Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wkurzawka

Czym prezydent stolicy naraziła się warszawiakom

Hanna Gronkiewicz - Waltz pokazuje ziemię z pierwszego wykopu pod drugą linię metra. Hanna Gronkiewicz - Waltz pokazuje ziemię z pierwszego wykopu pod drugą linię metra. Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta
Woda, która zalała budowę stołecznego metra i zamknęła tunel Wisłostrady, zaczyna podtapiać Hannę Gronkiewicz-Waltz. Może jeszcze utrzymuje jakieś poparcie, ale sympatia w dużej części się rozpłynęła. Jak w przypadku całej Platformy.
Zalany wodą fragment stacji metra Powiśle.Adam Chełstowski/Forum Zalany wodą fragment stacji metra Powiśle.
Budowa stacji Powiśle.Krystian Trela/Reporter Budowa stacji Powiśle.

Prezydentura Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie w ogóle mocno przypomina rządy PO w kraju. Pierwsze czterolecie wiceszefowej PO to zapowiedzi wielkiego skoku, rozpoczęcie wielu inwestycji, uspokajanie, że stolica jako plac budowy stanie się miejscem czasowo niewygodnym, ale przyszłe korzyści zrekompensują ten brak komfortu. Warszawa zyskała pierwszy porządny stadion w Polsce, czyli przebudowaną arenę Legii przy Łazienkowskiej. Krakowskie Przedmieście stało się salonem na miarę europejskiej stolicy, metro wreszcie dojechało do końca jedynej linii, powstało też Centrum Nauki Kopernik – pierwsza tego typu instytucja w Polsce. Na torach pojawiły się pierwsze od wielu lat nowe tramwaje, a Szybka Kolej Miejska wreszcie zaczęła spełniać podstawowe wymogi metropolitarnej kolejki.

Druga kadencja pani prezydent, podobnie jak premiera Tuska na czele rządu, to miał być czas kończenia spraw, finału, widocznych efektów. Ale wciąż niemal wszystko jest w budowie, ulice pozamykane, inwestycje niepokończone, zapowiedzi nowych utrudnień, zapchane trasy i narzekania. – Ewidentnie zeszła kadencja była lepsza w wykonaniu pani prezydent. Sprawowała osobisty nadzór nad wieloma inwestycjami, była widoczna. Od reelekcji tego już nie widać – ocenia Marcin Rzońca, radny SLD, który w zeszłej kadencji współrządził Warszawą razem z PO.

Rozkopy w wielu miejscach wyglądają na wymarłe, niewiele się tam dzieje, miasto zaczyna przypominać wielkie stanowisko archeologiczne. Inwestycje trwają, także z proceduralnych powodów, bardzo długo, jak choćby ciągnący się kilka lat remont wiaduktu na Żoliborzu. Do tego doszła niemalże katastrofa budowlana przy budowie drugiej linii metra, której skutki mieszkańcy stolicy odczują w pełni wówczas, kiedy powrócą z wakacji.

Poligon wytrzymałości

Warszawiacy byli długo cierpliwi, nawet taksówkarze, klnąc na korki, stwierdzali, że jednak po latach zastoju coś się wreszcie robi. Tyle że teraz pojawia się jakaś masa krytyczna. Nie bardzo wiadomo, co, po co i na jak długo jest rozkopane, zamknięte, nieprzejezdne i nieprzyjazne. Przestało się to sklejać w zrozumiałą całość. Na interaktywnej mapie, zawieszonej na stronie stołecznego ratusza, prawie nie ma wolnych miejsc. Różnokolorowe paski, którymi zaznaczono inwestycje drogowe w Warszawie, w tym budowę metra, wydają się pokrywać całe centrum.

Takich problemów miasto nie doświadczyło od czasów powojennego odgruzowania stolicy. Od maja, gdy ruszyło drążenie tuneli drugiej linii metra, zamknięte są całe kwartały w Śródmieściu i na Pradze. Według statystyk ratusza, 10 km dróg w mieście jest wyłączonych z ruchu lub występują na nich utrudnienia z powodu różnych remontów. Ale dane te i tak nie obejmują wszystkich punktów – choćby długiego odcinka trasy W-Z z mostem na Wiśle, jeszcze kilka dni temu zamkniętych dla samochodów osobowych.

Poza wszystkim władza Hanny Gronkiewicz-Waltz robi się w dziwny sposób niemal imperialna, ratusz stał się politycznym dworem, do którego ciągną całe zastępy aspirantów, urzędnikom przyznawane są wysokie premie, a pani prezydent ma kłopoty z komunikacją społeczną. Publicznie występuje rzadko, a nawet jeśli, to wydaje się poirytowana pretensjami, tym, że ktoś nie rozumie jej wysiłków i poświęcenia. Jej wizerunek silnej kobiety na stanowisku, pociągający przez kilka lat, teraz doznaje szwanku. Gronkiewicz-Waltz uosabia pewną cechę rządów swojej partii: czekanie, przejściowość, obietnicę stolicy marzeń, ale bez określonego finału. I chociaż ma w tym swoje racje, sympatie kierują się swoimi prawami.

Gdyby próbować streścić w skrócie przekazy z ratusza, brzmiałyby one tak: jest tak, bo tak ma być; będzie otwarte, kiedy otworzymy; jak skończymy, to poinformujemy. A Warszawa to dla Platformy bardzo ważne miejsce, wzorcowa siedziba „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. To specyficzny poligon wytrzymałości społeczeństwa na politykę rządzącego ugrupowania, jego języka, stylu, zachowań. Gdyby tu się zaczęła erozja popularności PO, mogłaby postępować błyskawicznie. Dlatego już słychać w Platformie, że pani prezydent ma pewien kłopot, że musi poprawić image.

Wybory na prezydenta miasta w 2010 r. Gronkiewicz-Waltz wygrała w cuglach. Reelekcję miała w kieszeni już po pierwszej turze, w której zagłosowało na nią 53 proc. warszawiaków. Pierwsza prezydent kobieta w historii miasta i pierwszy prezydent po 1989 r., który został wybrany na drugą kadencję. Sukcesu dopełniało zwycięstwo w wyborach do rady miasta, w której Platforma zdobyła absolutną większość, co nie udało się żadnej partii w wolnej Polsce. To już był nokaut. I początek kłopotów.

Co ciekawe, podobne słowa można usłyszeć z ust polityków Platformy. Oczywiście anonimowo, bo żaden nie chce się narazić bliskiej premierowi wiceszefowej partii. – Po spektakularnym zwycięstwie poczuła się bardzo pewna siebie, a ta pewność przerodziła się w swego rodzaju arogancję – mówi jeden ze stołecznych posłów PO. Zaskakujące podobieństwo do sytuacji premiera. ­– Gronkiewicz i rząd znaleźli się w podobnej sytuacji: wypalenia rządzeniem – przyznaje nasz rozmówca.

Lista zarzutów rzeczywiście jest zaskakująco długa i w sumie dość zbliżona. Inwestycje drogowe, podobnie jak w całym kraju, wloką się w nieskończoność. W mieście nie ma chyba ważniejszej drogi, która zostałaby oddana w terminie. Symbolem urzędniczej niemocy i niekompetencji jest 50-metrowa kładka dla pieszych nad ulicą Wawelską w dzielnicy Ochota. Za jej remont zabrano się w 2008 r., jednak z różnych powodów przejście udostępniono pieszym dopiero po czterech latach. Przez kilka miesięcy trwały tzw. odbiory techniczne, co stało się obiektem kpin mieszkańców i dziennikarzy, bo kładkę, nie wiedzieć czemu, musiał zbadać nawet sanepid.

Grantoza

Polityka kulturalna miasta – podobnie zresztą jak rządu – nie budzi szczególnego zainteresowania pani prezydent. Maska spadła, gdy pod koniec ubiegłego roku Warszawa przegrała z Wrocławiem rywalizację o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 r. Najbardziej jaskrawym przykładem kulturalnego niedowładu jest budowa Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które miało ożywić nieprzyjazne okolice Pałacu Kultury i Nauki. Choć konkurs na budynek został rozstrzygnięty w 2007 r. (to kolejny projekt przejęty w spadku po poprzednikach przez Hannę Gronkiewicz-Waltz), do dziś muzeum nie ma, a co gorsza – w ogóle nie wiadomo, kiedy powstanie. Władze miasta najpierw uwikłały się w podszyty emocjami konflikt z twórcą projektu, by w maju zerwać z nim umowę. Tymczasowo – choć nie wiadomo, na jak długo – muzeum umości się w pawilonie meblowym z lat 60., z którego – by zrobić miejsce dla zbiorów sztuki – w pośpiechu wynoszono meble.

Śmiercią naturalną umiera jedno z nielicznych autorskich przedsięwzięć Hanny Gronkiewicz-Waltz o większej skali: budowa siedziby dla Teatru Nowego, kierowanego przez europejskiej sławy reżysera teatralnego Krzysztofa Warlikowskiego. Obietnicę jego wzniesienia prezydent złożyła cztery lata temu. Miało to być centrum artystyczne z biblioteką, czytelnią i otwartym parkiem, miał się mieścić w przedwojennej zabytkowej hali warsztatów autobusowych. W tym przypadku – oficjalnie – przedsięwzięcie rozbija się o brak pieniędzy, których miasto nie może się doczekać z Ministerstwa Kultury. W ratuszu nie za bardzo jednak widać wolę, by je znaleźć (chodzi o 60 mln zł w pierwszym etapie). Na razie miasto wysupłało 10 mln na remont samej hali. – Władze Warszawy dotknęła choroba zwana grantozą. To znaczy robi się tylko to, co ma szansę na dofinansowanie z UE – twierdzi stołeczny poseł Platformy.

Dlatego mało kogo dziwią coraz gorsze oceny, jakie zbiera pani prezydent. Choć jej pracę dobrze ocenia większość warszawiaków (52 proc. w czerwcu), jest to wynik o 16 proc. gorszy niż na jesieni 2010 r., czyli tuż po wygranych przez nią wyborach. Z tendencją spadkową.

Słabo pani prezydent idzie nawet to, co miało być jej silną stroną – czyli prywatyzacja miejskich spółek. Jedyną dużą prywatyzacją przeprowadzoną przez ekipę Hanny Gronkiewicz-Waltz jest sprzedaż Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej za prawie półtora miliarda złotych (największa prywatyzacja w historii Warszawy). Stolica nadal ma jednak udziały w 36 spółkach. Wciąż zajmuje się przewozem osób (ma firmę taksówkową) i grzebaniem zmarłych (firma pogrzebowa). Produkuje też drzwi i okucia okienne, wynajmuje dźwigi i maszyny budowlane. W większości kluczowe stanowiska w zarządach i radach nadzorczych obsadzili działacze PO.

Szefowa i kanclerz

Wynika to z filozofii sprawowania władzy przez Hannę Gronkiewicz-Waltz, która wiele kompetencji scedowała na bliższych i dalszych współpracowników. Tak jak premier – bardziej administruje, niż rządzi. – Nie ma wizji, nie przypominam sobie większego projektu, który pani prezydent by zapoczątkowała. Skupia się na budowie metra, naprawach dróg i nowym taborze komunikacyjnym. Od prezydent stolicy dużego europejskiego państwa oczekiwałbym znacznie więcej – mówi Piotr Guział, burmistrz Ursynowa, jednej z największych dzielnic Warszawy i jeden z głównych antagonistów Gronkiewicz-Waltz. – Ratuszem de facto rządzą dyrektorzy poszczególnych biur, którzy załatwiają na bieżąco najważniejsze sprawy, nawet bez wiedzy nadzorujących ich prezydenta i wiceprezydentów – dodaje stołeczny działacz Platformy. Miejscy urzędnicy nazwali ten system dyrektoriatem.

Szefowa – jak mówią o Gronkiewicz-Waltz współpracownicy – stworzyła dość specyficzny system sprawowania władzy nad miastem. Zarządza nim z dystansu, unikając bezpośredniego angażowania się w sprawy, jakby zdawała się wierzyć, że wystarczy trzymać się przepisów i je egzekwować, a wszystko będzie w porządku. Rządzi głównie zza biurka (np. na sesjach rady miasta nie pojawia się prawie wcale), za pośrednictwem „zespołu koordynacyjnego”, który zbiera się raz na kilka, kilkanaście dni. W jego skład wchodzą prezydent, wiceprezydenci, wybrani dyrektorzy biur (tak w warszawskim ratuszu nazywane są wydziały) oraz burmistrzowie dzielnic.

W bieżącą politykę się nie angażuje, godząc się z tym, że za wszystkie sznurki w stołecznej Platformie pociągają ludzie posła Andrzeja Halickiego. Politycznym łącznikiem między panią prezydent a radnymi oraz lokalnymi działaczami PO jest Jarosław Jóźwiak, formalnie wiceszef jej gabinetu. Wiele o roli Jóźwiaka mówi jego przydomek: kanclerz. – Jarek jest wszędzie tam, gdzie wymagają tego okoliczności. W imieniu Gronkiewicz chodzi na ważne spotkania zarządów warszawskiej Platformy, przekazuje jej wolę burmistrzom dzielnic – mówi warszawski działacz PO.

Jóźwiak, w imieniu swej szefowej, często pojawia się też na sesjach rady miasta i klubu radnych PO, który zresztą całkowicie się Gronkiewicz-Waltz podporządkował. – Nie ma tam jednego odważnego, kto byłby w stanie się jej przeciwstawić nawet merytorycznie, np. wskazując, że jakiś pomysł jest zły – twierdzi radny Rzońca.

Bezwarunkowo wierna premierowi – choć w dużej polityce w pełni od niego zależna – jako prezydent stolicy stanowi dla Tuska ważne zaplecze. Takie, po które premier sięga w sytuacjach kryzysowych. Gdy szedł na zwarcie ze Schetyną, to właśnie Gronkiewicz-Waltz i Ewa Kopacz najmocniej atakowały wiceszefa PO. Kiedy pod koniec ubiegłego roku istniało zagrożenie, że dług publiczny przekroczy konstytucyjne progi, miasto na kilka dni wsparło budżet półmiliardową pożyczką.

Premier to docenia i traktuje Gronkiewicz-Waltz jako jednego ze swych najważniejszych rezerwowych. Pani prezydent musi jednak odwrócić niekorzystny trend. Tylko czy ją stać na mocne odbicie? Hanna Gronkiewicz-Waltz jest bardzo zręcznym politykiem, od czasu kandydowania na prezydenta kilkanaście lat temu dzielą ją lata świetlne – na plus. Ale jakby gdzieś po drodze straciła wyczucie, stała się częścią aparatu władzy, a zaniedbała codzienny kontakt z mieszkańcami, jaki ma choćby burmistrz Londynu. Dzielnie znosiła ataki prawicy, swoim wizerunkiem zaprzeczała szyderczemu, krzywdzącemu określeniu „bufetowa”. W czasie zagrożenia powodziowego w 2010 r., kiedy odwiedziła strażaków na południowym odcinku wału przeciwpowodziowego, emanowała pewnością i spokojem, który udzielał się warszawiakom.

Problem w tym, że widać coraz mniejszą chęć do występowania, do tłumaczenia i objaśniania. Tak jakby raz zostało wszystko powiedziane i powtarzane nie będzie. To komunikacyjny kłopot całej Platformy i Tuska. Inwestycyjny sukces staje się obciążeniem, jeśli nie można go ładnie pokazać i zakończyć.

Prezydent Warszawy natknęła się na tę samą rafę, o którą uderza Tusk: syndrom niedokończenia, braku szerszej wizji, nawet nieuświadamianej sobie do końca arogancji, jaka przychodzi po latach niezagrożonego rządzenia. Wreszcie zaciekłe polityczne ataki, gdyż postać prezydent Warszawy budzi na prawicy prawdziwą furię. Jest dość regularnie wygwizdywana podczas publicznych wystąpień, jak na placu Zamkowym, podczas otwarcia bielańskiej mediateki, na Kopcu Powstania, w parku Fontann podczas prezentacji drużyny na Euro. Niemniej, nie wszystkie zarzuty da się podciągnąć pod polityczną walkę. Ci, którzy nie gwiżdżą, też coraz częściej narzekają. Może jeszcze zagłosują, ale już bardziej z politycznego obowiązku niż z przekonania.

Polityka 35.2012 (2872) z dnia 29.08.2012; Polityka; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Wkurzawka"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną