Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Nowa definicja niemożliwego

Hiszpański koncert na finał Euro

Kto wątpił, dostał odpowiedź: Hiszpania wciąż jest wielka, a w takiej formie, jak z finału, jest na dodatek nieuchwytna.

Dostaliśmy na pożegnanie mistrzostw od Hiszpanów koncert, tym bardziej niespodziewany, że rzadko się zdarzają w finałach wielkich turniejów mecze tak przechylone w jedną stronę. Wynik nie budzi wątpliwości: Włosi zostali starci w drobni mak, zawiodła ich legendarna odporność na ciosy. Oczywiście, grając w dziesięciu przeciw jedenastu trudno się bronić, zwłaszcza, gdy ma się przeciw sobie takich artystów, jak Hiszpanie. Ale ten mecz rozstrzygnął się jeszcze przed kontuzją Thiago Motty.

Hiszpanie grali w finale tak pięknie, że wypominanie im demonstrowanego wcześniej podczas EURO minimalizmu graniczącego z nudziarstwem zakrawa na małostkowość, albo, co jeszcze gorsze, zawiść. Nie ma teraz nic łatwiejszego, jak dorobić ideologię do faktów i stwierdzić, że oto jest właśnie cały kunszt: najlepsze zostawić na koniec. Ale też nie można przejść do porządku dziennego nad faktem, że kilka razy podczas tego turnieju los mistrzów wisiał na cienkim włosku. To dla nich zupełnie inny triumf, niż ten z mundialu w RPA. Wtedy szli po tytuł pewnym krokiem, ale nigdy nie przeżywali twórczej męki (choć kolejne, identyczne wyniki 1:0, mogłyby wskazywać na coś innego).

Teraz trzeba przyznać: to znów jest zespół do podziwiania, może nawet bardziej, niż kiedyś, bo grać bez dwóch kluczowych zawodników – Carlesa Puyola i Davida Villi – czyli serca i szpady tego zespołu, a jednak nie stracić ducha, a tym bardziej tytułu, to wielka rzecz. A wymyślić się zupełnie na nowo właśnie w finale – trudno o lepszy znak jakości. Piewcy hiszpańskiego wynalazku, czyli niekończącej się wymiany piłki, wywołującej u rywali zawrót głowy, znów się  odezwą, ale w pierwszej połowie, gdy siły na boisku były jeszcze wyrównane, Hiszpanie oba gole zdobyli po świetnych prostopadłych podaniach – broni, która się na boisku nigdy nie zestarzeje. A bramka Jordiego Alby, poprzedzona jego sprintem przez niemal całe boisko - bramka po akcji, która składała się z czterech podań, począwszy od Ikera Casillasa i trwała nie więcej niż pół minuty - wejdzie do kanonu futbolowej edukacji z adnotacją: proste jest piękne.

I na tym właśnie polega siła Hiszpanów: każdy z nich potrafi stopą nawlec igłę, a jako drużyna mają do dyspozycji takie bogactwo broni, że często nie wiadomo, z której strony nastąpi atak. Z konieczności opatentowali grę bez klasycznego napastnika, a gdy tylko złapali rytm, ich siła rażenia znów była wielka. Rozpływamy się nad natchnionymi pomocnikami, a w obronie mistrzowie byli skałą nie do ruszenia. Ta reprezentacja to konstelacja gwiazd, które jednak chcą i potrafią pracować dla wspólnej sprawy, a nie własnego błysku. Fernando Torres mógł w jednej z ostatnich akcji meczu strzelać, zdobyć gola, a tym samym tytuł króla strzelców, ale wolał podawać do lepiej ustawionego Juana Maty.

Nowa definicja niemożliwego: wskazać słabe punkty mistrzów.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną