych wystąpień przeciwko i w obronie…, i tak dalej. Teraz można odnieść wrażenie, że impet rządu w tych sprawach przeszedł w fazę regresywną, co mu oczywiście i tak nie pomoże, gdyż to prezes PiS ma wszystkie klucze i wytrychy do serc i umysłów dostojników Kościoła, a także do ojca Rydzyka, rozdrażnionego tym, że jakaś Krajowa Radia Radiofonii i Telewizji potraktowała go jak każdego innego wnioskodawcę.

W tle czekają projekty w sprawie zapłodnienia metodą in vitro czy kwestia związków partnerskich. One będą rozdzierać Platformę między Palikotem i Kościołem oraz między Arłukowiczem i Gowinem. A to przede wszystkim kłopot z umiarkowanym środkiem, który coraz trudniej wyczuć i się tam ustawić. To w ogóle nie jest czas dla ludzi centrum. Wysoka temperatura nie sprzyja umiarowi. Wygląda to tak, jakby następował odwrót od środka, a zwolennicy Platformy oczekiwali nie godzenia sprzeczności, pomadowania konfliktu, lecz wystąpienia przeciwko Kaczyńskiemu, Kościołowi, Polsce tradycyjnej i Rydzykowej z czymś nośnym i atrakcyjnym.

Ale cała siła Platformy dotąd polegała na tym, że nie potrzeba było niczego „atrakcyjnego”, że właśnie ma być bez tak zwanych wartości, tożsamości, silnych identyfikacji ideowych. Że „biali ludzie” tego nie potrzebują, a i tak poprą. Teraz jednak wydaje się, że zaczynają potrzebować, bo wsparty pośrednio przez Kościół przekaz „zamachowy”, mimo swej absurdalności, jest po prostu zbyt silny i agresywny. Stare instrumenty PO przestają działać. Platforma wdała się w rywalizację po lewej stronie, z Palikotem, w sprawach religii i obyczajowości, a główny konflikt odżył na prawej flance. Wojna na dwa fronty zawsze jest najtrudniejsza.

***

Są problemy nie do uniknięcia, są kłopoty wynikające z głupoty czy nonszalancji, są także te niezawinione, niejako obiektywne. Wszystkie one jednak ważą na polityce podobnie, a umiejętność ich przezwyciężania, osłabiania ich skutków jest miarą talentów i odpowiedzialności. Najpierw jednak trzeba je zidentyfikować, zobaczyć i nazwać. Z tym zdaje się Platforma ma największy – ósmy – problem.

Polityka 17-18.2012 (2856) z dnia 25.04.2012; Kraj; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Siedem kłopotów Platformy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną