Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Szaniec

Józef Szaniawski - postać tragiczna

Współpracę z mediami i szkołą ojca Rydzyka Szaniawski zaczął w grudniu 2006 r. Współpracę z mediami i szkołą ojca Rydzyka Szaniawski zaczął w grudniu 2006 r. Adam Chełstowski / Forum
Zmarł Józef Szaniawski, publicysta, propagator misji pułkownika Kuklińskiego. Według prawicowej prasy – bohater narodowy. Według bliskich znajomych – człowiek pełen rozterek, postać tragiczna, opozycjonista z tej grupy, która po upadku PRL nie zaprzestała z nią walki.
O Szaniawskim mówiło się „ostatni więzień PRL” albo „osobisty więzień Kiszczaka”. Był z tego dumny, ale poniżenia nie zapomniał nigdy.Łukasz Jóźwiak/Reporter O Szaniawskim mówiło się „ostatni więzień PRL” albo „osobisty więzień Kiszczaka”. Był z tego dumny, ale poniżenia nie zapomniał nigdy.

We wtorek 4 września około godz. 11, dokładnie na miesiąc przed 68 urodzinami, Szaniawski spadł w przepaść, schodząc z tatrzańskiej Świnicy. Jakiś turysta widział wypadek, zadzwonił po pomoc. Była mgła, toprowcy mieli kłopot ze startem helikoptera. Reanimowali go jeszcze przez godzinę, bezskutecznie. Józef Szaniawski zmarł na miejscu, przyczyną śmierci był upadek z dużej wysokości.

Kontrowersyjny

Taką szczegółową wersję wydarzeń podaje Filip Frąckowiak, syn Szaniawskiego (politolog, do niedawna dziennikarz telewizyjny, a teraz student wydziału aktorskiego), który wziął na siebie kontakty z mediami po śmierci ojca. Jakieś 20 minut przed śmiercią ojciec dzwonił do syna ze Świnicy – dumny, że wszedł na szczyt jako pierwszy tego dnia. Dzień wcześniej dzwonił do Marii Nurowskiej (pisarki, która mieszka w górach) – dobrze się znali od 10 lat, chciał ją odwiedzić, pogadać.

– Ale ja akurat wybierałam się do Warszawy – opowiada Nurowska. – Umówiliśmy się na spotkanie po górskiej wyprawie Józka.

I syn, i pisarka mówią, że Szaniawski umiał chodzić po górach, pięknie o nich opowiadał. Prawicowe media internetowe natychmiast napisały, że to śmierć tajemnicza, być może nawet polityczna zemsta służb specjalnych. Przecież do Polski zbliża się kryzys i rządzącym mogło zależeć na uciszeniu niepokornego dziennikarza, który miał swoje zdanie choćby w sprawie smoleńskiej. Przeciwko tej spiskowej wersji zaprotestował Filip, ale nic nie wskórał.

– Miałem świadomość, że nie zdołam opanować wrzawy – przyznaje. – Zawsze, gdy ginie ktoś o tak zdecydowanych poglądach politycznych jak mój ojciec, sprawy zaczynają żyć własnym życiem.

– Józek od zawsze był postacią, delikatnie mówiąc, kontrowersyjną, na pewno tragiczną – przekonują znajomi Szaniawskiego, też dziennikarze (niewielu chce wypowiadać się pod nazwiskiem). – Po jego śmierci to się raczej nie zmieni.

Ideowy

Niesłychanie miły i energiczny – wspominają koledzy Józefa Szaniawskiego z liceum. Przy tym inteligentny, wychowany w inteligenckim etosie – ojciec profesor uniwersytecki, matka – nauczycielka polskiego. Bardzo zacny lwowski dom. Józef urodził się jeszcze we Lwowie, po wojnie rodzina znalazła się w Warszawie. Liceum warszawskie też zacne – Słowacki. I być może Szaniawski wyniósł to z domu, ale możliwe też, że popisywał się przed koleżankami w liceum (jego rocznik był pierwszym koedukacyjnym w żeńskiej do niedawna szkole) – był niesłychanie zapalczywy ideowo.

– Czegokolwiek się imał, zawsze robił to z wielką emfazą, wręcz teatralną – wspomina kolega z liceum Słowackiego. – Kiedy należał do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, to kolegom też tę przyjaźń z pełnym przekonaniem starał się zaszczepiać.

Nie mówił, lecz przemawiał. Pamiętają tę jego górnolotność: koledzy – wzywał na przykład – należy zdobywać wykształcenie! Poważny i niezbyt śmiały przy dziewczynach – nigdy nie przypuszczali, że kiedyś będzie miał powodzenie u sławnych kobiet. W szkole zostawił po sobie dobre wspomnienie – kolejne roczniki Słowackiego dowiadywały się, że był tu przed nimi taki fajny Józek o zdolnościach przywódczych. Po maturze bywał wychowawcą na organizowanych przez liceum obozach zimowych w górach. Młodsi koledzy zapamiętali go z tamtych czasów jako zafascynowanego górami, nartami i historią. Zabierał obozowiczów do muzeów, robił wykłady.

Bohaterski

Dzień po śmierci Józefa Szaniawskiego w Tatrach „Nasz Dziennik” poświęcił mu większą część wydania. Został bohaterem bez cienia wątpliwości: przewodnik po dziejach, wzór dla młodych naukowców i studentów toruńskiej szkoły ojca Rydzyka; w świecie „medialnej manipulacji i kłamstwa” wskazywał, jak pozostać wiernym prawdzie; ceniono go za antysowieckość i podejrzliwość wobec postsowieckiej Rosji. Wspomnienia o Józefie Szaniawskim zamieścił w gazecie sam Jarosław Kaczyński („nade wszystko żarliwy polski patriota, człowiek prawy, dla którego (...) drogowskazem była wierność wartościom”) i inni członkowie Prawa i Sprawiedliwości. Uczcił go nekrologiem także Zbigniew Ziobro. Ojciec Rydzyk powiedział: „wierzę, że profesor naszą posługę Panu Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie będzie wciąż wspierał”.

Współpracę z mediami i szkołą ojca Rydzyka Szaniawski zaczął w grudniu 2006 r. – był stałym felietonistą cyklu „Polska – między historią a geopolityką”, jego pierwszy tekst nosił tytuł „Wojennoje położienije”. Znajomi zauważyli, że natychmiast przejął stosowaną w toruńskim koncernie staropolską retorykę niepodległościową: każdy jego felieton pełen był targowic, szańców, zaprzańców, renegatów, hufców i kohort tak w historii Polski, jak i w odniesieniu do współczesnej polityki.

Maria Nurowska pamięta, że pokłócili się z Szaniawskim o ten jego nagły zwrot w kierunku Radia Maryja. Często się kłócili – politycznie i tak zwyczajnie – ale zawsze potem, czasem po dwóch latach, Szaniawski dzwonił do pisarki umówić się na spotkanie.

– Zawsze był prawicowy – mówi Nurowska. – Ale wtedy uznałam, że przesadził.

Polityczny

Nikt spośród znajomych nie pamięta, jak Józef Szaniawski zachował się w marcu 1968 r. – podczas milicyjnych pałowań studentów Uniwersytetu Warszawskiego – i później, w czasie rozpętanej przez Gomułkę antysemickiej czystki. Studiował historię na UW, jego wydział był więc w centrum wydarzeń, ale zdaje się, że Józek nie był wówczas zbyt wyrazisty – przypuszczają. W 1985 r., już jako więzień polityczny reżimu komunistycznego, Szaniawski miał się w liście pisanym z mokotowskiego więzienia do gen. Poradki, szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej, przyznawać, że tuż przed marcem 1968 r. sam zgłosił się do znajomego ubeka, mjr. Płatka, aby mu zrelacjonować sytuację w środowisku studentów UW. W tym samym liście miał napisać, że był przeciwny rodzącej się na Wydziale Historii opozycji skupionej wokół KOR. Oraz – miał napisać – że po wprowadzeniu stanu wojennego zgłosił się do władz TPPR pytając, jak w nowych warunkach propagować tę przyjaźń. Wszystko to „miał napisać”, bo Józef Szaniawski do listu się nie przyznawał – twierdził, że to fałszywka, robota ubeków albo że list mu podyktowano podczas przesłuchania.

– Sprawa tego listu wracała wielokrotnie w naszych rozmowach, ja go pytałem: Józek, napisałeś, czy nie? – opowiada dziennikarz, kolega Szaniawskiego. – Zawsze bardzo się denerwował tą sprawą. Mówił: to są stare ubeckie metody, chcą ze mnie zrobić kapusia. Ale był świadomy, że to będzie do niego wracać.

Więźniem politycznym PRL Józef Szaniawski został w 1985 r., skazany za współpracę z Radiem Wolna Europa. Nawiązał ją w 1973 r. jako dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej mający stały dostęp do poufnych biuletynów informacyjnych przygotowywanych przez PAP dla władzy. Znajomym mówił, że zwyczajnie zadzwonił do redakcji RWE w Monachium podczas wakacyjnej pracy w kuchni restauracji w Berlinie Zachodnim i zaproponował, że będzie korespondentem. Materiały podpisywał jako Zofia Piasecka. Rozpracowany został w operacji o kryptonimie pochodzącym od jego nazwiska – Szaniec. Uważał, że zdradził go któryś z monachijskich redaktorów RWE. Aresztowano go w czerwcu 1985 r. na warszawskiej ulicy – współpracował z rozgłośnią długo, proces miał pokazowy, fragmenty pokazywano nawet w telewizji jako dowód na dobrą robotę milicji. Prokurator wojskowy dowodził: swoją działalnością oskarżony godził w fundamenty PRL. Wyrok: więzienie i przepadek mienia.

– Przeciwko ojcu wytoczono najcięższe działa propagandy – mówi Filip Frąckowiak (w momencie aresztowania ojca miał cztery lata). – Sam generał Jaruzelski zdecydował co do kary – mamy dokument, na którym napisał odręcznie „wystarczy 10 lat”.

Józef Szaniawski siedział w więzieniu mokotowskim w Warszawie, a później w Barczewie. Kasza, kluski, kapusta, groch – wspominał – dieta bezmięsna. Raz w miesiącu przyjeżdżała na widzenia żona – Halina Frąckowiak. Sławna piosenkarka wywoływała sensację wśród strażników więziennych – mimo to czasem nie była nawet wpuszczana na teren więzienia. Znajomi mówią, że to była wielka miłość.

– Józek opowiadał, że kiedy się poznali, włamał się do samochodu Haliny i napełnił go naręczami tulipanów – opowiada jedna ze znajomych Szaniawskiego.

Filip Frąckowiak wspomina, że po aresztowaniu ojca mama była zdezorientowana. To nie była sytuacja taka jak u Kuroniów – gdzie cała rodzina i przyjaciele wiedzieli o podziemnej działalności Jacka. Szaniawski w oczach rodziny był zwyczajnym dziennikarzem, który codziennie rano z teczką wychodzi z domu do pracy w PAP. – Tymczasem nagle podczas procesu ojca moja matka dowiaduje się, że w naszym wspólnym mieszkaniu znajdowała się ostatnia reduta CIA w Polsce – mówi Filip.

Przez pięć lat Filip nie widział ojca. Matka tłumaczyła, że wyjechał do pracy za granicę – wielu wówczas wyjeżdżało na saksy. Halina Frąckowiak próbowała zabiegać o wcześniejsze zwolnienie męża, opowiadają znajomi Szaniawskiego, na spotkanie z gen. Kiszczakiem założyła elegancki kapelusz, zaśpiewała także na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu – wówczas bojkotowanym przez artystów. Bez skutku.

Szaniawski wyszedł na wolność dopiero w grudniu 1989 r. – żona przywiozła go do domu. Przepełniony był żalem i pretensjami: pół roku od wyborów czerwcowych, w których nawet nie mógł głosować; cztery miesiące od chwili, kiedy premierem został solidarnościowy Mazowiecki, on wciąż siedział. Był w podobnej sytuacji jak ostatni kosmonauta ZSRR – kraj zmienił nazwę, a o nim zapomniano, pozostawiając go na orbicie wydarzeń. O Szaniawskim mówiło się „ostatni więzień PRL” albo „osobisty więzień Kiszczaka”. Był z tego dumny, ale poniżenia nie zapomniał nigdy.

– Józef niewątpliwie uważał się za bohatera – przyznaje Maria Nurowska.

– Wielokrotnie rozmawialiśmy z ojcem o jego wyborach politycznych, sam go o nie pytałem – opowiada syn. – To nie były z jego strony tylko wybory ideologiczne. Ojciec czuł się porzucony, zdradzony. Proszę sobie wyobrazić: za oknami więzienia wrzawa wolności, a on siedzi zamknięty!

Przyjacielski

Józef Szaniawski był w środowisku dziennikarskim lubiany – dziś nawet ci, którym nie po drodze było z nim politycznie, przyznają, że był ciekawym człowiekiem i fajnym kompanem. Oczywiście jeśli przymknęło się oko na jego ekstrawagancje, według większości bliskich mu ludzi wynikające z faktu, że był tym zapomnianym więźniem PRL. Za czasów rządów Hanny Suchockiej Szaniawski bał się o życie i głośno o tym mówił.

– Był przewrażliwiony na swoim punkcie – mówi kolega. – Wydawało mu się, że ktoś chce podłożyć bombę pod jego samochód.

Inny znajomy pamięta, że na początku lat 90. spotkał Szaniawskiego na jakimś bankiecie, przywitali się i kolega zagaił: jak to się w Polsce pozmieniało, kto by pomyślał. Szaniawski zareagował: zobaczysz, że niedługo poleje się morze krwi. Ale od spotkań w środowisku dziennikarskim nie stronił. Kilka lat temu, kiedy już był publicystą prasy ojca Rydzyka i wykładowcą w jego szkole, ktoś spotkał go na fecie z okazji wręczenia jakichś nagród branżowych. Szaniawski stał sam. Ja tu prowokuję – wyjaśnił koledze.

– Dla mnie to postać dwuznaczna – mówi Stefan Bratkowski, dziennikarz, nestor. – Nie uważam go za temat na artykuł. Nawet nie wiedziałem, że on był takim neofitą prawicy.

Wielu kolegom Szaniawski rzeczywiście zniknął z oczu, kiedy związał się z mediami ojca. Nie jest to krąg autorów szczególnie komentowany w środowisku – mówią. Tę swoją decyzję o współpracy z mediami Rydzyka tłumaczył Nurowskiej: muszę z czegoś żyć.

Ale droga Szaniawskiego do prawicy zaczęła się dawno – najpierw w latach 90. jako wykładowca Wydziału Dziennikarstwa UW z dumą wręczał kolegom swoje wizytówki – zadrukowane z obu stron funkcjami w organizacjach polonijnych. Często bywał w Chicago, poznał tam płk. Kuklińskiego (słynnego z przekazania tajemnic Układu Warszawskiego Amerykanom), tam też wydał o nim pierwsze dwie książki.

Pod koniec lat 90. sprowadził pułkownika do Polski i zorganizował mu tournée po kraju – wtedy też napisał o nim kolejną książkę. Uważał się za przyjaciela Kuklińskiego i był zazdrosny o kontakty innych dziennikarzy. Nurowska pamięta, że pisząc swoją książkę o pułkowniku, poprosiła Szaniawskiego o skontaktowanie z Kuklińskim. Chętnie jej pomógł – pisarka pojechała do Stanów. Ale gdy w 2002 r. książka się ukazała, próbował ją zdyskredytować, pisząc w gazecie, że Nurowska nawet się z Kuklińskim nie spotkała. Pokłócili się o to – potem ją przepraszał.

10 lat temu zasłynął w środowisku dziennikarskim szarżą w obronie Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza, której był prorektorem. W noc sylwestrową 2001 r. postanowili wraz z rektorem i grupą zwolenników rozstrzygnąć konflikt właścicielski w szkole poprzez okupację budynku przy ul. Nowy Świat.

– Szaniawski chodził po budynku z pistoletem zawieszonym na szelkach, bez marynarki – pamięta Stefan Bratkowski. Ktoś inny dodaje: – Nigdy nie traktowałem Józka poważnie, niby bohater, ale taki jakiś megalomański, niby oddany sprawom i ideom, ale zawsze wokół swoich interesów zapobiegliwy. A swojej biografii chciał już w wolnej Polsce dodać logicznej konsekwencji, aż znalazł się u Rydzyka... Czy tak rzeczywiście myślał i czuł, mam duże wątpliwości.

Tę dwuznaczność, przy całej sympatii dla Szaniawskiego, podkreśla wielu. Była widoczna w najprostszych sprawach: o Halinie Frąckowiak mówił żona, ale ślubu nie mieli; twierdził, że korespondencje dla RWE pisał za darmo, ale inne źródła mówią, że mu za nie sporo płacono – dlatego w 2011 r. Kancelaria Premiera odmówiła przyznania mu specjalnej emerytury dla zasłużonych, o którą wnioskował (NSA cofnął sprawę do ponownego rozpatrzenia). Po śmierci Józefa Szaniawskiego wszystkie media ojca Rydzyka nazywały go profesorem, choć tytułu naukowego nie miał – tak mówili o nim studenci, jak o wszystkich wykładowcach.

Zwyczajny

– Zwykły facet, trochę mitoman, trochę szaleniec – mówi znajomy Szaniawskiego. – Jak każdy szukał swojego miejsca w świecie.

Więzienny list z 1985 r., rzekomo napisany przez Józefa Szaniawskiego do gen. Poradki, opublikował w 2005 r. tygodnik NIE, potem „Gazeta Wyborcza”. List ten, którego autor proponuje usługi Służbie Bezpieczeństwa, zrobił wrażenie na najdawniejszych, licealnych kolegach, zwłaszcza zdanie: „Może to władze w 1968, 1973, a także obecnie, w 1985 r. nie potrafiły wykorzystać mnie jako ideowego współpracownika? Może to nie tylko ja zrobiłem błąd, ale i władze?”. Nie zdziwili się za bardzo, kiedy rok po upublicznieniu listu Szaniawski tak zdecydowanie skręcił ideowo w kierunku Radia Maryja.

– Był erudytą, dużo czytał – przypomina Maria Nurowska. – Był miły, szalony, autem jeździł po górskich drogach ponad 100 km na godzinę. Kłóciliśmy się o to. Mam do niego sentyment. Ale pójść na Świnicę w wieku 68 lat? Tam nawet młodzi ludzie giną.

Filip Frąckowiak umówił się z kolegą ojca na wspinaczkę na Świnicę. Chce zobaczyć to miejsce, w którym zginął ojciec. Bywali tam we dwóch. Ojciec uczył Filipa gór, nikt tak ładnie o górach nie mówił jak on.

Polityka 37.2012 (2874) z dnia 12.09.2012; Polityka; s. 21
Oryginalny tytuł tekstu: "Szaniec"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną