Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zaplątani w warkocz

Jaką politykę powinniśmy prowadzić wobec Ukrainy

Europa musi na nowo ustalić swą politykę wobec Ukrainy. Europa musi na nowo ustalić swą politykę wobec Ukrainy. Thierry Roge/Reuters / Forum
Jak postępować z takimi krajami, jak Ukraina Janukowycza czy Białoruś Łukaszenki? Stosować surowe zasady moralne czy polityczny pragmatyzm? W obu przypadkach można popaść w niekonsekwencję i hipokryzję.
Konferencja w Jałcie. Najwięksi alianci zachodni dogadali się ze Stalinem kosztem mniej znaczących sprzymierzeńców.Bettmann/Corbis Konferencja w Jałcie. Najwięksi alianci zachodni dogadali się ze Stalinem kosztem mniej znaczących sprzymierzeńców.
Naciskanie na Janukowycza, by traktował Julię Tymoszenko fair, jest chwalebne, a mimo to istnieje niebezpieczeństwo, że bojkot tylko pogorszy jej sytuację, a Ukrainę popchnie ku autorytarnej Rosji.Tomasz Adamowicz/Forum Naciskanie na Janukowycza, by traktował Julię Tymoszenko fair, jest chwalebne, a mimo to istnieje niebezpieczeństwo, że bojkot tylko pogorszy jej sytuację, a Ukrainę popchnie ku autorytarnej Rosji.

W sprawie Ukrainy doszło między Polską i Niemcami do ciekawego zderzenia. Dwaj prezydenci wywodzący się z dawnej opozycji zajęli przeciwstawne stanowiska. Bronisław Komorowski uważał, że mimo jaskrawego naruszania norm demokratycznych przez Wiktora Janukowycza należy podtrzymywać z nim dialog. Natomiast Joachim Gauck ostro odmówił udziału w jałtańskim spotkaniu prezydentów z Europy Środkowo-Wschodniej i wygrał. Janukowycz Jałtę odwołał.

Po raz kolejny okazało się, że w sytuacji gorączkowej telefony między Warszawą i Berlinem nie działają najlepiej. Wprawdzie objazd stolic europejskich Gauck zaczął od Warszawy, mówiąc, że nasze sąsiedztwo leży mu szczególnie na sercu. Ale gdy przyszło co do czego w sprawie żywotnie dotyczącej Polski – jako współorganizatora Euro 2012, dbającego o politykę dobrego sąsiedztwa z Ukrainą – prezydent Niemiec nie zasięgnął języka, co o tej sprawie myśli jego warszawski kolega. A przecież obaj panowie mogli zawczasu uzgodnić obie polityki wobec Ukrainy – moralną i realną.

Powtórka z historii

Jesteśmy świadkami ciekawej polsko-niemieckiej roszady. W 1981 r. Solidarność była rzecznikiem radykalnych sankcji Zachodu wobec władz PRL. Natomiast socjaldemokratyczny rząd kanclerza Schmidta, chcąc ratować odprężenie w stosunkach RFN–NRD, zaakceptował tezę Warszawy, że stan wojenny wynikał z konieczności mniejszego zła i nie przyłączył się do sankcji. Dziś w sprawie Ukrainy w berlińskim pałacu Bellevue zareagowano „po polsku”, z rygoryzmem moralnym. Natomiast w warszawskim Pałacu Namiestnikowskim – „po niemiecku”, zgodnie z regułami klasycznej Realpolitik.

Mamy więc powtórkę z historii z odwróconymi rolami. Przy czym w obu krajach opinia jest podzielona. U nas zarówno Tadeusz Mazowiecki, jak i Andrzej Wajda myślą tak jak Gauck. Natomiast w Niemczech komentator „Spiegla” rozumuje tak jak Komorowski.

Niemniej dobrym przykładem polsko-niemieckiego rozejścia są stanowiska dwóch gazet o podobnie liberalnej orientacji. Komentator „Süddeutsche Zeitung” radykalny bojkot uznaje za oczywistość: „Europa musi na nowo ustalić swą politykę wobec Ukrainy. (...) Gdy mimo brutalnego prześladowania opozycji UE parafowała traktat stowarzyszeniowy z Ukrainą, to jedynie utwierdziła Kijów w przekonaniu, że Europa zawsze będzie tulić uszy po sobie. To wrażenie Unia może przekreślić jedynie twardą polityką. Jeśli UE w ogóle jeszcze chce coś osiągnąć na Ukrainie, to traktat z Kijowem musi zamknąć w szufladzie”.

Tego samego dnia „Gazeta Wyborcza” argumentowała dokładnie odwrotnie. Wytykała niemieckim politykom hipokryzję, ponieważ towarzysząc zaprzysiężeniu Putina, nie protestowali, gdy moskiewska policja aresztowała 450 jego przeciwników. „Mimo sprawy Julii Tymoszenko Ukraina jest wciąż bardziej wolna niż główni sąsiedzi w b. ZSRR: Białoruś i Rosja, nie mówiąc już o Kaukazie czy Azji Środkowej. Wybory odbywają się tam w miarę normalnie, do ostatniej chwili nie wiadomo, kto je wygra. (...) Argument, że Kijów jest traktowany surowiej, bo chce się stać członkiem UE, jest zasadny, ale słaby. Bo Unia ani razu nie stwierdziła oficjalnie, że dopuszcza możliwość członkostwa dla Ukrainy. (...) Obok kija potrzebna jest naprawdę dorodna marchewka, a umowa stowarzyszeniowa to tak naprawdę marcheweczka”.

Podwójna moralność

To wciąż ten sam dylemat: Jak mają postępować demokracje wobec łamania praw człowieka? Kiedy głaskać samodzierżców i dyktatorów w nadziei, że się ucywilizują, a handel z nimi złagodzi ich obyczaje, a kiedy zamykać przed nimi drzwi, ufając, że sankcje gospodarcze czy polityczne w końcu złamią najtwardszego? Prostej odpowiedzi nie ma. Za każdym razem stosowana jest inna mieszanka moralnego rygoryzmu i politycznego wyrachowania. Inna wobec władz chińskich, represjonujących niewidomego dysydenta, a inna wobec władz ukraińskich, urządzających pokazowe procesy opozycyjnych polityków.

Gdy w 2000 r. w Austrii do władzy doszła FPÖ Jörga Haidera, UE nałożyła na Austrię sankcje polityczne, redukując do minimum kontakty z austriackimi politykami. Ale gdy wkrótce potem we Włoszech neofaszyści wsparli Silvia Berlusconiego, to o sankcjach wobec Włoch już mowy nie było. Polityka moralna wciąż się potyka o podwójną moralność. Z kolei polityka realna – o niemoralny rachunek nieliczący się z prawami i interesami słabych.

 

Dla liberalnych demokracji XX w. skrajnym wyzwaniem był stosunek do dwóch totalitaryzmów – III Rzeszy i ZSRR. Oba próbowano ugłaskiwać i z obydwoma walczyć. W 1938 r. Zachód ustąpił przed Hitlerem kosztem Czechosłowacji. Potem jednak wypowiedział mu wojnę w obronie napadniętej Polski. Nie wypowiedziano jej jednak Stalinowi, który w 1939 r. także wziął udział w agresji. I słusznie, bo byłoby to politycznym i militarnym szaleństwem, jedynie scalającym pakt Ribbentrop-Mołotow.

Po zaatakowaniu ZSRR Stalin stał się sojusznikiem Anglosasów, podczas gdy Francja Pétaina faktycznie wsparła III Rzeszę. Aby utrzymać radzieckiego dyktatora w sojuszu, Roosevelt i Churchill zaakceptowali dominację Stalina w Europie Środkowo-Wschodniej i przyjęli zasadę, że celem wojny jest bezwarunkowa kapitulacja Niemiec. Jednak w obu wariantach dominowała polityka realna wielkich mocarstw kosztem mniejszych partnerów.

Zapobiec złu

W polityce moralność zawsze jest względna. Dlatego sto lat temu Max Weber poczynił klasyczne już rozróżnienie między etyką przekonań a etyką odpowiedzialności. Pierwsza uznaje jedynie wartości absolutne i nie toleruje żadnych wyjątków. Postępowanie może być tylko złe lub dobre i podlega wyłącznie własnemu sumieniu. Natomiast etyka odpowiedzialności podlega przede wszystkim kryterium skuteczności i opiera się na normach umownych.

Dla mnichów, świętych, idealistów, ale także szaleńców opętanych misją zbawiania świata na własną modłę, etyka przekonań jest normą bezwzględną. Jednak dla polityka realnego liczy się nie tyle demonstracja własnych przekonań, ile wymierne rezultaty. To one decydują, czy polityk postępuje dobrze, czy źle. Nawet najlepsze decyzje mają jakieś negatywne skutki uboczne. Dla moralisty takie myślenie to zgniły relatywizm. Jego etyka przekonań opiera się na jednoznacznych, z góry danych hierarchiach wartości, a nakaz miłości bliźniego zabrania tolerowania niedoskonałości. Nakazy i zakazy są absolutne, a kompromis jest zdradą...

Etyka odpowiedzialności akceptuje względność hierarchii wartości. Zła niepodobna usunąć całkowicie. Dlatego należy postępować według zasady mniejszego zła i permanentnego konfliktu sumienia. Trzeba realistycznie ocenić zdolność przeciwnika do kompromisu, liczyć się z jego agresją i złośliwością, ale także uwzględniać jego potrzebę wyjścia z konfliktu z twarzą. Aby zapobiec złu, trzeba tolerować pewien zakres przemocy i ustępstw.

Fundamentalista moralny uważa, że nie ponosi odpowiedzialności za negatywne skutki uboczne swych działań, ponieważ cała wina spada na tych, którzy odmawiają uznania „oczywistości”. Natomiast polityk realny – jeśli jest intelektualnie uczciwy, to zdaje sobie sprawę, że jest odpowiedzialny także za nieprzewidziane skutki uboczne swych decyzji, za swe błędne oceny sytuacji, a także za swą bierność.

W 1980 r. wiele państw zachodnich na znak protestu przeciwko inwazji na Afganistan zbojkotowało igrzyska w Moskwie. Ale ani to nie storpedowało samej olimpiady, ani nie wymusiło na Breżniewie wycofania się z Afganistanu. Wojna trwała jeszcze dziewięć lat. Również to nie amerykańskie sankcje po wprowadzeniu stanu wojennego obaliły w Polsce komunizm, lecz cały splot przyczyn, w których twarde środki nacisków i bojkotu łączyły się z miękkimi – ciągłym wskazywaniem między innymi przez Jana Pawła II na konieczność dialogu władz PRL z opozycją oraz zasadniczą zmianą atmosfery w stosunkach Wschód–Zachód po dojściu w 1985 r. do władzy w ZSRR Michaiła Gorbaczowa.

Strategia wobec Kijowa

To właśnie kombinacja kija i marchewki, nacisków i ugłaskiwania z zewnątrz oraz oporu i dialogu wewnątrz obozu doprowadziły do upadku poststalinowskiego porządku. Zdławienie powstania węgierskiego 1956 r. pokazało, że Zachód nie zaryzykuje wojny o wolność krajów poddanych radzieckiej hegemonii. Natomiast budowa muru berlińskiego w 1961 r., że Wschód nie daje rady w otwartej konkurencji, a Zachód respektuje granice wpływów. Kryzys kubański rok później pokazał, że konfrontacja mimo wszystko rozgrywa się w granicach kompromisu. Konsekwencją była polityka odprężenia. Już nie containement, otamowywanie komunizmu, lecz zmiana poprzez zbliżenie stawała się polityczną doktryną. Nawet zgniecenie Praskiej Wiosny w 1968 r. przez „bratnie” czołgi politykę odprężenia zatrzymało tylko na chwilę.

 

W 1975 r. Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy Europejskiej dawała ZSRR marchewkę – uznawała status quo, czyli hegemonię Moskwy w Europie Środkowo-Wschodniej. A równocześnie za gałązką oliwną ukryła kij na władzę radziecką. Uzyskując w wyniku żmudnych negocjacji akceptację przez państwa bloku tzw. trzeciego koszyka – wolnego przepływu ludzi i informacji – Zachód dał rodzącej się opozycji demokratycznej silny argument. Wprawdzie nadal istniała cenzura i trudno było o paszport na Zachód, ale dysydenci mogli się powołać na uznane przez władze reguły i oczekiwać pomocy z Zachodu.

Sprawdzianem wiarygodności polityki odprężenia był stosunek do Solidarności. Co strategicznie ważniejsze i moralnie zasadne? Zachęcanie do kolejnej rewolucji w bloku radzieckim przy świadomości, że i tym razem Zachód się nie ruszy? Czy raczej ratowanie małej stabilizacji między Wschodem i Zachodem. Zdecydowano się na to drugie. „Pokój w Europie jest ważniejszy niż wolność dla Polski” – pisał po wprowadzeniu stanu wojennego w PRL wydawca „Spiegla” Rudolf Augstein.

Ukraina w 2012 r. to nie Polska z 1982 r. Jeśli wobec stanu wojennego politycy niemieccy zachowali się powściągliwie, to tym bardziej teraz nie muszą się zachowywać niczym moralni prymusi. W 1979 r. niemiecki dyplomata jako pierwszy wezwał do bojkotu olimpiady w Moskwie. Teraz posłowie do Bundestagu debatowali nie tylko o bojkocie Ukrainy, ale i hokejowych mistrzostw świata na Białorusi w 2014 r., a nawet tegorocznego festiwalu Eurowizji w Azerbejdżanie. Gdy w 2008 r. rząd chiński tuż przed olimpiadą w Pekinie krwawymi represjami uciszył tybetańskich autonomistów, w Niemczech wybuchła krótka debata, co robić. Jednak bojkot odrzucono. Angela Merkel wprawdzie nie poleciała do Pekinu, ale Berlin pospieszył z oświadczeniem, że to nie bojkot. W 2014 r. Rosja będzie gospodarzem olimpiady zimowej. W 2018 r. piłkarskich mistrzostw świata. „Kto teraz uważa, że Ukraina nie jest godna organizowania międzynarodowych zawodów, ten będzie miał wiele powodów, by nie jechać do Rosji, gdzie przeciwnicy reżimu – jak Michaił Chodorkowski – tkwią w łagrze. Ale Rosja z całą pewnością nie będzie bojkotowana” – cierpko stwierdza Dirk Kurbjuweit.

Republika Federalna nie jest zbyt wiarygodna, gdy oburza się na ekonomicznego karła, jakim jest Ukraina, ale nie na takie olbrzymy, jak Chiny i Rosja, bo jako wielcy importerzy i dostarczyciele gazu są niezwykle ważne dla niemieckiego dobrobytu.

Dylemat w przypadku Ukrainy nie jest prosty. Naciskanie na Janukowycza, by traktował Julię Tymoszenko fair, jest chwalebne, a mimo to istnieje niebezpieczeństwo, że bojkot tylko pogorszy jej sytuację, a Ukrainę popchnie ku autorytarnej Rosji. Nawet pastor prezydent musi się liczyć z tym, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Zresztą dla wielu polityków, również naszych, kwestie moralne w polityce zagranicznej to przede wszystkim narzędzie własnych interesów w polityce wewnętrznej. Przykładem podgrzewanie mitu smoleńskiego spisku.

Nie ma wątpliwości, że Julia Tymoszenko jest traktowana haniebnie. A zdjęcia z Janukowyczem nie są przyjemnością. Pytanie: co robić? Jak zwykle jedno i drugie. Odmawiać wielkich gestów zbratania, ale jednak rozmawiać z Kijowem. Nie powinno się zbyt pochopnie zrywać takich spotkań, jak planowany szczyt w Jałcie, ponieważ jego stawka była dużo większa niż fotka z Janukowyczem.

Problem nie w tym, że szczyt jałtański został odłożony, lecz w tym, że Warszawa i Berlin nie potrafiły uzgodnić wspólnej strategii wobec Kijowa. Mogły przecież dać wyraźnie do zrozumienia, że świadomie dzielą się rolami. Komorowski przemawia kijowianom do rozumu, Gauck do sumienia. Tymczasem wyszło, jak wyszło.

Polityka 21.2012 (2859) z dnia 23.05.2012; Polityka; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Zaplątani w warkocz"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną