Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Lewe centrum

Marna lewica, mocne lewactwo

Wartości tradycyjnej lewicy sprzed stu lat, socjalna ochrona, postulaty równości, prawa kobiet, czas pracy i inne weszły po prostu do kanonu demokratycznych systemów. Wartości tradycyjnej lewicy sprzed stu lat, socjalna ochrona, postulaty równości, prawa kobiet, czas pracy i inne weszły po prostu do kanonu demokratycznych systemów. Interfoto/Forum, Corbis / Forum, Corbis
Aleksander Kwaśniewski próbuje stworzyć trochę bardziej lewicową Platformę Bis, która może wyręczyć zmęczonego Donalda Tuska w utrzymywaniu PiS z dala od władzy.
Zbudowanie solidnego lewego centrum jako alternatywy dla prawego centrum Tuska jest pomysłem politycznie sensownym.Adam Chełstowski/Forum Zbudowanie solidnego lewego centrum jako alternatywy dla prawego centrum Tuska jest pomysłem politycznie sensownym.

Prawica radykalizuje się po to, aby odzyskać władzę, ale reszta społeczeństwa wyraźnie centrowieje. Nie zanikają ideowe różnice pomiędzy obywatelami, ale sfera państwa i gospodarki oddzieliła się od codziennego doświadczenia. Zaczęła przypominać skomplikowaną strukturę wielkiej korporacji, z taką liczbą zmiennych, że nie mieszczą się one w żadnym zwartym, ideologicznym systemie. Dlatego partie lokują się dziś nie w sferze twardych ideologii, ale w miękkiej nadbudowie, strefie psychopolitycznej, w społecznych emocjach.

Rozdwojenie dróg

Nowa lewicowość to zjawisko niejednoznaczne, eklektyczne. Można powiedzieć, że w obrębie akceptowanych przez nią wartości mieści się wolny rynek (choć także niezgoda na zbyt jaskrawe rozwarstwienie społeczne i aprobata dla jakichś form interwencji państwa), indywidualizm, prawo do nieulegania narzucanej wspólnocie. Oraz pozwolenie na daleko idącą prywatność, zgoda na zmiany w podstawowych pojęciach: rodziny, małżeństwa, wychowania dzieci, a nawet stosunku do własnego kraju, do religii, tradycyjnego pojęcia patriotyzmu, swojskości.

W tym cywilizacyjnym procesie tradycyjna lewica społeczna straciła większość swoich atrybutów i wyróżników. W Polsce o prawa pracownicze czy płacę minimalną walczy SLD, ale jeszcze wyraźniej prawicowa, powiązana mentalnie z PiS Solidarność. Wiele socjalnych, tradycyjnie lewicowych haseł przejęła wprost partia Kaczyńskiego, ona broni państwowe zakłady przed prywatyzacją, sprzeciwiała się reformie emerytalnej, atakuje werbalnie wielki kapitał, chce sięgać do głębokich kieszeni banków i oligarchów. Kiedy pada jakiś zakład albo dochodzi do masowych zwolnień i na sygnale jedzie tam Sojusz, to na miejscu spotyka PiS, który mówi, że wszystko to z powodu złodziejskiej prywatyzacji, w której brał udział SLD.

W takiej retoryce Leszek Miller i jego ugrupowanie nigdy PiS nie przebije, jeśli chce pozostać w głównym nurcie politycznym, a wyraźnie chce. To PiS najlepiej eksploatuje poczucie krzywdy, także socjalnej, nie mając przy tym żadnych, nawet estetycznych zahamowań. Jednocześnie nastąpiło rozdwojenie dróg lewicy społecznej, prawdziwej – jak to ujmuje lider SLD, i lewicy kulturowej Palikota (według Millera – mianowanej). Miller parę razy dawał do zrozumienia, że nowinki obyczajowe, prawa homoseksualistów itp. to nie jest to, co szczególnie zajmuje jego tradycyjny elektorat. SLD pod przywództwem Millera zakłada, że nadal, niejako z rozpędu, działa stara postkomunistyczna tradycja, której składnikami jest deklarowana wrażliwość lewicowa, uszlachetniona współudziałem w demokracji jako sposobem zamazywania starych win; ale też udział w zwalczaniu wszelkich „nieludzkich” przywar prawicy, zarówno tej liberalnej, jak i konserwatywnej.

To zwrócenie ku przeszłości daje w efekcie niejaką opieszałość w przyjmowaniu wszelkich rozwiązań i regulacji obyczajowych, uznawanych za niebezpieczne eksperymenty. Tak się składa, że SLD staje się radykalne w języku obyczajowych zmian, w sprawie aborcji czy pieniędzy Kościoła, wtedy kiedy znajduje się w opozycji. Bo kiedy Sojusz był dwukrotnie u władzy, te tematy nagle znikały z rządowej agendy i były poruszane tylko gdzieś na obrzeżach tego ugrupowania. Ani Miller, ani też Kwaśniewski, Cimoszewicz, Oleksy i inni czołowi politycy lewicowej formacji nie stali w pierwszym szeregu kulturowych reform. Ani nawet w drugim. Byli tu zawsze umiarkowanymi, bardzo ostrożnymi, by nie powiedzieć bojaźliwymi centrystami.

To Janusz Palikot, choć czasami wyskakiwał z tożsamościowymi pomysłami mającymi uwiarygodnić jego tradycyjnie rozumianą lewicowość – jak choćby wtedy, kiedy proponował budowę nowych państwowych fabryk – postawił na lewicowość kulturową i obyczajowy liberalizm. Tyle że brakuje mu konsekwencji, umiaru, wiarygodności, ciężaru gatunkowego. Jego Ruch, po sukcesie wyborczym, nie potrafił wykorzystać okazji i stać się prawdziwym partnerem i reprezentantem lewicującego centrum. Tak czy inaczej, obu lewicom, Millera i Palikota, czegoś brakuje, obaj liderzy nie potrafią znaleźć właściwej ścieżki dojścia do masowej sympatii wyborców. Obaj mają po ćwierć patentu, ale to się w nic nie składa.

Centrolewicowa alternatywa

Bo co tu dużo mówić, dzisiejsza lewicowość rozpuszcza się w liberalizmie. Wartości tradycyjnej lewicy sprzed stu lat, socjalna ochrona, postulaty równości, prawa kobiet, czas pracy i inne weszły po prostu do kanonu demokratycznych systemów. Nieprzypadkowo od wielu lat nie udało się w Polsce zorganizować większego strajku, o generalnym nie wspominając. Nie można wskrzesić żadnego lewicowego ognia, a wielotysięczne demonstracje (i tak zresztą niewielkie wobec tych, jakie pojawiają się w zachodnioeuropejskich miastach) stały się domeną prawicy.

Centrowe społeczeństwo nie widzi potrzeby wychodzenia na ulice, a przede wszystkim nie wierzy, że takie działania cokolwiek poprawią. Także walka z kryzysem w Europie i w Polsce nie odbywa się pod ideologicznymi, partyjnymi sztandarami. Szuka się rozwiązań pod hasłem: „aby było dobrze, aby się wykaraskać”, załatać dziury w budżecie, zmniejszyć bezrobocie, utrzymać wzrost gospodarczy. Nikt nie ma głowy do tego, czy konkretne posunięcia są zgodne z jakimś doktrynalnym, partyjnym wzorcem. Mało kogo obchodzi, czy dług publiczny zostanie zmniejszony na modłę prawicową czy lewicową. Generalnie liczą się skutki (zwłaszcza reakcje tzw. rynków), a nie ideowe zaplecze poszczególnych poczynań.

Owszem, na europejskich salonach toczą się dyskusje, czy oszczędnościowe cięcia nie są za głębokie, ale trudno w tym się doszukać wprost sporu ideowego. Chodzi raczej o czysto ekonomiczny rachunek, czy za bardzo nie zmniejszy się siła nabywcza ludzi, czy nie pogłębi to kryzysu. Można sobie wyobrazić, że kiedyś – w jakiejś ekstremalnej sytuacji – stare spory ideowe nagle powrócą, ale dzisiejsze wektory są inne, bunty są chwilowe, rozmyte, zadaniowe, a nie programowe. Nie tylko w Polsce linia podziału przebiega raczej tak: radykalni konserwatyści kontra reszta świata, a nie kontra lewica. Dlatego znaczenie zyskuje „centrolew”, który prawica przezywa europejskim lewactwem.

To są teraz dominujące prądy myślowe, a co za tym idzie polityczne. W takim ujęciu nawet nominalny konserwatysta (i przyjaciel PiS, nawet jeśli sam o tym nie wie), brytyjski premier David Cameron jest lewakiem, skoro zgodził się ostatnio i wręcz forsował w swoim kraju małżeństwa homoseksualne. Niemal w tym samym czasie socjalista, prezydent Francji François Hollande przeprowadzał podobny projekt. To jeszcze jeden dowód na postępującą konwergencję. Pozostały stare, historyczne szyldy, ale treść jest nieuchronnie nowa.

To, co prawica określa mianem lewactwa, po drugiej stronie rozumiane jest jako otwartość na cywilizacyjne przemiany, pozostawianie ludziom swobodnego wyboru stylu życia, traktowanie państwa jako przyjaznej formy współistnienia obywateli, a nie arbitralnego strażnika moralności i tożsamości. Można powiedzieć, że to dzisiaj główny nurt europejskiej polityki i główne pole kontrowersji. Sfera gospodarki, finansów, rynku, zatrudnienia, demografii, przedsiębiorczości wymknęła się – zarówno lewicy, jak i prawicy. Spór przeniósł się gdzie indziej, w obszar wartości, etyki, patrzenia na historię i wyobrażeń przyszłości.

Kiedy lewicowi politycy w Polsce jak mantrę powtarzają, że jest miejsce na silną lewicę, to mają tylko pół racji. Jest miejsce na centrową partię z silniejszym, niż jest to w Platformie, akcentem na swobody obyczajowe, z większą otwartością na zmiany w traktowaniu rodziny, Kościoła, mniejszości seksualnych, jakie już nastąpiły w zachodnich państwach Unii. I tyle. Zrozumiał to Aleksander Kwaśniewski, który postanowił spróbować, czy uda się zbudować Platformę Bis, formację – jak ją nazywa – centrolewicową. Robi to z Palikotem, bo przy wszystkich zastrzeżeniach do tego polityka zapewne wie, że to, co dzisiaj jedynie żywe w myśli lewicowej, to liberalizm kulturowy, otwartość, rywalizowanie z konserwatywną wizją świata.

W tym sensie bardziej przydatny jest mu chimeryczny i nieobliczalny Palikot niż obliczalny, ale anachroniczny Miller, pomijając już osobiste, wynikające z przeszłości, animozje między nimi. Kwaśniewski w niedawnym wywiadzie dla POLITYKI powiedział: „Zużywanie się Platformy Obywatelskiej w takim układzie nieuchronnie przesuwa władzę w stronę PiS albo jakiegoś post-PiS. Dla Polski może to być fatalne. Dlatego stworzenie po stronie centrolewicowej czegoś, co by zrównoważyło scenę, wydaje mi się polską racją stanu. Istnienie alternatywy centrolewicowej jest w interesie obecnie rządzących, bo może ich uwolnić od zemsty pisowców”.

To zdanie eksprezydenta bardzo wzburzyło publicystę tygodnika „wSieci” Piotra Zarembę, który stwierdził, że to zapowiedź demokracji fasadowej, gdzie cynicznie tworzy się byty nie ideowe czy programowe, ale czysto funkcjonalne, coś załatwiające, mające zadanie bronić układu na zasadzie piłkarskiej, gdy jeden zawodnik się zmęczy, zmienia go inny, ale drużyna ta sama. Że chodzi tylko o powstrzymanie PiS, co jest celem nie dość godnym, jak na poważną polityczną inicjatywę.

 

Zaremba zdaje się nie rozumieć, że polityka w ostatnich latach bardzo się zmieniła. Tak jak młode pokolenie zbiera się „zadaniowo”, ponad ideologicznymi podziałami (jak choćby w sprawie ACTA), także politycy gromadzą się w zadaniowe grupy. To coraz bardziej polityka dobrze skomponowanych personalnie zespołów z chwytliwym repertuarem. Jako aport wnosi się biografie, dorobek, charyzmę, społeczną sympatię, umiarkowanie i wiarygodność. Jeśli pojawi się zainteresowanie, dobre wyniki w sondażach, partię się potem dorobi. A po udanych wyborach europejskich można przejść do parlamentarnych (trzeba, w przypadku inicjatywy Kwaśniewskiego, znaleźć potem nowych atrakcyjnych ludzi na miejsce tych, którzy poszli do Brukseli). A jeśli pomysł nie chwyci, zespół zostaje rozwiązany w celu przegrupowania się. To elementarz współczesnej polityki.

Alternatywa dla Platformy

Na czym dzisiaj polega doktrynalna lewicowość Kwaśniewskiego, Cimoszewicza, Kalisza, Siwca, Borowskiego, poza ich partyjnym rodowodem, dokładnie nie wiadomo. Większość nieprawicowych i niekonserwatywnych polityków wyznaje po prostu liberalny europeizm jako nowy dominujący dzisiaj kierunek (nieprzypadkowo nazwa inicjatywy Kwaśniewskiego brzmi Europa Plus). Zadaniem tak pomyślanej centrolewicy jest dokładnie to, co oburzyło prawicowego publicystę, czyli stworzenie alternatywy dla Platformy, na wypadek gdyby ta zupełnie opadła z sił. Platforma Bis.

Po retoryce Kwaśniewskiego widać, że nie zamierza on iść na wojnę z Tuskiem, bo byłoby to niewiarygodne. Wyglądałoby to równie żałośnie jak próby odróżnienia się Zbigniewa Ziobry od Jarosława Kaczyńskiego. Kwaśniewski wystawia swój towar na półce obok asortymentu Tuska na wypadek, gdyby tego drugiego zabrakło. Proces męczenia się wyborców, ich znużenia władzą, nawet prostej irytacji wynikającej z trwającej latami konieczności oglądania i słuchania tego samego premiera jest faktem socjologicznie obiektywnym. Choć oczywiście, jak każdy polityk, także Kwaśniewski chce również po prostu rywalizować z konkurentem, czyli Platformą, i nie zmartwi się, jeśli Tusk osłabnie na jego korzyść.

Tusk zresztą w pole, które chce zająć Kwaśniewski, nie będzie w stanie – nawet gdyby bardzo chciał – wejść w pełni, trzymany za połę przez swoich konserwatystów (co było widać choćby przy okazji awantur wokół związków partnerskich) i zmuszony do nieustannego konfrontowania się z opozycją z prawej strony. Może co najwyżej wychylać się w lewą stronę, ale też niezbyt intensywnie, co zostawia tam jeszcze bardzo wiele wolnego miejsca.

Pytanie brzmi nie czy, ale kiedy Platforma i Tusk – przy wszystkich swoich zaletach, o których nie powinno się zapominać, i woli trwania – w końcu padną. Żadne rządy, w tym Tuska, nie są, bo nie mogą być, idealne. W końcu gromadzi się masa krytyczna, suma wszystkich pojedynczych nieudolności, śmieszności, gaf, afer. I wtedy może Platformę zastąpić albo Kaczyński, albo Kwaśniewski. I o to toczy się gra, którą rozpoczął były prezydent, zresztą bez żadnej gwarancji powodzenia swojej inicjatywy. Ale ma jeszcze jeden – atrakcyjny dla wielu wyborców – atut, mianowicie może prowadzić swoją kampanię niejako poza konfliktem smoleńskim, od którego Tusk ani nie może, ani zapewne nie chce się uwolnić.

Aleksander Kwaśniewski wypuścił balon z sondą, czy jest miejsce na lekko lewicową alternatywę dla Tuska, taką bez Gowina, Godsona i Żalka, bez paru nielubianych ministrów. To nie jest zapowiedź wielkiej zmiany, to nowy, na razie dość skromny, projekt polityczno-marketingowy. Jego przyszłość jest niewiadoma, tak jak zagadką w 2001 r. był projekt Tuska, Płażyńskiego i Olechowskiego. Mógł potrwać kilka miesięcy, a istnieje od 12 lat, z tego siedem przy władzy. Na tej samej zasadzie Kwaśniewski nie może mieć pojęcia, ile potrwa jego koncepcja. Ustawił żagle i czeka na wiatr.

W dodatku minęło wiele lat od czasu, kiedy były prezydent tworzył nową formację polityczną. Od tego czasu wiele się w „partiotwórstwie” zmieniło. Kwaśniewski nie zbuduje liczącego się ugrupowania w przerwach pomiędzy zagranicznymi wykładami, a tuż po deklaracji Europy Plus wyjechał i na pierwsze spotkania w terenie udali się tylko Palikot z Siwcem. Spotykają Kwaśniewskiego despekty ze strony feministek i ostre ataki Leszka Millera. Głównym tematem, który przyćmił cały przekaz nowych trzech tenorów, stała się polityczna przyszłość Ryszarda Kalisza. Także ewentualni uczestnicy EP (Cimoszewicz, Olechowski) jakby się przyczaili, czekając, czy inicjatywa ma jakiekolwiek szanse. Niektórzy są wyraźnie niedogadani. Trochę to zalatuje improwizacją. Problemem może być i to, że nie wszystkim potencjalnym kandydatom do Parlamentu Europejskiego z listy eksprezydenta odpowiada to, że mieliby należeć później do frakcji socjalistów.

Zbudowanie solidnego lewego centrum jako alternatywy dla prawego centrum Tuska jest pomysłem politycznie sensownym. Ale jeśli ma to być coś więcej niż wypracowanie brukselskich emerytur dla kilku postaci, wymaga od Kwaśniewskiego dużej pracy, której nie wykona za niego ani Palikot, ani Siwiec. W przeciwnym razie ten statek od razu po zwodowaniu i postawieniu żagli zacznie nabierać wody.

Polityka 10.2013 (2898) z dnia 05.03.2013; Kraj; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Lewe centrum"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną