Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Toracci

Teresa Torańska – wspomnienie

O sobie Teresa Torańska mówić nie lubiła. Nie znosiła także, kiedy robiono jej zdjęcia do wywiadów lub na okładki książek. O sobie Teresa Torańska mówić nie lubiła. Nie znosiła także, kiedy robiono jej zdjęcia do wywiadów lub na okładki książek. Jacek Łagowski / Agencja Gazeta
Już w dzień po śmierci Teresa Torańska została pomnikiem dziennikarstwa. A to była po prostu zwykła, fajna babka – opowiadają jej znajomi.
Teresa Torańska z Maciejem Morawskim  (z lewej) i Leszkiem Sankowskim na spotkaniu pracowników i przyjaciół Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Wrzesień, 2009 r.Mariusz Kubik/Wikipedia Teresa Torańska z Maciejem Morawskim (z lewej) i Leszkiem Sankowskim na spotkaniu pracowników i przyjaciół Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Wrzesień, 2009 r.

Tekst został opublikowany w POLITYCE w styczniu 2013 roku.

Nigdy nie była pomnikowa – mówi Krystyna Kofta, pisarka, plastyczka, wieloletnia przyjaciółka i sąsiadka Teresy Torańskiej na warszawskim osiedlu. – Nie miała w sobie nic z autorytetu moralnego. Ale takim autorytetem była.

Ostatnio miały umowę: Teresa dzwoniła do Krystyny, kiedy sama czuła się na siłach. Jeśli to Krystyna chciała porozmawiać, dzwoniła najpierw do Leszka, męża Teresy, spytać, jak się miewa Tereska. Teresa Torańska chorowała, ból jej nie odstępował, naświetlania zdawały się nie pomagać, czasem mąż podawał jej słuchawkę. Cześć Tereska, mówiła Krystyna Kofta. Od kilkunastu lat tak do niej mówiła na powitanie.

Kilka tygodni temu Krystyna Kofta uprała perukę, którą nosiła przy swoim raku prawie 10 lat temu, zaniosła Torańskiej. Dobrze, pożycz mi, zgodziła się Teresa. Ja ci daję, nie pożyczam, powiedziała przyjaciółka, może ci przyniesie szczęście.

Papierosy

O sobie Teresa Torańska mówić nie lubiła. Nie znosiła także, kiedy robiono jej zdjęcia do wywiadów albo na okładki książek. Makijaże i pozy to nie był jej żywioł.

Bardziej już – od zawsze – papierosy i nocne rozmowy o ludziach i polityce – tak ją zapamiętali znajomi z czasu stanu wojennego, wówczas nosiciele dżinsów, swetrów pątniczych i bród. Taka opozycyjna bohema – dziennikarze powyrzucani z redakcji, niezweryfikowani, więc bezrobotni – spotykający się u Torańskiej w bloku na Górnym Mokotowie.

Mieszkanie M3, w kuchni wszyscy sobie siedzieli na głowie, bez końca się paliło i snuło rozmowy – mówi Leszek Będkowski, dziś redaktor POLITYKI.

Torańska wpatrzona w rozmówców, lekkie przymknięcie powiek, które stanie się jej znakiem firmowym, kiedy pod koniec lat 90. będzie prowadzić talk-show „Teraz Wy” w państwowej telewizji. Uważne spojrzenie, które upewnia, że jesteś słuchany. Ale o sobie nic, choć to piękna historia i po reportersku wielowątkowa – kto ma wiedzieć, ten wie.

O sobie mówiła, tylko jeśli ktoś zapytał wprost – opowiada Leszek Sankowski, mąż Teresy Torańskiej, informatyk. – Sama tego tematu nie podrzucała, ale gromadziła dokumenty dotyczące rodziny.

Praca

Bo najważniejsza zawsze była dla niej praca. Praca jako obowiązek, przyjemność i potrzeba ekspresji, mówi Sankowski, nie praca jako świątynia. Ostatnio pracowała nad książką o katastrofie smoleńskiej – mąż opowiada, że mimo choroby wciąż ją widział w łóżku z otwartym laptopem.

Jej organizacja pracy zawsze polegała na bałaganie, w którym tylko ona jedna się orientowała. Bywało, że materiały ginęły w trakcie roboty, położone gdziekolwiek, i Leszek, który pochodzi z poznańskiego, utyskiwał na Teresę i jej kresowo szeroki gest: Teresa, bo ty jesteś niechluj. Ale efekt zawsze był perfekcyjny – kończąc książkę Torańska potrafiła dzwonić po całym świecie do ludzi, którzy mogli potwierdzić choćby imię trzeciorzędnego bohatera.

Teresa nigdy nie spóźniła się z tekstem – mówi Sankowski. – Kiedy była zdrowa, pracowała na okrągło. Miała niebywałą zdolność regeneracji sił, na przykład pisała 8 godzin, potem 15 minut drzemki i wracała do pisania na 8 godzin.

Książki o Smoleńsku Torańska nie skończyła, ale kiedy zmarła, kilkoro jej znajomych mówiło w mediach, że książka i tak się ukaże.

Nie chciałem zaglądać jej przez ramię, bo widziałem, że pracuje jej się coraz ciężej – opowiada mąż. – Wiem jedynie, że na pewno szczegółowo opisała, jak to mówiła, „dzień zero”, czyli dzień katastrofy.

Córuchna

W 1982 r. Torańska, świeżo wyrzucona z tygodnika „Kultura”, gdzie pisała reportaże, przynależąc do grona autorów, którzy po latach określani będą jako twórcy polskiej szkoły reportażu – skupia się na rozmowach ze starymi komunistami, ojcami Polski Ludowej. „Kultura” dała jej nazwisko markę.

Do pokoju weszła młoda dziewczyna i po męsku uścisnęła mi rękę – pamięta jeden z dziennikarzy „Kultury”. – Zwierzyła się, że jest trochę onieśmielona redakcją, bo mama jej powiedziała coś w rodzaju: a gdzie ty tam pójdziesz między tych wszystkich wielkich ludzi. Ja czułem się tak samo.

Czytałem jej reportaże w „Kulturze”, chciałem pisać jak ona – mówi Błażej Torański, przyrodni brat Teresy. – Tak zostałem dziennikarzem.

W 1981 r. POLITYKA drukuje rozmowy Torańskiej z Edwardem Ochabem, Wiktorem Kłosiewiczem i Jerzym Morawskim. Cały cykl pt. „Oni” ukaże się w drugim obiegu cztery lata później – warsztatowo, dziennikarsko będzie to zmiana napuszonego nudnego wywiadu w rozmowę dwojga ludzi. Znajomi wyobrażą sobie Teresę, jak rozmawia z partyjnymi bonzami, przymykając oczy.

Temat leżał na ulicy, powie później Torańska. Zadaje im najprostsze, ludzkie pytania, kłóci się. Dawni władcy Polski mówią do niej per „córuchna”, bo nie skończyła jeszcze czterdziestki, jak córce tłumaczą swoje decyzje sprzed lat, rekomendują ją kolegom do rozmowy. Krążą telefony między staruszkami pozamykanymi w willach – dochodzi do tego, że panowie witają Torańską z ulgą: a już myślałem, że mnie pani pominie.

Nalewki

Leszek z Teresą byli idealnym małżeństwem, nigdy nie pokłócili się o cokolwiek – opowiada Krystyna Kofta. – Byli bardzo lubiani przez sąsiadów. Nie wyobrażałam sobie żadnej imprezy urządzanej w naszym osiedlu bez Leszka i Tereski.

Towarzystwo w osiedlu było zacne – pisarze, astrofizycy, dziennikarze, matematyk, a także sam prof. Leszek Balcerowicz. To właśnie Balcerowicz namawiał Torańską na przeprowadzkę do osiedla. Te domki jednorodzinne, przeznaczone dla pracowników naukowych Uniwersytetu Warszawskiego, za czasów PRL nie cieszyły się wzięciem – luksusem jawił się wówczas blok z wielkiej płyty – dopiero gdy mieszczuchy doceniły spokój płynący z posiadania ogrodu, miejsce stało się pożądane.

Teraz to takie miejsce, gdzie ludzie się znają, dzwonią do siebie, żeby zapytać, czy wszystko w porządku, oraz zapraszają się na nalewki domowej roboty. Torańscy, gdy już położyli spać staruszkę mamę Teresy, wpadali na nalewkę i rozmowę do Koftów. Latem zeszłego roku wpadli i Teresa Torańska w progu powiedziała sąsiadce, że byli u notariusza porządkować sprawy spadkowe.

To mnie zszokowało – opowiada Krystyna Kofta. – Pytali, czy my z mężem mamy to już uregulowane. Cztery miesiące później zaczęła się choroba Tereski.

Ogrodnicy

W grudniu 1984 r. Teresa Torańska wyjeżdża do Paryża – wielu niezweryfikowanych dziennikarzy z Polski wybiera wtedy Paryż. Niektórzy podejmują proste prace, żeby przeżyć, inni – wśród nich Torańska – starają się współpracować z Maisons Laffitte, „Kulturą” paryską Jerzego Giedroycia. Część opozycyjnej bohemy spotyka się – jak to mówią za Mickiewiczem – na paryskim bruku, trochę pije i pali, trochę narzeka, a trochę plotkuje, mając nadzieję na upadek komuny i powrót do kraju.

W Paryżu rozmawiałem z Torańską wielokrotnie – mówi Roman Lewandowski, dziennikarz dziś żyjący i pracujący we Francji. – Wyciągała ze mnie wyłącznie ploty co w trawie piszczy na paryskim bruku z tego punktu widzenia opozycja to był straszny magiel. Dziś myślę, że może zbierała materiały do kolejnej książki, właśnie o tym Maglu na Bruku; ale potem, czyli już w Niepodległej, jak skakanie do gardeł stało się masowym sportem, prawdopodobnie z pomysłu zrezygnowała, bo miała się zawsze, i słusznie, za arystokratkę dziennikarstwa.

Toracci – mówią wówczas o Torańskiej koledzy. Lewandowski pamięta, że dużo się o niej rozmawiało w środowisku dziennikarzy. O podobieństwie jej pracy do tego, co robi na Zachodzie Oriana Fallaci. I właśnie na początku lat 80., podczas sprzątania ogrodów w Konstancinie – którą to pracę wyrzuceni z zawodu młodzi dziennikarze nazywali wówczas „ogrodnictwem przeciw Jaruzelskiemu” – ktoś rzucił to Toracci.

Kronika

Kilka lat temu Teresa Torańska zaproponowała bratu, żeby wspólnie zajęli się porządkowaniem historii rodziny i może napisali książkę kronikę. Błażej zdziwił się i ucieszył. Zdziwił się, bo nie utrzymywali z siostrą bliskich kontaktów. Ucieszył, bo podziwiał jej pracę, czasem prosił ją o adiustację swoich tekstów i zwykle wychodziło to tekstom na dobre. Kiedyś – zapamiętał – spotkali się w kawiarni Czytelnika i Teresa czytała tekst Błażeja o wyprawie górskiej; wspinacze kopali doły w śniegu, które służyły im za toalety. Toalety? – spytała Teresa, kible chyba?

Była surowa i apodyktyczna w pracy – opowiada Błażej Torański. – Ale miała też w sobie dużo ciepła.

Nie chciała słyszeć o wyjeździe do Wołkowyska – miasteczka, w którym się urodziła. Mąż i brat namawiali. Nie była gotowa zmierzyć się ze wspomnieniami – z dziadkiem oficerem armii carskiej, który prawdopodobnie został rozstrzelany przez bolszewików; z ojcem rusycystą, który został zesłany na 10 lat na Syberię, prawdopodobnie za opowiedzenie dowcipu o władzy radzieckiej – wrócił po trzech latach na mocy amnestii, a dwa lata później opuścił żonę i dwie córki; ze wsią, gdzie jej matka romanistka, która kilka razy nieudanie podchodziła do egzaminu z marksizmu-leninizmu, dostała nakaz pracy jako nauczycielka.

Torańska mówiła, że miasteczko, które ją ukształtowało, chce zachować w pamięci niezmienione.

Ameryka

Leszek Sankowski, student ekonomii UW, poznaje Teresę Torańską, studentkę prawa, w latach 60. – oboje bywają w akademiku przy ul. Kickiego w Warszawie. Ona jest energetyczna, pełna pasji, występuje w teatrzyku studenckim, ma za sobą 14 lat gry na pianinie, ale rzuca pianino, bo uznaje, że nie wkłada w grę serca. Po prawie studiuje podyplomowe dziennikarstwo.

To luźna znajomość – giną sobie z Leszkiem z oczu, potem znów się spotykają. Widzą się w marcu 1968 r. – Leszek jest w komitecie strajkowym studentów ekonomii i zostaje aresztowany na kilka miesięcy. A pobierają się w grudniu 1988 r. w Stanach Zjednoczonych. Odnajdują się tam razem – ona na stypendium Cambridge, on jako pracownik Funduszu Walutowego.

Nie mieliśmy zamiaru formalizować związku – mówi Sankowski. – Powód był taki, że wizy były kontrolowane, a ja nie zamierzałem kłamać, że Teresa jest moją żoną, jeśliby nią nie była oficjalnie.

Teresa czuje się w Ameryce świetnie, opowiada Sankowski, ale brakuje jej ludzi, których znała w Polsce, martwi się, że więźnie na uboczu wydarzeń. W Ameryce jest głównie żoną, to jej nie odpowiada – mówi mąż. Pracuje nad książką „My” o ludziach opozycji solidarnościowej, którzy doszli do władzy w Polsce – wciąż w drodze między Polską a Ameryką. Leszek też podróżuje – spotykają się w stolicach Europy.

„My” ukazuje się w 1995 r. Małżeństwo wraca do kraju na stałe w 1998 r.

Emerytura

Wiosną zeszłego roku Teresa Torańska zadzwoniła do Krystyny Kofty zaprosić do siebie na nalewkę. Musisz przyjść, mówiła, bo właśnie przechodzę na emeryturę z „Gazety Wyborczej”.

Poszłam. Teresa powiedziała, że wcale nie chce iść na emeryturę, ale musi – mówi Kofta. – Poczuła się zdradzona, to ją kosztowało sporo zdrowia.

Od śmierci sąsiadki i przyjaciółki Krystyna Kofta wiele już spraw rozpatrzyła według takiego schematu: jak by się na moim miejscu zachowała Tereska? Na przykład jak by Tereska zareagowała, gdyby mój mąż został sam w domu. Tereska zadzwoniłaby zapytać, czy coś jadł.

Leszku, jadłeś coś? – pyta Kofta męża Teresy Torańskiej.

Wołkowysk

Jadą do Wołkowyska na początku lat dwutysięcznych – Teresa, Leszek, Błażej i jeszcze jeden przyrodni brat – Alek.

Błażej Torański opowiada, że nigdy jeszcze nie widział Teresy tak bezradnej jak tam – zupełnie jakby wszystkie jej reporterskie umiejętności odnajdywania się w różnych miejscach i przy różnych ludziach wyparowały.

– Weszliśmy na jakieś podwórko, zobaczyliśmy drewnianą chatę, nikogo nie było w pobliżu – mówi Błażej Torański. – Był środek dnia, słońce. Staliśmy tak w milczeniu.

Polityka 02.2013 (2890) z dnia 08.01.2013; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Toracci"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną